- 8 -

Było coś dziwnego, a zarazem osobliwego, gdy o poranku na zewnątrz szalała burza z piorunami. Pansy przyglądała się szalejącej za oknem wichurze i błyskawicom, które co chwilę przecinały zasłonięte ciemnymi chmurami niebo. Siedziała z podkulonymi nogami na sofie, opierając policzek o kolana z twarzą zwróconą w stronę tego widoku. Anomalia pogodowa w Londynie nie powinna być aż tak nadzwyczajnym zjawiskiem, jednakże ze względu na panujące ostatnio mieszane nastroje w świecie czarodziejów i czarownic, Pansy miała złe przeczucie, a niepokój trzymał się jej odkąd tylko się na dobre rozbudziła. Podobny stan towarzyszył jej kilka lat temu tuż po oficjalnym - uznanym przez ministerstwo - powrocie Czarnego Pana. Wówczas również na świecie występowały wszelkiego rodzaju anomalie i wypadki, które dotykały nawet mugoli. Wtedy odpowiadali za nie Śmierciożercy, ale obecnie nie było już tak wielu zwolenników Lorda Voldemorta - niemal wszyscy zostali schwytani, choć wciąż, nawet tyle lat po zakończeniu wojny, odzywały się głosy poparcia wobec ideologii głoszonej przez Czarnego Pana i wciąż niektórzy jego poplecznicy pozostawali na wolności.

Pansy wzdrygnęła się, gdy rozległ się kolejny huk grzmotu a jej kotka zaczęła głośno miauczeć, co w dodatku brzmiało nad wyraz gniewnie i żałośnie, jak na dźwięk wydawany przez kota. Kobieta wyciągnęła dłoń w kierunku Noreen, ale ta spłoszyła się i głośno zawodząc, uciekła do sypialni. Pansy postanowiła już dłużej nie zwlekać i podniosła się z sofy z zamiarem wypicia kawy i szykowania się do pracy. Ten dzień miała spędzić w całości tylko w gabinecie Pottera, co zawsze przyjmowała z namiastką ulgi, wiedząc, że dzień bez użerania się z Deanem Thomasem to zawsze udany dzień. Zjadła nieśpiesznie śniadanie, ubrała sukienkę z subtelnie wyciętym dekoltem, pomalowała się, założyła buty na wysokim obcasie oraz elegancką pelerynę i gotowa była do wyjścia.

Kilka niesamowitych okoliczności zbiegło się w czasie, gdy dwie godziny później Pansy wchodziła do windy w budynku ministerstwa. W momencie, gdy miała wcisnąć odpowiedni guzik, w ostatniej chwili zanim zatrzasnęły się drzwi windy, wparował do niej lekko dyszący i wyraźnie jednak zmęczony Hemingway. Jego włosy odwijały się na wszystkie strony. Pansy posłała mu nieprzyjemne i nieco wyniosłe spojrzenie spod wachlarza rzęs, po czym wyprostowała się dumnie, krzyżując ręce na piersi. Nie odzywali się do siebie, gdy winda ruszyła pionowo w dół. Właściwie nie mieli żadnych powodów by ze sobą rozmawiać - co najwyżej pluć do siebie nawzajem jadem. Nie umknęło jednak jej uwadze, że Hemingway się jej przygląda nieco zbyt długo i wcale nie tak ukradkiem jakby tego chciał, co postanowiła jednak zignorować, powtarzając sobie, że mimo wszystko nie powinna popadać w paranoję tylko dlatego, że jej współpracownicy za nią nie przepadali. Zaczęła w myślach odliczać sekundy, dzielące ją od wyjścia z windy.

