- 1 -
Pansy Parkinson po raz drugi wygładziła stronę Proroka Codziennego, czytając ponownie nekrolog w nim zawarty. Popularna była zawodniczka Harpii z Holyhead, korespondentka quidditcha dla Proroka Codziennego, żona okrytego chwałą Harry'ego Pottera, Ginny Potter z domu Weasley - takie określenia można było wychwycić w krótkim acz wiarygodnie sporządzonym życiorysie, opisującym dokonania byłej Gryfonki.
Ginny Potter nie żyła. Zginęła w wyniku nieszczęśliwego wypadku, jak głosił krótki wstęp artykułu na pierwszych stronach Proroka napisany spod zwinnego i rzetelnego pióra młodej redaktorki Padmy Patil, którą Pansy pamiętała jeszcze z Hogwartu. Natomiast ani słowa o domniemanym morderstwie, o którym plotkowali niemal wszyscy urzędnicy w Ministerstwie Magii przez ostatnie dwa dni.
Bohaterka wojenna, mignęło jej kilkukrotnie przed oczami, gdy w pośpiechu przebiegła wzrokiem cały artykuł. Bohaterka wojenna, sławna Harpia z Holyhead, redaktora sportowa - a Pansy zapamiętała ją jedynie jako tą rudą nic nieznaczącą Wiewiórę, która wodziła oczami za Potterem, odkąd tylko jej stopa stanęła w Hogwarcie.
Zmięła niedbale gazetę i wyrzuciła ją do kosza. Zupełnie jakby to właśnie było rozwiązaniem wszystkich problemów. Od niechcenia podniosła wzrok, przyglądając się przez chwilę zamkniętym mahoniowym drzwiom gabinetu jednego z najbardziej rozpoznawalnych Aurorów w całym ministerstwie - a właściwie i w świecie - czarodziejów. URLOP - głosiły złote litery wyryte w sposób magiczny na tychże drzwiach. Pansy westchnęła cicho i powróciła do wypełnienia raportów jednego z tych ambitnych Aurorów, którzy łapią i zaciągają przed oblicze ministra średnio pięciu "złoczyńców" na tydzień i sprawiają wrażenie trochę zbyt dumnych z tego powodu.
- Hej, Pansy, widziałaś nekrolog żony Pottera? - zagadnęła ją Romilda Vane, siedząca przy swoim zagraconym po brzegi biurku, ustawionym naprzeciwko stanowiska Parkinson. Spoglądała w stronę Pansy z niecierpliwością, kiedy ta przez długi czas jej nie odpowiadała. Oczy Romildy błyszczały z ciekawości i widać było, że w środku niemal się gotuje, zachłannie pragnąc jakiejkolwiek reakcji ze strony Parkinson, na tyle by móc poplotkować i pociągnąć temat śmierci Ginny Potter. Ale Pansy nie miała na to najmniejszej ochoty. Przełożyła w milczeniu stosy papierów, udając, że jest w tą czynność szalenie zaangażowana i nawet nie zerknęła w kierunku koleżanki po fachu. Przestrzeń do pracy każdego urzędnika przypominała swoim wyglądem trochę mugolskie boksy, dzięki czemu Pansy była w stanie na tyle nisko pochylić głowę, że niemal bez problemu mogłaby udawać, iż wcale nie widzi zaczepek koleżanki.
- Pansy! - syknęła Romilda, a gdy Pansy ponownie nie zareagowała, dziewczyna tylko wywróciła oczyma i odwróciła się w lewą stronę, nachylając do koleżanki, która równie jak ona była chętna, by omówić w najmniejszym szczególe ten konkretny temat.
Żałosne, pomyślała Pansy, jak niektórzy potrafią zrobić sensację z każdej tragedii. Pansy Parkinson może nie była święta, ale od czasu Hogwartu po prostu nie plotkowała. Nie życzyła też nikomu śmierci i nikogo nie przeklinała. A ponadto, naprawdę się starała. Starała się w pracy, starała się w życiu i przede wszystkim - starała się schodzić z drogi osobom, którym w przeszłości zawiniła. Może i wciąż nie potrafiła do końca przepraszać i często zadzierała nosa w starciu z irytującymi ją współpracownikami, ale w gruncie rzeczy naprawdę się starała, by dawna Pansy Parkinson odeszła w zapomnienie.
