rozdział 6
Miałam leniwy piątek, w którym opuściłam lekcje w szkole. Miałam pomóc rodzicom przy sporym evencie, który organizowali w swojej restauracji i cudem zgodzili się, abym mogła zostać z nimi. Jasper był bardzo niezadowolony z tego obrotu spraw, ale udobruchałam go tym, że obiecałam go odebrać z dzisiejszego otwarcia sezonu.
Tak, jak przewidywałam, doprowadziłam do białej gorączki Nicolasa, który był wczoraj o krok od rzucenia się na mnie. Widziałam po nim, że chciał na mnie naskoczyć, zmusić, żebym wpłynęła na decyzję Jennifer, ale w porę się opamiętał. Obserwowałam jego dziwne, niepodobne do jego porywczości, zachowanie i próbowałam ułożyć sobie w głowie to, co mogło się wydarzyć, że mi odpuścił.
Potem mocno żałowałam, że nie rozgryzłam tego wcześniej.
W każdym razie, po intensywnie spędzonym poranku, popołudnie spędziłam w wannie, a potem w salonie z dobrą książką. Przygotowałam też obiad małej i położyłam ją na popołudniową drzemkę, co moja mama przyjęła z niemałą wdzięcznością. Uważałam to za dobrze spędzony dzień.
Dostałam kilka wiadomość od znajomych z zaproszeniem na wieczór, ale na każde odmawiałam, ignorując wielką „zabawę", jak mieli w zwyczaju zaznaczać, która miała mnie ominąć. Nawet Billy do mnie dzwonił i pytał, czy na pewno nie chce iść z nim.
Udało mi się go uspokoić dzień po naszej sprzeczce. Obiecałam mu, że zrobię wszystko, żeby plotki zniknęły. Oboje wiedzieliśmy, że nie mam takiej mocy, ale widziałam po nim, że doceniał to, że się starałam. Na nic innego nie mógł liczyć, bo nie mogłam odpuścić tej sprawy. Byłam egoistką, ale uważałam swój egoizm za dobrą cechę w tej sytuacji. Nie dam się stłamsić żadnemu mężczyźnie i Billy doskonale o tym wiedział. Zbyt dobrze mnie znał.
Przeglądałam Instagrama, kręcąc głową na zachowanie moich rówieśników na otwarciu sezonu. Nie umiałam zrozumieć, jak niektórzy mogą poważnie traktować kariery, skoro właśnie biorą udział w zabawie pod tytułem „kto wypije więcej piwa z beczki, będąc do góry nogami". Czasem czułam się staro wśród tych ludzi, jakbym nie wpasowywała się w schemat.
Moje bezmyślne przeglądanie telefonu przerwało połączenie od Rebeki. Zmarszczyłam brwi, dziwiąc się nieco, ponieważ dziewczyna nigdy do mnie przedtem nie dzwoniła.
- Halo? – odebrałam, przeciągając się nieco. Na zegarku dostrzegłam, że dochodzi już jedenasta w nocy, więc telefon od Rebeki był naprawdę podejrzany.
- Witam panią Harper. – głos Nicolasa sprawił, że w momencie się spięłam.
- Gdzie jest Rebeka? – zapytałam, marszcząc gniewnie brwi.
- Uspokój się. – w głowie widziałam, jak przewraca oczami. – Siedzi tuż obok mnie i bardzo martwi ją to, że cię tu nie ma. – usłyszałam śmiech w tle.
- Właśnie, Lila, gdzie ty jesteś? – zawołała do telefonu, aż musiałam odsunąć go od ucha.
- Słodkiej Rebece nic się nie stanie. – zaczął mówić Nick, wzdychając pod nosem. – Obiecuje, że nawet przestanę ją wypytywać o Billa i ciebie. – zacisnęłam szczękę. – Musisz tylko tu przyjechać.
- Nie dam ci się tak łatwo zmanipulować, Nick. – odparłam, zaciskając palce na materiale bluzy. – Moja noga tam nie postanie.
- Jesteś głucha? – zapytał kpiąco. – Przedstawiłem ci moje warunki. – znowu usłyszałam chichot w tle. – Od ciebie zależy, jak dalej gra się potoczy.
- Nie masz prawa mnie szantażować...
- O, spójrz, Rebe. – westchnął Nick. – Czy to nie Billy?
- Przestań, Orman. – zagrzmiałam.
- Chętnie sobie z nim porozmawiam. – ciągnął swoją gierkę.
- Zostaw go w spokoju. – niemal krzyknęłam, jednak w porę się opamiętałam. Przymknęłam powieki i nawet nie zauważyłam, że już dłużej nie siedziałam na łóżku. Nerwowo stąpałam po pokoju, próbując zachować prowizoryczny spokój.
- Severide czeka na dole. Lepiej się pośpiesz. – odparł oschle i rozłączył się, nie czekając na moją reakcję.
Wzięłam głęboki oddech, próbując przetworzyć w głowie to, co mogłoby się stać gdybym mu nie uległa. Mógłby naprawdę zrobić coś Rebece, a znając ją i jej zamiłowanie do imprezowania, nie byłoby to tak trudne. Ponadto mógł wpłynąć na Billa, a alkohol i nagabywanie nigdy nie kończy się dobrze. Nie chciałam, żeby mój chłopak musiał cierpieć za moje błędy.
Chwyciłam w dłonie poduszkę i przyłożyłam ją do ust. Krzyknęłam z całych sił, a jej materiał skutecznie to zagłuszył. Poprawiłam włosy i westchnęłam, zbierając się w sobie. Zanim jednak postanowiłam przebrać się z piżamy, wybrałam numer mojego brata.
- Lillian? – zapytał zaskoczony, przekrzykując głośną muzykę.
- Będę wcześniej. Nicolas mnie zmusił. – powiedziałam, podchodząc do szafy. – Proszę, idź i zrób cokolwiek, żeby zająć Billa. – w moim głosie wyraźnie słychać było prośbę, bo byłam wyjątkowo sfrustrowana. Traciłam kontrolę i było to wprost nie do przyjęcia.
- Lillian. – poważna nuta w jego głosie mnie zaniepokoiła. – Wszystko w porządku? – zapytał, a mi zrobiło się milej na sercu.
- Tak, po prostu... - westchnęłam. – Muszę wrócić za ster i ty mi w tym pomożesz. – postanowiłam, a on parsknął śmiechem.
- Jasne, siostra. Znajdę go. – odetchnęłam z ulgą, a potem się z nim pożegnałam i rozłączyłam. Wtedy ujrzałam wiadomość, jaką dostałam od Blake'a.
Blake Severide: Nie jesteś aż tak cenna, żebym czekał na ciebie całą noc. Ruszaj się.
Przeklęłam pod nosem, wyciągając coś z szafy. Wciągnęłam na siebie czarne spodnie i bluzkę na grubych ramiączkach w tym samym odcieniu, co spodnie. Na to zarzuciłam flanelową, szarą koszulę w czarna kratę. Włożyłam czarne conversy i rozpuściłam włosy. Wzięłam telefon i wyszłam z pokoju, trafiając na korytarzu na moją zaspana mamę.
- Już jedziesz po Jaspera? – zapytała, przecierając twarz.
- Muszę jechać trochę wcześniej. Koleżanka w opałach. – odparłam, krzywiąc się.
- Och, to powodzenia! – zaśmiała się. – Jedź ostrożnie. – pocałowała moje czoło i odwróciła się, zmierzając zapewne do sypialni.
Z przekleństwem na ustach wyszłam z domu, a mój wzrok niemal od razu spadł na czarnego jeepa, w którym siedział Severide.
- Wsiadaj. – powiedział, odpalając samochód.
- Nie mogę jechać swoim autem? – założyłam ręce na pierś. Spojrzał na mnie, unosząc brwi. – Muszę potem odwieźć Jaspera do domu.
- Odwiozę go. – kiwnął głową, a ja westchnęłam, gdy włączył długie światła, wprost na moją twarz. Okrążyłam samochód i z małym trudem usiadłam na miejscu pasażera.
- Skąd mam mieć pewność, że nie upijesz się i...
- Nie pije. – przerwał mi, wyjeżdżając z mojego podjazdu. Zamilkłam, zapinając pasy. Zerknęłam na niego kątem oka i nie umiałam ukryć mojego zaskoczenia. Sportowiec, który nie bawi się z alkoholem? Złapał moje spojrzenie, więc natychmiast odwróciłam głowę w drugą stronę.
- Czego ode mnie chcecie? – zapytałam, ponownie zakładając ramiona na klatkę piersiową. W aucie poza naszymi oddechami słychać było jakaś piosenkę country. Blake wyłączył radio i wygodniej odchylił się na fotelu. Denerwował mnie jego spokój. On cały mnie denerwował, bo próbował owinąć mnie wokół palca.
Wtedy zauważyłam, że nie jedziemy w stronę miejsca, w którym odbywa się impreza. Oddech zatrzymał mi się w płucach, gdy przeszły mnie dreszcze. Jechałam z obcym chłopakiem, w obce miejsce, zupełnie bezbronna. Na co dzień posiadam kontrolę, o jakiej wielu może pomarzyć, ale tak naprawdę bardzo bałam się takich sytuacji. Wobec mężczyzn i ich siły fizycznej byłam słaba, nie umiałam się bronić, nawet nie umiałam biegać. Moje myśli pewnie powędrowały za daleko i ewidentnie zaczynałam zbytnio panikować, ale nic na to nie mogłam poradzić. Zaczęłam być bardziej nerwowa, chociaż usilnie próbowałam to przed nim ukryć. Słabości nie są w moich oczach mile widziane, nigdy.
- Severide. – zaczęłam, starając się nie unosić głosu. – Masz w tej chwili zawrócić. – zacisnęłam zęby.
- Zawrócić? – zapytał nagle, jakby zaskoczony. – Ależ czemu? – przymknęłam powieki i dopiero wtedy wywróciłam oczami.
- Nie denerwuj mnie, tylko w tej chwili zawracaj. – uniosłam dłoń i wskazałam na niego palcem. – Nie jedziemy na tą durną imprezę, a na to się umawialiśmy. – niemal to wyplułam przez zęby.
- Jedziemy tam, ale okrężną drogą. – odparł z tym samym spokojem, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Wzięłam głęboki oddech i sięgnęłam po telefon.
- Albo się zatrzymasz w tej chwili albo zadzwonię na policję. – zagroziłam, unosząc urządzenie w górę.
- I co powiesz? Że cię porwałem? Błagam, Harper, nie wygłupi...
