six
Yvette siedziała w swojej niewielkiej pracowni, otoczona płótnami, farbami i stertą szkiców, które lądowały na podłodze w miarę, jak traciła do nich cierpliwość. Słońce przebijało się przez ciężkie zimowe chmury, rzucając blade światło na stół, który zasłany był paletami pełnymi intensywnych, kontrastujących barw. Jej ręka zawisła nad płótnem, trzymając pędzel, który już dawno powinien zapełnić obraz wyrazistymi pociągnięciami. Ale wszystko w niej zdawało się buntować przeciwko postawionemu zadaniu.
Miała w głowie temat. A przynajmniej powinna go mieć. „Równowaga w chaosie" – tak brzmiał tytuł projektu, który musiała zrealizować na zaliczenie u profesora Beaumont, znanego z ostrej krytyki. Zazwyczaj Yvette cieszyła się z wyzwań, jakie przed nią stawiał, ale tym razem każdy gest wydawał się pozbawiony celu.
Nie mogła przestać myśleć o Jaeyunie. Wbrew jej własnym próbom przekonania siebie, że krótki czas spędzony w Korei nie powinien być aż tak istotny, jego obraz zdominował jej myśli. Spokój, który od niego bił, jego delikatny uśmiech i sposób, w jaki pochylał się nad zwierzętami, troszcząc się o każde z nich... Wszystko to utkwiło w jej umyśle, jakby próbowało stać się częścią jej życia, pomimo dzielącej ich odległości.
Westchnęła, odkładając pędzel na stół.
„Skup się, Yvette" – próbowała przemówić do siebie w duchu. Jednak każda próba powrotu do teraźniejszości kończyła się na spojrzeniu w telefon leżący obok. Nie oczekiwała wiadomości. Sama odłożyła tę decyzję na później, czując strach, że jej kolejne próby kontaktu z Jayem mogą wyglądać desperacko.
– Czy naprawdę tak trudno odciąć się od przeszłości? – mruknęła pod nosem, podciągając kolana pod brodę i wpatrując się w puste płótno przed sobą.
W tym momencie telefon zawibrował, przerywając ciszę. Puls jej serca przyspieszył, choć jednocześnie wmawiała sobie, że to pewnie powiadomienie od przyjaciółki albo grupy studenckiej na uczelni. Sięgnęła po urządzenie, starając się zachować spokój, ale jej serce niemal zatrzymało się, gdy zobaczyła znajome imię: Jaeyun.
Przez chwilę jedynie patrzyła na ekran, próbując uporządkować własne emocje. Otworzyła wiadomość, której treść była prosta, ale wystarczająca, by sprawić, że na jej twarzy pojawił się uśmiech.
„Hej, Yvette. Jak się masz? "
Yvette odłożyła telefon na chwilę, wpatrując się w treść wiadomości, jakby chciała być pewna, że to nie wyobraźnia płata jej figla.
– A więc jednak... – wyszeptała, pozwalając sobie na chwilę szczęścia.
Oparła głowę na dłoni, czytając wiadomość raz jeszcze. Jego słowa były tak proste, ale jednocześnie odważne. Wysłanie tej wiadomości musiało kosztować go trochę odwagi.
Yvette poczuła, jak przepełnia ją energia. Wzięła pędzel i bez zastanowienia zaczęła nakładać na płótno farby. Początkowo chaotycznie, jedynie pozwalając emocjom płynąć przez każdy gest. Wyraziste czerwienie i głębokie odcienie błękitu łączyły się z plamami złota, tworząc mieszaninę intensywnych barw.
Pomyślała o Jaeyunie – o spokoju, który zawsze wnosił ze sobą. I o równowadze, jaką w jej życiu reprezentował. Po raz pierwszy od tygodni wiedziała, jak uchwycić temat obrazu.
Dopiero kiedy farby zaczęły zastygać na płótnie, przypomniała sobie o wiadomości. Wzięła telefon z pewnym wahaniem, ale ciepły uśmiech, który nie schodził jej z twarzy, dodał jej odwagi.
