nineteen
Minęło kilka dni, ale Jaeyun wciąż czuł się tak, jakby dopiero co wrócił z tego pieprzonego baru. Myślał wtedy, że alkohol pozwoli mu na chwilę przestać czuć, przestać analizować. Myślał, że może jeśli wyrzuci wszystko z siebie, to w końcu poczuje ulgę.
Ale to nie działało.
Każde wspomnienie tamtej rozmowy z Yvette uderzało w niego falami, przypominając, jak wielki błąd popełnił. Obwiniał ją, obwiniał siebie, a teraz, na trzeźwo, zdał sobie sprawę, że przede wszystkim... zostawił ją z niczym. Bez wyjaśnień, bez zamknięcia. I nie miał pojęcia, jak to naprawić.
I choć praca, która zawsze była dla niego ucieczką, teraz stała się tylko kolejnym miejscem, w którym nie potrafił się odnaleźć. Zwykle to tutaj znajdował spokój – zajmowanie się zwierzętami, ratowanie ich, bycie dla nich wsparciem dawało mu cel. Ale dziś wszystko wydawało się rozmazane, jakby oglądał świat zza grubej tafli szkła.
Siedział w swoim gabinecie, wpatrując się w monitor komputera, na którym wyświetlała się kartoteka pacjenta, ale słowa nie miały dla niego żadnego sensu. W tle słyszał rozmowy współpracowników, dźwięki telefonów, odgłosy zwierząt w poczekalni – wszystko wydawało się odległe.
Dopiero głos Eunji wyrwał go z tego otępienia.
– Jaeyun, jesteś z nami?
Zamrugał, unosząc głowę, a jego spojrzenie napotkało jej badawczy wzrok.
– Tak, tak. Przepraszam. Co mówiłaś?
Eunji westchnęła, jakby już dawno straciła cierpliwość.
– Chodziło o operację tego labradora jutro rano. Mamy przesunięcie w grafiku, więc musisz to potwierdzić.
– Oczywiście. Zajmę się tym.
– Na pewno?
– Tak, Eunji.
Przyglądała mu się jeszcze przez chwilę, jakby chciała zadać więcej pytań, ale ostatecznie tylko pokiwała głową i wyszła. Nie musiała mówić nic więcej. Wiedział, że wszyscy zauważyli, że coś jest z nim nie tak. Nie spał dobrze. Nie jadł porządnie. Nie był sobą. I nie potrafił z tym nic zrobić.
Gdy wrócił do domu, Layla jak zwykle czekała na niego przy drzwiach, gdy nie jechała z nim do pracy. Jej ogon merdał powoli, a oczy patrzyły na niego z tą samą, bezwarunkową miłością, jak zawsze. Tylko że Jaeyun nie czuł się godny tej miłości.
Uklęknął przy niej, wsuwając dłonie w jej miękką sierść i wtulając twarz w jej futro.
– Zawaliłem, prawda? – mruknął, zamykając oczy.
Layla westchnęła cicho, jakby naprawdę rozumiała jego stan.
Przez chwilę trwali w tej ciszy, tylko on i ona.
Gdyby tylko ludzie byli tak prości, jak psy. Gdyby można było po prostu spojrzeć na kogoś i wiedzieć, że wszystko jest w porządku, że nic nie zostało zepsute na zawsze.
Ale życie tak nie działało.
I Jaeyun musiał w końcu zdecydować, czy chce to naprawić...
Czy pozwoli temu zniknąć na zawsze.
Jednak nie miał czasu, by się nad tym zastanawiać, ponieważ usłyszał energiczne pukanie do drzwi, co oznaczało niezapowiedzianego gościa. Layla podniosła głowę, a jej uszy drgnęły, jakby i ona wyczuwała, że coś się święci. Jednak po chwili zaczęła szczekać, pokazując jak bardzo się cieszy. Wiedział już wtedy, że to ktoś znajomy.
Jaeyun przez chwilę rozważał, czy po prostu nie udawać, że go nie ma. Może jeśli będzie siedział cicho, ktokolwiek to był, odpuści i pójdzie sobie.
Ale nie miał na to szans.
– Jaeyun, otwieraj! – rozbrzmiał znajomy głos zza drzwi.
Jay.
Westchnął ciężko, przeczesał włosy dłonią i podniósł się z podłogi, czując się, jakby ważył tonę. Otworzył drzwi, opierając się o framugę i posyłając przyjacielowi zmęczone spojrzenie.
Jay tylko zmierzył go wzrokiem od góry do dołu i przewrócił oczami.
– Nie, nie ma mowy. Nie zostajesz dziś w domu i nie będziesz się dalej użalać nad sobą.
– Jay, nie mam na to siły.
– Nie obchodzi mnie to. – Jay przekroczył próg jakby był tu u siebie, ignorując zdziwionego Jaeyuna i kierując się prosto do jego sypialni.
Jaeyun zmarszczył brwi.
– Co ty robisz?
– Pakuję ci ciuchy, bo wyglądasz jak wrak człowieka. – Jay otworzył szafę, przeglądając jej zawartość z krytycznym wyrazem twarzy. – Serio, stary. Kiedy ostatnio wyszedłeś gdzieś dla siebie, a nie tylko do pracy?
– Nie potrzebuję wychodzić.