- Zadzwonię i poinformuje, jako przykładna mieszkanka Vancouver, że, mniej więcej, setka uczniów jednego z liceum robi imprezę z okazji otwarcia sezonu. – powiedziałam z udawanym opanowaniem, nawet nie spoglądając na jego twarz. – Z pewnością wiele hokeistów nie pojawi się na meczu, który jest za kilka dni, ale kto by na to zwracał uwagę, prawda? – słyszałam jego przekleństwo i nagle szarpnął autem w prawo i po chwili staliśmy na poboczu. Odetchnęłam, odpinając pas.
- Gdzie ty niby idziesz? – zapytał, gdy miałam otwierać drzwi. Spojrzałam na niego spode łba, a on tylko uniósł brew. – Zaufaj mi, naprawdę dojedziemy na tą imprezę, ale teraz...
- Co mam zrobić? – zmarszczyłam brwi, próbując się nie roześmiać. Zamrugałam, wpatrując się w jego twarz. – Czy ty siebie słyszysz? – prychnęłam, nieco się do niego nachylając. – Zakładacie się o mnie, jak o butelkę piwa, grzebiecie w mojej przeszłości, szantażujecie mnie i traktujecie, jak przedmiot. – wybuchłam, nie kontrolując potoku z ust, jaki nagle mnie naszedł. Byłam wściekła, lecz panowałam nad swoim głosem i ruchami ciała. Cieszyło mnie to, pomimo tego, jak łatwo dałam mu się wyprowadzić z równowagi. – A ty teraz mi mówisz o jakimś pseudo zaufaniu? Skąd mam wiedzieć, że mnie gdzieś nie wywieziesz, nie podasz czegoś i nie porobisz mi zdjęć, które miałby zniszczyć mi życie? – założyłam ręce na pierś. – Skąd mam wiedzieć, że nie zrobisz mi krzywdy, skoro tak bardzo zależy ci na tym, żeby zaciągnąć mnie do łóżka?
- Naprawdę wierzysz, że jestem do tego zdolny? – teraz to on mi przerwał i zrobił się nagle poważny, mroczny i tajemniczy. Jakbym magicznie wyczarowała jego fortecę, która chroni i osłania go przed moimi słowami. Delikatnie zmarszczyłam brwi.
- Severide, ja cię wcale nie znam. – mówiłam, jak do małego dziecka, które nie odróżnia prawej od lewej strony. – Na razie pokazałeś mi tyle, że mogę ciebie i tych dwóch debili o to podejrzewać. – dodałam i odsunęłam się od niego, prostując plecy. Obserwowałam jego reakcje, próbując dostrzec jakieś zmiany na jego twarzy. Był niewzruszony, a równocześnie jego osłona nadal nie zniknęła. Niczym niewidzialny dym roztaczał wokół siebie aurę, której nie umiałam określić. Stanowiła dla mnie zagadkę, równocześnie sprawiając, że się uspokajałam. Już nie był taki pewny siebie, jak jeszcze chwilę temu, a to mnie opanowywało.
- Jak ty mnie kurewsko denerwujesz. – wypalił, a ja uniosłam jedynie brew. – Mówisz, że to my oceniamy książkę po okładce, a robisz dokładnie to samo. Widzisz ułamek prawdy i tworzysz w głowie scenariusz, który jest nie do podważenia. – jego ciemne oczy sprawiały, że poczułam się nieco niekomfortowo. – Wiesz ilu osobom mogłaś tak zniszczyć życie?
- Przestań mnie umoralniać. – pokręciłam głową. – Wróćmy do sedna sprawy. – nie dałam się zwieźć na manowce. – Jak ty byś interpretował „ułamek prawdy", jaki mi przedstawiliście? – zmrużyłam nieco powieki, a on zacisnął mocniej szczękę.
Wiedział, że mam rację i chociaż wcale mu się to nie podobało, byłam dobrą zawodniczką. Nie mam pojęcia, co chciał osiągnąć wywożąc mnie Bóg wie gdzie, ale najwyraźniej całkowicie pokrzyżowałam im plany. Tak naprawdę, szczerze wątpiłam w to, że Blake mógłby coś mi zrobić. Jemu i tym dwóm złamasom bardzo zależy na ich przyszłych karierach, więc tak jak ja, bardzo dbają o swój wizerunek w oczach prawa. Nie mogliby ryzykować, tylko po to, aby utrzeć mi nosa.
Jednakże musiałam grać nieczysto i trochę mu pomącić w umyślę, aby sprawić, że zwątpi w swój misterny plan i przystanie na wcześniejszą umowę.
Jak mówiłam, jestem dobrą zawodniczką.
- Chciałem z tobą coś wyjaśnić, ale najwyraźniej rozmowa z tobą jest niemożliwa. – pokręcił głową, wyraźnie zdegustowany. – Jesteś księżniczką, która jedyne, co widzi, to czubek własnego nosa.
- Odezwał się chłopak ze złotym sercem. – parsknęłam.
- Wiesz, co nas różni? – spojrzał głęboko w moje oczy. Zacisnęłam mocno usta, przytłoczona siłą jego wzroku. – Ja chociaż nie udaje, że jestem idealny. – jego słowa wybrzmiały echem w mojej głowie. Serce załopotało w mojej piersi mocniej, czego absolutnie nie dałam po sobie poznać. – Fouineuse et arrogante reine. – nagle z jego ust wysunęła się wiązanka słów po francusku. Przez chwilę byłam zbyt oszołomiona tym, jak idealnie to wypowiedział i z jaką lekkością to zrobił. Jakby urodził się i wychował we Francji. Nie powinno mnie to dziwić, jesteśmy Kanadyjczykami, jednakże do jego osobowości taka znajomość tego języka wcale mi nie pasowała.
Dopiero po jakiejś minucie zebrała się we mnie złość, bo doskonale znałam francuski. Wścibska i arogancka królowa wcale nie jest głupia.
- Tu es stupide et effronté. – powiedziałam z udawanym spokojem, z satysfakcją obserwując jak jego palące spojrzenie trafia na moją twarz. Uśmiechnęłam się zadziornie, przechylając głowę. – Souviens-toi que je vais mieux.
Jesteś głupi i bezczelny.
Pamiętaj, że jestem lepsza.
Mierzyliśmy się wzrokiem przez kilka minut aż mój telefon przerwał tą rozczulającą chwilę. AC/DC zawyło na cały głos, a ja westchnęłam, widząc numer Jaspera.
- Żyjesz? – krzyknął do telefonu, gdyż w miejscu, w którym był panował straszny chaos. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo hałas, przez jaki próbował się ze mną porozumieć, był ogromny.
- Tak, tak, Blake musiał jechać po benzynę. – skłamałam, gdy Severide odpalił auto i zawrócił na główną drogę.
- To przyjedźcie po... - przerwał nagle i syknął. – Kurwa, odsuń się gościu. – warknął. – Przyjedźcie tu, już.
- Co się stało? – zapytałam zaniepokojona. – Gdzie jest Billy?
- Sory, siostra, ale upił się i gdzieś mi zniknął. – usłyszałam skruchę w jego głosie. – Może do niego...
- Zaraz do ciebie oddzwonię. – przerwałam mu i od razu się rozłączyłam.
- To był Jasper? – zapytał Blake, ale go zignorowałam. Zaczęłam się denerwować i jedyne o czym myślałam to o tym, czy Billy jest bezpieczny. Zadzwoniłam do niego, jednak nie odebrał. Westchnęłam, ponawiając próbę.
- Halo? – ktoś odebrał telefon, ale to z pewnością nie był Billy. – Harper? – dopiero po chwili zorientowałam się, że to Jason.
- Gdzie jest Billy? – zapytałam, poruszając się niespokojnie na siedzeniu.
- Ze mną, ale... - przerwał na chwilę, odchrząkając. – Nie czuje się najlepiej.
- Wymiotuje, prawda? – zacisnęłam palce na nasadzie nosa, przymykając powieki. Znowu to samo.
- Gdybyś tu była, to byłoby inaczej. – sapnął Jason.
- Och, czyli to moja wina? – niemal wrzasnęłam, jednak w porę się opamiętałam.
Miałam ochotę się rozpłakać. Nie wiedziałam, czy to przez złość na Nicolasa, Maxa i Blake'a, bo czułam, że jakimś cudem przyczynili się do stanu Billego, czy to przez żal do Billa. Ilekroć jest jakaś impreza, na którą chodzi sam doprowadza się do strasznego stanu i Jason nie umie go ogarnąć, więc dzwoni do mnie.
W szkole jesteśmy znani, jako pani poukładana i pan chodzący bałagan. Para idealna.
- Może trochę tak. – parsknął śmiechem, jakby był to jego najlepszy żart. Wzięłam głęboki oddech. – W każdym razie jeszcze nie padł, więc masz jeszcze czas. – zacisnęłam szczękę i odwróciłam głowę w stronę szyby.
- Przysięgam, że tym razem ci nie odpuszczę. – syknęłam, a on znowu się roześmiał. Rozłączyłam się zanim zdążył coś odpowiedzieć. Odłożyłam telefon na swoje kolana i wyprostowałam plecy. Blake siedział chwilę cicho, jednak za długo nie umiał wytrzymać w tej miłej atmosferze.
- Widzę, że chłopak znowu dał popis. – brzmiał obojętnie, ale gdzieś tam usłyszałam jego rozbawienie. – Nie pierwszy raz, co? – nie zamierzałam mu odpowiedzieć. W głowie powtarzałam sobie różne motywujące teksty, które pomagały mi zignorować jego osobę. Nie mogłam dać się wyprowadzić z równowagi. Nie ponownie. – Słuchaj, Harper, ja po prostu nie umiem zrozumieć po co się męczyć w takim związku. – uniosłam brwi, nic nie mówiąc. Na usta cisnęło mi się stwierdzenie, że nie miał żadnego prawa oceniać czyjeś bliskie relacje, skoro sam nie umie takowych stworzyć. – Jest wkurzający, kiepsko się uczy, nie jest nawet przystojny. – wyliczał, a ja nadal utrzymywałam swój wzrok w przedniej szybie. Nie dam się wciągnąć w jego gierki. – Pomyślałbym, że seks musi być dobry, ale, cholera... – teraz kątem oka widziałam, jak się uśmiecha. – To przecież tylko William Gilbert.
- Odpuść sobie, Severide. – wypuściłam powietrze z ust, opadając na fotel. Naprawdę nie miałam ochoty na dyskusję z nim, ale miałam dziwną potrzebę bronienia Billa. A nie ma nic lepszego na atak niż kontratak. – Leczysz sobie tym swoje ego? – powoli na moje usta wpływał leniwy uśmiech, którym go obdarowałam. – Z całym szacunkiem, ale nie wydaje mi się, abyś sam umiał doprowadzić kobietę do tego, żeby jęczała z rozkoszą twoje imię. – rzucił mi szybkie spojrzenie, a ja wprost delektowałam się tym, jak zrobiło mu się niezręcznie. Aż nagle pokręcił głową i westchnął.