- Słyszałam, że ten nieszczęśliwy wypadek wcale nie był wypadkiem - dotarł do uszu Pansy skrzekliwy głos Romildy. - Podejrzewano nawet, że to ktoś z niedobitków po Śmierciożercach. No mówię ci! Ale ja założę się, że mogła być w to zamieszana Tabitha Warren. - I nagle Romilda ściszyła głos, ale jednak nie na tyle wystarczająco, by Pansy jej nie słyszała. - Wiem od Rowan, której z kolei powiedziała Sally, że Cordelia Cathart - tak, ta sama Cordelia, która pisze dla rubryczki Czarownicy! - i słuchaj, Cordelia powiedziała jej w tajemnicy o zasłyszanej w redakcji plotce. Podobno Tabitha i żona Pottera od lat rywalizowały między sobą. Między innymi właśnie o stanowisko pracy jako korespondentka sportowa a jeszcze wcześniej o miejsce w Harpiach! I Potter wygrała z nią na każdym polu. A wszyscy wiemy, że Warren była Ślizgonką, a jej rodzinę podejrzewano o sympatyzowanie ze Śmierciożercami, prawda? Jestem pewna, że taka Warren przed niczym by się nie cofnęła i prędzej czy później uciekłaby się do perfidnych środków!
Pansy skrzywiła się, słysząc to nielogiczne oskarżenie. Cóż, najwyraźniej pewnych przekonań i poglądów za nic nie można się pozbyć. Chociaż... czy ona sama nie starałaby się tak bardzo zmienić, gdyby nie napiętnowały ją pewne wydarzenia? Możliwe, ale i tak generalizowanie Ślizgonów, zdaniem Pansy, było dość męczące i stawało się już po prostu nudne. Posłała w kierunku byłej Gryfonki nieco krytyczne spojrzenie i już nawet chciała jej coś całkiem niewybrednego powiedzieć, gdy nagle zorientowała się, że parę kroków od jej biurka zatrzymał się jej szef.
- Pansy - wymruczał, a jego krzaczaste wąsy typu chevron poruszyły się pod wpływem tego gburowatego mruknięcia. Odchrząknął znacząco i przetarł swoje spocone czoło dłonią. - Masz chwilkę?
Kobieta skinęła głową, unosząc na niego swoje nieco zaskoczone spojrzenie. W jednej chwili wokół wszyscy albo zamilkli, albo nieznacznie ściszyli głosy. Kristoff Eriksen na ogół był sprawcą napiętej atmosfery. Większość młodszych pracowników się go zwyczajnie bało, ze względu na jego wiecznie niezadowoloną minę, chłodne spojrzenie ciemnych, paciorkowych oczu i burkliwy ton. A gdy ktoś, nie daj Merlinie, rozdrażnił Kristoffa w pierwszych dniach swojej pracy, mógł być przekonany, że do ostatnich swoich dni w ministerstwie zawsze będzie miał pod górkę z Eriksenem.
Pansy natomiast darzyła swojego szefa szacunkiem i starannie ukrytą sympatią. Nigdy nie musiała się przy nim wysilać na uśmiechanie się czy bycie nadmiernie uprzejmą. Wystarczyło tylko, że robiła to, co do niej należało i wszystko było w porządku. Wiedziała też, że mężczyzna często przekazuje jej różne ważne zadania czy obowiązki, bo jako jedna z nielicznych jego podwładnych go nie drażniła. Zdziwiło ją natomiast, że tym razem jej szef naprawdę pofatygował się osobiście do jej biurka, gdyż zazwyczaj przesyłał jej instrukcje za pomocą przesyłek wewnętrznych.
Okrąglutki, z brzuchem, który zazwyczaj dopasowuje się do wizerunku wujka o rubasznym śmiechu, poluzowując błękitny krawat - który zapewne był prezentem od jego córki, bo Pansy szczerze wątpiła, by sam sobie taki kolor sprezentował - spojrzał na nią z wyraźnym wahaniem. W końcu jednak westchnął ciężko i niedbale rzucił aktami na jej biurko.
- Jenkins jest na macierzyńskim - oznajmił wstępnie, a ona skinęła głową ze zrozumieniem. Wiedziała o tym. Niemal cały jej departament zaangażował się w zorganizowanie przyjęcia pożegnalnego dla ciężarnej czarownicy. Głównie uczestniczyli w nim asystenci i urzędnicy, zajmujący się papierologią, ale z tego, co słyszała Pansy, na przyjęciu pojawiło się też kilku Aurorów, również Kristoff Eriksen zaszczycił pracowników swoją obecnością na jakieś pół godzinki. Natomiast Pansy osobiście się nie pofatygowała, ale wysłała Sally bukiet kwiatów.
