- 6 -
Parę dni po tym nieprzyjemnym incydencie i skutecznym unikaniu Sheerana jak ognia - choć to raczej Marty Sheeran był na tyle ostrożny, by nie natknąć się na Pansy, która za każdym razem obdarzała go tak jadowitym spojrzeniem bazyliszka, że czasem bał się, iż czarownica będzie w stanie go przekląć, co nie omieszkał wyznać Sheili Brooks podczas porządkowania papierów w archiwum - Potter wrócił do pracy. Harry wydawał się bardziej zmęczony niż po walce ze smokiem i cienie pod jego oczyma wołały o pomstę do nieba. Nie zyskał też ani krzty współczucia ze strony Pansy, która po rozmowie z Sheeranem chodziła wściekła jak osa. Kilkukrotnie nawet przemknęło jej przez myśl, że może powinna zapytać Pottera o... Właściwie nawet nie miała pojęcia o co, bo w ostatecznym rozrachunku wcale nie zerknęła do papierów, które przyniósł Sheeran. Gdy natomiast Potter wrócił i rzucił na owe akta okiem, skwitował je tylko mruknięciem i zapieczętował je zaklęciem, umieszczając w szufladzie, którą Pansy w myślach kpiąco nazywała półeczką nie-chwały; "nie chcę, ale muszę, więc sprawę tymczasowo daję do odroczenia". Zamknięta na siedem spustów szuflada nieustannie raziła byłą Ślizgonkę po oczach. Przeklinała za to Sheerana, który zdołał ją w takim stopniu zaintrygować, choć przecież nie powinien.
Nie dostawała za to już więcej żadnych anonimowych wiadomości i doszła do wniosku, że kwiaty w istocie były tylko czczą pogróżką albo formą zabawnego psikusa jej współpracowników. Natomiast różne przecieki w ministerstwie, sprawiły, że większość jego pracowników zaczęła snuć pełne paniki i przerażenia domysły, które wyniesione poza budynek ministerstwa, spowodowały tylko pogorszenie nastrojów w kraju. Choć Fenrir Greyback od parunastu lat nie żył, jego duch okrył się niezbyt szlachetną sławą, a paru zwolenników jego ideologii najwyraźniej zrobiło wszystko, co w ich mocy, by wcielić w życie jego plan, który polegał na gryzieniu dzieci podczas pełni, porywania ich i wychowywania od małego jako groźne wilkołaki.
Nawet Harry wydawał się być zaniepokojony tymi wszystkimi pogłoskami o nagłym wzroście liczby wilkołaków, co prawda Pansy nie pisnęła na ten temat słowem, ale pewnego dnia Potter sam zaczął ten temat. Zatem przez cały wrzesień Pansy uważnie śledziła wszelkie gazety, by w razie czego poinformować swojego przełożonego o doniesieniach na temat nowych ataków, czy jakichkolwiek wzmiankach, które stawiałyby ministerstwo i kwestie bezpieczeństwa czarodziejów pod znakiem zapytania. Przez długi czas w prasie nie działo się zbyt wiele, aż wreszcie któregoś dnia pojawił się artykuł zatytułowany "Nowe niebezpieczeństwo - czy powinniśmy obawiać się wyjących do księżyca?". Niezbyt przykuwający uwagę tytuł, stwierdziła z przekąsem Pansy, gdy pokazywała gazetę Harry'emu. Auror wówczas wydawał się jednak o wiele bardziej zaniepokojony niż ona i w zasadzie nawet tego nie skomentował.
Jednego z deszczowych i wrześniowych poranków, Pansy weszła do gabinetu Pottera uważnie śledząc tekst artykułu Padmy Patil, opisującego wygraną Harpii. W duchu cieszyła się, że od ponad tygodnia nie pojawiła się żadna nowa informacja o kolejnym ataku. Nawet ona nie czuła się bezpiecznie, gdy wracała samotnie do pustego mieszkania po pracy i choć nigdy nie powiedziałaby tego na głos, to naprawdę tęskniła za chwilami, gdy miała swoje miłosne i skomplikowane problemy na głowie - jakkolwiek jej partnerzy by nie byli, przynajmniej czuła się bezpieczniejsza, śpiąc u kogoś boku.
