- 7-
Tak jak się spodziewała tamtego dnia, podczas którego w życie weszło nowe rozporządzenie, Eriksen dołożył jej pracy w postaci przejęcia wszystkich obowiązków asystenckich, jakie do tej pory sprawował Martin – nie Marty, choć Eriksen uparcie tak właśnie go nazywał – Sheeran. Chociaż zakres kompetencji pozostawał ten sam, to jednak pracy było znacznie więcej, gdyż Dean Thomas w całej swojej karierze nie miał żadnej przerwy w pracy i tym samym większość jego raportów polegała na opisywaniu nie tyle akt sprawy, co faktycznych działań w terenie. Ponadto praca z Thomasem po zdarzeniach, które miały miejsce we wrześniu nie należała do najprzyjemniejszych. Mimo, iż były Gryfon darował sobie wszelkie docinki i wypytywanie Pansy o jej koligacje rodzinne i kontakty ze Śmierciożercami, to jednak nie należał do grupy najłatwiejszych ludzi, z jakimi przyszło jej pracować. Nieustannie się irytował o wszystko i o nic w zasadzie, co tylko sprawiało, że Pansy szczerze tęskniła za przebywaniem z Potterem w jego gabinecie – co prawda wciąż mogła to robić, bo wszelkie czynności niewymagającej jej aktywnego uczestniczenia, wykonywała w gabinecie Harry'ego, ale jednak czasami musiała spędzić te parę godzin u Thomasa i zazwyczaj ich wspólna praca nie kończyła się zbyt pomyślnie. W ostatnich dniach bywała zmęczona do tego stopnia, że czasem nawet nie miała ochoty, by odpowiedzieć Potterowi na jego niezbyt udany żart czy retoryczne pytanie, na które z reguły odpowiedzi nie potrzebował, ale jednak Pansy wiedziała, że zadawał je na głos po to, by sprowokować ją do dyskusji.
W zasadzie Pansy nigdy nie sądziła, że przyjdzie taki dzień, gdy z uśmiechem na twarzy będzie wchodziła bez pukania do gabinetu Harry'ego Pottera. A jednak po pół roku wspólnej pracy, niejednokrotnym zostawaniu po godzinach, uzupełnianiu wspólnie dokumentacji i kalendarza, wspólnych milczący obiadach – które były ulubioną częścią dnia Pansy, ponieważ nie musiała już chodzić do sali konferencyjnej i wysłuchiwać tych wszystkich plotek i głupot wygadywanych przez jej współpracowników – stworzona przez ich dwójkę relacja wydawać by się mogła niemalże przyjazna – a przynajmniej znośna. Nawet jeśli Harry wciąż momentami popadał w melancholijne nastroje i czasem niewiele mówił, to jednak wyczuwalna była jego sympatia i serdeczność wymierzona w jej stronę. A Pansy nie mogła narzekać na jego zachowanie, bo zwyczajnie jej ono odpowiadało. Ceniła sobie brak zbędnych pogaduszek na tematy nieistotne, brak plotek czy choćby to, że nie musiała już dzielić przestrzeni z Romildą Vane, która irytowała ją wiecznymi zaczepkami i próbą wciągnięcia w trywialną dyskusję. Doceniała to, że podobnie jak w przypadku Eriksena, Pansy nie musiała się silić na życzliwość, a wystarczało to, że wykonywała rzetelnie swoje obowiązki, a jej praca była efektywna. Choć niejednokrotnie musiała przyznać, że bycie po prostu miłą osobą, zdecydowanie lepiej wychodziło jej w towarzystwie Pottera – co dla niej samej było odrobinę dziwne.
Dopiero jednak pod koniec listopada Pansy naprawdę dostrzegła, jak zaskakująco swobodnie czuje się w towarzystwie Harry'ego Pottera. Ze stukotem szpilek, w swojej ulubionej oliwkowej, eleganckiej szacie wkroczyła do gabinetu Pottera, niosąc w dłoniach dwie filiżanki aromatycznie pachnącej, świeżo zaparzonej kawy. Tego dnia nie musiała współpracować z Thomasem, z którym na porządku dziennym przeszła do nieustannych sprzeczek i podważania jej kompetencji; tak dla odmiany. Poniekąd była w stanie zrozumieć, iż Auror prawdopodobnie trochę tęsknił za wiecznie uśmiechniętym i niezdarnym Sheeranem, ale akurat ona nic na to nie mogła poradzić. Nawet przecież nie prosiła o to dodatkowe poszerzenie obowiązków, choć ze względu na premię nie byłaby w stanie tak po prostu zrezygnować z nadmiaru pracy.