Na kolejnym piętrze wsiadło kilku czarodziejów, dyskutujących ze sobą o czymś z ożywieniem. Wszyscy ubrani byli w kolorowe szaty, jak gdyby szykowali się na jakiś manifest, co zdaniem Pansy wyglądało dość komicznie naprzeciw ich dwójki ubranych w zupełnie ciemne odzienia. Na czwartym piętrze do windy wsiadła czarownica o nieobecnym spojrzeniu, która przyglądała się sufitowi w taki sposób, jak gdyby znajdowało się tam coś ciekawego. Pansy nie zwróciła na niej większej uwagi, ponieważ z trzymanego przez stojącego obok niej czarodzieja kartonu wydobywały się niepokojące dźwięki, co początkowo zwróciło uwagę wszystkich obecnych, ale już po chwili niemal każdy odwrócił od niego wzrok. Pansy z niemałą radością zresztą spostrzegła, że ją i Hemingwaya dzieli kilka osób, a mężczyzna przestał jej się przyglądać i zamiast tego skupił wzrok na tym samym pudle, które zwróciło uwagę kobiety. Gdy winda zjechała już na trzecie piętro, Pansy kątem oka dostrzegła, że z kieszeni peleryny stojącej przed nią czarownicy, próbuje wydostać się niffler, który ostatecznie znalazł sobie drogę ucieczki innym torem. Już po chwili zwisał swobodnie z nadgarstka Hemingwaya, próbując ściągnąć z niego jego złoty zegarek. Hemingway najprawdopodobniej dostrzegł nieco wymowne spojrzenie Pansy, ponieważ sam spojrzał w kierunku swojej ręki i z niezadowolonym pomrukiem strząsnął zwierzątko ze swojego nadgarstka, powodując wówczas ogromne zamieszanie w windzie i przyciągając uwagę pozostałych. Czarownica o rozmarzonym spojrzeniu i z różdżką w rudych włosach spojrzała na Hemingwaya, a następnie na nifflera i wydała z siebie zduszony okrzyk.

- Arturze! - zawołała z rozczarowanym westchnieniem i schyliła się, by chwycić nifflera i ewidentnie tym właśnie imieniem zwracała się do magicznego stworzenia.

- Niech pani lepiej pilnuje to... to coś!

- Bardzo pana przepraszam! - zawołała natychmiast czarownica. Nagle podskoczyła i upuściła zwierzątko, które najprawdopodobniej ją podrapało. Cofnęła się o krok i bokiem uderzyła w plecy starszego czarodzieja, który dzierżył w dłoniach kartonowe pudło załadowane po brzegi. Z samego szczytu kupki rupieci spadła kula, która stłukła się i wówczas w windzie zaczął unosić się różowy proszek, sprawiając, że wszyscy pasażerowie zaczęli kaszleć i wachlować się tuż przed twarzami, jednocześnie starając się patrzeć pod nogi, by nie rozdeptać zwierzęcia.

Gdy tylko drzwi windy otworzyły się na drugim poziomie, wszyscy zaczęli z niej uciekać, kaszląc i zasłaniając usta dłońmi lub rękawem. Również Pansy i Hemingway, którzy zderzyli się ze sobą w wejściu.

- Uważaj! - syknęła gniewnie Pansy, mrugając szybko, ponieważ oczy zaczęły ją szczypać, a ona z ogromnym trudem starała się, by automatycznie nie podnieść dłoni do oczu i ich nie potrzeć. Hemingway nie odpowiedział i zaczął iść szybkim krokiem, a Pansy zapobiegawczo, tknięta intuicją, sprawdziła kieszeń swojej peleryny, tam gdzie powinna znajdować się koperta z listem Sheerana, a której tam nie było.

- Hemingway, stój! - zawołała i aportowała się zaraz przed nim, wyciagając przed siebie dłoń, która uderzyła w jego tors. Mężczyzna zatrzymał się, obdarzając ją pogardliwym uśmieszkiem.

- Ouch... Parkinson, Wyglądasz okropnie z tymi zaczerwienionymi oczami. I tak ogólnie w zasadzie też.

- Masz coś, co nie należy do ciebie - warknęła, nie dając się sprowokować jego zaczepną odzywką i niewinną miną.

- Hm, co takiego?

- Accio list! - W oka mgnieniu wyciągnęła różdżkę i przywołała kopertę, która wyleciała ze świstem zza pazuchy peleryny mężczyzny. Pansy zmierzyła go ostrym spojrzeniem, wydając z siebie ciche warknięcie i trzepocząc listem przed jego oczyma. - Co zamierzałeś z tym zrobić?

- A jak myślisz? Zanieść Potterowi i udowodnić wszystkim jaka jesteś niekompetentna.

- Jakoś ci nie wierzę - syknęła ironicznie i przystawiła koniec różdżki do krtani mężczyzny. - Skąd wiedziałeś? - zapytała wrogo.

- Skąd wiedziałem o czym?

- O posiadaniu tego listu! Dlaczego chciałeś go wziąć?!

Niczym niewzruszony Hemingway obojętnie wzruszył ramionami.

- Powiedziałem ci już.

- Kłamiesz. - Pansy docisnęła ciut mocniej różdżkę do jego jabłka Adama. - Z kim współpracujesz?

- Z nikim, wariatko! Chciałem ci tylko utrudnić pracę, czego tutaj nie rozumiesz?

