- 3 -
Za każdym razem, gdy Pansy wracała po nadgodzinach do domu, rzucała się na swoją niezbyt wygodną sofę i przez parę minut walczyła ze sobą, by nie zasnąć, wsłuchując się w szumiącą w czajniku wodę. Zazwyczaj jej kotka Noreen przychodziła się przytulić do Pansy i dopiero wówczas kobietę ogarniał błogi spokój. Czasem zastanawiała się, dlaczego w ogóle godzi się na te wszystkie nadgodziny - a później przypominała sobie, że za nadgodziny jej stawka była znacznie większa i dzięki temu była w stanie opłacić wszystkie obecne i zaległe rachunki, które piętrzyły się na jej mahoniowym stole w niewielkiej kuchni.
Praca z Potterem - wbrew temu, co początkowo sądziła - należała do całkiem przyjemnych z kilku prostych względów; Pansy nie musiała już dłużej użerać się z towarzystwem Vane, Lyons i Hemingwaya, nie musiała znosić wszystkich szyderczych spojrzeń i szeptów, gdy tylko mijała czyjś boks w przestrzeni ogólnej oraz nie musiała wysłuchiwać nieustannych ploteczek, jakie przebiegały przez Ministerstwo Magii. Nikt jej nie przeszkadzał rozpraszającymi rozmowami czy kręceniem się po boksach i mogła pracować w pełnym skupieniu. Zwłaszcza, że Potter wciąż niewiele do niej mówił, a jeśli już się do niej odzywał to na tematy tylko ściśle związane z pracą, a rozmowa podczas jedzenia hot-dogów była w zasadzie jedyną, jaką odbyli na luźne i nic nieznaczące tematy. I to jej naprawdę odpowiadało. Poza tym Potter w ostatnim czasie często odwiedzał biura innych Aurorów, z którymi współpracował nad danymi sprawami i bywały takie dni, że Pansy mogła się cieszyć kompletną samotnością w jego gabinecie niemal przez cały dzień roboczy.
Woda się zagotowała a ona z cichym westchnieniem wstała, spychając leżącą na jej brzuchu czarną kotkę. Noreen fuknęła na nią i przemknęła przez cały pokój, miaucząc przy tym wściekle.
- Przestań! - upomniała ją ostro Pansy, spoglądając ze zdziwieniem na kotkę, bo Noreen nigdy wcześniej się w ten sposób nie zachowywała. Była dość inteligentną kocicą, podobnie jak inne koty chadzała swoimi ścieżkami, ale też przychodziła do Pansy dość często tylko po to, by się do niej przytulić lub by domagać się głaskania - często były to momenty, gdy Pansy czuła się czymś przytłoczona i mimo wszystko ciepło bijące od futerka Noreen było dość kojące w takich chwilach. A niekiedy, gdy spoglądała jej w oczy, Pansy mogłaby przysiąc, że w jej zielono-brązowych tęczówkach widzi odbicie jej duszy - co brzmiało irracjonalnie i Pansy owym spostrzeżeniem nigdy z nikim by się nie podzieliła, ale tak właśnie było. Spoglądała jeszcze przez chwilę na zwierzę i potrząsnęła z politowaniem głową, uznając, że pewnie to nic nadzwyczajnego a jej kot pewnie chwilowo oszalał i zaraz się uspokoi.
Kiedy jednak zalała kubek herbaty, rozległ się dzwonek do drzwi. Było to dość zaskakujące, zważywszy na późną porę i na fakt, iż jej znajomi - jeśli już w ogóle jacyś ją odwiedzali, to używali do tego sieci Fiuu. Za późno na odwiedziny właściciela budynku, stwierdziła w myślach i naciągając rękawy jasnoniebieskiej bluzki na nadgarstki, skierowała się do drzwi. Spojrzała przez judasza, ale nikogo na korytarzu nie zobaczyła. Z narastającą irytacją, otworzyła więc drzwi i szczerze się zdziwiła, widząc u progu koszyk ciemnoniebieskich róż. Rozejrzała się po korytarzu, wychodząc nawet kilka kroków w przód, ale niczego dziwnego nie wychwyciła. Na korytarzu nie było żywej duszy. Mimo, że wiklinowy kosz kwiatów wydawał jej się bardzo podejrzany, wniosła go do swojego mieszkania, zamykając za sobą drzwi na klucz.
