Epilog
— Albin, po co właściwie przyszliśmy do biblioteki? — zapytała nastolatka, patrząc na mnie tymi swoimi wielkimi zielonymi oczami, których kształt był dokładnie taki sam, jak ten który posiadała jej ciocia.
— Pokażę ci coś, o co poprosiła mnie Aine. Jestem pewien, że ci się spodoba — powiedziałem pewnie, otwierając tajne przejście w bibliotece publicznej w Clearwater.
Wiedziałem, że Ita musiała poznać prawdę, lecz z drugiej strony wprawiało mnie to w pewien rodzaj przerażenia. A co jeśli źle przedstawię historię Aine? W końcu nie prosiłaby mnie o opowiedzenie jej Icie, gdyby nie miało to żadnego znaczenia, więc najwidoczniej jednak moja bratanica musiała poznać prawdę i dowiedzieć się, z jakiej rodziny pochodziła.
Zeszliśmy po kamiennych schodach i chwilę później otwierałem niepozorne drzwi przed dziewczynką, by ukazać jej ogrom wiedzy, jaki mogła pojąć i do czego miała dostęp. Postanowiłem zacząć delikatnie, żeby jej nie wystraszyć.
Gdy zacząłem mówić, miałem wrażenie, że łapała każde słowo w biegu, jakby już była przygotowana, że to usłyszy.
Kiedy Ita chodziła wzdłuż rzędów złożonych z regałów, ja uświadomiłem sobie, że minął miesiąc i nadal budziłem się prześladowany przez ten sam sen, który dla mnie stał się koszmarem już za pierwszym razem.
Miesiąc odkąd Aine zniknęła, zostawiając po sobie jedynie kilka słów zapisanych pochyłym pismem na kartce i naszyjnik dla Ity w kształcie smoka, którego oko wykonane zostało najwyraźniej ze szlachetnego szmaragdu.
Do tej pory biłem się z myślami, czy robić to, czego żądała ode mnie Aine i wprowadzić młodą w kompletnie inny Świat. Nie powiem, bałem się tego, ale czułem na sobie pewien obowiązek. Prawie tak, jakbym odpłacał za uratowanie życia mojej bratanicy. Czułem, że to był dobry moment, żebym podzielił się swoją wiedzą.
Czasami, gdy wracały do mnie te wszystkie dobre wspomnienia związane z Aine, a wraz z nimi ból, który zaczął je przysłaniać, gdy postanowiła wybrać swoje dawne życie, żałowałem, że kiedykolwiek ją poznałem. A później widziałem pełną życia Itę, która biegła do mnie pochwalić się kolejną rzeczą, którą udało jej się zrobić i zapomniałem kompletnie o moim żalu i smutku.
Póki Ita pozostawała zdrowa, nie mogłem narzekać, nie mogłem poddawać się temu, co mną targało. Gdyby nie Aine, młodej już dawno nie byłoby ze mną i z pewnością zostałbym wrakiem człowieka. A tak nie mogłem załamać się, gdy cały czas krążyła wokół mnie kulka szczęścia i czystej energii.
Moje złamane serce było niewielką ceną, za niewinne życie.
Pamiętałem dzień, w którym poznałem Aine. Była niczym prezent urodzinowy z najwyższej półki. Wydawała się taka bezbronna, taka smutna, gdy zrozumiała, co się stało.
Początek naszej znajomości zdecydowanie do najszczęśliwszych nie należał. Był wręcz przygnębiająco smutny. Ona znalazła się w innym Świecie, pozostawiając swój w czasie wojny, ja postawiłem już niemal krzyżyk na dziewczynce, która była dla mnie niczym córka. Gorszego początku nie można było sobie wyobrazić, a jednak wyszło z tej znajomości coś pięknego i dobrego.
Nie mogłem uwierzyć w to, że uratowała Itę, nie mogłem uwierzyć w to, co robiła, co potrafiła. Umiała zamienić mój najgorszy dzień w jeden z tych najlepszych. Była niczym dorosła wersja Ity, z jednej strony dojrzała, rozumiejąca wszystkie problemy, z drugiej rozbrajająco dziecinna, może czasem nawet naiwna. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś taki rządził królestwem. Że wywalczyła sobie tę władzę, która nie spadła na nią niczym manna z nieba.