- Czyli jednak Gilbert ssie. – ukrywał swój uśmiech, a ja znowu westchnęłam.
- Chciałbyś żeby to była prawda. – wzruszyłam ramionami, jakimś cudem odzyskując resztki spokoju. Nadal miałam delikatny uśmiech na ustach, gdy nagle sobie przypomniałam o zaletach Billa. Prawie się zaróżowiłam.
- Ty chciałabyś, żeby to była nieprawda. – Blake też był rozbawiony. To akurat mi się nie podobało. Skręcił trochę gwałtownie i zaparkował, a ja dopiero teraz zorientowałam się, że jesteśmy na miejscu. Odpięłam pas i gdy już miałam wychodzić jego głos mnie powstrzymał. – Mam nadzieję, że kiedyś naprawdę dosięgniesz szczytu, Harper.
Miałam nie dać się podpuścić, ale gdy tylko to usłyszałam, kąciki ust mi zadrżały. Nie mogłam się powstrzymać i po chwili zaczęłam się bardzo głośno śmiać. Blake patrzył na mnie z zaskoczeniem, gdy ja wachlowałam się dłonią. Wyszłam z samochodu, a za mną zaraz chłopak. Spojrzałam na niego szczerze rozbawiona.
- Jestem wdzięczna za twoją troskę, Blake. – nadal się uśmiechałam, gdy on miał wypisane na twarzy, że nie pojmuje mojego zachowania. – Ale nie spodziewałam się, że w ten sposób chcesz mnie wyrwać. – powstrzymałam kolejne parsknięcie śmiechem. – Dobry seks to nie wszystko, Severide. Jesteś nudny.
A potem odeszłam, machając przed twarzą ręką. Ale się uśmiałam, matko.
Zadzwoniłam ponownie do Jaspera, ale nie musiałam długo go szukać, gdyż on znalazł mnie zaraz po tym, jak przekroczyłam teren zarezerwowany do otwarcia sezonu. Było to na obrzeżach miasta, pośród drzew i blisko płynącej wody. Miejscami były przyszykowane ogniska, które teraz już się dopalały, bo nikt ich nie pilnował. Ludzie wokół pili, kąpali się w wodzie i macali się, gdzie popadnie.
Jasper pomógł mi odnaleźć Billa, który opierał się o jedno z drzew. Obok niego stał Jason, który go nagrywał, nie przejmując się tym, że jego przyjaciel ledwo stoi na nogach.
- Wyłącz to, młocie. – syknęłam, ciągnąc Jasona za przedramię. Spojrzał na mnie, a potem wywrócił oczami, chowając telefon. Przystanęłam przy Billu, dotykając jego barku.
- Billy? – powiedziałam cicho, zmartwiona tym, jak się kiwa. W tle usłyszałam śmiech, więc odwróciłam się w tamtą stronę. Parę metrów ode mnie stał Nicolas wraz z jakąś dziewczyną, a zaraz obok niego pojawił się Severide. Nie zatrzymał się obok piłkarza, tylko szedł dalej prosto na nas. Ach, tak. Mieliśmy razem wracać. Odetchnęłam, znowu podejmując próbę przemówienia do swojego chłopaka. – Billy, hej, to ja, Lillian.
- Może załatwię mu podwózkę do domu? – zapytał Jasper, a ja westchnęłam.
- Nie zostawię go. – odparłam, a Jason zaśmiał się głośno.
- Widzisz, Billy, już jest twój, pożal się Boże, książę na białym koniu! – Jason uderzył Billa w plecy, a on stęknął i uniósł głowę. Spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem, a ja się skrzywiłam.
- Co, ty... tu robisz? – mówił powoli, ledwo wyraźnie.
- Wracamy do domu, Billy. – odparłam łagodnie, ściskając jego ramię. Kiwnął głową, a wtedy Jasper wziął go pod ramię, tak jak ja. Mój brat wyglądał na niezadowolonego, jednak nawet się nie zająknął. Musiałam go potem wyściskać.
Za nami podążał Jason i Blake, a ja omijałam wzrokiem wszystkie znane mi osoby. Nie miałam siły na więcej interakcji z ludźmi.
Blake otworzył drzwi samochodu i zanim pozwolił mojemu bratu położyć prawie nieprzytomnego już Billa, położył na tylnym siedzeniu jakiś stary, gruby koc, który nieco śmierdział. Nie komentowałam tego, bo sam fakt, że zgodził się go zabrać z nami mnie zadziwiał.
- Musimy porozmawiać.
- Musimy porozmawiać.
W jednym czasie powiedzieli to Jasper i Blake. Mój brat mówił do mnie, natomiast Severide do mojego brata. Uniosłam brwi, jednak dogadali się między sobą, że najlepiej będzie, jak urządzimy sobie pogawędki pod naszym domem.
- Harper. – Jason stanął nade mną, gdy oni już ładowali się do auta.
- Wybacz, Jason, ale szkoda mi czasu na ciebie. – odparłam i już miałam otworzyć drzwi, gdy on zacisnął swoje palce na moim łokciu. – Czego chcesz? – sapnęłam.
- On cię zostawi, jeśli będziesz dalej się tak zachowywać. – burknął, kiwając głową w stronę samochodu. – Twoje obowiązki to jedno, ale to, co kombinujesz w tym czworokącie...
- Jason, dla twojego dobra odejdź i nie odwracaj się za siebie. – odparłam, wpatrując się w jego oczy. – Mówiłam ci już, że ci nie odpuszczę.
- A co niby zrobisz, panno idealna? – zakpił, pochylając głowę. – Ja nie reaguje na twoje rozkazy, tak jak biedny Billy. – zacisnął usta, a potem westchnął. – Dość, że traktujesz go, jak chłopca na posyłki, to jeszcze go nudzisz. – pokręcił głową. – Tak, mówił mi o tym, jaka nudna jesteś w łóżku. – zamrugał rzęsami, zadowolony z siebie. – Musi sobie wyobrażać pornole, żeby tylko dojść...
Pociągnęłam go za rękę i po chwili byliśmy po drugiej stronie auta, tak, że bawiący się ludzie nas nie widzieli. Co najwyżej mój brat i Blake. Wykręciłam rękę z jego uścisku i zacisnęłam szczękę.
- Prawda boli, co Harper?
Zanim zdążył wypowiadać moje nazwisko, moje kolano wbiło się w jego kroczę z taką siłą, że aż stęknął. Musiał oprzeć się o drzewo obok, żeby nie upaść. Zrobił się bladozielony na twarzy, a ja przełknęłam ślinę i uniosłam wyżej podbródek.
- Spierdalaj, Jason.
Otworzyłam drzwi samochodu i weszłam do środka, uważając na przysypiającego Billa. Koc cuchnął, ale nie bałam się na nim usiąść. Co więcej, wzięłam na kolana głowę mojego chłopaka i zaczęłam przeczesywać jego włosy, a on uśmiechnął się lekko.
- Czemu dalej stoimy? – zapytałam, nie odwracając wzroku od Billa. – Ruszaj, Severide.
Nic nie odpowiedział, tylko zrobił to, co powiedziałam. Czułam na sobie wzrok Jaspera, ale to też ignorowałam, nie chcąc wchodzić z nimi w rozmowę.
Miałam po dziurki w nosie tego, że każdy próbuje rozdzielić mnie i Billa. Każdy ma zdanie na temat naszej relacji i tego, co by było najlepsze dla naszej dwójki. Jacy jesteśmy beznadziejni razem i na jaką cholerę mamy to dalej ciągnąć.
To była nasza sprawa. Nasze pocałunki, nasz seks, nasze kłótnie, nasze rozmowy. Oni mogli tylko się przyglądać.
Ale w ostatnim czasie coś naprawdę się zmieniło, a mnie to coraz bardziej niepokoiło. W moich oczach błysnęły łzy, gdy nadal przeczesywałam włosy Billa.
Co ludzie wiedzą, czego ja nie chce widzieć?
-*-
Następnego dnia wstałam i pierwsze, co zrobiłam to wyłączyłam telefon. Gdy stanęłam w kuchni przed Jasperem on tylko westchnął. Zaczęłam robić sobie tosty, powoli się rozciągając.
- Mamy do pogadania. – powiedział nagle. Wzdrygnęłam się na dźwięk jego głosu. Zacisnęłam usta i odwróciłam się do niego przodem. – Nie próbuj wkładać na siebie tej dyplomatycznej maski, Lila. – opuściłam głowę, wzdychając. Czasem zapominam, że to mój brat, który doskonale zna moje sztuczki.
- Jestem bardzo zmęczona wczorajszym dniem. – zaczęłam, pilnując głosu, aby się nie załamał. Przetarłam powieki. – Nie wiem o czym chcesz porozmawiać, ale jeśli ci chodzi o Billa, to proszę, daj mi załatwić to samej.
- Nie wiesz kilku rzeczy, które wczoraj się wydarzyły. – powiedział, poprawiając się na krześle.
- Wiem, ale wolę usłyszeć to od Billa.
- Nie wszystko pamięta. – pokręcił głową, a ja przystąpiłam z nogi na nogę. Zaczęło się robić nerwowo. Kiwnęłam głową na znak tego, że słucham. – Wiem, że twój konflikt z chłopakami zaostrzył się, ale szczerze mówiąc... - przetarł ręką kark i przerwał na moment. – Nie wiem do czego oni dążą. Wiesz, Nick jest sukinsynem, a jednak wczoraj zaprowadził Rebekę do taksówki i wysłał ją do domu, pomimo tego, że była zalana w trupa i mógł z nią zrobić wszystko. – zaczął wylewać z siebie swoje „obawy", a ja aż oniemiałam. – Max akurat nie rzucił mi się w oczy, za to Blake pomógł nam z Billem i...
- Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytałam, masując skroń. – Że niesłusznie ich oskarżam i powinnam zastanowić się nad swoim zachowaniem?
- Nie. – pokręcił głową. – Mówię ci to, bo szczerze nie rozumiem, dlaczego cię tak traktują. Nie ma to dla mnie sensu. – przetarł rękami twarz.
- Jas. – uniósł na mnie wzrok. – Czy ty się boisz, że Nicolas jest dla mnie taki wredny, bo spałeś z jego siostrą? – przechyliłam głowę. – Myślisz, że chce, aby ktoś zrobił ze mną to samo, co ty zrobiłeś z nią?
- Cholera, czasem zapominam, że jesteś moją siostrą. – odchylił głowę do tyłu. – Słyszałem plotki i wiem, co niby ma zrobić Severide. – pokiwał głową.
- Ale dalej się z nim kumplujesz. – wytknęłam mu.
- Tak, bo wiem, że nie zrobi ci krzywdy. – parsknęłam śmiechem na jego słowa, a on zmarszczył na mnie gniewnie brwi. – Nie rozumiesz więzi między mężczyznami.