Gdy tylko z lekkim jękiem postawiła kosz na okrągłym stole w niewielkiej kuchni, pochyliła się w kierunku kwiatów prawie wtykając w nie nos, zdziwiona tym, jak silny zapach wytwarzają. Tajemniczy wielbiciel? Szczerze w to wątpiła - jej widok już od dawna u żadnego mężczyzny nie wzbudzał pozytywnych emocji. Delikatnie i z pewną nostalgią przebiegła dłonią po płatkach i wówczas palcami natrafiła na czarną krateczkę. Pustą, jak mogłoby się wydawać, ale Pansy była zbyt szanującą się wiedźmą, by nie podejrzewać zastosowania niewidzialnego tuszu. Nikt przecież nie dołączyłby pustej karteczki. Przyłożyła do karteczki różdżkę, stosując niewerbalnie zaklęcie, który miało pokazać to, co zostało ukryte. Uśmiechnęła się niemal z satysfakcją, widząc jak powoli przed jej oczyma pojawiają się złote litery, które z każdą chwilą stawały się coraz to wyraźniejsze, co pozwalało jej na odczytanie krótkiej notatki. Po przeczytaniu Pansy zadrżała mimowolnie i zmięła karteczkę w dłoni, przyglądając się podejrzliwie kwiatom - które postanowiła jak najszybciej wyrzucić.
Napis głosił: Obserwujemy cię.
Przez całą noc Pansy nie zmrużyła oka. Obracając się z boku na bok, zastanawiała się czy powinna powiedzieć komuś zaufanemu o tym nieoczekiwanym prezencie. Ale komu miałaby powiedzieć? Nottowi, który pewnie stwierdziłby, że Pansy tylko histeryzuje, a kosz kwiatów otrzymała od któregoś z zazdrosnych o jej awans współpracowników w ramach głupiego żartu? Zabiniemu, który kazałby jej iść do diabła? Rodzice już od dawna nie bardzo wiedzieli, co dzieje się wokół nich, a ostatnią rzeczą, jaką chciałaby Pansy to straszenie ich i mówienie, że potencjalnie coś może jej zagrażać. Zgłoszenie tego gdziekolwiek wydawało jej się po prostu bezcelowe. No więc komu? Przecież na pewno nie Potterowi, prawda? Zwłaszcza, że to były tylko kwiaty z nic nieznaczącą karteczką. Zresztą Pansy skutecznie pozbawiła samą siebie dowodów. Jeszcze zeszłej nocy wrzuciła kwiaty do kominka, paląc je natychmiast z obawy przed ich możliwie trującym lub otumaniającym zapachem. Po kilku nieprzespanych godzinach starała się jednak zbytnio nie dramatyzować i nie wpadać w panikę - zwłaszcza, że nie byłby to pierwszy raz, kiedy dostała pustą groźbę. Należało raczej zbagatelizować sprawę i jedynie - dla własnego spokoju ducha - zabezpieczać każdej nocy mieszkanie zaklęciami ochronnymi przez jakiś czas. Nie miała się czego obawiać, nie po tych wszystkich latach, kiedy to wszystko dobrze się skończyło.
Pomimo próby wpojenia sobie nakazu zachowania dystansu do tej całej sprawy, rankiem była tak rozkojarzona, że nie zorientowała się, jak szybko czas jej przepłynął na jedzeniu jajecznicy z bekonem - a w zasadzie na grzebaniu widelcem w jedzeniu - i przez to spóźniła się do pracy. Nie cierpiała się spóźniać, a to był już jej drugi raz odkąd rozpoczęła pracę z Potterem. Była na siebie wściekła, bo podejrzewała, że i tym razem na jej drodze nawinie się Eriksen, by rzucić w jej stronę jakąś uwagą dotyczącą jej spóźnienia. A jeśli nie on, to pewnie ktoś inny - znając szczęście Pansy.