Nie do końca jednak rozumiała, dokąd z tą informacją jej szef zmierza, dlatego patrzyła na niego z wyczekiwaniem, mrugając raz po raz. Jak było jej wiadome, do tej pory Sally Jenkins skrupulatnie zajmowała się dokumentacją spraw Harry'ego Pottera, ale to było jeszcze przed przymusowym urlopem Aurora. Natomiast jakiś tydzień wcześniej, Jenkins odeszła z pracy na urlop macierzyński. Obecnie nikt mu nie podlegał jako tzw. asystent ds. administrowania, jak któregoś dnia usłyszała Pansy zupełnie przypadkiem od czarodzieja półkrwi. Domyślała się, że mężczyzna żartował, ale mimo to, ten tytuł wydawał jej się bardzo adekwatny i profesjonalny.
- A Potter, gdy wróci do pracy, będzie potrzebował pomocy z uporządkowaniem papierów, w szczególności tych dotyczących jego niedomkniętych spraw. Zwłaszcza, że nieco zmieni się jego obecna... hm, posada.
Pansy zmarszczyła brwi i zacisnęła mocno wargi, nie wypowiadając ani słowa. Sądziła bowiem, że słowa mogłyby okazać się w tym momencie zdradliwe. Choć zapaliła jej się ostrzegawcza lampka w głowie, nie chciała wierzyć, że jej szef naprawdę zmierza do tego, do czego ona podejrzewała, że zmierza.
- Dlatego wyznaczyliśmy ciebie jako jego asystentkę.
Pansy przez chwilę przyglądała mu się beznamiętnie, licząc szczerze, że mężczyzna żartuje. Ale Kristoff Eriksen nigdy nie żartował. Co więcej, jego mina wcale nie wyrażała w tym momencie rozbawienia. Pomijając oczywiście fakt, że Pansy chyba nigdy nie widziała choćby cienia uśmiechu na twarzy starszego czarodzieja. Ona? Asystentką Pottera? Pansy miała ochotę roześmiać się mężczyźnie w twarz, ale powstrzymała się przed tym, obawiając się, iż spektakularnie straciłaby wówczas w oczach swojego przełożonego. Poza tym, za bardzo lubiła swoją pracę.
- To wszystko - oznajmił jeszcze chłodno Eriksen i już odwracał się na pięcie, nie oczekując chyba żadnej odpowiedzi od Pansy.
- Zaraz, chwileczkę. - Kobieta w końcu odzyskała głos i odchrząknęła znacząco. Nieco się nawet podniosła ze swojego miejsca, ale gdy Eriksen odwrócił się w jej kierunku z uniesioną podejrzliwie krzaczastą brwią i obdarzył ją ponaglającym spojrzeniem, ponownie opadła na swoje krzesło. - Panie Eriksen, nie uważam, by był to najlepszy pomysł.
- A to niby dlaczego? - burknął ze zniecierpliwieniem mężczyzna. Tym burknięciem niejednego młodzika już zdołał wystraszyć i to na tyle, by więcej tematu nie kontynuował. Jednak Pansy nie pozwoliła się tak łatwo zbyć.
- Dlatego, że Potter prawdopodobnie nie będzie zachwycony moją obecnością.
- Dla ciebie to pan Potter, Pansy. I oczekuję, że w taki właśnie sposób będziesz się do niego zwracać - burknął nieco ostrym i upominającym głosem czarodziej.
Pansy skrzywiła się i zmarszczyła brwi, uznając sprawę za zamkniętą. Gorączkowo myślała nad sposobem wyplątania się z tej sytuacji, ale gdy spoglądała w ciemne oczy swojego przełożonego, nie była w stanie wydusić z siebie żadnego solidnego argumentu. Zresztą, żaden jej nie przychodził w tym momencie do głowy. Poza tym jednym oczywistym - wolała jednak nie wspominać swojemu szefowi, o tym jak chciała wydać Harry'ego Pottera w ręce Lorda Voldemorta przed laty.
- Posłuchaj, Pansy - mruknął nagle mężczyzna, uprzednio z irytacją wzdychając i wznosząc oczy do sufitu. Pochylił się odrobinę nad jej biurkiem i zniżył głos. - Nie wszyscy w zarządzie zgadzali się z tą decyzją. Kontrpropozycją był Marty Sheeran. Jednakże w moim przekonaniu Marty jest zbyt... - Odchrząknął, chwilę zastanawiając się nad użyciem odpowiedniego słowa, a wówczas, gdy opuściło ono jego usta, brzmiało tak pogardliwie, jak gdyby co najmniej było to przekleństwo. - Wesoły.