To, co jednak zastała w gabinecie Harry'ego Pottera, przekroczyło odrobinę najgorsze sny nienagannej perfekcjonistki – wszędzie panował istny chaos i aż ciężko jej było uwierzyć w to, że owa rzecz stała się w przeciągu nocy, którą prawdopodobnie Potter spędził właśnie w tym gabinecie, jak wywnioskowała po widoku jedzenia na wynos na jego biurku i rządu złożonego z czterech filiżanek. Na podłodze i obydwóch biurkach walały się stosy papierów i otwartych teczek, z których wypadały nie tylko luzem kartki, ale i fotografie. Niektóre szuflady w potężnych, dębowych meblach były otwarte na oścież i nie wiadomo, z jakiej przyczyny, ale w powietrzu unosił się dym w kolorze gumy balonowej z przedziwnych srebrnych kaganków, a na fotelach, na których zazwyczaj siadali odwiedzający, była sterta sowich piór.
– Na brodę Merlina – sapnęła Pansy, stając w progu niczym spetryfikowana.
Czarodziej odwrócił się w jej stronę z lekkim rumieńcem zażenowania, jak gdyby Pansy przyłapała go na gorącym uczynku. W dłoni trzymał zdjęcie, którego nie była w stanie dokładnie dostrzec ze swojego miejsca, a które Potter chyba miał zamiar przyczepić starannie zaklęciem przyklejającym na tablicę ścienną. Bo chyba najgorsza zbrodnia wydarzyła się na zawsze starannie zorganizowanej tablicy – o którą Pansy tak rzetelnie dbała od momentu kilkudniowego urlopu Pottera – a na której w tym momencie z jednej strony była kompletna pustka a wszystkie karteczki, dotąd na niej wiszące, leżały u stóp mężczyzny. Natomiast drugą połówkę tablicy pokrywały fragmenty Proroka.
– Wiem, wiem! Przepraszam! Potem wszystko poukładam tak jak było, ale teraz próbuję ogarnąć tą sprawę wilkołaków i...
Nie musiał jej przepraszać – w końcu to była jego tablica naścienna i mógł z nią robić, co tylko zechciał, nawet jeśli zorganizowanie wszystkich karteczek w jednym miejscu i w odpowiedniej sekwencji zajęło Pansy trochę czasu. Czarownica przyglądała mu się z na wpół otwartymi ustami, odkładając na kawałek wolnego blatu swojego biurka dwie kawy. Ostrożnie podeszła do Pottera, jednocześnie raz jeszcze lustrując całe pomieszczenie, jakby nadal nie dowierzała w bałagan, który miała przed oczyma. Skupiła się jednak natychmiast na zawieszonych na tablicy fragmentach gazety.
– Czy to sprawa... zaginionych? – spytała ze zmarszczeniem czoła, przekrzywiając głowę i wpatrując się w te wszystkie podkreślone przez nią w ciągu przeszłych miesięcy wzmianki o porwaniach.
– Tak... Między innymi – wymamrotał Potter, pocierając czoło. Pansy mimowolnie podążyła wzrokiem za jego nerwowym gestem, zdając sobie sprawę, że jego włosy już nie przykrywają dobrze widocznej blizny, która zdawała się z biegiem lat nieco blaknąć. Upominając się w myślach, oderwała od niej swoje spojrzenie i ponownie skierowała wzrok na tablicę.
Dokładnie na wysokości jej oczu znajdował się chyba najbardziej wartościowy fragment artykułu. Z dołączonej fotografii patrzył na nią przystojny mężczyzna o wyraźnie zarysowanej szczęce, z widocznymi cieniami pod oczami i z długą grzywką opadającą na jego ciemne oczy. Im dłużej Pansy mu się przyglądała, tym bardziej wydawało jej się, że skądś go zna.
– Wydaje ci się znajomy, prawda? – zapytał Harry, uważnie przyglądając się jej twarzy.
Nie odpowiedziała od razu, nie mogąc przypisać jego twarzy do nikogo, kogo powinna rzekomo znać. Mężczyzna na liście gończym uśmiechał się szyderczo, a Pansy aż zmroziło na widok tego grymasu.
– Nie. Ani trochę – odparła i nabrała gwałtownie powietrza, odsuwając się odrobinę, jakby dopiero oprzytomniała. Dlaczego wzrok tego mężczyzny wydawał się przeszywać ją tym spojrzeniem na wskroś? Zerknęła przelotnie na chyba nieco rozczarowanego Pottera.
– To Joseph Lee – odpowiedział spokojnym tonem, stukając różdżką w jego zdjęcie. – Jest...
– Jednym ze zwolenników Greybacka. Potrafię czytać – przerwała mu, rzucając mu krótkie spojrzenie spod rzęs.
Harry w odpowiedzi tylko skinął głową. Oboje przez chwilę milczeli, stojąc bardzo blisko siebie i wbijając wzrok w tablicę. Pansy skupiła się ponownie na twarzy Josepha. Naprawdę kogoś bardzo jej przypominał, ale również dobrze mogło jej się tak tylko wydawać ze względu na to, iż jego podobizna była dość powszechna w ostatnich wydaniach Proroka.
– Posprzątam tutaj – oznajmił nagle z westchnieniem Potter, na co Pansy natychmiast drgnęła i również wyjęła swoją różdżkę. W milczeniu oboje uporali się dość szybko z bałaganem za pomocą kilku zaklęć. Nikt, kto teraz wszedłby do pomieszczenia nie powiedziałby, że jeszcze przed momentem był w nim kompletny chaos i nieporządek.
– Chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobiła – odezwał się nagle Potter, gdy Pansy stała chwilowo już odwrócona do niego plecami. Zacisnęła mocno szczęki, obawiając się owej prośby. Zwłaszcza, że głos Pottera brzmiał bardzo niepewnie, jakby nawet w momencie wypowiadania tych słów wahał się jeszcze, czy aby na pewno powinien ją prosić. Przystanęła przed swoim biurkiem i odwróciła się w jego stronę, krzyżując ręce na piersi.
– Co takiego?
– Właściwie... To bardziej prośba. Wiem, że to by wykraczało stanowczo poza twoje obowiązki, ale...
– Po prostu to z siebie wyduś, Potter – mruknęła z rozbawionym uśmieszkiem i wywróciła oczyma. Napięcie trochę z niej uleciało, gdy ujrzała na jego twarzy chwilowe zakłopotanie.
Potter odchrząknął i spojrzał jej prosto w oczy.
– Chciałbym, żebyś zobaczyła się z Sheeranem w moim imieniu.
Z twarzy Pansy momentalnie zniknął drwiący uśmieszek, zastąpiło go niedowierzanie wstępujące na jej obliczu. Dlaczego teraz również Harry chciał ją wmanewrować w coś, co nie podlegało jej obowiązkom i czego zdecydowanie nie miała ochoty robić?
– Mam sprawdzić co u Sheerana? – upewniła się z wyraźnym sarkazmem.
– Tego właśnie od ciebie potrzebuję.
– Mogę spytać dlaczego ja? – spytała zgryźliwie.
– Dlatego – zaczął spokojnie i powoli – że ja mogę być śledzony. Podobnie Dean.
– A kto i po co – wypowiedziała nieco poirytowanym tonem – miałby was śledzić?
– Każdy Auror zawsze ma ogon – oznajmił tajemniczo Potter i lekko wzruszył ramionami. Spojrzał jej w oczy niemal błagalnie, a jej zrobiło się trochę dziwnie z powodu tego spojrzenia. – Zrobisz to, o co cię proszę? – spytał łagodnie, ale w sposób zupełnie inny, niż się spodziewała. Coś w jego tonie sprawiło, że Pansy nie miała śmiałości mu odmówić, a to już zdecydowanie, o czymś świadczyło, a więc tylko przewróciła oczyma i obiecała, że spotka się z czarodziejem.
Otrzymała jeszcze od wdzięcznego Pottera dokładny adres, pod który miała się udać i po wyjściu z ministerstwa aportowała się do najbliższej uliczki w okolicy miejsca zamieszkania Sheerana.
Okolica wydawała jej się bardzo mugolska; równo skoszone zielone trawki; białe domki szeregowe z na niebiesko pomalowanymi werandami i okiennicami; dwa samochody niemal na każdym podjeździe. Domek, do którego kroki swe skierowała Pansy nieznacznie wyróżniał się na tle innych posiadłości poprzez dachówki w kolorze głębokiego granatu i wzory niebieskich kwiatów na ścianach domu od strony ulicy. Pansy rozejrzała się wokół i stanowczym ruchem pchnęła furtkę białego ogrodzenia. Przechodząc po żwirowej ścieżce wykonanej z różowych okruchów skał i minerałów - co samo w sobie wydawało się Pansy dość ekscentryczne jak na mugolską okolicę - doszła do wniosku, że choć ona nie potrafiłaby mieszkać w takim miejscu, to jednocześnie była to niemal idealna lokalizacja dla Sheerana.
– Tak? – Po tym jak Pansy donośnia zapukała do drzwi, stanęła w nich niska, nieco pulchna blondynka o błyszczących wesoło oczach i promiennym uśmiechu. Pansy zmierzyła ją szybkim, oceniającym spojrzeniem.
– Szukam Sheerana.
– Kogo?
– Martina Sheerana – powiedziała ze zmarszczeniem brwi kobieta. – Pracowaliśmy razem – oznajmiła i niezbyt dyskretnie spojrzała ponad ramieniem kobiety do wnętrza domku. Widziała tylko wąski korytarz z klatką schodową, beżową komodą i niską ławeczką do siedzenia.
– Nikt taki tutaj nie mieszka.
– Doprawdy?
– Wiedziałabym, gdyby ktoś mieszkał tutaj ze mną – ucięła krótko dziewczyna i uprzejmie się uśmiechnęła. Jednak w jej spojrzeniu dało się wyczuć pewną rezerwę i chłód. – Musiała pani pomylić adres.
– Hm – mruknęła wciąż sceptyczna Pansy, ale ostatecznie skinęła jej na pożegnanie głową i w momencie, gdy tamta zamykała drzwi, zaczęła schodzić po schodkach. Kiedy była już z powrotem przy białej furtce, spostrzegła przyglądającą się jej starszą kobietę po drugiej stronie ogrodzenia. Prawdopodobnie wyjątkowo wścibską sąsiadkę.