Nie napotkała żadnych więcej przeszkód w drodze do pracy i jadąc już windą, wiązała włosy w schludny koński ogon, trzymając w ustach zieloną spinkę do włosów i wspaniałomyślnie ignorując badawcze spojrzenie starszego mężczyzny, który przyglądał jej się protekcjonalnie zza swoich grubych szkieł okularów. Kierując się do biura Pottera, szybko wygładziła jeszcze swoją czarno-białą spódnicę w paseczki. Zatrzymała się jednak wpół kroku, słysząc dobiegający głos z gabinetu, który bynajmniej nie należała do jego właściciela.
- ... Harry, wciąż jestem zdania, że powinniśmy przycisnąć Malfoya...
- Nie sądzę, żeby nam pomógł akurat w tej kwestii. - Rozpoznała głos Harry'ego i wówczas zawahała się krótko. Zainteresowały ją te słowa na tyle, że na moment zdołała zapomnieć o wczorajszym kwiatowym incydencie. Serce jej zabiło nieco szybciej. Z jednej strony chciała w sobie zwalczyć chęć podsłuchania rozmowy, ale podświadomie chciała też się dowiedzieć, w jakiej sprawie rozmówca Pottera pragnie przycisnąć Draco Malfoya. Dyskretnie rozejrzała się na wszystkie strony, sprawdzając czy aby nikt, kto miałby ją na widoku, nie zwrócił na nią na tyle uwagi, by zorientować się, że podsłuchuje.
- On może coś wiedzieć! - upierał się szorstki męski głos. Krzesło zaskrzypiało, najwyraźniej ów mężczyzna się na nim gwałtownie, może ze zdenerwowaniem, poprawił. - A przynajmniej mógłby skonstruować dla nas pełną listę osób, które posiadają lub posiadały Mroczny Znak.
- Nadal uważam, że Mroczny Znak nie ma tu nic do rzeczy.
Po tych słowach Potter przeciągle westchnął i Pansy usłyszała jak podnosi się ze swojego fotela. I to był dla niej wystarczający znak, by ze stukotem szpilek wejść do biura Pottera, którego czujne spojrzenie zielonych tęczówek napotkała natychmiast po przekroczeniu progu. Auror na jej widok gwałtownie się wyprostował i lekko zmarszczył brwi, ale to była zaledwie chwila, po której skierował wzrok z powrotem na swego gościa, siedzącego przed biurkiem z założonymi nogami.
- Dzień dobry - mruknęła Pansy pod nosem, a jej spojrzenie mimowolnie padło na wysokiego ciemnoskórego bruneta, który odwrócił się w jej kierunku, gdy tylko weszła. Rozpoznała go od razu i wówczas zrozumiała, dlaczego przed momentem Potter spojrzał na nią tak przenikliwie. - Jeśli przeszkadzam to...
- Nie, w porządku - przerwał jej Harry i włożył ręce do kieszeni swoich spodni. Zerknął na papiery na swoim biurku, a następnie rzucił krótkie spojrzenie w kierunku drugiego mężczyzny. - Chyba skończyliśmy. Prawda, Dean?
Ale były Gryfon - jak szybko zorientowała się Pansy - nie odpowiedział od razu. Od dłuższej chwili przyglądał się jej ze ściągniętymi brwiami (aż zrobiły mu się zmarszczki wokół oczu), jakby głęboko coś rozważał w swojej głowie. Dopiero po chwili wydymając wargi, nagle wstał, prezentując swoją wysoką i muskularną sylwetkę i znów obdarzył Pansy podejrzliwym spojrzeniem.
- A co ty tutaj robisz?
Mogła się w zasadzie spodziewać odrobiny jadu w jego głosie. Nie wszyscy potrafili do jej osoby podejść na chłodno, rozpamiętując dawne spory. Choć wiedziała, że nazwisko Thomasa widnieje w rejestrze pracowników - a w zasadzie to Aurorów, to jednak nie miała z nim nigdy styczności na terenie ministerstwa. Oczywiście, jego podpis wielokrotnie przewijał się przez multum raportów, ale też nie było powodów, by Pansy przywiązywała do tego jakąkolwiek wagę. Widniał na papierze i tyle. Czasem tylko Romilda Vane szeptała do swoich koleżaneczek, jaki ten Dean Thomas jest przystojny i zastanawiające jest dlaczego nie ma jeszcze żony. Cóż, na szczęście dla Thomasa, Pansy również słyszała, że po ministerstwie krążą plotki, iż jest gejem. Na szczęście, bo przynajmniej nie musiał się martwić o głupawe zaloty ze strony Vane.