- Może i nie, ale wiem, do czego zdolni są mężczyźni. – pokręciłam głową. – Wczoraj ten pokaz siły był aż namacalny. – miałam uśmiech na ustach, a on coraz bardziej skwaszoną minę. – Nieważne, co chcą osiągnąć, Jasper. Nie złamią mnie. Wiesz o tym. – odwróciłam się, powracając do przygotowywania śniadania.
- Chyba, że doprowadzą do waszego zerwania. – opuściłam dłoń z nożem i wzięłam głęboki oddech.
- Dlaczego o tym mówisz? – zapytałam, znowu stając do niego przodem. Gapił się na mnie nie dłużej niż minutę, a wyglądał tak, jakby toczył walkę sam ze sobą.
- Bo wydaje mi się, że do tego dążą. – powiedział i przełknął ślinę. Westchnęłam i przymknęłam powieki.
- Jasper, jeśli rzeczywiście dojdzie do zerwania, to na pewno nie z ich winy.
Zapanowała cisza, której żaden z nas nie chciał przerywać. Jasper wpatrywał się we mnie z powątpieniem, aż w końcu wstał i miał już opuścić pomieszczenie, gdy mój głos go zatrzymał.
- Poradzę sobie, Jas. Ale obiecuje, że jeśli coś się stanie, przyjdę z tym do ciebie. – odchrząknęłam.
- Do więzienia za ciebie nie pójdę. – pokręcił palcem, a ja parsknęłam śmiechem. – Na to nie licz. – posłał mi szczery uśmiech, który z łatwością odwzajemniłam.
Po chwili zostałam sama w kuchni i chociaż bardzo tego nie chciałam, to głowę wypełniały najczarniejsze scenariusze. Wiedziałam, że muszę porozmawiać z Billym i to jak najszybciej.
Zanim zdążyłam zjeść śniadanie w naszym domu rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
- Lillian? – krzyk mamy z salonu sprawił, że mozolnie podniosłam się z krzesełka.
- Już otwieram!
Poczłapałam do drzwi, próbując palcami rozczesać włosy. Nieważne czy na naszym ganku stoi Ryan Reynolds czy nasz listonosz, nie chciałam straszyć moim wyglądem z rana.
- Hej, Lila. – cichy głos wprawił mnie w zakłopotanie i momentalnie oniemiałam, gdy ujrzałam jasne, błękitne oczy mojego chłopaka. Zamrugałam, zaciskając palce na klamce. Nie sądziłam, że przyjdzie nam aż tak szybko porozmawiać.
- Hej, wejdź. – zaprosiłam go do środka, a on chętnie z tego skorzystał. – Mamo, to Billy. – powiedziałam głośniej, żeby zapobiec niepotrzebnym obawą mojej mamy. Odpowiedziała mi cisza, ale wiedziałam, że mnie słyszała. – Będziemy u mnie w pokoju!
Złapałam Billa za dłoń i przeprowadziłam go przez dom, modląc się w duchu abyśmy nie trafili na Jaspera, który mógłby chcieć zamienić z nim parę, najpewniej nieprzyjemnych, słów. Dopiero gdy stanęliśmy za drzwiami mojego pokoju odsunęłam się od niego i spojrzałam ponownie w te jasne oczy. Nie dałam mu dojść do słowa, gdyż w te pędy musiałam zakryć okno, bo już we własnym kącie nie miałam prywatności. Blake bez problemu mógłby widzieć naszą rozmowę, a co gorsza ją słyszeć. Nie mogłam do tego dopuścić.
Zdecydowanie potrzebowałam chwili wytchnienia.
- Słuchaj, Lillian, zanim zaczniesz coś mówić, chce cię przeprosić. – zaczął Billy, stając naprzeciwko mnie. – Zachowałem się wczoraj fatalnie. Nic nie mam na swoje usprawiedliwienie.
- To prawda. – kiwnęłam głową, zakładając ramiona na pierś. – Ale przyjmuje przeprosiny. – spojrzałam w jego oczy, które niemal od razu się rozświetliły.
- Czyli, między nami jest okej? – zapytał, a ja przystąpiłam z nogi na nogę.
- Nie, nie jest okej.
- Och. – zmieszał się i podrapał się za uchem. Unikał mojego spojrzenia, a ja wiedziałam, że miał ku temu powody. Mój wzrok był miażdżący. Pierwszy raz poczułam, że może dojść do kłótni, której nie będę w stanie załagodzić.
- Coś się wydarzyło w wakacje. – powiedziałam na wdechu, a on wyraźnie się spiął. Zacisnęłam palce w pięści. Musiałam pamiętać o normalnym oddechu, inaczej zemdleje. – Musisz mi powiedzieć, Billy.
- Wierz mi, nie chcesz wiedzieć. – spojrzał przelotnie w moje oczy, a ja osłupiałam. Zamrugałam powiekami, otwierając usta.
- Powiedz mi. – zażądałam, co wyraźnie go zirytowało.
- Lils, to nie na twoje nerwy. Ewidentnie rozumiesz opacznie sprawę. – kręcił głową. – Musisz mi zaufać w tej kwestii. – rozłożył ramiona.
- Nie wierzę, że właśnie to powiedziałeś. – prychnęłam. Billy spojrzał na mnie zaskoczony, a ja z nerwów zaczęłam krążyć po pokoju. – Jeszcze niedawno powiedziałeś, że skończę za chwilę z którymś z tych debili w łóżku, a teraz mówisz mi, że mam ci zaufać?
- A nie ufasz? – rozłożył ręce.
- A ty mi tak? – syknęłam. Wpatrywaliśmy się w siebie, głośno oddychając. Poczułam, jak oczy zaczynają mnie piec. Zamrugałam podchodząc do niego bliżej. Był zmartwiony i nieco zmieszany, a mi rozrywało to serce. – Co się stało w wakacje? Skąd ta niepewność Billy? – zapytałam, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej. – Przecież to tylko ja. Powiedz mi.
- To aż ty. – uśmiechnął się skrępowany. – Kiedyś nie mówiliśmy sobie wszystkiego, a to nie przeszkadzało nam sobie wierzyć. – zauważył, a ja pod palcami wyczułam, jak bardzo przyspieszył mi puls.
- Co nie oznacza, że nie powinniśmy rozmawiać, jeśli dzieje się coś złego. – odparłam, unosząc wyżej podbródek. – Wiesz, że nie wierzę w to, co inni ludzie mówią o tobie. Nigdy nie wierzyłam i wychodziło mi to na dobre. – mówiłam cicho i spokojnie, żeby zadbać o opanowanie Billego.
- Co słyszałaś? – zapytał, nieco się spinając.
- Jason wczoraj coś wspomniał o tym, że się ze mną nudzisz. – uśmiechnęłam się nieco zawstydzona. Billy prychnął.
- I to cię martwi? – zamrugał, a ja pokręciłam głową. – Lillian, naprawdę to nie ma znaczenia.
- Dla mnie ma. – naciskałam, bo czułam, że nie mogę odpuścić.
Patrzył na mnie, a po chwili westchnął i odsunął się. Siadł na łóżku, przetarł buzię i dopiero po następnej minucie poklepał miejsce obok mnie, dając mi znak, abym usiadła.
Tak też zrobiłam. Zachowałam pewien dystans, żeby móc bez problemu nawiązywać z nim kontakt wzrokowy. Na nowo zaczął go unikać, co nieco mnie irytowało.
- Jestem trochę o ciebie zazdrosny. – wyznał na początku, co mnie zaskoczyło. Nie tego się spodziewałam. – I gdy wyjechałaś do Miami, zacząłem... szaleć. To były dwa miesiące, Lillian. Dużo piłem, coś we mnie nagle pękło. – wzruszył ramionami. – I tak naprawdę do niczego nie doszło z nikim, ale byłem pewien, że to ty...
- Boże, Billy, dlaczego? – usiadłam wygodniej na łóżku, nachylając się do niego.
- Dzieliło nas ponad pięć tysięcy kilometrów! – powiedział głośniej, rozkładając ramiona, jakby to było oczywiste.
- Dobrze wiedziałeś o tym wszystkim. Rozmawialiśmy o tym dwa tygodnie zanim zdecydowałam się pojechać, pomimo tego, że robię to, co roku. Nawet cię tam zapraszałam! – uniosłam się, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę.
- Ja to wiem, pamiętam. Nic nie poradzę na to, że moje emocje się zmieniły! – krzyknął, a ja odetchnęłam, kręcąc głową.
- Nie jestem zła o twoje emocje, ale straciłeś do mnie zaufanie, bo wyjechałam do mojej ciotki? I do tej pory to się pogorszyło? – rozłożyłam ręce.
- Może spędzamy za mało czasu razem. Nie wiem, Lils. – schował twarz w dłoniach. – Nie wiem, co robić.
Nie chciałam mu wypominać tego, że to on odwołuje częściej spotkania niż ja.
- Chcesz ze mną zerwać? – zapytałam ciszej, bojąc się o to, że mój głos się załamie. Uniósł natomiast głowę i otworzył usta.
- Co? Co ty mówisz? – niemal od razu się do mnie zbliżył. – Nie, absolutnie. Musimy nad tym popracować, ale nie chce cię stracić. – uśmiechnęłam się na te słowa. Przytuliłam się do niego, wtulając twarz w jego klatkę piersiową. Kamień spadł mi z serca. – Głuptasie, nigdzie się nie wybieram.
- Dziękuję. – zacisnęłam zęby, gdy zorientowałam się, jak żałośnie to zabrzmiało.
Dziękowałam mojemu chłopakowi za to, że chce starać się o nasz związek. Nie tak powinno to wyglądać. To powinno być tak oczywiste, jak to, że mam na imię Lillian.
- Ale mam jedną prośbę. – usłyszałam jeszcze, zanim cierpkie myśli zdołały opanować mój umysł. – Proszę, prowadź tą wojnę na odległość. Nie zbliżaj się do Blake'a. – Billy trzymał mnie bardzo blisko i nagle poczułam, że jego uścisk jest trochę mi ciążył. Zaczerpnęłam łapczywie powietrza, przestając go obejmować.
- Żadne starania nic nie dają, jeśli mi nie zaufasz, Billy. – odparłam cicho. – Nie ignoruje twojej prośby, ale nie mogę ci obiecać, że nie będę miała z nim styczności. To przecież niemożliwe.
- To nie pozwól im na tworzenie sytuacji, które wywołują we mnie wątpliwości. – westchnął, nadal mnie przytulając. Znowu zacisnęłam zęby, ale tym razem już nie mogłam podejść do tego tak beztrosko. Ledwo wydostałam się z jego ramion i odeszłam parę kroków od łóżka.