– Był tu taki jeden... – zaskrzeczała kobieta, wspierając się całym ciężarem na drewnianej lasce, gdy tylko Pansy podeszła bliżej. Czarownica szybko przybrała na twarzy fałszywie miły uśmiech. – Dziwny taki, ale bardzo, bardzo miły. Znikał co jakiś czas, a potem wracał cały poobijany. Myślał, że ja nie patrzę, ale ja go obserwowałam.
– Naprawdę? – Pansy udała naprawdę zaskoczoną i zaintrygowaną zarazem. – A dlaczego go pani obserwowała?
– No przecież mówię! Dziwny był, niby roześmiany taki i uprzejmy, ale jednak dziwny bardzo. – Pokręciła głową i zacmokała. Pansy trochę już drażniło to jej tłumaczenie.
– Nie wie pani przypadkiem, gdzie go znajdę?
Staruszka wzruszyła ramionami, ale też po chwili odchrząknęła znacząco.
– Ach... Ano, mówił, że jego rodzina pochodzi z Ottery St. Catchpole.
Pansy nawet nie kłopotała się podziękowaniami, odeszła zamaszystym krokiem w kierunku najbliższej pustej uliczki i stamtąd aportowała się już do domu. Odnotowała w myślach, by przekazać Sheeranowi, gdy już się z nim spotka, by pofatygował się do sąsiadki i wyczyścił jej pamięć, zanim ta zacznie o nim rozpowiadać każdemu, kto tylko zechce jej wysłuchać. Pansy kojarzyła Ottery St. Catchpole na tyle, by wiedzieć, że od lat ta okolica jest zamieszkiwana przez Weasleyów, Diggorych i Fawcettów. Nie zamierzała jednak się tam wybierać od razu – dość miała wrażeń jak na jeden dzień. Postanowiła, że opowie Potterowi o wszystkim następnego dnia i wówczas spotka się z Sheeranem, jeśli nadal będzie wymagała tego sytuacja. Nie ulegało jednak wątpliwościom, że dziewczyna ze wskazanego adresu ją okłamała. Pytanie tylko dlaczego i gdzie do cholery ukrywał się Sheeran.
– Przestań wlepiać we mnie to osądzające spojrzenie, Noreen – odparła ze zmarszczeniem czoła Pansy, patrząc na swojego kota, który naprawdę wlepiał w nią i w jej kieliszek wina oceniające spojrzenie. A jeśli komuś w tym domu faktycznie należał się spory kieliszek wina, to tym kimś była właśnie Pansy. – Gdybyś znosiła to, co ja, to też byś z chęcią wieczorem sięgała po alkohol – dodała jeszcze, przeczesując dłonią falowane włosy.
Noreen zamruczała przeciągle i wtuliła się w podkulone na kanapie nogi swojej pani. Pansy westchnęła ciężko i przechyliła kieliszek, wypijając trochę wina. Na szczęście był czwartek, więc pozostawał jej jeszcze tylko jeden dzień pracy, a później przez weekend miała wolne, więc mogła go spędzić tylko i wyłącznie na spaniu albo odpoczywaniu w jakikolwiek dogodny dla niej sposób. Pansy zamierzała zrelaksować się całkowicie i tym samym odciąć się chociaż na dwa dni od spraw rozgrywających się w ministerstwie i skupić się wyłącznie na sobie.
Upojona wizją wymarzonego weekendu ponownie sięgnęła po kieliszek. Zanim jednak zdążyła je w spokoju wypić do końca, rozległo się pukanie do drzwi. Pansy momentalnie serce zabiło mocniej, gdy tylko przypomniała sobie o tych cholernych kwiatach, które dostała parę miesięcy wcześniej. Zacisnęła mocno oczy i już miała zignorować pukanie, gdy nagle rozległo się ono ponownie i w dodatku ktoś za drzwiami wypowiedział głośno jej imię. Głos był znajomy – na tyle znajomy, że Pansy z zaciekawieniem odłożyła kieliszek na stolik i podniosła się ze swojego miejsca, spychając kotkę z kolan.
Prawie nie wierzyła własnym oczom, kiedy otworzyła drzwi wejściowe. Przez dłuższą chwilę milczała, wpatrując się z mieszanką zaintrygowania, ale i niepewności w postać Sheerana. Przez myśl przemknęło jej kilka pytań, między innymi to dotyczące powodu jego wizyty i w jaki sposób ją znalazł, ale kiedy otworzyła usta, wydobyło się z nich tylko jedno zdanie:
– Wyglądasz jak smocze łajno, Sheeran.
– Dzięki – wymruczał z irytacją i nerwowym gestem przeczesał jasne włosy. – Parę dni temu była pełnia – wyjaśnił z niechęcią po uprzednim odchrząknięciu.
– Fakt – odparła rzeczowo. Z westchnieniem oparła się o framugę drzwi, wbijając w niego uważne spojrzenie. – Czego chcesz?