Zanim Yvette zdążyła odpisać na wiadomość, usłyszała energiczne pukanie do drzwi. Nim zdążyła odpowiedzieć, do pracowni wpadła Camille, jej najlepsza przyjaciółka, z całą swoją nieposkromioną energią. W ręku trzymała papierową torbę, z której wydobywał się zapach świeżo upieczonych bagietek i ciast.
– O nie, nie będziesz dziś udawała, że zniknęłaś z powierzchni ziemi! – oznajmiła Camille, rzucając torbę na stół w rogu i patrząc na Yvette z teatralnie zmrużonymi oczami.
Yvette zaśmiała się cicho, podnosząc wzrok znad swojego telefonu.
– Camille, wiesz, że pracuję nad zaliczeniem. Profesor Beaumont...
Camille przerwała jej, podnosząc rękę w geście uciszenia.
– Profesor Beaumont nie wyślę na ciebie fali furii, jeśli zrobisz sobie przerwę na czekoladowe croissanty. – Wyciągnęła z torby jedno ciastko i niemal wcisnęła je Yvette w dłonie. – No dalej, opowiadaj, co się dzieje.
Yvette próbowała zachować spokój, ale Camille natychmiast zauważyła jej zmieszanie i zarumienione policzki. Wbiła w nią spojrzenie, w którym kryły się zarówno ciekawość, jak i bezbłędna zdolność wyczuwania emocji.
– Oho, coś się dzieje – stwierdziła, mrużąc oczy z triumfem. – Czyżby to miało coś wspólnego z tym telefonem, który niemal się od ciebie nie odkleja?
Yvette przewróciła oczami, ale lekki rumieniec na jej twarzy tylko utwierdził Camille w przekonaniu, że trafiła w sedno.
– Nie przesadzaj. To nic wielkiego – próbowała bagatelizować, ale nawet jej głos zdradzał ekscytację, którą odczuwała jeszcze chwilę wcześniej.
– Nic wielkiego? – Camille zaśmiała się krótko, krzyżując ramiona. – Dobrze wiesz, że ja nie kupuję takich wymówek. Kto do ciebie napisał?
Yvette w końcu skapitulowała i wskazała na telefon, który nadal leżał obok jej płótna.
– To... Jaeyun – przyznała cicho, prawie niepewnie.
– Wiedziałam! – Camille rzuciła triumfalne spojrzenie, a potem usiadła na krześle naprzeciwko Yvette, jednocześnie wgryzając się w jeden z croissantów. – No to opowiadaj. Co napisał ten twój... weterynaryjny książę?
Yvette przewróciła oczami, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu.
– „Hej, Yvette. Jak się masz?" – powtórzyła, jakby te proste słowa miały ogromne znaczenie.
Camille uniosła brew, z przejęciem przeżuwając ciastko.
– Okej, skromny start, ale przyznaj, że to miłe. I co teraz? Odpisałaś już?
– Jeszcze nie – odparła Yvette, nerwowo pocierając dłonie. – Właściwie chciałam odpisać, zanim weszłaś.
Camille machnęła ręką, jakby chcąc powiedzieć: Nie pozwól sobie przeszkadzać.
– To może ja pomogę? „Hej, Jaeyun. Właśnie maluję chaotyczny obraz i wbrew pozorom czekam, aż chaos mojego życia przekształci się w coś pięknego. Dziękuję, że napisałeś, wprowadzasz porządek!"
Yvette parsknęła śmiechem.
– Camille! To brzmi jak dialog z kiepskiej komedii romantycznej!
– No cóż – Camille wzruszyła ramionami z rozbrajającym uśmiechem. – W każdym razie brzmi prawdziwie, bo chaos na twoim płótnie pasuje do twojej ekscytacji po tym, jak napisał.
Yvette wzięła telefon i zaczęła pisać. Camille obserwowała ją z zadowoleniem, a na jej twarzy malował się triumf.
– Jeśli moje rady okazały się choć w połowie przydatne, czekam na podziękowania – rzuciła lekko, a potem dodała cicho: – Ale cieszę się, że jesteś szczęśliwa, Yvette. Naprawdę to widać.
Yvette spojrzała na nią, a ciepło i wdzięczność przebiły się przez jej lekko złośliwy uśmiech.
– Dzięki, Camille. Ale spokojnie, to jeszcze nic poważnego.