Pansy wydała z siebie wściekły odgłos i przybliżyła się o krok do mężczyzny z zaciętą miną.

- Mam cię zmusić do wyznania prawdy? - spytała szeptem, mrużąc oczy i spoglądając nań wyzywająco, ale ten w odpowiedzi tylko kpiąco się uśmiechnął i wzruszył ramionami.

- PARKINSON! CO TY WYRABIASZ? - zagrzmiał głos zza pleców Hemingwaya i Pansy niechętnie, zwłaszcza widząc, że drwiący uśmieszek na twarzy Hemingwaya wcale nie znika, opuściła różdżkę. Tuż przed nią pojawił się Dean Thomas, który z morderczym spojrzeniem i nie strzępiąc sobie już więcej języka, chwycił Pansy za łokieć i pociągnął ją stanowczo w stronę tajnego przejścia, do którego praktycznie ją wepchnął.

- Coś ty sobie myślała tam na korytarzu, na brodę Merlina?!

- Hemingway jest szemrany! - wyparowała Pansy ostrym tonem, wbijając w Aurora gniewne spojrzenie. - Próbował dostać to! - Pomachała kopertą przed oczyma Deana, który wpatrywał się w nią z ogromnym poirytowaniem. Czarodziej wyrwał jej kopertę z ręki i ze zmarszczeniem brwi skupił się na piśmie.

- Czy to...

- Od Sheerana - warknęła w odpowiedzi Pansy i całkiem nierozważnie przetarła oczy, przez co jeszcze bardziej zaczęły ją szczypać, a z kącików popłynęły łzy. Jęknęła z poirytowania.

- Chodźmy do Harry'ego - oznajmił Dean, w ogóle nie przejmując się jej stanem i chwycił czarownicę za ramię, by razem mogli aportować się prosto do gabinetu Pottera.

Bezpardonowo pojawili się w wejściu i Pansy musiała przytrzymać się framugi drzwi, by nie zachwiać się z powodu tak nieoczekiwanego lądowania. Spiorunowała Deana zaszklonymi oczyma i poprawiła szybkim gestem włosy w momencie, gdy Thomas już szedł w kierunku biurka Pottera.

- Och! - Harry, który aktualnie mieszał swoją kawę i wyglądał na jeszcze bardziej niewyspanego niż Pansy, i jeszcze bardziej zmęczonego niż zwykle, spojrzał na dwójkę przybyłych ze zdumieniem, wylewając przy tym odrobinę kawę na papiery. Szybkim ruchem różdżki uprzątnął bałagan i ponownie na nich spojrzał, nagle marszcząc czoło.

- Pansy, wszystko w porządku? Coś się stało? - Nawet podniósł się ze swojego miejsca i do niej podszedł, na co ona z zażenowaniem cofnęła się o krok, by spojrzeć na mężczyznę z mieszanym zakłopotaniem i lekką niechęcią. Na usta cisnęło jej się stwierdzenie, że nie potrzebuje jego pomocy. Ani niczyjej w gwoli ścisłości.

- Jakiś idiota rozpylił coś w windzie - mruknęła z przekąsem. Zamrugała prędko, co okazało się jeszcze większym błędem, więc znów z irytacją jęknęła, decydując, że przynajmniej spróbuje zapobiec łzawieniu oczu. - Pójdę przemyć oczy...

- To nic nie da - oznajmił Dean, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem i wygodnie rozsiadając się w fotelu. - Ten różowy proszek unoszący się przed windą sugeruje, że rozpylił się tam Kryształ Wezuwiusza. Szkodliwy i silnie drażniący kanaliki łzowe. - Jego oczy w pełni skupione były na liście, kiedy jednym ruchem rozdarł kopertę nożykiem do otwierania kopert. - Potrzebujesz na to skutecznego zaklęcia.

- Znam jedno - oznajmił z Potter i szybko wyciągnął różdżkę, stając bardzo blisko Pansy. - Nie ruszaj się i zamknij oczy - polecił poważnym tonem.

Pansy chciała powiedzieć, że nie jest pewna czy może mu ufać, ale wbrew sobie zacisnęła powieki i ani drgnęła, podczas gdy Potter wypowiedział szeptem zaklęcie lecznicze, którego formuły nigdy wcześniej nie słyszała. Najpierw poczuła mocny podmuch wiatru, gładzący jej twarz i powieki, a następnie pod powiekami poczuła coś na kształt łagodzącego i chłodnego żelu. Ukojenie sprawiło, że z ust Pansy wydobyło się ciche westchnienie.