Skrzywił się, a na jego czole pojawiła się głęboka bruzda, jak gdyby nadal rozważał użycie innego słowa.
- Puchoński? - podsunęła uczynnie Pansy i w momencie z czoła mężczyzny zniknęło zmarszczenie.
- Puchoński... - powtórzył powoli, cedząc ostrożnie to słowo w ustach i ponownie ciężko westchnął. - Tak, tak, możliwe. Rzecz w tym, że Sheeran pewnie dałby się pokroić za to stanowisko. Jestem pewien, że jeśli wprowadzilibyśmy politykę pojedynkowania się o awans to Sheeran przez jedną noc wbiłby do tego swojego łba całą bibliotekę zaklęć, byleby tylko cię pokonać.
Pansy wyobraziła sobie tą sytuację i z niechęcią w duchu przyznała, że pewnie nie tylko Sheeran chciałby się jej wówczas pozbyć z ministerstwa w ten właśnie sposób. Przygryzła nieznacznie wargę i skinęła potakująco głową na znak, że zgadza się ze swoim przełożonym.
- Sądzę, że jego ekscytacja pracy ze słynnym Harrym Potterem byłaby tylko przeszkodą. Dlatego zaproponowałem ciebie i przełożyłem naprawdę solidne argumenty pozostałym w zarządzie. - Zrobił krótką pauzę, spoglądając na twarz Pansy i zapewne odszukując w jej minie trochę zrozumienia. - Potter będzie potrzebował rzetelnej asystentki, która pomoże mu ogarnąć tą całą papierkową robotę, a nie będzie się rozpraszać tylko z powodu pracy z tak znaną personą. Czy to jest zrozumiałe?
- Tak - odparła krótko acz rzeczowo Pansy, czując, że ewidentnie nic w tej sprawie nie wskóra.
Kristoff Eriksen odchrząknął i nieco się wyprostował.
- Nie muszę chyba wspominać, że wraz z poważniejszą posadą, wiążą się poważniejsze pieniądze?
Na twarzy Pansy pojawiło się coś na kształt zaintrygowania. Akurat pieniądze były jej zdecydowanie potrzebne i niemal każdy sykl się liczył w jej sytuacji. Dlatego bez słowa znów skinęła głową, zgadzając się na ten jej zdaniem absurdalny pomysł.
W dniu, w którym Harry Potter wrócił do pracy, Pansy spóźniła się niemal kwadrans i tym samym ominęła ją cała szopka z powitaniem i skierowaniem wyrazów współczucia w kierunku Harry'ego. Dzięki Salazarowi, bo zdecydowanie nie chciała w tym uczestniczyć. W popłochu poprawiając włosy, wymykające się z jej niedbale związanego koczka, którego stworzyła dosłownie przed momentem, gdy jechała windą, usiadła na swoim miejscu, spostrzegając, że ludzie wokół niej posyłają sobie tylko porozumiewawcze spojrzenia i wymieniają między sobą szeptem jakieś spostrzeżenia. Początkowo nie wiedziała z jakiego powodu - ale wówczas zorientowała się, że mahoniowe drzwi gabinetu, na które przelotnie natknęła się wzrokiem, są otwarte na oścież, a napisy informujący o urlopie zniknął.
- Pansy, spóźniłaś się! - Usłyszała zirytowane syknięcie i lekko się wzdrygnęła, przestraszona tym niespodziewanym dźwiękiem. Niemal z podziwem zastanawiała się, w jaki sposób tak tęgi i wielki mężczyzna jakim był Eriksen, jest w stanie przemknąć obok niemal bezszelestnie. Opanowawszy się, podniosła wzrok i wówczas jej oczy spotkały się z gromiącym ją spojrzeniem ciemnych oczu. Czarodziej dyskretnie wskazywał palcem w kierunku gabinetu Pottera.
- Pakuj swoje rzeczy i maszeruj tam - burknął jeszcze i nie czekając nawet na odpowiedź ruszył przed siebie.