Dopiero słysząc ciche odchrząknięcie, zorientowała się, że Potter nie jest sam w swoim gabinecie. Uniosła spojrzenie znad gazety i zorientowała się, że w gabinecie siedzą dwie dodatkowe osoby.
- Mogę wrócić później - powiedziała natychmiast, krzyżując spojrzenia z Potterem, ale ten od razu potrząsnął głową.
- Zostań. Nie rozmawiamy o pracy - odparł jej z obojętnym wzruszeniem ramion. I wówczas Dean Thomas odwrócił się w jej stronę i obdarzył ją szczerym i serdecznym uśmiechem. Podejrzliwie miłym i pogodnym wyrazem twarzy, który tak często spotykała w ostatnim czasie. Poza nim na drugim fotelu siedział Marty Sheeran, który na widok Pansy uciekł spłoszonym spojrzeniem gdzieś w bok i wydawał jej się bardzo zakłopotany. Wbił się momentalnie jeszcze mocniej w fotel, co sprawiło Pansy niemałą satysfakcją. Co ją jednak bardziej zaskoczyło to fakt, że Dean Thomas się do niej odezwał już po chwili, gdy tylko usiadła i sięgnęła po niewielki stosik papierów, uprzednio odrzucając na bok gazetę.
- A więc, Parkinson - zaczął powoli, składając ręce na kolanach. Posłała mu niechętne i ponaglające zarazem spojrzenie. - Co takiego robiłaś po skończeniu szkoły? Słyszałem, że zwiedzałaś Europę.
- Doprawdy? - spytała podejrzliwie Pansy i tylko kątem oka spostrzegła równie sceptyczne spojrzenie Pottera, który wpatrywał się w Thomasa bardzo czujnie. I już samo to podpowiedziało Pansy, że powinna mieć się na baczności. Dean chyba również wyczuł na sobie wzrok swojego kolegi po fachu, bo nagle zwrócił twarz w jego kierunku.
- No co? Pytam tylko co robiła po Hogwarcie! - obruszył się Dean i wywrócił oczyma. Odwrócił się ponownie w stronę Pansy. - Harry martwi się, że jestem nietaktowny i niedelikatny.
- Bo czasami jesteś - wytknął mu Potter, ale uśmiechnął się przy tym lekko i sięgnął po swój kubek z kawą.
- Tak, ale... nie tym razem - oznajmił Dean i znów spojrzał wyczekująco na Pansy.
Kobieta nadal nie rozumiała tego nagłego zainteresowania ze strony Aurora. Nawet liczyła, że wyraz twarzy Sheerana, z którego można by czytać jak z otwartej księgi, coś jej powie, ale młody mężczyzna uparcie wpatrywał się w przeciwległą ścianę. Pansy westchnęła.
- Cóż... Ostatni rok nauki powtarzałam w Akademii Magii Beauxbatons - odpowiedziała powoli i ze wzruszeniem ramion. - Potem przez jakiś czas mieszkałam we Francji i później musiałam... wrócić do Londynu.
- Co takiego robiłaś we Francji?
- Pracowałam przez chwilę jako fotograf w lokalnej gazecie - odparła zdawkowo Pansy.
- Och, brzmi super - odparł Dean tonem, który jednak nie wykazywał żadnego zainteresowania. Coś jednak zmieniło się w jego głosie, podobnie jak i w spojrzeniu, gdy zadawał kolejne pytanie: - A utrzymywałaś z kimś kontakt z Londynu?
- Dean - wtrącił ostrzegawczo Potter i posłał mu groźne spojrzenie.
- Przesłuchujesz mnie, Thomas? - spytała Pansy, odchylając się na swoim krześle i zakładając ręce na piersi. - Bo jeśli tak, to muszę cię uświadomić, że nie robisz tego w sposób regulaminowy, więc wcale nie muszę ci odpowiadać.
Dean Thomas ciężko westchnął i posłał wymowne spojrzenie Potterowi, wspierając się łokciami na jego biurku.
- Słuchaj, Harry, ona może coś wiedzieć.
- Nie.
- Ale skoro nie chcesz porozmawiać z Malfoyem...!
- Rozmawiałem z Malfoyem i pod żadnym względem nie było to pomocne.
