Rozdział 15

Wonho povs.

Ludzie nieprzerwanie szukają wolności. Wiem o tym dobrze sam próbując się stąd wydostać. Jednak, nie wszyscy wiemy co czeka nas po drugiej stronie. Nikt nie jest świadom tego, czy dam sobie rade. Jeśli przez ten cały czas grzeszyliśmy zabijając nieskończoną liczbę ludzkich istnień, czy teraz coś nie będzie chciało się zemścić. Powiadają, że karma zawsze wraca. Miejmy nadzieję, iż nie zachce się jej wrócić teraz.

Poszedłem wprost do pokoju HyeRym. Uprzedzałem ją wcześniej o planie, więc nie była zdziwiona moją nagłą wizytą. Zostawiłem jej ubranie i opuściłem pomieszczenie dając tym samym chwile czasu na przebranie. Kiedy usłyszałem stukot szpilek wiedziałem, iż mogę wrócić do środka.

-No, no, nie spodziewałem się, że bez piżamy szpitalnej będziesz tak dobrze wyglądać.

-Trochę więcej wiary kuzynie.- Zarzuciła włosami i minęła mnie w drzwiach wychodząc pierwsza.

Nie dość, że ładna to jeszcze wyszczekana. Czuje, że ktoś będzie miał powodzenie u chłopaków. Zaprowadziłem Rym do gabinetu Kihyun'a w którym wszyscy mieliśmy się spotkać. Nikogo nie było w środku więc usiedliśmy na kanapie oddając się w ręce niewinnej ciszy. Czemu niewinnej? Sam nie wiem. Okalała nas jakby za chwile miała rozpętać się burza, miejmy nadzieje, że nie jest to zgubne przeczucie.

-Co zrobimy po wydostaniu się? Nie ma nasz przecież w żadnych papierach rządowych.

-O to się nie martw. Kihyun ma kuzyna pracującego bezpośrednio dla państwa, ma znajomości więc w przeciągu tygodnia powinniśmy dostać wszystkie potrzebne dokumenty. Jeśli chodzi o prace, I.M pomimo swojego młodego wieku ma odpowiednie wykształcenie wiec nie powinno być z tym większego problemu.

-No dzień dobry- do pomieszczenia weszło 3 mężczyzn których przybycia oczekiwaliśmy.

-Gotowi?- zapytałem i spojrzałem na ich twarze.

Każda wyrażała co innego. U mojego taty obojętność, Kihyun zdawał się być lekko podekscytowany, I.M był przestraszony, natomiast w oczach HyeRym było widać determinacje i wole walki. Nie otrzymałem słyszalnej odpowiedzi jednak wszyscy skinęli głowami.

Udało nam się wyjść z oddziału nie wzbudzając większych podejrzeń, przynajmniej taką mam nadzieję. W tym momencie musieliśmy się trochę rozdzielić. Poszedłem przodem aby obadać teren, po 5 minutach miał ruszyć I.M wraz z HyeRym i na koniec pozostała dwójka. Ruszyłem białym korytarzem. Czułem się trochę jakbym szedł na pewną śmierć, a te białe ściany miały by być kwiatami na mojej trumnie. Pomimo tych myśli musiałem iść, już nie było powrotu, sam to wymyśliłem. Przed zejściem do kotłowni rozejrzałem się czy nie ma żadnych kamer, albo czy ktoś nie idzie. Nie widząc nic podejrzanego pchnąłem ciężkie drzwi kotłowni starając się zrobić jak najmniej hałasu. W środku były 2 osoby, jak na tak duże pomieszczenie to nie dużo. Schowałem się za jednym z większych... w sumie nie wiem co to jest, ważne że jest za tym dużo miejsca i da się schować. Zlokalizowałem licznik oraz wyjście. Były od siebie znacznie oddalone ale przy szybkim tempie działania jesteśmy w stanie to zrobić. Czekałem na resztę i po ustalonym czasie dołączyło do mnie rodzeństwo. HyeRym już nie miała na nogach szpilek, zostawiła je w doniczce jakiejś rośliny, ponieważ były głośne i nie przystosowane do ucieczki. Zacząłem się stresować. Cały nasz plan mógł nie wypalić przez chwile nieuwagi. Mam nadzieję, że tata sobie poradzi, nie jest już w najlepszej formie.