– Podobno mnie szukałaś. Mogę wejść?
Przyglądała mu się nieco podejrzliwie, ale wreszcie po uważnym przestudiowaniu jego twarzy; świeżych blizn na policzku i czole, i obojczyku, które wystawały nieśmiało spod odwiniętego kołnierzyka koszuli, stwierdziła, że nie będzie się nad nim więcej pastwić i po prostu wpuści go do środka. Może to wino tak ją zmiękczyło, ale zamierzała przynajmniej wysłuchać, co miał jej do powiedzenia. Przesunęła się z przejścia, a wówczas on obdarzył ją promiennym uśmiechem – iście prawdziwym puchońskim uśmiechem.
Zamknęła za nim drzwi i zaprosiła mężczyznę do środka. Rozległo się domagające miauczenie i wówczas spostrzegła, że Noreen łasi się do nowo przybyłego gościa. Sheeran bez większego zastanowienia pochylił się w stronę kota i podrapał zwierzę za uchem.
– Co za zdrajczyni – syknęła Pansy w kierunku kota, widząc jak ta przytula się do dłoni mężczyzny. Sheeran szczerze się roześmiał i wyprostował się.
– Skąd wiesz, że cię szukałam? – spytała Pansy, wbijając w swojego gościa uważne i przenikliwe spojrzenie. Młody mężczyzna lekko się zmieszał, ale nie uciekł wzrokiem.
– Moja dziewczyna mi powiedziała.
Oczy Pansy błysnęły groźnie i z widocznym zrozumieniem. A więc jednak przeczucie jej wcześniej nie myliło – tamta mugolka ją okłamała.
– A więc jednak cię znała! – warknęła Pansy, potrząsając głową i kierując się w stronę sofy. – Powinnam była przeszukać mieszkanie, by sprawdzić czy czegoś po tobie w nim nie znajdę, ale ta dziewczyna była taka przekonująca...
W tamtym momencie naprawdę jej uwierzyła i nie wyczuła żadnego kłamstwa. Być może traciła powoli swój dar do wychwytywania nieprawdy, a być może dziewczyna Sheerana była po prostu urodzoną aktorką. Tak czy inaczej, Pansy poniekąd cieszyła się, iż mężczyzna sam się u niej pojawił, gdy tylko dowiedział się o jej wizycie.
– Wciąż pozwalają wam na swobodne bieganie po lasach i okolicy? – zakpiła otwarcie, opadając bezwładnie na sofę i natychmiast sięgając po kieliszek. Odpowiedziała jej głucha cisza i wtedy Pansy odwróciła głowę, by spojrzeć na wciąż stojącego niedaleko drzwi Sheerana. Młody mężczyzna miał spuszczony wzrok, wbity w swoje buty. – Nie pozwalają? – dodała jeszcze pytanie pomocnicze.
– Na czas pełni Brygada Uderzeniowa zamyka zarejestrowane wilkołaki w czymś w stylu... schronu.
Przez chwilę Pansy dokładnie analizowała to, co jej właśnie powiedział. Ponownie i z nieco większą uwagą zlustrowała jego osobę spojrzeniem. I nagle coś do niej dotarło, gdy tak oceniała jego wygląd.
– To dlatego masz te blizny... Zaatakował cię inny wilkołak – stwierdziła po chwili ciszy, marszcząc brwi w konsternacji.
– Nie – zaprzeczył kategorycznie. – Zraniłem sam siebie, żeby...
I nagle urwał, a milczenie z jego strony mówiło samo za siebie.
– No dobrze. Podejrzewam, że potrzebujesz jakiegoś mocnego trunku, ale niestety, mam tylko wino i tym się mogę z tobą podzielić – powiedziała wreszcie Pansy i gestem dłoni zaprosiła go, by usiadł. I gdy tylko to zrobił, momentalnie na jego kolanach pojawiła się Noreen, domagająca się pieszczot.
– Dziękuję, Pansy, ale ja... nie piję alkoholu – powiedział, głaszcząc łepek zwierzęcia. Pansy spojrzała na niego z lekkim powątpiewaniem, ale ostatecznie skinęła ze zrozumieniem głową i rozsiadła się wygodniej na sofie, podkulając pod siebie nogi.
– Dlaczego mnie szukałaś? – zapytał nagle, podnosząc na nią spojrzenie błękitnych oczu, które w świetle sztucznego światła lampy wydawały jej się niemal szare.
– Potter chciał, żebym się z tobą spotkała w jego imieniu. Nie mam pojęcia dlaczego, o to mnie nie pytaj. Podejrzewam jednak, że ty wiesz doskonale.
– Fakt... – powiedział i znów nerwowym gestem przeczesał włosy. – Chodzi o to, czego się dowiedziałem...
– A czego się dowiedziałeś?
– Wiesz, ja... musiałem coś sprawdzić dla Harry'ego i Deana. I dowiedziałem się paru ciekawych rzeczy...