– Ach, daj spokój – Camille wstała i zaczęła zbierać okruchy z torby. – Wszystko, co cię tak cieszy, jest czymś wartym uwagi.
Yvette patrzyła, jak jej przyjaciółka krząta się po pracowni, i zrozumiała, że Camille miała rację – wszystko, co od tamtego momentu sprawiało, że jej serce biło szybciej, zasługiwało na pielęgnowanie. Być może ich rozmowy miały szansę przekształcić chaos w równowagę, o którą tak bardzo starała się w swoim życiu... i na płótnie.
Yvette przez chwilę wpatrywała się w ekran telefonu, ściskając go w dłoniach. Kciuk unosił się nad klawiaturą, ale żadna konkretna myśl nie zamieniła się w wiadomość. Camille, zajęta porządkowaniem stołu i pakowaniem reszty ciast do torby, rzuciła jej zaciekawione spojrzenie.
– Dlaczego jeszcze nie odpisałaś? – zapytała w końcu, unosząc brew. – Wyglądasz, jakbyś obmyślała plan najsprytniejszego ruchu w szachach.
Yvette odłożyła telefon na bok i oparła brodę na dłoniach, spoglądając na niedokończony obraz.
– Nie wiem... Może powinnam poczekać? – zapytała bardziej siebie niż Camille. – Nie chcę wyjść na kogoś zdesperowanego.
Camille westchnęła teatralnie, wycierając dłonie o serwetkę.
– Yvette, serio? Kto jak kto, ale Jaeyun raczej nie postrzegałby cię w ten sposób. Zresztą, to tylko zwykłe „hej". Nie piszesz przecież eseju na konkurs literacki.
– Może i tak – Yvette wyciągnęła dłonie do pędzla, próbując skupić się na płótnie. – Ale odpisanie teraz wydaje mi się takie... zbyt szybkie. Chcę przemyśleć, co powiedzieć.
– Jasne, jasne. Myślenie ma przyszłość – odpowiedziała Camille z lekkim uśmiechem, ale w jej głosie słychać było subtelne rozbawienie. – Ale wiesz, czasami najprostsza odpowiedź jest najlepsza.
Yvette zignorowała uwagę przyjaciółki i wróciła do swojego obrazu. Barwy na płótnie zdawały się bardziej uporządkowane niż jej własne myśli, a mimo to nie czuła się gotowa, by wrócić do tej wiadomości.
Zrobiła kilka niedbałych pociągnięć pędzlem, ale po chwili odłożyła go z westchnieniem. Jej myśli i tak krążyły wokół wiadomości od Jaeyuna. Camille, widząc jej zawahanie, podeszła bliżej.
– Czasem najlepszą odpowiedzią jest po prostu szczerość – powiedziała łagodnie. – On chce z tobą rozmawiać, Yvette. Dlaczego mu na to nie pozwolić?
Yvette spojrzała na nią z wdzięcznością, ale wciąż była pełna obaw.
– Wiem, ale... Camille, co jeśli zacznę za bardzo angażować się w tę relację, a on... nie? – zapytała, głos jej lekko drżał.
– Jeśli nie spróbujesz, nigdy się nie dowiesz – odparła Camille z uśmiechem. – A poza tym, widać po tej wiadomości, że już mu na tobie zależy, w swoim cichym, skromnym stylu.
Yvette jeszcze raz zerknęła na telefon, który leżał obok niej. Nie miała jeszcze odwagi, by napisać cokolwiek, ale zrozumiała, że wcześniej czy później będzie musiała. Nie dlatego, że musiała coś udowodnić – ale dlatego, że chciała.
– Może jutro – powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do Camille, biorąc do ręki pędzel i wracając do pracy nad obrazem.
Camille uśmiechnęła się lekko, wiedząc, że Yvette potrzebuje czasu, by posłuchać własnego serca. W końcu wyszła z pracowni, zostawiając przyjaciółkę samą z myślami i nieodebraną wiadomością, która czekała na odpowiedź.
notka od autorki
Oj Yvette, a można by się spodziewać więszego zangażowania.
Pamiętajcie o zostawieniu śladu po sobie:
komentarza lub gwiazdeczki, jeśli się wam podobało!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top