Odczekaliśmy daną ilość czasu, ale oni jakby przepadli. Miałem się już po nich wrócić, gdy nagle usłyszałem trzask otwieranych drzwi. Wychyliłem się zza pieca aby wiedzieć w jakim jesteśmy położeniu. Nie było najlepiej. Do pomieszczenie właśnie wszedł dyrektor ośrodka. Czemu musimy mieć takiego cholernego pecha. Nie wiem o czym rozmawiał z ludźmi, którzy pracowali w kotłowni, ale miałem złe przeczucie. Zaledwie parę minut po wkroczeniu do pomieszczenia dyrektora w lekko uchylonych drzwiach dostrzegłem rude włosy Kihyun'a. Widocznie wiedzieli kto znajduje się w środku ponieważ wahali się nad wykonaniem ruch, wyczekiwali odpowiedniego momentu. Ta chwila nadeszła gdy cała grupa ludzi przemieściła się w głąb. Teraz cała nasza piątka miała ogromny dylemat. Ryzykować i uciekać, czy przeczekać. Z jednej strony w kotłowni było wyjątkowo mało ludzi, dwóch pracowników i dyrektor, ale z drugiej strony stała właśnie ta ostatnia osoba. On miał dowiedzieć się o naszym zniknięciu na samym końcu.

-I co my teraz zrobimy?- zapytał szeptem Kihyun

Chwila ciszy zaległa. Wzrok każdego powędrował w moją stronę. To ja miałem podjąć ostateczną decyzję. Moja walka w myślach na pewno nie była prosta. Czułem ogromne ciepło wewnątrz, które rozprzestrzeniało się po mnie w zastraszającym tempie. W pewnej chwili wpadł mi do głowy pewien pomysł. To się naprawdę mogło udać.

-Mam plan posłuchajcie mnie. Musicie bardzo cicho przemknąć do pieca na końcu tego korytarza. Przeczekacie tam chwile puki nie uszkodzę barometru. Jeśli dobrze pamiętam muszę delikatnie podkręcić jego czułość aby alarm wył jak szalony. Jak tylko włączy się alarm macie biec do włazu. Nie macie prawa się oglądać, ja sobie poradzę. IM najlepiej biegnij pierwszy masz najwięcej siły właz nie jest lekki. Rozumiecie?

Wszyscy odparli zgodnie. Prawie wszyscy. Czemu prawie musi stanowić zawsze tak wielką różnice?

-Nie ma mowy. Jesteście młodzi macie przed sobą całe życie. Jeśli coś nie wyjdzie lepiej, żebym to ja się nie wydostał.

-Tato- zdziwiłem się on nigdy nie był dla mnie opiekuńczy i troskliwy. Zawsze hartował mnie psychicznie jak i fizycznie. Twierdził, że tylko będąc silnym przetrwam tutaj i miał racje. Bez jego nauki było by ciężko, a raczej bez mojej własnej nauki.- nie zgadzam się. Jeżeli nie wydostaniesz się stąd razem z nami, nie dam rady bez ciebie, jesteś dla mnie zbyt ważny.

-Nie gadaj głupot tylko leć.

Scyzoryk został mi odebrany a ja brutalnie wypchnięty z kryjówki. Nie zapomnę ci tego tato.

Czas przyśpieszył, tak samo jak tętno każdego z nas. Czekaliśmy na sygnał, modląc się aby nas nie znaleźli. Nie wiem ile dokładnie czekaliśmy, zapewne było to kilka sekund, ale dla mnie ciągnęły się jak długie godziny, lecz w końcu zawył alarm. Dyrektor i pracownicy kotłowni chwile wychodzili z osłupienia jednak podbiegli do maszyny. Ojciec na szczęście zdążył się wycofać. Wszystko działo się tak szybko. Przebiegliśmy długim tunelem i dotarliśmy do drabiny. Poruszaliśmy się szybko. Wszyscy w jednym monecie przestali się bać, adrenalina buzująca w nas napędzała organizmy do walki z czasem. Będąc na samym tyle obróciłem się na chwile. Kiedy moje oczy ujrzały ojca biegnącego w naszą stronę, myślałem że popłacze się ze szczęścia. To była chwila, później zobaczyłem jego przestraszone oczy, w następnej chwili zamglony wzrok i upadek. Na początku nie zrozumiałem, lecz zobaczyłem najgorszą z możliwych bestii. Sam dyrektor ośrodka trzymający w ręku nasz scyzoryk cały we krwi. Zagotowało się we mnie. To się tak nie skończy. Ja tego nie zostawię. Sięgnąłem do kieszeni w której schowałem swoje strzykawki z lekami wiedziałem, że się przydadzą. Coś zakuło mnie w głowie. Zatoczyłem się lekko. Wzrok w dziwny sposób mi się wyostrzył, jednak kroki stawały się ciężkie. Uderzyła mnie głucha cisza i straciłem przytomność.