Pansy przez chwilę przyglądała mu się sceptycznie. Patrzyła jak nerwowo zagryza wargę i wyraźnie potrafiła dostrzec to, że Sheeran czuje się wyjątkowo niekomfortowo, siedząc w jej mieszkaniu. Spróbowała ponaglić go pytającym spojrzeniem, a wówczas on wyjął z kieszeni płaszcza kopertę.
– Co to jest? – spytała, śledząc spojrzeniem każdy jego ruch.
– List do Harry'ego. Miałem zamiar go wysłać, ale... przeszło mi przez myśl, że prawdopodobnie sowy ministerstwa są kontrolowane.
Przez chwilę przyglądała mu się uważnie spod wachlarza rzęs, patrząc jak obraca w palcach kopertę. Nie wiedziała też, co więcej mogła mu powiedzieć, więc czekała na krok czy jakikolwiek znak z jego strony. On jednak uparcie milczał, aż wreszcie wręczył jej zapieczętowany list.
– Przekażesz to Harry'emu?
– Oczywiście – odparła ugodowo ze wzruszeniem ramion i upiła spory łyk swojego wina, odkładając jednocześnie kopertę na bok.
Czekała aż Sheeran wstanie i się z nią pożegna, ale on – choć wciąż wyglądał na zakłopotanego – nie kwapił się wcale do wyjścia. Jego wzrok skupiony był na Noreen, którą ponownie zaczął wolnymi ruchami dłoni głaskać. Pansy śledziła każdy jego gest i również przez chwilę się nie odzywała. Zastanawiała się czy Martin, podobnie jak ona, czuje się bardzo samotny.
– Powinieneś się zająć twoją wścibską sąsiadką – zagadnęła w końcu Pansy i podniosła wzrok na jego twarz.
– Co? – spytał lekko pobladły.
– Ona cię obserwuje – warknęła czarownica, przewracając oczyma. Poniekąd jednak poczuła gęsią skórkę, gdy dotarł do niej dobór słów, jakich sama użyła, bo momentalnie przypomniało jej się o tajemniczym liściku, który został dołączony do kwiatów. Przełknęła jednak głośno ślinę i sprawiała wrażenie wciąż spokojnej. – Starsze panie widzą wszystko.
Sheeran przełknął ślinę i choć początkowo milczał, to jednak chyba poczuł się onieśmielony przez jej chłodne spojrzenie, ponieważ nagle odchrząknął i odpowiedział:
– Zajmę się tym. Wyczyszczę jej pamięć. Podobnie postąpiłem z moją dziewczyną.
Pansy wytrzeszczyła na niego oczy. Nie takiego wyznania się po nim spodziewała.
– Spanikowałem! – zawołał obronnie, zalewając się rumieńcem zażenowania. – Poza tym... tak będzie lepiej, lepiej dla niej. W końcu jest mugolką i... Nie chciałem jej narażać, poza tym nie powinna wiedzieć o nas i...
– Wyluzuj, Sheeraan, nie musisz mi się tłumaczyć – przerwała mu Pansy, ponownie przewracając oczyma. Bardziej była zszokowana tym, że się odważył wyczyścić komuś pamięć, aniżeli tym, że będzie przerażony, iż Pansy zna jego sekret. – Nie zamierzam nikomu o tym mówić, bo chyba dosyć masz już problemów, prawda? – dodała z cichym prychnięciem.
Nastała chwila ciszy. Tym razem to Pansy obracała w palcach wolnej ręki kopertę, po którą mimowolnie sięgnęła przed momentem. Podświadomie czuła, że została wciągnięta w sprawę, w którą prawdopodobnie nie chciała wcale zostać wmieszana. I czuła, że w tym liście padają odpowiedzi na pytaniach, o których nawet Pansy do tej pory nie myślała. Ale była ciekawa. Nie do tego stopnia, by samodzielnie zaglądać do treści listu, ale na tyle, by zaprzątało to jej myśli. Dlatego zerknęła na Martina przelotnie i wyprostowała się gwałtownie, odkładając na stolik zarówno list jak i kieliszek wina. Powoli odchyliła się w tył i poprawiła się na sofie, opierając się łokciem na oparciu kanapy, eksponując swoją figurę, ale wciąż dbając o to, by każdy niepożądany skrawek jej ciała pozostawał ukryty.
– Dlaczego Potter chciał żebym spotkała się z tobą w jego imieniu?
Przez chwilę mężczyzna wymownie milczał, po czym z westchnieniem wbił w nią spojrzenie.
– Wydaje mi się, że... Harry chciałby cię mieć po naszej stronie.
Pansy zmarszczyła brwi. Po naszej stronie? Cóż to do cholery oznaczało?
– Chyba nie bardzo rozumiem. A jakie są strony? – zapytała z typową dla siebie wyniosłością.
Sheeran wyraźnie się zawahał.