Pansy nieomal nie wylała swojej kawy, słysząc te słowa. Mowy nie było do tej pory, o tym, że będzie musiała przenieść swoje rzeczy do biura Pottera! Podnosząc wzrok, spostrzegła zamyślonego czarodzieja, opierającego się plecami niedbale o parapet okna. Jego wzrok wbity był w podłogę a ręce skrzyżowane na torsie. Nawet z daleka mogła dostrzec to beznamiętne spojrzenie i surową minę. Kompletnie zapomniała, że to dziś Potter miał rzekomo wrócić do pracy. I trochę dziwiła się sobie samej, bo jak mogła zapomnieć skoro cały departament huczał o tym od kilku dni. Poprawiła raz jeszcze swoje włosy, ściskając je mocniej w koka i wtykając w niego różdżkę, a następnie odłożyła kawę na blat i schyliła się pod biurko, gdzie czekał już na nią tekturowy karton, do którego ostrożnie zaczęła wkładać swoje rzeczy.
- Dlaczego nie użyjesz zaklęcia? - syknęła Romilda, bawiąc się ołówkiem i przewracając go między palcami, ale Pansy nawet nie pokwapiła się, by na nią spojrzeć, a co dopiero jej odpowiedzieć. Dlatego, że mi się nie śpieszy, ciekawska małpo, chciała jej odpowiedzieć, ale powstrzymała się, zerkając przelotnie w kierunku biura Aurora.
Kiedy po około siedmiu minutach dotarł do niej świst pergaminu, Pansy poderwała lekko głowę i spojrzała natychmiast przed siebie. Trzymała już w swoich dłoniach pudło, ale zawahała się w momencie, gdy zorientowała się, skąd dochodziły te hałasy. Papiery wylądowały na podłodze a Potter z zaciśniętymi ustami zaczął przechadzać się po swoim gabinecie.
Romilda i pozostała dwójka urzędników siedzących niedaleko, obrzuciła Pansy wymownym i nieco pogardliwym spojrzeniem. A później cała trójka wymieniła się porozumiewawczymi uśmiechami między sobą.
- To co Pansy, zdasz nam potem raport ze swojego pierwszego dnia pracy? – zaświergotała z udawaną słodyczą w głosie Charlotte Lyons, wydymając śmiesznie usta i spoglądając na Pansy z wyższością.
Pansy pamiętała dziewczynę z Hogwartu. Charlotte była Krukonką o rok od niej młodszą i z tego, co pamiętała Pansy, dziewczyna często przejawiała niezdrową fascynację Oliverem Woodem. Obdarzyła jasnowłosą kobietę morderczym spojrzeniem, po czym znów przelotnie spojrzała w kierunku Harry'ego Pottera, który wreszcie usiadł przy swoim biurku i wpatrywał się beznamiętnie w papiery znajdujące się przed nim. Nie poruszał się od dobrej chwili a jego ramiona były bezradnie opuszczone. Nie wyglądał jej w tym momencie na uwielbianego przez wszystkich bohatera.
- Na Merlina. Minął już miesiąc. Myślicie, że długo jeszcze będzie się zachowywał tak jakby był niezrównoważony? - wymamrotał konspiracyjnym szeptem wysoki brunet z zadartym nosem, kierując swoje słowa głównie do Charlotte. Tym razem młoda urzędniczka w odpowiedzi wywróciła jednak oczyma.
- A jak ty byś się czuł, gdyby umarła ci żona, Hemingway?
- Dlatego nie mam żony.
Ale Pansy nie słuchała już głupiego gadania swoich współpracowników. Stukając obcasami przeszła do niewielkiego pokoju, służącego im za służbową kuchnię. Pójdę tam, postanowiła w duchu i jednym ruchem różdżki sprawiła, że kawa zaczęła się zaparzać. Co mogło się stać najgorszego? Pansy podejrzewała, że Potter w najgorszym wypadku zacznie na nią krzyczeć i każe jej wyjść ze swojego gabinetu i nigdy więcej się mu na oczy nie pokazywać. Tylko, że to chyba nie było w stylu Harry'ego Pottera. Tym bardziej, że odkąd oboje pracowali w ministerstwie, obdarzali się codziennie choćby uprzejmym skinieniem głowy. Pansy nie okazywała mu dawnej niechęci, tak jak i on wspaniałomyślnie nie darzył jej nienawiścią. Choć - Merlin temu świadkiem, że miał ku temu wiele powodów. Postanowiła zatem zaryzykować.