- No właśnie! - powiedział twardo Dean i tym razem już nie zawahał się przed wyjaśnieniem Pansy tej absurdalnej sytuacji. Znów odwrócił się w jej stronę i dodał szybko. - Posłuchaj, Parkinson... Nigdy nie potwierdzono u ciebie współpracy ze Śmierciożercami, ale uważam, że to raczej kwestia tego, iż nigdy nie dowiedziano się czy posiadasz Mroczny Znak. A jestem zdania, iż możesz posiadać.
Pansy wytrzeszczyła na niego oczy, a Potter zakrztusił się kawą, z której chwilę wcześniej się napił. Sheeran wytrzeszczył oczy na swojego przełożonego i zaczerwienił się po same koniuszki uszu.
- Właśnie dlatego uważam, że jesteś nietaktowny! - warknął Potter i przez ułamek sekundy, Pansy odniosła wrażenie, że Potter posłał jej przepraszające spojrzenie. Ale zaraz po tym Potter przybrał na powrót surowe rysy i ciężko westchnął, pocierając nerwowo kark.
- Po prostu... sama rozumiesz, że skoro nigdy nie poddano cię przesłuchaniu to... nie sprawdzano u ciebie posiadania Mrocznego Znaku.
- Oczywiście, że nie - odparła dosadnie Pansy i wywróciła oczyma. - NIe jestem Śmierciożercą. I nie działałam potajemnie z nimi, byłam wtedy jeszcze w szkole. Z wami! To jasne, że nie posiadam Mrocznego Znaku.
- Akurat to nie jest odpowiedni argument - odparł pospiesznie Dean. Miał na myśli Malfoya, przyszło natychmiast do głowy Pansy, na co się wymownie się skrzywiła. Oczywiście, ale cała ich trójka - choć może i Sheeran również - doskonale wiedzieli, że Malfoy miał za zadanie odpokutować za błędy własnego ojca. Wiedziała o tym również Pansy, ale nie chciała do tego w tym momencie wracać. Podobnie jak zresztą wolała uniknąć tematu Dracona.
- Ale twoi rodzice byli, prawda? - dodał po chwili wścibsko Dean.
- A co to ma do rzeczy?
- To istotna informacja w kwestii naszego śledztwa - oznajmił Thomas i ciężko westchnął.
- Jakiego śledztwa? Bo chyba nie tego dotyczącego Millicenty Bulstrode?
Po tej kąśliwej uwadze, nastała głucha cisza.
- Skąd o tym wiesz? - spytał Dean, posyłając nieco oskarżycielskie spojrzenie Potterowi.
- Och, proszę cię, nie wierzę w ten wyjazd, o którym piszą w gazetach - odparła Pansy. - A to, że nie podejmujecie żadnego śledztwa sama mogłam zaobserwować. Ani słowa na ten temat, a przecież asystenci by prawdopodobnie huczeli od plotek. Sheeran na pewno coś o tym wie - dodała złośliwie, nie mogąc się powstrzymać od rzucenia prowokującego spojrzenia blondynowi.
- Ja... Nie... Nie słyszałem, żeby...
- No właśnie.
- Co takiego insynuujesz, Parkinson? - zapytał Thomas, mrużąc oczy i obdarzając ją świdrującym spojrzeniem.
- A to, że nie traktujecie wcale wszystkich tak równo, jak wam się wydaje.
- Oczywiście, że traktujemy - przerwał ostro Harry, wpatrując się w Pansy niemal z niedowierzaniem. Wtrącił się w tą wymianę zdań w samą porę, by powstrzymać Pansy przed rozpędzeniem się przed kolejnym zgryźliwym argumentem. Chyba postanowił też porzucić otoczkę wyjazdu byłej Ślizgonki. - Nie rozumiem, skąd ten wniosek, ale dla twojej wiadomości, nieustannie poszukujemy Millicenty i nie przestaniemy, dopóki jej nie znajdziemy.
- I wykorzystujecie dokładnie te same środki, którymi posłużylibyście się gdyby to jakiś były Gryfon zaginął? - syknęła złośliwie, nie mogąc się powstrzymać.
- Nie inaczej - mruknął Potter, marszcząc czoło.
Zanim jednak Pansy zdołała cokolwiek odparować i wyrazić swoje wątpliwości, co do tej kwestii, do gabinetu Pottera wleciały cztery złożone skrupulatnie przesyłki, w postaci wewnętrznej poczty wykorzystywanej zamiast sów, po jednej dla każdego. Pansy przechwyciła swoją jeszcze w locie i ze zmarszczonymi brwiami odczytała wiadomość. Jednak to Harry przeczytał na głos informację, którą każdy z nich otrzymał.