- Nie mam nad nimi kontroli. Dobrze o tym wiesz. – zaczęłam na nowo się denerwować.
- Masz taką władzę w tej szkole, że to trochę śmiesznie brzmi, nie uważasz? – zadrwił, przecierając dłonią czoło. Otworzyłam szerzej powieki. Przez chwilę nie wierzyłam, że mówi to mój Billy.
- Chyba już czas na ciebie. – odparłam po paru minutach, ściszając swój głos. Podeszłam do drzwi i je otworzyłam na oścież, a Billy tylko obserwował moje ruchy z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.
- O co ci chodzi, ja się tylko droczę. – podniósł się z łóżka i uśmiechając się pobłażliwie podszedł do mnie bliżej. Gdy chciał przesunąć ręką po moim ramieniu odsunęłam się i odwróciłam głowę.
- Jak przestaniesz zachowywać się, jak buc, to może wtedy porozmawiamy. – wpatrywałam się w okno, które było dalej zakryte zasłonami. Billy był wyraźnie zmieszany, nie wiedział, co robić. Ja cierpliwie czekałam aż się opamięta i przestanie traktować mnie tak, jakbym mogła poprawić całą sytuację za dotknięciem magicznej różdżki. Najwyraźniej jego zdaniem nie chce tego uczynić, tylko dalej grać w ich grę i jakimś cudem niby czerpałam z tego pokłady radości.
Nie wierzyłam, że zazdrość tak mogła go zaślepić. Już nie widział mnie, a jedynie swój wymysł. Obraz, który stworzył jego umysł był tak drażniący, że już nie mogłam dalej na niego patrzeć. Był jak dziecko, którego trzeba było prowadzić za rączkę. Niestety, nosiłam za wysokie szpilki, bym mogła się do niego schylić.
- Lils...
- Najwyraźniej zapomniałeś, jaka naprawdę jestem. Dam ci czas, żebyś sobie przypomniał. – zachowywałam względny spokój, chociaż w środku płonął we mnie żar. – Do tego czasu nie chce cię tu widzieć. – wtedy i on się zdenerwował. Zacisnął szczękę i z niedowierzaniem obserwował, jak przesuwam dłonią w powietrzu, na znak tego, że go wypraszam z pokoju. – Wiesz, gdzie są drzwi.
Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. Z parzącą złością wpatrywał się we mnie, gdy mnie mijał, a nim się obejrzałam usłyszałam huknięcie drzwi wejściowych. Niemal od razu równie głośno zatrzasnęłam te od swojego pokoju i wzdychając pod nosem opadłam na łóżko.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że pomimo mojej popularności i tego, że miałam naprawdę wielu znajomych, nie miałam nikogo na tyle mi bliskiego, komu mogłabym bez problemu się wygadać. Nie miałam nikogo z kim mogłabym omówić zachowanie Billa i swoje i poznać się z opinią osoby trzeciej.
Odkąd pamiętam liczyłam tylko na siebie, na swoją intuicję. Moje decyzję były pewne i na dodatek nie rozmyślałam nad konsekwencjami, jakie za sobą niosą. Wmawiałam sobie, że jestem na wszystko gotowa i nieważne, co by to było, jestem w stanie wytrzymać to sama. Bez przyjaciół i ich wsparcia. Od czterech lat bardzo bliski był mi Billy, ale gdy stał się moim chłopakiem nie mogłam rozmawiać z nim tak, jak wcześniej. Moje częste rozterki często dotyczyły właśnie jego.
Ostatecznie, gdy rzeczywiście nie umiałam sobie ze wszystkim poradzić, zwracałam się z problemem do mojej mamy. Nikt z rodziny, nawet moi bliscy kuzyni, nie wiedzieli tyle o Billu, ile moja mama.
Nawet Luca nie wiedział wszystkiego. I nie zamierzałam go w to wprowadzać. Luca był przede wszystkim przyjacielem Jaspera, nie moim.
Czasami, ale tylko czasami, zdarzało się, że bolała mnie ta samotność. Na całe szczęście nie trwało to długo. W końcu, każdy z nas prowadzi codziennie swoje indywidualne walki.
^^^
Mijał piąty dzień odkąd pokłóciłam się z Billem. Nadal się do mnie nie odzywał i ja również nie zamierzałam.
Niestety myśli z tym związane i zmartwienia coraz bardziej mnie przytłaczały. Na całe szczęście prowadziłam coś takiego, jak pamiętnik i tylko dzięki temu mogłam to poukładać jakoś w głowie. Kończyłam właśnie pisać ostatnie zdanie, gdy usłyszałam, że ktoś puka do moich drzwi. Odłożyłam pamiętnik do szuflady w szafce nocnej, która była zamykana na kluczyk. Zawsze chowałam go pod materacem lub poduszkami, w obawie, że ktoś mógłby to znaleźć.
Bo poza moimi zmartwieniami spisywałam też tam wszystko, co wiedziałam o ludziach. Plotki, plotki, plotki... Nikt nawet nie wiedział, że taki zeszyt istnieje.
- Proszę. – powiedziałam, gdy schowałam kluczyk. Nucenie mojej mamy słyszałam już na korytarzu, a gdy wpadła do mojego pokoju tanecznym krokiem miałam ochotę się roześmiać. – Co tam, mamo?
- Ojciec zawiezie cię na mecz popołudniu. – powiedziała, tańcząc coś na kształt salsy. – Jasper zostaje z małą dzisiaj w domu. – uniosła brwi, a ja aż usiadłam na łóżku. Otworzyłam usta w szoku, a ona pokiwała głową. – Zareagowałam identycznie!
- Co mu się stało? – zapytałam, sprawdzając godzinę na telefonie. Musiałam się już powoli zbierać do wyjścia. Kolejny mecz hokeja do odhaczenia.
- Szczerze mówiąc nie wiem. – wzruszyła ramionami, dotykając mojego koca. Pociągnęłam go, zanim dostrzegła plamę po czekoladzie. – Niedawno go prałam. – wskazała na niego palcem, mrużąc powieki.
- Wiem, dlatego czekolada smakuje w nim najlepiej. – wyszczerzyłam zęby, na co ona tylko pokręciła głową. Podeszła do okna, kręcąc biodrami i dalej nucąc.
- Idziemy z tatą na tańce wieczorem. – powiedziała, odchylając zasłony.
- Ulala. – chciałam zagwizdać, ale mi to nie wyszło. Odrzuciłam koc i zaczęłam go składać, postanawiając zakończyć leniuchowanie. – Tata zabiera cię na randkę. Chyba pierwszy raz odkąd urodziła się Laurie.
- Och i oby się nie skończyła kolejnym bobasem. – zaśmiała się, a ja spojrzałam na nią z niedowierzaniem. – Chociaż nic nie obiecuje...
- Mamo... - jęknęłam, a ona się zaśmiała.
- Już nic nie mówię. – rozbawiona uniosła dłonie w górę w geście kapitulacji. – Matko, jakie ty masz tu widoki. – cmoknęła ustami.
- Co ty mówisz? – zapytałam, marszcząc brwi. Podeszłam do niej, poprawiając dresy. – Stąd widać tylko garaż...
Zaniemówiłam, gdy stanęłam obok niej i spojrzałam na to w co ona się wpatrywała. Blake Severide stał w swoim garażu, mając na sobie czarne dresy i słuchawki nauszne, również czarne. Wyglądało na to, że robił sobie swoją indywidualną rozgrzewkę przed meczem, bo wymierzał ciosy w worek treningowy, którego wcześniej nie zauważyłam. Widziałam, jak mokre włosy opadają na jego czoło, jak przejeżdża językiem po wewnętrznej stronie zaróżowionego policzka i jak każdy mięsień jego muskularnego ciała pracuje pod skórą.
Och i wspominałam, że był bez koszulki?
- Bardzo uroczy ten nasz sąsiad. – odezwała się moja mama, co szybko odwróciło moją uwagę od chłopaka. Zasunęłam gwałtownie zasłonę i spojrzałam na kobietę obok, która patrzyła na mnie z wyraźnym rozbawieniem. Zacisnęłam usta i pokręciłam głową.
- Powiem tacie, że interesują cię młodsi. – powiedziałam, unosząc brwi.
- Och, kochanie. – pogłaskała mnie po policzku. – Nie martw się, nie odbije ci go.
- Mamo! – wywróciłam oczami, a ona uśmiechnęła się ciepło. – Nie chce słuchać takich rzeczy.
- Wiem, wiem. – pokiwała głową. – Billy dalej się nie odzywa? – zapytała, a ja od razu pokręciłam głową. Westchnęła i przesunęła ręką po moich rozpuszczonych włosach. – Wiesz, że lubię hodować rośliny, prawda? – nie odpowiedziałam jej, bo wiedziałam, że tego nie oczekuje. Ona przerwała na chwilę tylko po to, aby znowu westchnąć. – I robię wszystko, żeby pięknie rozkwitały. Ale czasem zdarza się tak, że któraś z roślin uschnie i nie da się jej już odratować. Godzę się wtedy z tym, pomimo tego, jak bardzo mi się ona podobała. – coś ścisnęło się w moim żołądku. – Bo wiesz, Lillian, rośliny też muszą chcieć się uratować. Bez deszczu nie ma kwiatów, natomiast ususzone korzenie jej nie przyjmą, nieważne, jak bardzo byś się starała.
Pocałowała moją głowę i wyszła z pokoju, dalej nucąc pod nosem. Oparłam się ramieniem o ścianę obok okna i przymknęłam na chwilę powieki. Żołądek boleśnie mi się ścisnął, a serce zakołatało mocniej. Nie chciałam nawet myśleć o takiej możliwości. Pomimo wszystko naprawdę zależało mi na mojej relacji z Billem i na samym Billu.
Tak, ale czy jemu zależy równie mocno, co tobie?
Zdusiłam w sobie wewnętrzne obawy i zaczęłam zbierać się do wyjścia. Po tym wszystkim należą mi się lody i miałam zamiar namówić Jaspera, aby ze mną na nie potem pojechał.
Wkładałam kolczyki ze szkiełkami, które przypominały diamenty. Długie włosy pozostawiłam rozpuszczone, miałam na sobie granatowe, materiałowe spodnie, białą, krótką koszulę, na którą włożyłam granatowy sweter, również krótki, z dekoltem na serek i znaczkiem Ralpha Laurena. Przy drzwiach włożyłam jeszcze białe trampki. Mój tata zabrał moją torbę, na którą mocno wyzywał, bo rzeczywiście sporo ważyła. Musiałam dzisiaj wziąć ze sobą aparat, bo mój znajomy, który normlanie się tym zajmował, wczoraj dał mi znać, że go nie będzie, bo ma grypę. Nie przeszkadzało mi to wcale, tym bardziej, gdy nie musiałam nosić sama tej torby.