- Pansy jest moją asystentką - wtrącił szybko Harry, widząc chyba niebezpieczne ogniki w spojrzeniu Parkinson i jej zaciśnięte w cienką kreskę usta.
- Naprawdę? - zdziwił się Dean Thomas z autentycznym zaskoczeniem wymalowanym na jego obliczu. Jego brew wystrzeliła w górę, kiedy posłał pytające spojrzenie im obojgu. To spojrzenie niezbyt spodobało się pannie Parkinson, było w nim coś niekoniecznie pozytywnego. Było zupełne inne niż spojrzenie, którym obdarzał ją na co dzień Potter, choć Pansy nie do wiedziała jeszcze dlaczego. - Od kiedy?
- Odkąd wróciłem do pracy. Sally poszła na... - podjął pospiesznie Potter.
- Ach, prawda! Na macierzyński - wtrącił z lekkim uśmiechem zrozumienia Thomas i skinął głową. Nagle jego oczy zabłyszczały z ekscytacji, zupełnie jakby do głowy przyszedł mu jakiś pomysł. - To może...
- Później, Dean - przerwał mu trochę ostro Harry i posłał koledze wymowne spojrzenie. Poklepał go natomiast przyjacielsko po ramieniu, a jego ściągniętą twarz rozjaśnił delikatny uśmiech. - Dzięki, że wpadłeś.
- Będę wpadał częściej - oznajmił Auror z ciężkim westchnieniem, sprawiając wrażenie poległego w tej bitwie spojrzeń i uginającego się pod perswazją Pottera. Uścisnął dłoń Harry'ego i nie obdarzając Pansy nawet spojrzeniem, wyszedł z gabinetu w tym samym momencie, w którym Pansy zajęła swoje miejsce przy biurku. Przyciągnęła przed siebie gruby plik akt raportów z poprzedniego tygodnia i wiedziona intuicją zerknęła na mężczyznę siedzącego już przed swoim biurkiem. Potter z cichym westchnieniem sięgnął po pióro i pochylił się nad niezapisanym dotychczas pergaminem. Możliwe, że wyczuł wbijające się w niego spojrzenie przenikliwych ciemnych oczu Pansy, bo również podniósł na nią wzrok i na krótki moment ich spojrzenia się skrzyżowały, zanim Pansy jak gdyby nigdy nic przewróciła oczyma i powróciła do rozkładania raportów przed sobą.
I nagle dotarło do niej, co zobaczyła w spojrzeniu Deana Thomasa a czego nie widziała u Pottera. Ani razu od ponad dwóch miesięcy wspólnej pracy nie ujrzała w jego oczach niemego oskarżenia.
✘✘✘
Rozdział tym razem nieco krótszy, ale stwierdziłam po prostu, że nie ma co go na siłę rozciągać, skoro ewidentnie taki mi odpowiada. Trochę zapychacz, który miał popchnąć fabułę dalej, ale mimo to uważam, że był potrzebny.
Dzielcie się przemyśleniami. Zawsze to miłe, gdy człowiek dowiaduje się, co jego czytelnicy sądzą o postępie fabularnym lub o możliwych parringach. Poza tym jestem ciekawa czy macie jakieś podejrzenia co do sprawy, którą zajmują się Dean i Harry oraz tego, kto mógł przysłać kwiaty Pansy. Choć na tym etapie to trudne do stwierdzenia, no, ale ;3
Obrałam pewien kierunek tej historii, co prawdopodobnie wyjaśni się dopiero na końcu, ale mam nadzieję, że mimo wszystko polubicie to, co się wydarzy z relacją Pansy i Harry'ego. ;)
Miłego tygodnia, misiaczki! ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top