Ocknąłem się klęcząc nad ojcem. O dziwo byłem w tym samym miejscu. Rozejrzałem się i zaniemówiłem. Parę metrów dalej leżało ciało dyrektora, szyja była cała rozryta i zakrwawiona, rana była głęboka a całokształt wieńczyła strzykawka w tętnicy. Czy ja naprawdę to zrobiłem?

-Wonho- słaby głos ojca dotarł do moich uszu- upuściłem scyzoryk przepraszam.

-Tato teraz nie to jest ważne- po moim policzku spłynęła pojedyncza łza- musimy się stąd wydostać.

-Synu, wiem że nigdy nie okazywałem dużo uczuć. Nie byłem najlepszym ojcem. Nigdy nie byłem w stanie ci zastąpić matki, ale potem przez prace zabrałem ci też ojca. Jeśli jesteś w stanie proszę wybacz mi i pamiętaj. Kocham cię.

Jego twarz zastygła w bezruchu. Przez moje całe pieprzone życie pierwszy raz usłyszałem te słowa „Kocham cię". Nawet jeśli starałem się dla niego, nigdy tego nie usłyszałem. A teraz na łożu śmierci jego ostatnie słowa...

-Wybaczam ci i nigdy nie miałem ci tego za złe.

Narrator

Można by rzec, że wszystko ułożyło się dobrze. Dzięki kuzynowi Kihyun'a wszyscy dostali dokumenty a dzięki wsparciu finansowemu jakie otrzymali w niedługim czasie otworzono klinikę psychiatryczną. Szybko udało im się osiągnąć sukces, a dochody zaczęły szybko przekraczać wydatki. Pewnego ranka I.M wraz z Kihyun'em spotkali się w swoim niewielkim gabinecie aby omówić jedną z poważniejszych spraw.

-Co z nim? Leczenie przynosi efekty?

-Kompletnie się w sobie zamknął, a leki nie dają rady przywrócić mu świadomości.

-Nie jest dobrze. Masz jakieś pomysły?

-Jesteś mu najbliższy, spróbuj z nim porozmawiać.

-Postaram się. Jak go zastane?

-W kaftanie... za bardzo się rzucał.

Kihyun obawiał się tej rozmowy. Wkroczył do pomieszczenia do którego nikt prócz lekarzy nie miał wstępu. Źle się tu czuł. Biel, biel, biel, ten kolor przyprawiał o mdłości. W tym pokoju wszystko było białe. Łącznie z włosami jego najlepszego przyjaciela.

-Wonho, dlaczego upadłeś?


Tak, to już jest ostatni rozdział. Serduszko mnie boli, że napisałam takie zakończenie, ale planowałam to od dłuższego czasu. Przepraszam wszystkich, którzy chcą mnie teraz zabić. To zakończenie jest słodko-gorzkie. Po części skończyło się dobrze. Na zakończenie bardzo chciała bym podziękować wszystkim czytającym, głosującym no i moim ukochanym najlepszym komentującym. Szczególne podziękowania dla unicorn_my_bae która swoimi przecudnymi komentarzami zawsze zagrzewała mnie do pisania. Słowa nie są wstanie pokazać mojej wdzięczności. Uwielbiam cię!

No i oczywiście dziękuję mojej najpiękniejszej Suzy_1004 która dzielnie zawsze sprawdza moje błędy (poza tym rozdziałem bo to miała być niespodzianka dla wszystkich)

Wiec jeszcze raz kocham wszystkich, którzy czytali to opowiadanie i mam nadzieje do zobaczenia przy innych moich pracach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top