- Możesz otworzyć oczy. - I kiedy to zrobiła, Potter nadal stał bardzo blisko niej i uśmiechał się delikatnie. Przez tą jego bliskość bała się głębiej oddychać, więc przez kilka sekund stała niczym spetryfikowana i wpatrywała się w jego zielone oczy, obawiając się poruszyć, by przypadkiem - przy całym swoim szczęściu tego dnia - się z nim nie zderzyć nosami. Wreszcie otworzyła nawet usta, chcąc coś powiedzieć, ale wówczas znów usłyszała głos Deana Thomasa, który nawet na nich nie patrzył.

- Skończyliście już? - spytał z rozdrażnieniem, przebiegając wzrokiem po treści listu. - Harry, musisz to zobaczyć.

Pansy sapnęła gniewnie, ale słowem się nie odezwała. Ze spokojem patrzyła jak Potter podchodzi do Deana i spogląda mu przez ramię na otrzymany list od Sheerana. Przez chwilę w gabinecie panowała cisza. Pansy przyglądała się jak konsternacja na twarzy Pottera przemienia się w zdumienie, a później w jego oczach widać było iskierki ekscytacji. Obydwaj mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Dean ledwie zauważalnie skinął w milczeniu głową, na co Harry uśmiechnął się delikatnie.

- Powiadomię Hermionę.



Wraz z rozpoczęciem weekendu Pansy wreszcie odczuła choć przez chwilę błogi spokój. W sobotę nikt nie miał prawa jej niepokoić, ponieważ sobota przeznaczona była tylko dla niej. Przez te dwa dni wolnego od pracy mogła na moment zapomnieć o Potterze i Sheeranie, o tajemniczych aktach i liście, i całej ciężkiej pracy, która czekała na nią od przyszłego tygodnia. Niemniej, w ostatnim czasie tak pochłonięta była nadmiarem obowiązków, że mogłoby się wydawać, iż praca to jedyne, co zaprząta jej głowę przez całą dobę. Wbrew sobie już po przebudzeniu się w sobotni poranek i dosłownie chwili rozkoszowania się ciszą i spokojem oraz brakiem konieczności zbierania się do pracy, Pansy przypomniała sobie, że w poniedziałek czeka na nią stos papierkowej roboty związanej z raportowaniem sprawy porozumienia z olbrzymami. Przeklęty Thomas; że też musiał się tego podejmować w najgorszym możliwym okresie dla ministerstwa, pozostawiając zresztą całą biurokrację Pansy.

Jęknęła przeciągle i nasunęła kołdrę na twarz, żałując, że nie zaczyna swojego tygodnia pracy z Potterem. Mimowolnie się zaczerwieniła, przyłapując się na tym, jak absurdalnie brzmiała ta myśl nawet w jej głowie. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że czasem, gdy spoglądała w jego oczy, które ze stoickim spokojem wpatrywały się w nią w momencie przekazywania jej instrukcji, dotyczących nowych obowiązków, Pansy zapominała, że kiedyś przed laty się nienawidzili - a raczej, że ona nienawidziła go z całego serca zupełnie bez powodu. Teraz nie mogłaby powiedzieć, że nienawidzi Harry'ego Pottera, a już na pewno nie wtedy, gdy obok niego stał Dean Thomas, obdarzający ją spojrzeniem pełnym wyższości.

Jeśli Pansy była w czymś naprawdę dobra w obszarze komunikacji interpersonalnej to było to palenie mostów. Nie był to powód do przechwałek, ale niejednokrotnie musiała przyznać, że to jedno wychodziło jej najlepiej. Sukcesywnie zakończyła niemal wszystkie pozytywne relacje łączące ją ze Ślizgonami, jakie utrzymywała jeszcze w Hogwarcie. Stopniowo i z każdym rokiem mogła wykreślać kolejno z kółeczka wzajemnej adoracji następne osoby. Nawet Blaise Zabini - który był najbardziej wytrwały i uparty - zrezygnował z niej jakieś dwa lata wcześniej, machając na nią niedbale rękę w geście pożegnania i utwierdzając ją swoimi gorzkimi słowami w przekonaniu, że stracił na nią tylko czas.