– Może źle się wyraziłem. Po prostu wydaje mi się, że Harry chciałby cię zaangażować w tą sprawę, ale nie bardzo wie jak. I chyba nie wie czy wciąż można ci ufać. To znaczy... – Zmieszał się wyraźnie, uzmysławiając sobie, co takiego powiedział i niezadowoloną minę Pansy. – Nie miałem na myśli tego, że jesteś...
– Nie mam czasu na gierki – przerwała mu ostro i skrzyżowała ręce na piersi. – Chcesz mi coś powiedzieć? Po prostu powiedz.
– Dobrze – powiedział z westchnieniem. – Dobrze. – Ponownie wziął głęboki oddech i przez chwilę wyraźnie składał myśli. – Zacznę od tego, że w ostatnim czasie zajmowałem się poszukiwaniami Milicenty Bulstrode. Wiedziałaś, że Millicenta jest alchemikiem, prawda? – Pansy tylko skinęła głową, nie chcąc się odzywać i ryzykować, że Sheeran ponownie zamilknie. Zwłaszcza, że obrał kierunek rozmowy, którego się zupełnie nie spodziewała, a jednak zniknięcie Millicenty nie było jej wcale obojętne. – Miałaś rację, że jej zniknięcie to tak naprawdę porwanie. Niewiele udało mi się ustalić, wiem tylko, że jej ostatnie badania dotyczyły pewnego leku. Potężnego i bardzo potrzebnego w świecie magicznym. Najwyraźniej nie udało jej się dokończyć badań, a wszelkie prace zniknęły wraz z Millicentą, co samo w sobie jest podejrzane, bo jej dom i pracownia pozostały w nienaruszonym stanie. Jej dom zresztą wygląda na całkowicie zamieszkany. Udało mi się natomiast ustalić, że ostatni raz widziano ją na międzynarodowej konferencji w Nowym Jorku, dotyczącej Istot Przeklętych i Stworzeń Magicznych...
– Sheeran, słuchaj – przerwała mu wreszcie Pansy, odzyskując rezon i uświadamiając sobie, że do tej pory wsłuchiwała się w słowa mężczyzny bez mrugnięcia okiem. Odchrząknęła. – To wszystko jest intrygujące, ale jakie to ma znaczenie w obliczu ostatnich zdarzeń? – Choć intuicja podpowiadała jej, że Sheeran nie bez przyczyny podał jej cel konferencji, to jednak wciąż nie potrafiła tego wszystkiego poskładać w całość. I kompletnie nie rozumiała, w jakim celu Millicenta miałaby udać się na owe prelekcje. A co jeszcze ważniejsze... – I dlaczego ktoś miałby porywać Millicentę?
– Zaczekaj – mruknął tylko i nie zważając na jej zniecierpliwienie w głosie, podjął ponownie. – Te badania nad którymi pracowała Millicenta są niezwykle istotne zwłaszcza teraz w obliczu ostatnich wydarzeń, rozumiesz? Gdyby zakończyły się one sukcesem, Millicenta uratowałaby wiele istnienie i kompletnie zmieniłaby dzisiejszą politykę!
Pansy bez słowa spoglądała na niego z niepewnym wyrazem twarzy i wciąż zmarszczonymi brwiami, czekając na kolejne wyjaśnienia. I jednocześnie analizując to wszystko, co powiedział jej do tej pory. Millicenta, badania, obecna polityka. Rozwiązanie gdzieś tam kołatało się po jej głowie, ale Pansy nie potrafiła go wyciągnąć na światło dzienne.
– Poza podążaniem tropem Millicenty, udało mi się również ustalić, że...
– Sheeran... – wtrąciła ponownie Pansy i zmierzyła mężczyznę czujnym spojrzeniem, a jej oblicze natychmiast złagodniało. Nagle w jej głowie coś kliknęło, a jej mina zrzedła. Zadała sobie to jedno konkretne pytanie; dlaczego akurat jemu mogłoby zależeć na znalezieniu Millicenty i dlaczego z taką pasją mówił o jej pracy. Jego słowa powoli zaczynały nabierać znaczenia z całkiem nowej perspektywy powstałej w jej głowie, ale tej układance wciąż brakowało jednego elementu. Patrząc jednak na błyszczące oczy młodego czarodzieja, na to z jaką pasją jej o tym wszystkim mówił, wychwytując rozpacz w jego tonie, Pansy zaczynała się powoli domyślać. – Nad jakim lekiem pracowała Millicenta?
Martin uśmiechnął się smutno.
– Lekiem na likantropię.
Pansy nieomal zachłysnęła się powietrzem.
– Chyba nie mówisz poważnie. Nie ma leku na uleczenie wilkołactwa! Nigdy nikt...
– No właśnie! – przerwał jej niecierpliwie i potrząsnął głową. – To znaczy... alchemicy pracują nad tym od wieków. Choć tak naprawdę nie da się uleczyć klątwy w żaden sposób. Mam na myśli.. żadnej klątwy. Ale pewna alchemiczka z Pakistanu wpadła na coś, wyobrażasz to sobie? A teraz... Teraz Millicenta też skupiła się na tym problemie, a konkretniej na likantropii i... i... w obliczu tych wszystkich ostatnich zdarzeń receptura okazałaby się niezbędna. Zresztą... zawsze była, ale teraz potrzebujemy jej jeszcze bardziej.