- Spotkanie w atrium.
Na obowiązkowe zebranie podążyli tłumnie wraz z innymi z ich departamentu. Widząc zgromadzonych, którzy próbowali za wszelką cenę dopchać się do windy, Dean zaproponował, by całą czwórką się aportowali do atrium, oszczędzając sobie zarówno czasu jak i nerwów. Zgodzili się bez chwili zawahania i już po chwili rozległ się głośny trzask w powietrzu, a ich czwórka znalazła się obok jednego z wejść w atrium. Pansy lekko się zachwiała na swoich wysokich szpilkach, ale prędko odzyskała równowagę, korzystając z pomocnego ramienia Pottera. Zerknęła na niego przelotnie, ale nic nie powiedziała i tylko wyprostowała się z godnością.
- Tam jest Hermiona - powiedział nagle Dean, jako najwyższy z ich czwórki miał tą dogodność, by spojrzeć ponad głowy tłumu.
- Chodźmy do niej. Może dowiemy się, o co tutaj chodzi - zdecydował Harry. I znów, nie wiedząc dlaczego w zasadzie podąża za dwójką Aurorów na ślepo, Pansy zaczęła przepychać się przez tłum czarodziejów i czarownic. Marty Sheeran niezdarnie kroczył za nią, co chwilę obijając się o jakiś ludzi i jednocześnie prędko ich przepraszając. Pansy posłała mu tylko wymowne spojrzenie i wówczas, trzymając się blisko niej, momentalnie przestał przepraszać ludzi.
- Hermiono! - zawołał Potter, stając wreszcie obok swojej przyjaciółki i troskliwym gestem dotknął jej pleców, spoglądając na nią bardzo uważnie. - Wiesz o co tutaj chodzi?
Czarownica wymownie prychnęła i potrząsnęła burzą loków, co bynajmniej nie miało oznaczać przeczącego gestu. Pansy przyjrzała jej się dyskretnie. Kobieta była już w zaawansowanej ciąży i choć Pansy widziała ją parę tygodni wcześniej, to jednak teraz Hermiona wydawała jej się jeszcze bardziej zaokrąglona. Najwyraźniej już zrezygnowała z wysokich butów i stojąc teraz w swoim eleganckim bordowym kostiumie, była od Pansy znacznie niższa w tych swoich mugolskich, dziwacznych, czarnych trampkach. Pansy słyszała wszelkie możliwe plotki rozprzestrzeniające się po ministerstwie; że rzekomo ciąża kobiety przesądziła o jej obecnym stanowisku.
Hermiona Granger-Weasley była zastępcą ministra magii, choć od zawsze pretendowała na wyższe stanowisko i miała ogromne poparcie wśród pracowników ministerstwa, jak i w zasadzie całego magicznego społeczeństwa. Jednakże urodziła jej się córka i wówczas czarownica poświęciła się połowicznie macierzyństwu, nie rezygnując jednak z pracy w ministerstwie w nieco mniejszym wymiarze godzin. Poparcie Hermiony na jakiś czas osłabło, a skoro kobieta spodziewała się kolejnego potomka, to nawet nie było mowy o obaleniu obecnego ministra magii.
Kobieta nie wyglądała jednak ani trochę na zawiedzioną z tego powodu. Wręcz przeciwnie, wyraźnie promieniała i nawet Pansy z niechęcią musiała przyznać, że ciąża tylko dodaje jej uroku. To pewnie będzie chłopiec, pomyślała, opierając swoją wiedzę na wróżbie, iż chłopiec dodaje urody, a dziewczynka ją odbiera. A Hermiona naprawdę wyglądała pięknie, o pełnych kształtach, z gęstymi, lśniącymi włosami starała się jednak nieco ukryć swój brzuszek pod atłasową, elegancką szatą, która wyglądała na nieco zbyt luźną.
- Nie spodoba wam się to - oznajmiła z przekąsem i przebiegła wzrokiem po ich twarzach i nagle jej wzrok zatrzymał się na Sheeranie. Jej oczy nagle się rozszerzyły w niemym zdziwieniu. - Co tutaj robisz, Martinie?