Spośród tych wszystkich osób, które tak naprawdę chyba nigdy nie były jej prawdziwymi przyjaciółmi, pozostała jej tylko jedna osoba. Teodor Nott. Ten sam przeciętny chłopiec z nieco odstającymi uszami, który w czwartej klasie zaprosił ją na Bal Bożonarodzeniowy, zanim ktokolwiek inny choćby pomyślał, by to zrobić, a którego zresztą zaproszenie z drwiącym śmiechem odrzuciła. Ten sam młody mężczyzna, który po ostatnim roku w Hogwarcie, podsunął jej myśl, by wyjechała na jakiś czas do Europy i pozwoliła wszystkim ochłonąć po Wielkiej Bitwie, i przede wszystkim nie pozwoliła, by ktokolwiek ją szykanował. Ten sam Teodordor Nott, który powiedział jej, by nie ścinała włosów, bo w długich jej o wiele lepiej i dzięki temu Malfoy na pewno zwróci na nią uwagę - co okazało się totalną porażkę w związku z Draconem, ale totalnym sukcesem, jeśli chodziło o jej inne damsko-męskie relacje. Znajomość z Teodorm była nieskomplikowana i była jedną ze zdrowszych, jakie Pansy kiedykolwiek posiadała. On po prostu przypominał o swoim istnieniu, co jakiś czas pojawiając się powtórnie w jej życiu i rozmawiając z nią zupełnie tak jak gdyby wcale nie minęło wiele czasu od ich ostatniego spotkania. Był w tej relacji tak naturalny, że Pansy niejednokrotnie się sobie dziwiła, dlaczego nigdy nie potrafiła spojrzeć na niego inaczej, niż tylko na kolegę z tego samego domu w Hogwarcie. Mówił jej, co mu się żywnie podobało, krytykował jej zachowanie, ale też pochwalał, gdy uważał, że faktycznie postąpiła zgodnie z przyjętymi według niego normami. On jeden znał całą prawdę, dlaczego nie wyszło jej z Draconem, wiedział o jej kłopotach finansowych i wiedział dlaczego Pansy tak bardzo starała się wypełniać swoje obowiązki w pracy jak najlepiej.

Wiedział też o wiele więcej i to nie tylko o Pansy. Jakimś niewyjaśnionym nigdy zbiegiem okoliczności, dowiadywał się o różnych sprawach najwcześniej - a na pewno o wiele wcześniej niż Pansy.

Z właśnie tych i jeszcze innych przyczyn, Pansy zupełnie nie powinna się dziwić, gdy tej samej soboty, którą spędzała na celebrowaniu samotności wraz z butelką czerwonego bułgarskiego wina w swoim niewielkim mieszkaniu, w jej kominku pojawił się gość.

Będąc już po orzeźwiającym, zimnym prysznicu i stojąc przy kuchennym blacie w grubym niebieskim szlafroku, akurat nalała sobie wina do kieliszka, kiedy usłyszała charakterystyczny odgłos, towarzyszącym fiukaniu. Odwróciła się gwałtownie i wówczas spostrzegła jak wysoki, blady, szczupły mężczyzna z odrobinę odstającymi uszami otrzepuje swoją szatę z pyłu. Teodor Nott zazwyczaj wpadał bez zapowiedzi, wiedząc, że ma na to pełne pozwolenie Pansy i właśnie dlatego ich kominki były połączone siecią Fiuu. Mężczyzna wyprostował się sztywno i odchrząknął, gdy ich spojrzenia spotkały się po paru sekundach.

- Masz cholernie dużo popiołu w kominku.

- Ciebie też miło widzieć, Nott. Szkoda tylko, że jak zwykle mnie nie uprzedziłeś o swojej wizycie - zakpiła, przywołując zaklęciem drugi kieliszek. Oczywiście droczyła się z nim, ale nie mogła się powstrzymać przed wytknięciem tej drobnej uwagi. Nott uśmiechnął się wymownie i czując się całkowicie jak u siebie w domu, rozsiadł się wygodnie na dwuosobowej sofie. Zaczekał aż w jego ręku pojawi się kieliszek z winem oraz na to aż wreszcie Pansy zajmie miejsce na swoim nieco już zniszczonym fotelu z podkulonymi nogami i dopiero wówczas się odezwał, unosząc nieco kieliszek w geście wznoszenia toastu.

- Wiesz za co dzisiaj wypijemy?

- Zapewne zaraz mnie oświecisz.

Posłał jej ironiczny uśmieszek - tak różny od wykrzywienia ust Malfoya, który widziała przez te wszystkie lata - i skinął głową w jej stronę.

- Za zaręczny Blaise'a Zabiniego.