- Obiecaj, że początek mi nagrasz. – wyszczerzył zęby Jasper, a ja wywróciłam oczami.
- Jako pierwszy będziesz mieć wgląd do tych zdjęć, pasuje? – uniosłam brew z westchnięciem.
- Przeżyje. – pokręcił załamany głową i machnął ręką mi na pożegnanie. Wyszłam z tatą z domu, naśmiewając się z jego zachowania.
Dojechaliśmy pod szkołę naprawdę szybko, gdyż nie było korków, co nie zdarza się często o tych godzinach w Vancouver. Tato zaproponował mi pomóc z zaniesieniem sprzętu na sale, ale odmówiłam, widząc, jak mało czasu zostało do ich randki. Pożegnałam go z uśmiechem, a potem ruszyłam na hale, orientując się, że nie ma nawet za wiele fanów hokeja na miejscu. Czyżbym była aż tak wcześnie?
Gdy zajęłam swoje standardowe miejsce na hali wiedziałam, że za chwilę będzie tu tłum, a jednak spędzę cały wieczór samotnie. Dlatego, chcąc się trochę rozruszać, postanowiłam zacząć robić już jakieś zdjęcia.
Najpierw zrobiłam zdjęcie lodu, który był perfekcyjnie przygotowany pod grę zawodników. Potem trochę zdjęć hali, ale nie aż tak dużo, bo uczniów przybywało z minuty na minutę. Dotarłam do Henrietty Jordan, która zezwoliła abym zrobiła zdjęcia zawodnikom na lodzie z bliska. Niby nic, bo stałam tylko blisko niej i nikt mnie nie szturchał, ale wszyscy z gazetki szkolnej wiedzieli, że takie zdjęcia sprzedają się najlepiej.
Osoby, które rzeczywiście lubiły mecze hokejowe dzieliły się na trzy typy:
Pierwsza to grupa złożona z zażartych fanów tego sportu, tak jak mój brat.
Druga to grupa złożona z osób, która nienawidzi hokeistów, ale żeby mieć o czym rozmawiać, muszą przychodzić i to oglądać.
Natomiast trzecia, ostatnia i według wielu najlepsza, to grupa składająca z osób, które nie tyle, że pałają miłością do gry i sportu, jak do mężczyzn, którzy grają. Kiedyś Rebeka przedstawiła mi to tak – „Ludzie w gruncie rzeczy lubią zwierzęcość i brutalność w odpowiednich momentach, na przykład w łóżku, no nie? A ta specyficzna grupa, h o k e i ś c i, to ociekający seksem jaskiniowcy, gotowi się pozabijać za ten głupi krążek. Więc pomyśl sobie tylko, co by mogli zrobić z tobą, aby dotknąć szczytu?"
Otrząsnęło mnie, gdy przypomniałam sobie jej wygłodniałe oczy, które utkwiła w naszej drużynie. Nie twierdziłam, że to coś złego, każdy ma swoje własne preferencje. Ale ile dziewczyn wpadało w ich sidła tylko przez takie przekonanie.
Wzdychając pod nosem, odsunęłam niepotrzebne myśli i skupiłam się na rozgrzewających się zawodnikach. Zdjęcia były dobre, ale to wcale nie poprawiło mojego humoru. Byłam dzisiaj zdecydowanie mniej sobą niż zwykle. Może dlatego, a może z innych powodów, gdy hokeiści zaczęli wygłupiać się przed obiektywem ja doceniałam ich starania. Chichotałam z najbardziej durnych pozycji, jakie przyjmowali, dając uciechę mi i zebranym na trybunach tłumie. Trwało to aż wkroczył ich kapitan, który jednym, krótkim komentarzem sprawił, że natychmiast powrócili do ćwiczeń. Temu też zrobiłam zdjęcie i nim się obejrzałam, Blake stanął nade mną.
- Rozpraszasz ich. – powiedział lekko, w rękach przekładając swój kask. Nie podniosłam na niego wzroku. Gdzieś w głębi duszy obwiniałam go za to, że pokłóciłam się z Billym. Nie było to ani trochę racjonalne, ale żyło mi się łatwiej z tą myślą w głowie.
- Ich czy ciebie? – zadrwiłam, gdy po jakimś czasie nadal nie wrócił do rozgrzewki. Prychnął i grzecznie odjechał, niemal od razu krzycząc coś do swojej drużyny. – Dupek.
- Przepraszam? – usłyszałam inny głos obok siebie, na który od razu zareagowałam. Odwróciłam się do chłopaka, który miał na sobie charakterystyczny, czerwony strój z domieszką bieli. Zmarszczyłam brwi, łypiąc na niego nieprzyjemnie. Zawodnik z przeciwnej drużyny uśmiechnął się, jakby był zadowolony z mojej reakcji. – Mogłabyś mi podać rękawice? – zapytał, wskazując na ziemię, lecz nie odwracając ode mnie spojrzenia. Irytująco-przenikliwe oczy spoglądały na mnie z zaciekawieniem.
- Nie. – odparłam po chwili wnikliwego zastanowienia. Westchnęłam i gdy już miałam się brać za dalsze zdjęcia, chłopak kolejny raz mi przeszkodził.
- Dlaczego? – zapytał, a ja przymknęłam powieki.
- Poradzisz sobie. – odparłam. Chłopak parsknął śmiechem, kiwając głową. Wtedy dopiero się mu przyjrzałam.
Nie był zjawiskowo wysoki, bardziej krępy i barczysty. Miał delikatny zarost, a blond włosy opadały mu na czoło, co go wyraźnie irytowało. Ku mojemu zdziwieniu, nie pamiętałam jego imienia, chociaż kojarzyłam wszystkich zawodników z Fraser High School. Diabły z Południa. To z tą drużyną nasza szkoła miała najczęstsze problemy na lodzie. A więc nietrudno było o to, aby konkurencja przerodziła się we wrogość. Jako osoba, która była dość wysoko postawiona w naszej szkole miałam nieprzyjemność spotkać się z ich przewodniczącą i przysięgam, że nie znam większej suki niż Marie-Anne Eastwood.
- Okej, Lily. Jesteś wredniejsza niż mówią. – nie drgnęłam, gdy wymówił błędnie moje imię chociaż nieco mnie to zaskoczyło.
- Ludzie mówią różne głupoty, nie zawsze trzeba w nie wierzyć. – pouczyłam go, gdy schylał się po swoją rękawicę. W ostatniej chwili wzięłam mu ją sprzed nosa, na co ponownie parsknął. Spojrzał na mnie, unosząc zadziornie brwi. – Moje imię to Lillian, Diable. – zgrabnie rzuciłam czerwony materiał na lód. – Lepiej to podnieś, bo jeszcze się zniszczy. – uśmiechnęłam się krótko i wrednie, a następnie odeszłam od niego, rezygnując z robienia zdjęć z tamtego miejsca.
Czułam, że Blake wywierca mi dziurę wzrokiem w policzku. Z zaciśniętą szczęką spojrzałam w jego stronę, a on, niewzruszony, przyjrzał mi się dokładnie i kiwnął głową. Nim się obejrzałam, mecz się zaczął.
Dzisiaj zdecydowałam się na używanie dyktafonu. Dużo się działo, co było normalne zważywszy na zażyłą niechęć drużyn do siebie. Mieliśmy zaskakująco ładny wynik, pewną przewagę osiągniętą w krótkim czasie.
A potem, zaczęła się prawdziwa walka.
Nie hiperbolizowałam tego, ponieważ w pewnym momencie, gdy akurat mój wzrok utkwił w córce trenera Tuckera (która była najgłośniejszą personą na całych trybunach), ktoś na boisku wszczął bójkę. Jednak słowo „bójka" nawet w ułamku nie opisywało tej masakry, jaka działa się na lodzie. Jak mówiłam, nie zdołałam zauważyć kto pierwszy rzucił kamień, ale nie było to już istotne. Łamali kije i ściągali kaski, tylko aby mocniej obić twarz przeciwnikowi. Zupełnie nie wiedziałam, co mogło wywołać taki zamęt, ale chyba nie ja jedyna. Spostrzegłam, jak Blake bezsilnie odciąga chłopaków, osobiście dostając po głowie. On jednak nie tracił opanowania i razem z chłopakiem, który zaczepił mnie przed meczem, próbowali zapanować nad jazgotem. Na całe szczęście pomógł im sędzia i kilku nauczycieli, z czego dwóch poślizgnęło się na lodzie i wymagali opieki medycznej. Tak zakończył się mecz, najkrótszy w całej mojej karierze dziennikarskiej.
Pozostałam na trybunach dłużej niż inni, w spokoju czekając aż się rozejdą. Wiedziałam, jaki młyn panuje teraz pod naszą szkołą, więc wolałam spędzić te kilka minut na wpatrywaniu się w lód. Zastanawiałam się, jak nazwę najnowszy artykuł.
„Czego NIE mówić hokeiście w trakcie meczu?"
„Jak łatwo złamać kij do hokeja?"
„Masakra na piątkowym meczu z Diabłami z Południa"
„Ile głów rozbiło się podczas dziesięciu minut gry?"
- Osobiście, już przepadłam za tym ostatnim zdaniem. – usłyszałam nad swoją głową, aż podskoczyłam w miejscu. Uniosłam głowę, przyciskając do piersi notatki, w którym nieświadomie zapisywałam to, co pojawiło w moich myślach.
Nade mną stała uśmiechnięta od ucha do ucha Bonnie. Trzymała pod pachą jakąś dużą książkę i spoglądała na mnie z zaciekawieniem.
- Co ty tu robisz? – zapytałam, nieco się przesuwając. Widząc mój ruch Bonnie śmiało usiadła obok mnie.
- Czekam na brata. – wzruszyła ramionami. – Czemu siedzisz tu sama?
- Lubię pracować w ciszy. – odparłam, nadal się jej przyglądając. Zerknęłam na tytuł książki, „Rok 1984" zaskoczył mnie swoją intensywną czerwienią. Ta dziewczyna zaciekawiła mnie jeszcze bardziej.
- Albo mi się wydaje albo jesteś samotniczką, Lillian. – szturchnęła mnie lekko w ramię, a ja wzruszyłam ramionami.
- Twój brat nie byłby zadowolony z tego, że ze mną siedzisz. – zauważyłam.
- On rzadko kiedy jest zadowolony. – wywróciła oczami. – Boi się ciebie. – uśmiechnęła się słodko. – I za to, droga Lillian, bardzo cię lubię. – mówiąc, że byłam zaskoczona to, jakby nic nie powiedzieć.
- Przepraszam? – zapytałam po chwili namysłu. Mój umysł nie mógł objąć informacji, które mi przekazała. Bawiły mnie tak, że miałam ochotę się roześmiać, jednak zaskoczenie powodowało, że siedziałam cicho.