- Ja... Też dostałem wiadomość - bąknął ze zdumieniem Marty. Pansy też się zdziwiła; nie tylko dlatego, że Hermiona pomyliła imię Sheerana, ale również dlatego, że podobnego pytania spodziewałaby się raczej w swoim kierunku, aniżeli mężczyzny.
- Hermiono... - zaczął niepewnie Harry, ale dziewczyna uciszyła go machnięciem dłoni. Zaraz też podparła się pod boki i przysunęła bliżej.
- Minister zaraz ogłosi nowe rozporządzenie - mówiła do nich szeptem i Pansy naprawdę musiała się mocno skupić i pochylić, by usłyszeć jej słowa - dotyczące wilkołaków. Dość restrykcyjne, ale minister twierdzi, że nie mamy wyboru i musimy wprowadzić kontrolę, jeśli nie chcemy...
Urwała, widząc zdumione spojrzenia ich czwórki. Przełknęła ślinę i spojrzała poważnie na Sheerana.
- Nie sądziłam, że też dostaniesz powiadomienie, ponieważ...
Ale jej słowa zostały zagłuszone przez niosący się echem po atrium barytonowy głos. Pansy poderwała głowę - nie miała szans dostrzec ze swojego miejsca dostojnego człowieka, jakim był Barnaby Chambers. Za to głośno i wyraźnie słyszała jego głos, prawdopodobnie chwilę wcześniej wzmocniony zaklęciem.
- Dzień dobry, czarodzieje i czarownice! Spotkanie to ma wyłącznie charakter informacyjny, gdyż z uwagi na ostatnie nastroje w kraju, jak i potwierdzone trzydzieści siedem przypadków porwań dzieci z rodzin czarodziejskich przez watahy wilkołaków, zostaliśmy zmuszeni wprowadzić niezwłocznie nowe przepisy, regulujące rozporządzenie traktujące o etyce współżycia z wilkołakami w świecie magii. Uprasza się każdego wilkołaka o zgłoszenie do odpowiednio wydzielonej jednostki w nowo powołanym Wydziale Istot Przeklętych w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. Od dnia dzisiejszego w życie wchodzi Rejestr Istot Przeklętych tj. w domyśle, wilkołaków. Niezarejestrowanie się wilkołaka lub osoby ugryzionej przez wilkołaka w odstępie czternastu dni od wejścia ustawy na dzień dzisiejszy, grozi oskarżeniem o działanie niezgodne z prawem i wobec każdej z tych osób zostanie wszczęte postępowanie. Od momentu ugryzienia należy w okresie również czternastu dni zgłosić się do Rejestru Istot Przeklętych. Podejmowane środki ostrożności są koniecznie i nie podlegają prawu zawetowania. Dziękuję za uwagę, proszę niezwłocznie się rozejść i wracać do pracy!
Rozległy się gorączkowe i wzburzone szepety, które dość szybko przeistoczyły się w głośne rozmowy. Prawie nikt nie ruszył się z miejsca, rozmawiając na temat usłyszanego ogłoszenia z osobami, stojącymi najbliżej. Pansy przyłapała się na tym, że od dłuższego czasu przygląda się blademu jak kreda Sheeranowi. Jego oczy wyrażały szczere przerażenie, choć Pansy nie do końca rozumiała dlaczego. Autentycznie zrobiło jej się go żal.
- Sheeran... - zaczął z zakłopotaniem Dean Thomas, przestępując z nogi na nogę.
- Hermiono - wtrącił się Potter, zwracając ponownie uwagę czarownicy. - Dlaczego myślałaś, że Martin nie dostanie powiadomienia?
- Nie tutaj. Chodźmy do twojego gabinetu, Harry.
Pansy nie wiedziała czy ta decyzja dotyczyła wszystkich, ale wraz z pozostałymi deportowała się do gabinetu Pottera. Jej spojrzenie skrzyżowało się z Potterem, gdy wszyscy pojawili się z trzaskiem w pomieszczeniu. Nie wiedziała czy powinna zostać, czy informacje zastępcy ministra magii były aby na pewno przeznaczone dla jej uszu. Nie mogła wyzbyć się również wrażenia, iż Hermiona Granger-Weasley niekoniecznie marzy o przebywaniu wraz ze swoją szkolną prześladowczynią w zamkniętym pomieszczeniu. Z racji tego, ile w ostatnich miesiącach zawdzięczała Potterowi, postanowiła wykazać się odrobiną pokory.