Kpiący uśmiech momentalnie zniknął z twarzy Pansy, a ona poczuła lekki ucisk w żołądku. Omal nie zachłysnęła się winem i w momencie odsunęła na bok kieliszek, odkaszlując najpierw. Poczuła się dziwnie z tą informacją, choć jeszcze nie do końca potrafiła dopasować uczucia towarzyszące przyjęciu tej wiadomości. Na pewno w pierwszym odruchu poczuła się zaskoczona.

- Zabini się zaręczył? - wykrztusiła, przykładając dłoń do klatki piersiowej i spoglądając na swojego gościa z niedowierzaniem.

- Czyż to nie cudowne? - brnął dalej ironicznym głosem Nott, nie patrząc wcale na Pansy tylko wbijając wzrok w czerwone wino i robiąc kółka w powietrzu kieliszkiem. Wreszcie westchnął ciężko i swoje spojrzenie podniósł wprost na przyjaciółkę. - To mogłaś być ty, wiesz?

Pansy skrzywiła się i na moment przymknęła oczy. Owszem, to mogła być ona, gdyby skutecznie nie spaliła mostu i nie zdradziła Blaise'a wtedy, gdy kochał ją najmocniej. Zraniła go kilkukrotnie, ale zdrada przelała czarę goryczy. Choć w zasadzie nie powinno się mówić tutaj o takiej książkowej zdradzie, bo oboje umówili się, że ich relacja nie prowadzi wcale do związku, że oboje będą czerpali z niej tylko same korzyści, ale Pansy nie spodziewała się, że intencje Zabiniego były od samego początku nieco inne niż zarzekał się, że będą. Pansy nigdy nie miała zamiaru go zranić. Tak po prostu wyszło, jak to w życiu, a Malfoy obiecywał jej złote góry. Choć ona miała gdzieś te złoty góry - ona pragnęła tylko miłości. Co gorsza, Zabini jej wybaczył i nawet próbował naprawić szczątki ich już oficjalnie nazwanego związku. Problem jednak polegał na tym, że Pansy go odstraszyła na tyle skutecznie, by to on zadecydował o rozstaniu. Żałowała, bo mogła dać mu szansę, zwłaszcza, że nie było chyba w świecie czarodziejów większego gentlemana niż Zabini.

- Rozważasz czy wparować i przerwać im ceremonię ślubną? Jeśli tak to oczywiście możesz na mnie liczyć.

- Nie zrobiłabym tego. Niech będzie szczęśliwy - mruknęła Pansy z ciężkim, niemal rozgoryczonym westchnieniem. Otworzyła oczy i spojrzała wymownie na Teodor, który nie wyglądał na przekonanego. - Ze mną nigdy by nie był. O wiele lepiej sprawdzałam się w roli jego przyjaciółki.

- To właśnie problem z tobą. Nie można wyjść ze strefy tylko przyjaciele. - Zaśmiał się jednak, widząc jej morderczy wzrok i uniósł w geście pojednania dłonie. Upił wreszcie trochę ze swojego kieliszka i skrzywił się niczym prawdziwy arystokrata. - Cóż to za siki.

- Nie bądź rozpuszczony, Nott. Tak właściwie, to całkiem dobre wino.

Mężczyzna posłał jej spojrzenie, które wyraźnie mówiło, że w tym momencie powątpiewa w inteligencję Pansy i tylko potrząsnął głową, głęboko wzdychając. A ona już widziała po jego zmarszczonych brwiach, że prawdopodobnie następnym razem przyniesie jej wino, które jego zdaniem doprowadzały kubki smakowe niemal do orgazmu. Chwilę milczeli, a Pansy przetwarzała w myślach nowinę, którą jej przekazał.

- Wracając jednak do tematu...

- Miałam nadzieję, że już go porzucimy...

- ... dobrze wiesz - kontynuował niezrażony i jak gdyby Pansy wcale mu nie przerwała - że gdyby nie ten jeden incydent to mogłoby się wam udać.

Pansy zawahała się. Teodor miał rację, ale problem w tym, że ten incydent był bardzo znaczący i odcisnął piętno w ich życiach - a zwłaszcza w egzystencji Pansy. I był powodem dla którego musiała się odsunąć od Blaise'a, nie chcąc, by za parę lat miał jej cokolwiek za złe lub tkwił z nią w nieszczęśliwym związku.

- Kim ona jest?

Teodor przez chwilę milczał aż w końcu spojrzał na Pansy jakby trochę ze skruchą, co momentalnie sprawiło, że Pansy posłała mu nieco podejrzliwie spojrzenie spod rzęs i zmarszczyła brwi. Teodor wyglądał trochę tak jak gdyby czuł się winny.