- Może wyjdziemy na zewnątrz? – zapytała, nadal się uśmiechając. Kiwnęłam głową i zebrałam swoje rzeczy. Schowałam swój notes wraz z telefonem i kluczami do torby, a potem w ciszy ruszyłam za dziewczyną. Gdy odwracała się zdążyłam zauważyć jej broszkę, wpiętą w jej plecak, który trzymała na jednym ramieniu. Przedstawiał flagę, która reprezentowała społeczność lesbijek. Uśmiechnęłam się, kiedy zrozumiałam, dlaczego własna siostra Blake'a Severide'a może za nim nie przepadać.
- Nie chce żebyś mnie źle zrozumiała, ale nie bratam się z najbliższymi wroga. – oznajmiłam dyplomatycznie, gdy wyszłyśmy na korytarz. Bonnie zachichotała i spojrzała na mnie z pewnością po to, aby się upewnić czy tylko żartuje czy jestem poważna. Uśmiechnęłam się do niej. – Tak naprawdę nie chce, żeby sobie pomyślał, że mogłabym wykorzystać jego rodzinę w naszym konflikcie. Cywili nie tykam. – uniosłam dłonie w górę, a ona znowu się zaśmiała.
- Oczywiście, rozumiem i dziękuję. – kiwnęła głową. – Jednak, jeśli tylko potrzebowałabyś pomocy, aby obalić patriarchalne zasady tej szkoły, jestem pierwsza w kolejce. – przyłożyła dłoń do serca.
- Będę pamiętać, obiecuję. – puściłam jej oczko. – Przepraszam, ale jakim cudem nigdy nie widziałam cię w szkole. Na jakie zajęcia chodzisz? – zapytałam, gdyż naprawdę mnie to ciekawiło.
- Och. – zacisnęła zęby na swojej dolnej wardze. – Czyli, nic nie wiesz. – westchnęła, jakby sfrustrowana? Albo zasmucona? Nie rozumiałam zmiany jej zachowania. Już miałam o to pytać, gdy nagle drzwi niedaleko nas otworzyły się z hukiem. Bonnie miała dobry refleks i szybko zaciągnęła nas za rząd szafek. Nie odczuwałam potrzeby chowania się przed nikim, jednak dziewczyna miała panikę w oczach, a ja szczerze gubiłam się w tym, co obecnie się dzieje.
- Jesteś takim kretynem, Aaron. – syknięcie z ust Blake'a ocuciło mnie na tyle, że mocniej przycisnęłam swoje plecy do szafki za nami. Znajdowałyśmy się w skrzydle, które nie obejmowało szatni. Był to jeden z zakątków szkoły, którego używało się tylko do przejścia z hali sportowej na zewnątrz. Dziwiłam się, że akurat oni znajdują się tutaj.
Czyżby jakieś ukryte porachunki?
- Powiesz coś w końcu, czy będziesz stał, jak kretyn? – osobiście tak złego Blake'a rzadko widywałam, gdyż znany był z trzymania swoich nerwów na wodzy. Naturalnie, nikt nie był idealny i czasem dało się usłyszeć jego wrzaski na kolegów z drużyny, ale rodzaj złości, która teraz przedstawiał był całkowicie inny.
- Obawiam się, że możesz chcieć zrobić odcisk mojego profilu, na którejś z tych szafek, gdy się odezwę. – odparł chłopak, z którym miałam krótką konwersację przed rozpoczęciem meczu. Pomimo znajomości imienia, nie mogłam przypomnieć sobie, kim on do cholery był.
- Umawialiśmy się, że powstrzymasz George'a przed tym szarżowaniem. – Blake mówił teraz wyraźniej, był bardziej opanowany, ale zdecydowanie równocześnie brzmiał groźniej. – A tu proszę! Noah ma znowu rozwalony nos, a Charlie musiał jechać do szpitala na prześwietlenie, bo może mieć pęknięte żebro. – niemal splunął, kończąc zdanie.
Zerknęłam na Bonnie. Zaciskała powieki, jakby o coś prosiła Boga. Widać było, że cała sytuacją ją mocno zdenerwowała i podejrzewałam, że wcale nie chciała, aby Blake dowiedział się o tym, że z nią rozmawiam. Postanowiłam nie robić jej przykrości i siedzieć tak cicho, jakby od tego zależało moje życie.
- Zjebałem, wiem o tym. – odparł Aaron. – Ale umówmy się, byłeś dzisiaj zbyt rozkojarzony. Wiesz, jaki jest George, zresztą cała twoja drużyna wie. Ale to ty spuściłeś dzisiaj gardę. – wyrzucił mu, a wtedy oniemiałam.
Diabły z Południa nienawidziły Wilków z Północy. Była to tak zacięta walka, że kiedyś nawet dorośli robili zakłady bukmacherskie o to, kto wygra międzyszkolną ligę. Przeszedł mnie dreszcz.
- To hokej, Severide. – wstrzymałam oddech. – Tu jak w miłości i na wojnie. Każde chwyty dozwolone.
- Nie pierdol, Carlton. – O mój Boże. – Nie od dziś się przyjaźnimy i nie wmówisz mi, że to była walka, jaką oboje znamy.
Wtedy Bonnie złapała mój nadgarstek i zaczęła kręcić głową. Zwróciłam na nią swój wzrok i widziałam w jej oczach błaganie, ale mój umysł odmawiał współpracy. Bo czułam, jak właśnie eksplodował.
Blake Severide przyjaźni się z kapitanem Diabłów. Blake Severide ma pakt z diabłem.
Kiedy to już zrozumiałam, wszystko inne ułożyło się w całość. Blake panicznie chroniący swoją siostrę; ja, która ani razu nie widziała jej na oczy; jego ukryta przyjaźń.
Bonnie należała do Południa.
Pomiędzy Aaronem a Blake'm dalej toczyła się rozmowa, ale ja ją ignorowałam. Bonnie trzymała mnie tak mocno, jakby obawiała się, że zaraz wyciągnę kamerę i zacznę wszystko nagrywać. Ale ja nawet o tym nie myślałam. Mój umysł stał się czysty, jak kartka papieru. Zupełnie nie wiedziałam, co mam zrobić, bo to wszystko, pomimo tego, że miało jakiś swój sens, tak naprawdę dla mnie, było pozbawione logiczności.
Długie lata oglądam mecze, komentuje je i jestem autorką wielu reportaży na ich temat i ani razu nie zauważyłam jakiejkolwiek zażyłości pomiędzy Blake'm a przeciwnikiem. Nieważne o kogo chodziło, on zawsze był nieugięty i tak dobry, że nawet mi zapierało dech w piersi. Wilki na większości meczów osiągali huczne zwycięstwo i nie było mowy o tym, aby ktokolwiek dostawał jakieś ulgi.
Więc skąd ta przyjaźń?
Bycie dziennikarzem łączy się z jednym, bolesnym faktem: moim obowiązkiem jest informować społeczność o rzeczach, o których nikt inny nie mówi. To jest istota dziennikarstwa.
Patrzyłam na przerażoną Bonnie, w myślach mając z pewnością to samo, co ona. Mogę zniszczyć Blake'a jednym artykułem.
Rzecz w tym, że nie byłam pewna, czy potrafię bez mrugnięcia okiem pozbawić go, tak naprawdę, wszystkiego.
- Lillian... - głos Bonnie się załamał. – Musisz mi obiecać...
- Nie mogę. – pokręciłam głową, zaciskając palce na jej ramieniu. – Ale muszę to przemyśleć. – kręciła głową, nadal mnie nie puszczając. Czułam, że jestem bliska ukruszenia sobie zęba, tak mocno zaciskałam szczękę. Nie mogę jej niczego obiecać. Nie mogę nawet samej sobie niczego przyrzekać.
- Ty nie rozumiesz. To by go zniszczyło. – w jej oczach zabłysły łzy, a mi odjęło mowę. – Potraktuj go, jako cywila.
- Bonnie, tu nie chodzi o nasz konflikt. – poczułam się jeszcze gorzej, gdy to powiedziała. Przecież nie zrobiłabym tego tylko po to, aby wygrać. Zrobiłabym to po to, aby nasza szkoła wiedziała z kim na do czynienia.
Czy jestem w stanie go zniszczyć?
- To, jak zdrada stanu. – skrzywiłam się na to porównanie. – A ja zajmuje się informowaniem ludzi.
- Nie, piszesz szkolną gazetkę, Lillian. – teraz była zdenerwowana, a ja ją rozumiałam. – Nie rób tego. Proszę. – odwróciłam od niej głowę i wtedy poczułam, że potrzebuje się przewietrzyć.
- Daj mi to przemyśleć. – powiedziałam i cofnęłam się. – Ja potrzebuje to przemyśleć. – widziałam w jej oczach klęskę, ale nie próbowała mnie zatrzymać.
-*-
Czytałam nowy artykuł już siódmy raz. Moje oczy, co chwilę, zwodziły mnie i sprawiały, że musiałam chociaż na chwilę spojrzeć w swój pamiętnik.
Postanowiłam, że artykuł napiszę zgodnie z grafikiem o meczu hokejowym. Nie wspomniałam w nim ani razu o zażyłości dwóch kapitanów, ani o siostrze Severide'a. Natomiast wszystko, łącznie z moimi wątpliwościami, zapisałam w pamiętniku. Powpinałam również kolorowe karteczki z uwagami, tak, aby rzeczywiście oczyścić umysł.
Odchyliłam głowę do tyłu, wzdychając pod nosem. Najgorsze w tym wszystkim było to, że ja nawet nie miałam z kim tego przedyskutować. Nie miałam ani jednej przyjaciółki (nie licząc mojej mamy), która byłaby gotowa udzielić mi szczerej i pomocnej porady. Ludzie wokół mnie to w dziewięćdziesięciu procentach hieny, gotowe pożreć każdego, na kim można w jakiś sposób powiesić psy. A ja, jako młoda i niedoświadczona dziennikarka, nie wiedziałam, czy jestem w stanie naprawdę zniszczyć komuś życie.
Nagle usłyszałam za sobą szmer, który wydawał mi się na tyle podejrzany, że od razu znalazłam się przy szafie, za którą chowałam kij bejsbolowy. Głównie trzymałam go tam po to, żeby straszyć Jaspera, bo czasem był większym kretynem niż zazwyczaj.
Moje przeczucia wcale nie były mylne i po chwili ujrzałam, jak czarna postać wchodzi do mojego pokoju przez okno. Nawet na chwilę się nie zawahałam. Podeszłam na palcach, zamachnęłam się, a wtedy mój przeciwnik zauważył moją sylwetkę w odbiciu szyby. Odwrócił się tak szybko, że nie zdążyłam wymierzyć ciosu, a on już stał ze mną twarzą w twarz. Nad swoją głową przytrzymał kij i moją dłoń, bo za żadne skarby nie chciałam wypuścić z rąk mojej jedynej broni.