- To może ja przyniosę kawy albo herbaty?
W momencie jednak drzwi za jej plecami się zatrzasnęły, a Hermiona machnęła różdżką w kierunku mebli Pottera i wówczas z górnej komody, do której Pansy nigdy wcześniej nie zaglądała, wysunął się porcelanowy imbryczek wraz z filiżankami na srebrnej tacy. Czarownica wyczarowała strumień wody, kierując różdżkę do wnętrza imbryczka i po chwili woda zaczęła się gotować. Potter posłał swojej przyjaciółce przepraszające spojrzenie, kompletnie niezrozumiałe dla Pansy - zresztą jak cała ta scena.
- Harry ciągle powtarza, że zmieniłaś się od czasów szkolnych, i że bardzo mu pomagasz - wyjaśniła Hermiona, a wówczas Pansy drgnęłą i skierowała swoje zdumione spojrzenie w stronę Pottera. - A ja ufam Harry'emu i wobec tego nie widzę powodów, byś miała nie usłyszeć tego, co mam do powiedzenia.
Kobieta usiadła na miękkim fotelu w rogu pomieszczeniu, tuż pod regałem z biblioteczką Pottera i zaczerpnęła głośno powietrza, przyglądając się każdemu z nich po kolei, kiedy już wszyscy w milczeniu usiedli. Pansy jeszcze przez moment przetwarzała jej słowa, zastanawiając się, skąd aż tak wielkie zaufanie ze strony Pottera. Widziała po samej Granger, że niekoniecznie zgadza się z osądem swojego przyjaciela, ale bynajmniej nie zamierza go kwestionować, za co Pansy jeszcze nie wiedziała czy ma być wdzięczna, czy w obliczu nadchodzących nowin niekoniecznie.
Przez krótką chwilę, podczas której każdy z nich znalazł sobie dogodne miejsce do siedzenia bądź stania, jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu był odgłos gotującej się wody w imbryczku.
- Zdziwiłam się, że Martin również dostał powiadomienie - zaczęła powoli. - Gdyż to dopiero początek. Kolejnym krokiem są zwolnienia wilkołaków lub każdego, kogo podejrzewają o choćby ugryzienie.
- Ale przecież to niedorzeczne... Przecież od prawie dziesięciu lat osoby pogryzione przez wilkołaki powoli zaczynały sobie radzić w społeczeństwie czarodziejów, zaczynały dostawać stałe posady w zamian za obietnicę przyjmowania eliksirów i kontrolę. Społeczeństwo zaczynało im ufać i...
- Wiem, Harry - przerwała Potterowi smutno czarownica. Spojrzała ze współczuciem na Sheerana. - Wszystko to jednak obecnie nie ma znaczenia. Nie teraz, kiedy ministerstwo nie radzi sobie z tymi wszystkimi porwaniami dzieci i atakami. Próbują kontrolować sytuację, ale powoli zaczynam im się wymykać. Myślą, że stłamszenie wilkołaków w ten sposób, naprawdę pomoże.
- Ale... Ale co będzie z tymi, którzy się zarejestrują? - zapytał z rozgoryczeniem i przestrachem w głosie Sheeran. Nigdy przedtem Pansy nie słyszała w jego głosie tyle goryczy. - Co będzie ze mną? Stracę pracę i będę skazany na łaskę rodziny? Czy od razu wtrącą mnie do Azkabanu?
Nikt mu na to nie odpowiedział. Jeśli do tej pory Pansy zachowanie młodego mężczyzny wydawało się podejrzane, tak teraz już raczej nie miała wątpliwości co do tego, kim jest Marty Sheeran - odniosła też wrażenie, że jego imię tak naprawdę brzmi Martin, a nie Marty. Podniosła ze zdumieniem wzrok, przyglądając się uważniej twarzy jak i postawie Sheerana. Nigdy nie zwracała na niego nadmiernej uwagi, a już na pewno nie na tyle, by faktycznie zauważyć jakiekolwiek symptomy, świadczące o tym, że Sheeran w istocie był wilkołakiem. Przecież Marty był przystojny! Nie widziała na jego twarzy ani dłoniach żadnej blizny. Nigdy wcześniej nie spostrzegła u niego dziwnego zachowania w okresie pełni. Nigdy nic nie dało jej dobitnie do zrozumienia, że coś może być z tym czarodziejem nie tak - poza tym, że był niezdarnym Puchonem i zdecydowanie nigdy nie radził sobie z gnębiącymi go osobami.