- Padma Patil.

Pansy otworzyła ze zdumienia usta i spojrzała na Nott z niedowierzaniem. Wreszcie uśmiechnęła się ze zrozumieniem, już nie mogąc powstrzymać uśmiechu i wywróciła oczyma. Cicho westchnęła i spojrzała na przyjaciela z nikłym rozbawieniem.

- Zakładam, że miałeś swój niewielki udział w zapoznaniu ich ze sobą?

- Ja tylko... Właściwie to Parvati...

Ale przerwało mu parsknięcie śmiechem Pansy.

- W porządku, Teodor. Padma jest bardzo ładna i wydaje się względnie normalna. Bo jest normalna, prawda? Nie jest żadną histeryczką?

Teodor nie odpowiedział tylko przyglądał się Pansy podejrzliwie. Jeszcze chwilę wcześniej widział przecież zatroskanie na twarzy Pansy, a tymczasem teraz jej twarz przecinał delikatny uśmiech.

- Kim jesteś i co zrobiłaś z Pansy?

- Dawno się nie widzieliśmy - odparła ze wzruszeniem ramion czarownica i upiła sporego łyka wina. - Posłuchaj, wierzę, że Blaise będzie o wiele szczęśliwszy z Padmą i naprawdę cieszę się, że kogoś znalazł.

- Naprawdę?

- Tak. Po prostu najpierw mnie zaskoczyłeś tą wiadomością i tyle...

- Chciałem żebyś dowiedziała się ode mnie niż... od kogoś w ministerstwie na przykład.

- Doceniam to. - Posłała mu nieco rozbawione i przelotne spojrzenie. - A skoro rozmawiamy już o pannach Patil, czy i ty nie rozglądasz się za pierścionkiem?

Nott zawahał się krótko i wzruszył ramionami.

- Chyba to już czas, prawda?

- Szczerze mówiąc, to chyba tak. Jeszcze ktoś ci sprzątnie Parvati sprzed nosa.

- Och, wtedy zostaniesz mi już tylko ty.

- W życiu nie słyszałam bardziej romantycznego wyznania - oznajmiła ironicznie Pansy i wywróciła oczyma. Teodor parsknął śmiechem.

- Ale wiesz, że...

- Wiem - przerwała mu stanowczo i uśmiechnęła się do niego lekko. Oboje przez chwilę milczeli i popijali w ciszy wino. Sęk w tym, że Teodor powiedział jej kiedyś, że jeśli poczuje się zagrożona i jeśli będzie potrzebowała wybić się na nazwisku bądź będzie potrzebowała po prostu pomocy i oparcia, on się z nią ożeni. Nigdy jednak nawet przez sekundę nie rozważała tej propozycji na poważnie, choć przecież widziała w jego oczach, że z jego strony to nie były tylko puste obietnice. On naprawdę gotów był poświęcić się i wziąć z nią ślub, tym samym w myśl idei patriarchatu zaopiekować się nią jako swoją żoną. Ale Pansy tego nie potrzebowała i przede wszystkim nie chciała. A później pojawiła się Parvati Patil i Teo nigdy już nie wrócił do tematu.

- Słyszałem też... - zaczął po chwili Teodor i ponownie ich spojrzenia się skrzyżowały. - O twoim nowym stanowisku.

- Nie takim nowym, bo jednak półrocznym, ale wciąż jestem pod wrażeniem poczty pantoflowej. Jednakże, na Merlina, nawet Salazar Slytherin nie był tak przebiegły jak ty. Skąd masz te wszystkie informacje?

- To mój słodki sekret i wezmę go ze sobą do grobu - rzucił z rozbawieniem Teodor i wywrócił tylko oczami. - To prawda?

Przez chwilę Pansy się nie odzywała, tylko mierzyła go karcącym spojrzeniem, dając mu tym samym do zrozumienia, że o niczym mu nie powie, dopóki nie puści pary z ust. Nott jęknął, po czym napił się wina.

- No dobrze - powiedział wreszcie z westchnieniem i przewrócił oczyma. - Parvati dowiedziała się od Sally Jenkins, że przejmiesz jej obowiązki jako asystentka Wybrańca.

- Nikt go już tak nie nazywa, mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę - oznajmiła z ironicznym parsknięciem Pansy i wzruszyła ramionami, popijając wino. - Wiesz co? Gdyby ktoś na ostatnim roku w Hogwarcie powiedział mi, że będę spędzać czas w pracy w jednym pomieszczeniu z Potterem i co więcej, wcale nie będzie mi to przeszkadzać, wyśmiałabym go a potem zagroziła, że go przeklnę.