Kiedy gorąca, czarna kawa była gotowa, Pansy wzięła w dłonie filiżankę i z cichym westchnieniem przeszła do gabinetu, który zajmował Harry. Uprzednio jednak machnęła różdżką w kierunku spakowanego pudła, które zaczęło powoli lewitować za nią. Czuła taksujące spojrzenia swoich współpracowników niemal z każdej strony, ale Pansy nie dbała o to zupełnie. Zapukała ostrożnie o otwarte na oścież drzwi, gdy już stała w jego progu, ale on nawet nie podniósł głowy, by obdarzyć ją spojrzenie.
- Pomyślałam, że... potrzebujesz, potrzebuje pan mocnej kawy – odezwała się na przywitanie, poprawiając się natychmiast. Przypomniała sobie pouczenie Eriksena, któremu za nic nie zamierzała podpaść drugi raz. Słowo to przeszło jej z trudem przez gardło, ale miała nadzieję, że Potter mimo wszystko nie wyczuje jej nieszczerości w głosie.
Skinęła różdżką i wówczas filiżanka z gorącą kawą wylądowała na jego biurku, natomiast jej pudło na biurku ustawionym pod ścianą w odległości kilkunastu stóp od biurka Pottera. Nadal jednak stała niepewnie wśród rozrzuconych akt, które po chwili zawahania również posprzątała różdżką i tylko w milczeniu patrzyła jak niemal z namaszczeniem i perfekcją sortują się na dębowym blacie tuż obok prawego łokcia Pottera.
Przez moment nie wiedziała, co powiedzieć lub co zrobić. Nie była najlepsza w mówieniu odpowiednich rzeczy. Czy w nawiązywaniu relacji międzyludzkich. Nigdy. A on nawet nie zareagował czy też nie pokazał, że w ogóle zauważył jej obecność. Zerknęła na piętrzące się na jego biurku papiery. Co jakiś czas na tymże stosie pojawiały się z głośnym świstem nowe zwoje pergaminu, zapewne kolejnych przydzielonych spraw. Nagromadziło się ich też całkiem sporo, podczas jego nieobecności.
Harry chyba wyczuwał jej myśli, bo jakby wyrwany z transu wypowiedział nagle:
- Zdegradowali mnie do papierkowej roboty.
- Zdegradowali? - podchwyciła nieco zdziwiona Pansy i zmarszczyła czoło, zerkając ponownie na stos papierów. Patrząc na czarodzieja, szybko zorientowała się, że nie zamierza jej na to odpowiedzieć, dlatego po krótkim odchrząknięciu dodała: - Dlaczego?
- Uważają, że w tym stanie nie powinienem pracować w terenie.
Prychnął gniewnie. Jego ton był przepełniony goryczą. Pansy bystro założyła, że chyba nie zgadzał się z tą decyzją. Skinęła więc tylko ze zrozumieniem głową. Podsunęli mu robotę, którą zwykle my wykonujemy, pomyślała sarkastycznie, zatem zdecydowanie go zdegradowali. Obserwowała mężczyznę przez chwilę bardzo uważnie. W tym momencie wydawało jej się jakby Potter postarzał się w jednej chwili o kilkanaście lat. Wydawał się być bardzo zmęczony i przede wszystkim pozbawiony dawnego błysku nadziei w zielonych oczach.
- Nie mam pojęcia, do czego ręce włożyć – przyznał bezradnie, spoglądając z powątpiewaniem na swoje biurko. Podrapał się nerwowo po policzku i korzystając z tego, że Pansy w ogóle się nie odzywa, swobodnie kontynuował: - Hermiona by wiedziała. Założę się zresztą, że nawet Ginny... - I urwał. A Pansy momentalnie pożałowała, że wciąż stała w tym samym miejscu i nie zareagowała wcześniej. Spojrzała na jego bladą i ponownie pozbawioną wyrazu twarz i tylko cicho westchnęła.
- Przysłano mnie do pomocy - poinformowała oficjalnym tonem.
- Dziękuję.
W odpowiedzi Pansy skinęła głową i czym prędzej w milczeniu usiadła za swoim biurkiem.
✘✘✘
To miała być miniaturka. Podana na raz i w jednej formie, mocno zbita, ale... jednak podzieliłam tekst na parę części. Przestrzegam lojalnie, że nie będzie to raczej kanoniczna Pansy. A reszty... chyba dowiecie się z czasem.
Póki co mam nadzieję, że ładnie rozpoczęliście rok akademicki a Wasze plany są takie, o jakie się skrycie modliliście.
Enjoy the weekend!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top