Nieraz spacerowaliśmy nocą, gdy Ita już spała. Najbardziej lubiłem te noce, gdy księżyc całą ją oświetlał. Wyglądała tak pięknie, gdy odbite światło igrało z jej wyjątkowymi tęczówkami, a czasem niemal miałam wrażenie, jakby gwiazdy bawiły się jej włosami, dodając im połysku. Szła wtedy z wyprostowaną sylwetką, podniesioną dostojnie głową i wyglądała, jakby podążała prosto do księżyca, jakby ją przyciągał. Poruszała się z gracją, a piękna noc przy niej bledła i wydawała się nijaka.
Tak ją sobie wyobraziłem, gdy odchodziła. Dostojną, ale niemalże nieludzko piękną, idealną.
Jakże mógłbym żałować tych chwil, jak mógłbym żałować spotkania jej, osoby, która zyskała w moich oczach miano bogini, gdy dokonała cudu, ratując niewinne życie. Z wyglądu też przypominała majestatyczną postać.
W niektórych momentach niemal kochałem ślady stóp, które zostawiała, a to wszytko przez rzeczy, które robiła. Kradła serca najpierw moje, później Ity. Pozostawiła po sobie tym samym pustkę, której w żaden sposób nikt inny nie będzie w stanie zapełnić, bo ona była wyjątkowa w ten sposób, w który nie był nikt inny.
Nadal czekałem i wiedziałem, że będę czekał do końca. Miałem nadzieję, że jeszcze kiedyś do mnie wróci, stanie w drzwiach z tym swoim idealnym uśmiechem i znowu namąci w moim życiu, wywracając je niemalże do góry nogami. Wiedziałem, że musiała załatwić swoje sprawy, ale posiadałem również tę świadomość, że była miłością mojego życia i że nikt nigdy jej nie zastąpi.
Jej oczy były smutne, gdy się poznaliśmy, ale również, co uświadomiłem sobie po fakcie, wrażały smutek na koniec naszej historii.
Wiedziała, że odejdzie i tego nie chciała, ale musiała to zrobić, musiała po raz kolejny stać się Białą Królową.
I okazało się, że
koniec jest tak smutny, jak początek.
***
Oto nadszedł i koniec tego opowiadania. Wiem, epilog był krótki, ale nigdy nie obiecywałam, że będzie nie wiadomo jak długi. Sądzę, że zawarłam w nim wszystko to, co chciałam, także możecie dać znać, jak Wam się podobał zarówno sam epilog, jak i całość.
Chciałabym podziękować tutaj wszystkim, którym chciało się przeczytać to opowiadanie. Każdej osobie, która zostawiła, chociażby wyświetlenie, czy gwiazdkę i najchętniej uściskałabym wszystkich, którzy swoimi komentarzami nieraz wyprowadzili mnie z opresji, wskazując błędy albo doprowadzając mnie do śmiechu.
Nic mnie tak nie motywowało, jak właśnie Wasze komentarze, za które naprawdę dziękuję ♡.
Nie mam pojęcia, co mogłabym tutaj jeszcze napisać.
W sumie mogę Wam zdradzić moje tajne plany. Prawdopodobnie w ciągu miesiąca pojawi się na moim profilu kolejne opowiadanie. Tym razem tak dla odmiany, będzie to fantasy (chyba w tym gatunku najlepiej się czuję).
Będzie nosiło tytuł "Dead" o ile nic się nie zmieni i będzie o jeźdźcach apokalipsy. Prawdopodobnie zacznę publikować, jak sobie wszystko ułożę w głowie, ale już Was informuję, że coś takiego się pojawi, także ci, co są zainteresowani, niech wypatrują ;)
A tak to, to chyba byłoby wszystko, jak coś mi się przypomni, to jakoś dam Wam znać, a teraz
Miłego dnia!
Mierzcie wysoko, bierzcie co najlepsze i co najważniejsze, nie chorujcie! ♡
Ps. Piosenka z mediów była inspiracją całego opowiadania. Słuchałam jej niemalże non stop, pisząc to opowiadanie, ale również podczas tej przygody towarzyszyły mi inne utwory Queen. Wiecie, co najbardziej zaskakuje mnie w twórczości tego zespołu? Niezależnie od tego ile bym ich nie słuchała, nadal odnajduje nowe piosenki albo te, które wcześniej słyszałam, nabierają nowego znaczenia. Fascynujące.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top