Mężczyzna odchrząknął i Pansy domyślała się, że to, co zaraz powie w odróżnieniu od jej wypowiedzi, nie będzie przykryte rozbawieniem.

- Dużo się zmieniło od tamtego czasu, Pans.

- Na szczęście - potwierdziła i na moment dotknęła swojego brzucha. Ten gest był tak odruchowo i wcale niedyskretny, że Pansy przez krótką chwilę poczuła się zażenowana. Potrząsnęła głową, odpędzając szybko niechciane myśli i ponownie skierowała wzrok na Teodora, gdy ten przemówił, chyba zdając sobie sprawę, co dzieje się w głowie jego przyjaciółki.

- Widziałaś się z rodzicami? - spytał nagle.

- Ostatnio nie miałam czasu - powiedziała na tyle dobitnie, by nie ciągnął tematu, a jedynie skwitował jej odpowiedź skinieniem głowy i westchnął przeciągle.

- Posłuchaj, będę się zbierał - oznajmił nagle i dopił swoje wino do końca, zaklęciem odesłał kieliszek do zlewu. Poprawił odzienie i jeszcze zanim skierował kroki w stronę kominka, spojrzał czujnie na Pansy. - Powinnaś natomiast wpaść do nas za tydzień na kolację.

- Będzie też Padma? - spytała z przebiegłym uśmieszkiem.

- Poproszę Parvati, żeby nie zapraszała siostry i Zabiniego - oznajmił stanowczo i podszedł do niej, by pocałować kobietę przelotnie w policzek. - Ale niczego nie obiecuję.

Przewróciła oczyma, ale skinęła głową, obiecując cicho, że skorzysta z zaproszenia. Obejmując się ramionami, przyglądała się jak Nott znika w płomieniach. Tak naprawdę nigdy nie miała nic przeciwko Padmie. Kiedy Parvati i Teodor zaczęli się spotykać, Padma i Pansy nawiązały coś w rodzaju stonowanej znajomości, polegającej na tolerowaniu się nawzajem i opartej na prowadzeniu grzecznościowej i nic nie znaczącej konwersacji, skupiającej się na sferze pracy. Padma zawsze była uprzejma i to nie spotkania z nią obawiała się Pansy.



✘✘✘

Hej! Tak wiem - wstyd i hańba, dawno mnie tutaj nie było. Jak i nigdzie w zasadzie, ale... cóż tu wiele mówić, to nie jest mój najlepszy okres ani rok. Umówmy się 2020 jest paskudny, a życie przytłacza.

Ale! Tak się cieszę, że udało mi się zmodyfikować ten rozdział, który najpierw miał być początkiem wielkiej wyprawy (hehs), ale ostatecznie zamieściłam w nim fragment z Nottem! Nie wiem jak wy, ale ja naprawdę lubię postać Notta i uważam, że jest go bardzo mało w świecie fandomu. Z tego miejsca zrobię perfidną autoreklamę i zaproszę Was do mojego innego ficzka NO MORE HAPPY ENDINGS. o Theo właśnie. ;3

Pojawiła się też wzmianka o Zabinim i niech Was pozory nie zwiodą, Blaise nam tutaj jeszcze wróci. Jeśli mnie choć trochę znacie, to mogliście się tego spodziewać, bo jednak wiecie jak wielką sympatią pałam do Blaise'a. Lubię go pisać - po swojemu, na różne sposoby. Od razu zaznaczam, że ten Blaise będzie zupełnie innym portretem niż ten, którego przedstawiłam w Charmingu.

A co do samej treści powyższej - trochę zwolniliśmy, to fakt, ale to dlatego, że w kolejnych rozdziałach będzie się znacznie więcej działo, akcja przeniesie się w trochę inne miejsce, a Harry i Pansy dostaną swoje pięć minut, sort of. :D Więcej nie zdradzę, musicie się uzbroić w cierpliwość i czekać!

Dziękuję też CanisPL za zwrócenie uwagi co do dywiz! Dziękuję, nie wierzę, że popełniałam konsekwentnie ten błąd, ale już się poprawiam! W plikach mam poprawione, na wattpadzie nie, ale kiedyś na pewno poprawię wszystko.

Trzymajcie się ciepło, bądźcie zdrowi i nie dajcie się nikomu! <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top