Mężczyzna wyłapał jej taksujące spojrzenie i cicho westchnął.
- To nie taryfa ulgowa, Pansy, za bycie mężczyzną. To była wielka szansa w obliczu niewiedzy pracowników ministerstwa o mojej prawdziwej naturze. Szansa, której już nie wykorzystam. - Skierowane do niej słowa, przypominały Pansy o ich ostatniej wymianie zdań, która tak skutecznie wyprowadziła ją z równowagi. Teraz rozumiała, ile bycie Aurorem naprawdę mogło oznaczać dla Sheerana.
- Nikt poza osobami w tym pomieszczeniu nie wie, że jesteś wilkołakiem? - zdziwiła się.
- Minister wie. Eriksen również - odpowiedział jej ponuro.
- Cóż - odparła ze wzruszeniem ramion. - W takim razie nie powinieneś się martwić. Skoro Eriksen sam zaproponował ci zarówno posadę, jak i awans to raczej nie odbierze ci tego wszystkiego tylko z uwagi na nowe przepisy. Zresztą, nie było mowy o zwalnianiu w rozporządzeniu, prawda?
- Nie, ale to tylko kwestia czasu - oznajmiła trzeźwo Hermiona i upiła herbaty ze swojej filiżanki. - Przecież gdyby minister oznajmił otwarcie na forum publicznym, że zamierza pozbawić zarejestrowanych wilkołaków pracy, to natychmiast zostałby zaatakowany ze strony prasy i naraziłby się na nagonkę społeczeństwa.
- A więc lepiej robić wszystko po cichu? - zapytał ostro Dean i skrzyżował ręce na torsie.
- Na pewno wygodniej - oznajmił gorzko Harry i prychnął.
Hermiona westchnęła ciężko i wyglądała tak jakby chciała coś powiedzieć, ale wówczas drzwi gabinetu Pottera otworzyły się na oścież a do środka wpadł nieco zasapany Eriksen.
- Thomas! Sheeran! Tutaj jesteście - zaskrzeczał spod swojego wąsa. Nie wiedzieć czemu, ale na jego widok Sheeran wstał i wyprostował się sztywno. Wszyscy niemal wstrzymali oddech, widząc okrąglutkiego czarodzieja pośrodku pomieszczenia. Mężczyzna otarł czoło wyczarowaną chusteczką i rozejrzał się uważnie na wszystkie strony. - Pani minister. Dzień dobry - odezwał się w ten sposób do Hermiony i skinął jej głową. Niby kobieta była zastępcą, ale i tak większość osób w ministerstwie zwracała się do niej właśnie tym tytułem. Eriksen odszukał też pośpiesznie wzrokiem Pansy i skinął na nią. - Pansy, ciebie też będę potrzebował. Za pół godziny widzę cię w swoim gabinecie.
- Co się dzieje, panie Eriksen? - zapytał Dean Thomas, również wstając.
Mężczyzna w odpowiedzi tylko westchnął, ale zamiast odpowiedzieć Aurorowi, swoje spojrzenie skierował w stronę bladego Sheeana.
- Przykro mi, chłopcze.
✘✘✘
Informuję, iż odświeżyłam nieco okładkę, jeśli ktoś nie zauważył. Wydaje mi się teraz nieco schludniejsza z tymi niewielkimi, kosmetycznymi wręcz, poprawkami. ;3
Poza tym... nie wiem czy o tym wspomniałam, ale jeśli nie to pewnie jak będę nanosić - ewentualne - poprawki to już wspomnę, że akcja dzieje się 10 lat po Bitwie o Hogwart. ;3 Resztę sobie obliczcie, bo nic tu nie jest przypadkowe. ]:->
Dużo się chyba w tym rozdziale wydarzyło. Wprowadziłam też nowy wątek i... i prawdę mówiąc wcale go początkowo nie planowałam - ale tak samo przecież nie planowałam rozszerzania tego ff ponad format miniaturki, więc... just deal with it.
Trzymajcie się cieplutko! I cieszcie się zdrowiem. #zostańwdomu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top