- Co ty wyprawiasz? – syknął na mnie Blake, a ja niemal od razu wyrwałam się z jego uścisku.
- Nie wiem, mieszkam tu? – zapytałam ironicznie, odchodząc od niego na parę kroków. – Czego chcesz? – machnęłam na niego kijem. Zacisnął szczękę, a jego ciemne oczy zeskanowały w ciszy mój pokój. Gdy odnalazł wzrokiem mój kącik, w którym piszę, przez jego twarz przeszedł cień zadowolenia. Podeszłam bliżej laptopa i godząc się z tym, że artykuł może się nie zapisać, zamknęłam go z hukiem.
- Musimy porozmawiać. – zaczął, znowu do mnie podchodząc. Nadal trzymałam swoją broń przed sobą.
- Nie myśl sobie, że nie umiem tego używać. – syknęłam, a on wywrócił oczami, ściągając z głowy kaptur. Dochodziła już prawie dziesiąta, więc wiedziałam, że muszę być ciszej, aby nie obudzić małej i nie wzbudzić podejrzeń nikogo z rodziny. – Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Wyjdź stąd.
Blake westchnął i przeczesał dłonią włosy. Rozejrzał się ponownie i usiadł na skraju łóżka. Zmarszczyłam brwi, zupełnie nie rozumiejąc, co on tak naprawdę tu robił.
- Chcesz to zrobić prawda? – zapytał, bez cienia emocji. – Chcesz mnie zniszczyć.
On to stwierdził. Nawet nie zapytał. Był tak przekonany, że jestem złym człowiekiem, że w duchu przygotował się na to, że musi wykraść to, co jego, a mnie, nie wiem, nastraszyć tylko po to, abym go nie wydała.
Nawet nie wiedziałam, dlaczego mnie to tak uraziło. To jedno zdanie sprawiło, że nagle zamarłam i opuściłam kij. Wpatrywałam się w niego przez kilka chwil, kiedy bezgłośnie pytałam go „naprawdę tak o mnie myślisz?"
Gdybym miała dać kiedyś wykład na temat ważności plotkowania, bez mrugnięcia okiem przytoczyłabym ten przykład. Dla niego byłam hieną, nigdy cywilem.
- Oboje wiemy, że ta rozmowa nie ma sensu. Wyjdź stąd. – powiedziałam znacznie ciszej, nie patrząc już na niego. Odłożyłam kij za szafę i przymknęłam na chwilę powieki. Ta chwila nieuwagi dużo mnie kosztowała.
- Nie mogę ci na to pozwolić. – jego głos był ostry, ale równie cichy, co mój. Nie spostrzegłam, że zmienił swoją pozycję, ale słysząc jego szept tak blisko mojego ucha cała się spięłam.
- Wynoś się z mojego domu. – odparłam, nie odwracając się do niego.
- I tak po to wrócę. – zagroził, a wtedy emocje mnie poniosły i gwałtownie zmieniłam swoją pozycję.
- Nie masz do tego żadnego prawa. – staliśmy twarz w twarz, tak blisko siebie, że czułam jego oddech, jego zapach, który tak momentami mi uwłaczał. Brązowe, niemal bursztynowe oczy, spoglądały w moje z zaciętością, a ja nie byłam mu wcale dłużna. – Mogłabym z tobą załagodzić tą sprawę, usłyszeć wyjaśnienia i nie podjąć żadnych kroków, ale jeśli uważasz, że jestem już gotowa do zniszczenia tego, co kochasz, to proszę bardzo. – wzruszyłam ramionami. – Bez przyjemności będę oglądać twój upadek. – zacisnęłam usta, unosząc podbródek.
- Skoro nie chcesz tego robić, dlaczego w ogóle o tym napisałaś? – nawet nie zauważyłam, gdy moje plecy dotknęły ściany, a on nachylał się nade mną coraz mocniej. Nie wystraszyłam się, nie miałam odruchu ucieczki. Na to już było za późno.
- Nie będę ci się tłumaczyła. – westchnął zirytowany. – Chętnie daje się poznać ludziom, którzy są mnie ciekawi. Ale większość woli oceniać, stawiać wyroki bez głębszego zapoznania się. Należysz do nich, ty już wydałeś swój osąd. – przechyliłam głowę w prawo. – Nie mam zamiaru wyprowadzać cię z tego błędu.
- Najwyraźniej ludzie mówią prawdę. – prychnął prześmiewczo. – Bez uczuć, bez serca, istna królowa lodu.
Wtem nagle drzwi od pokoju zaskrzypiały i pierwsze, co ujrzałam to bukiet czerwonych róż. Nie zdążyłam odepchnąć od siebie Severide'a, gdy zza kwiatów wyłoniła się głowa Billa.
Był uśmiechnięty, oczy mu błyszczały, a jego policzki były zaczerwienione. Już na pierwszy rzut oka wiedziałam, że jest nietrzeźwy. Jednak kwiaty i sam fakt, że zapewne przyszedł mnie przeprosić rozczuliło to moje serce.
A wtedy ujrzał Blake'a. Jego twarz spochmurniała, kwiaty opuścił na ziemię. Spojrzał na mnie, wzrokiem pełnym goryczy i żalu i, szepcząc coś do siebie, wyszedł z pokoju. Wybiegłam za nim, nie zwracając uwagi na sterczącego chłopaka w mojej sypialni i na to, że w każdym momencie może wyrwać kartkę z pamiętnika i zrobić z nią, co chce.
- Billy. – szarpnęłam go za ramię, gdy już znaleźliśmy się na zewnątrz. Zatrzymał się, ale nie odwrócił się w moją stronę. – To nie tak, jak myślisz. On przyszedł...
- Czy to ważne, co myślę? – zapytał z odrazą w głosie. – W ogóle cię nie obchodzę. Po co udajesz, że dalej się mną przejmujesz, Harper? – moje nazwisko w jego ustach brzmiało, jak najbardziej zatruta strzała wysłana wprost w moje serce.
- Billy, przecież wiesz, że ja cię kocham. – w moich oczach pojawiły się łzy. – Proszę, nie odchodź, wysłuchaj mnie. – błagałam, niemal uwieszając się na jego ramieniu.
- No, nie wiem. – pokręcił głową i zerknął na mnie, jednak szybko odwrócił spojrzenie. – Jest mi niedobrze, kiedy na ciebie patrzę. – zdrętwiałam, gdy to usłyszałam. Łzy pociekły mi po policzkach, ale Billy nie wydawał się tym przejęty. Wyrwał się z mojego uścisku i przełknął ślinę. – Chyba potrzebuje dłuższej przerwy. – przetarł twarz. – Nic już nie mów. Nie pisz do mnie, ani nie dzwoń. Nie chce na razie cię widzieć.
Odszedł, a ja nie miałam siły w płucach, żeby za nim zawołać. To była pierwsza kłótnia, w której tak szybko odpuścił. Nie zależało mu na tym, aby rzeczywiście poznać prawdę, od razu „zaakceptował" to, co zobaczył.
Coś mną ścisnęło, gdy zrozumiałam, że mogłam go stracić. Właśnie teraz, tak po prostu, tylko dlatego, że wszystko zdarzyło się w złym miejscu i o złym czasie.
- Lillian, kochanie, co się... - mama stanęła w drzwiach domu, gdy koło niej przemknęłam.
- Nie teraz, mamo. – poprosiłam, ocierając nos rękawem bluzy. Modliłam się, żeby w pokoju już nie zastać Blake'a.
Niestety, bezczelnie w nim pozostał. Opierał się o mój parapet i z zainteresowaniem oglądał widoki z mojego okna.
- Wynoś się stąd. – próbowałam zakryć łzy, które nadal spływały mi po policzkach.
- Słuchaj, nie wiem do czego... - przełknęłam pod nosem, co wyraźnie go zszokowało, bo aż przestał mówić. Wściekła na niego i siebie, przestałam myśleć racjonalnie.
Wzięłam swój pamiętnik i wyrwałam strona po stronie, wszystko, co zapisałam o nim i o Aaronie, nie zwracając uwagi na to, że łzy zamoczyły kartki. Szybkim krokiem zbliżyłam się do Blake'a i przycisnęłam mu je do klatki piersiowej.
- Wynoś się. – syknęłam, nie patrząc na niego. – Masz to, czego chciałeś. – prychnęłam śmiechem, bez krzty rozbawienia. – Chyba nawet więcej niż sobie wymarzyłeś. – nadal stał w miejscu, co jeszcze bardziej spotęgowało mój gniew. – Wyjdź stąd albo wyrzucę cię przez to okno.
- Nie miałem tego na celu. – poinformował mnie szybko, a ja zamknęłam oczy. Chciałam sobie wmawiać, że to jego wina, żeby poczuć się lepiej. Ale nie mogłam. Gorąca i gorzka prawda spoczywała na moim sercu, które paliło, jak rozżarzony węgiel.
- Po prostu zostaw mnie w spokoju, dobra? – spojrzałam w jego oczy na ułamek sekundy. Patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, bez tej złości, z którą wparował tu kilka minut temu. – Co? Teraz mi cię szkoda? – chciałam się go pozbyć, a jak inaczej to miałam uczynić niż denerwując go do granic wytrzymałości. – Przecież jestem bez uczuć. Bez serca. – uśmiechnęłam się sztucznie, a wtedy znowu łzy spłynęły mi po policzkach. Nie potrafiłam nawet mu dopiec. – Po prostu stąd wypierdalaj.
Zamknął drzwi od sypialni z hukiem, pamiętając o tym, że poza Bonnie nie ma nikogo w domu. Rzucił porwane kartki na biurko i oparł się o nie ramionami. Był taki wściekły; na siebie, na to, że dał się wciągnąć w tak głupią rozprawę pomiędzy popularnymi dzieciakami, na to, że miała to być zabawa, a czuł, że cały czas igrał z ogniem.
I tym ogniem była ona.
Przeczytał fragment tego, co napisała na jego temat i wtedy już nie wytrzymał. Żył przeświadczeniem, że naprawdę zna się na ludziach i umie odczytać ich prawdziwe intencje, nawet wtedy, gdy ich nie zna.
Tym razem, tak paskudnie się pomylił.
Musiała sobie nie zdawać sprawy, co mu tak naprawdę daje, jednak zważywszy na okoliczności sytuacji nie mógł się temu dziwić.
„Nie byłabym w stanie zniszczyć komuś tak życia. Nie mam zalążka dobrego dziennikarza: nie umiem rwać chwastów, bo są zbyt piękne. Inaczej mówiąc, ja nie byłam hieną"
- Kurwa jebana mać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top