– Wilkołaki to istoty przeklęte! A żadnej klątwy nie da się złamać. Nawet najpotężniejsi czarodzieje i czarownice nie podołali – upierała się stanowczo Pansy i sekundę później zobaczyła ból i smutek na twarzy swojego gościa. Nie cofnęła jednak swoich słów. – Poza tym nadal nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby porywać Millicentę? Uważasz, że ktoś dowiedział się o jej badaniach i porwał ją, żeby zmusić ją do ich przerwania? To przecież niedorzeczne. Sama praca, nieważne jak ciężka, nie zwiastowała jeszcze sukcesu.
– Nie to miałem na myśli.
– W takim razie co? – spytała zniecierpliwiona, potrząsając włosami. – Nie czytam w myślach, Sheeran, więc z łaski swojej oświeć mnie swą mądrością – dorzuciła ironicznie.
– Wydaje mi się, że Millicentą zainteresowało się pewne bractwo.
– Jakie znowu bractwo, do cholery?
Ale zanim mężczyzna zdążył jej cokolwiek odpowiedzieć, oboje usłyszeli nieprzyjemny stukot na korytarzu. W normalnych okolicznościach Pansy zignorowałaby ów dźwięk przyzwyczajona już do mieszkaniu w bloku z innymi czarodziejami, ale widząc przerażenie na twarzy Sheerana, sama poczuła się lekko zaniepokojona tym odgłosem. Czy to znów jakaś tajemnicza przesyłka z subtelną groźbą?
– Słyszałaś? – spytał szeptem mężczyzna, wzdrygając się. Spojrzał na jej twarz z przerażeniem i gwałtownie wstał. – Nie powinno mnie tutaj być.
– Nie waż się mi aportować w tym momencie, Sheeran – ostrzegła groźnie Pansy, ale chyba niewystarczająco groźnie, bo czarodziej w mgnieniu oka zniknął z jej niewielkiego pokoiku dziennego. Pansy warknęła sama do siebie i podniosła się z sofy. Choć serce znów biło jej mocno, podeszła do drzwi wejściowych i nasłuchiwała. Dopiero po dłuższej chwili odważyła się sprawdzić korytarz. Otworzyła drzwi i z bijącym głośno sercem, i uniesioną na wszelki wypadek różdżką, wyjrzała na korytarz. Z ogromną ulgą dotarło do niej, że wspólny korytarz na klatce był pusty. Nie spostrzegła też żadnej niechcianej paczki. Zaryglowała więc zamki, zabezpieczyła dodatkowo wejście zaklęciem i powróciła na kanapę.
Kiedy usiadła dopadło ją uczucie ciężkości. Było ono całkiem nieuzasadnione i, Merlinie uchowaj, ażeby miała czuć ponownie współczucie wobec Sheerana. Chodziło raczej o to, że w Pansy ponownie uderzył fakt, iż prawdopodobnie mimowolnie zostanie wciągnięta w sprawę, o którą się wcale nie prosiła.
✘✘✘
Ostatnio odświeżałam okładkę, a teraz już dostałam całkiem nową! Wzmianka o autorze okładki, jak i okładkowni, w której ją zamówiłam w opisie publikacji, więc koniecznie sprawdźcie i wpadajcie do dziewczyn Whatafuck_Graphics, bo robią piękne rzeczy! <3
Generalnie ta historia całkowicie popłynęła, w kierunku, którego nie zaplanowałam początkowo i... Hm, nie chcę za wiele zdradzać, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba. Miniaturka to nie będzie, jak widzicie dużo się dzieje, więc i dużo wątków będzie do rozwiązania. Nie jestem pewna, jak mi to wyjdzie, ale wiedźcie, że wczoraj nie spałam pół nocy, bo szukałam rozwiązania jednej sytuacji XDD Nie skarżę się i nie chwalę, just sayin'.
Myślę też, że chwilowo zrobię sobie niewielką przerwę od Where To Find The Slytherin's Heart. Chciałabym zająć się wreszcie zakończeniem Charmingiem i popchnięciem nieco No More Happy Endings - do których serdecznie zapraszam zresztą, zwłaszcza do tego drugiego, jeśli lubicie Ślizgonów, o których kanon zapomniał - ale też mam inne rzeczy do napisania, niestety, takie jak licencjat. Ale nie porzucę Pansy, naprawdę zależy mi na przedstawieniu tej historii, więc nie martwcie się, jeśli rozdział nie pojawi się np. w przeciągu miesiąca. Najwyżej pojawi się za dwa, ale na pewno się pojawi. A jeśli mnie najdzie szalona gorączka pisania to pojawi się za dwa tygodnie i też nic na to nie poradzę. Z weną się nie dyskutuje, choć czasem by się przydało.
Trzymajcie się cieplutko! I cieszcie się zdrowiem. #zostańwdomu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top