Jay rzucił mu wymowne spojrzenie, po czym wyciągnął z szafy czarną koszulę i rzucił ją na łóżko.
– Nie pierdol, tylko się zbieraj.
Jaeyun oparł się o ścianę, krzyżując ręce na piersi.
– A jeśli nie chcę?
Jay westchnął, jakby spodziewał się tej odpowiedzi, i podszedł do niego bliżej.
– Wiem, że przeżywasz to, co się stało, ale zamykanie się w czterech ścianach nic ci nie da. Musisz w końcu ruszyć dalej, cokolwiek to dla ciebie oznacza.
Jaeyun milczał.
– Więc idziesz ze mną i chłopakami. Nie pytaj dokąd, nie negocjuj. Ubieraj się i wychodzimy za pięć minut.
Zanim Jaeyun zdążył się sprzeciwić, Jay już wyszedł z pokoju, zostawiając go z czarną koszulą na łóżku i pytaniami, które nie dawały mu spokoju.
Może Jay miał rację.
Może choć na chwilę powinien przestać myśleć o Yvette.
Ale czy to było w ogóle możliwe?
W końcu uległ namowom przyjaciela i wyszedł z nim z domu. Jaeyun zajął miejsce na tylnym siedzeniu samochodu, wpatrując się w mijane ulice Seulu. Miasto było jak zawsze pełne życia – światła neonów migotały na szklanych fasadach wieżowców, ludzie spacerowali chodnikami, a powietrze wypełniały dźwięki klaksonów i przytłumionych rozmów.
Mimo że był tu fizycznie, jego myśli były gdzie indziej.
Nie miał pojęcia, dokąd zmierzają.
Jay, Sunghoon i Heeseung trzymali go w niepewności, a każda próba wydobycia informacji kończyła się jedynie tajemniczymi uśmieszkami i wymijającymi odpowiedziami.
– Naprawdę nie możecie mi po prostu powiedzieć? – westchnął, opierając głowę o zagłówek.
– Nie pytaj, po prostu się ciesz, że wyciągnęliśmy cię z mieszkania – rzucił Jay z przodu, patrząc na niego w lusterku z typowym dla siebie triumfalnym uśmiechem.
– To brzmi jak pułapka – mruknął Jaeyun, krzyżując ramiona na piersi.
– Zależy, jak na to spojrzysz – Sunghoon spojrzał na niego w lusterku wstecznym, a w jego głosie czaiło się coś, co sprawiło, że Jaeyun poczuł niepokój.
Minuty dłużyły się niemiłosiernie, a im bliżej celu, tym bardziej czuł, że coś jest nie tak. Wiedział, że coś się święci.
Po kilku minutach jazdy samochód zwolnił i w końcu zatrzymał się na jednej z eleganckich ulic w Gangnam.
Jaeyun zmarszczył brwi, gdy rozejrzał się po okolicy.
Wysokie, nowoczesne budynki, ludzie ubrani w eleganckie stroje, światła reflektorów oświetlające wejście do jednej z galerii sztuki...
A potem zobaczył to.
Baner rozwieszony nad wejściem.
"Yvette Moreau – Between Chaos and Harmony"
Serce podeszło mu do gardła.
Nie.
Nie mogło być gorzej.
– Kurwa... – wymamrotał pod nosem, a jego dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści. – Chyba sobie żartujecie.
Jay tylko się uśmiechnął.
– Wcale nie żartujemy.
Jaeyun czuł, jak w jego żołądku rodzi się panika. Jego tętno przyspieszyło, a myśli zaczęły galopować w chaotycznym tempie.
Nie był gotowy.
Nie po tym, jak dwa miesiące unikali się nawzajem.
Nie po tym, jak zadzwonił do niej po pijaku i wyrzucił z siebie wszystko, co przez ten czas tłumił.
Nie po tym, jak zostawił ją na lotnisku bez słowa pożegnania.
Miał wrażenie, że nie może oddychać.
– Nie wchodzę tam. – Jego głos był twardy, stanowczy.
Sunghoon przewrócił oczami, jakby spodziewał się takiej reakcji.
– Serio, Jaeyun? Nie masz już osiemnastu lat, żeby uciekać od problemów.
Jaeyun zignorował go, odwracając wzrok od wejścia do galerii.
– To nie jest problem. Po prostu...
– Po prostu boisz się ją zobaczyć. – Jay dokończył za niego, opierając się o dach samochodu i patrząc na niego wyczekująco.
Jaeyun nic nie powiedział.
Jay miał rację.
Nie chciał zobaczyć jej spojrzenia.
Nie chciał zobaczyć obojętności.
A może jeszcze gorzej – bólu, który jej zadał.
Sunghoon westchnął i podszedł do niego, otwierając drzwi od jego strony.
– Wysiadaj. – Klepnął go w ramię. – Jesteś już tutaj. Więc zmierz się z tym.
Jaeyun przełknął ślinę i ponownie spojrzał na wejście do galerii.
Czy Yvette wiedziała, że tu jest?
I czy w ogóle chciała go widzieć?
notka od autorki
Mamy kolejny rozdział. Pewnie się domyślacie, co będzie miało miejsce w kolejnym. Mam nadzieję, że nie długo uda mi się dodać kolejny rozdział.
Pamiętajcie o zostawieniu śladu po sobie:
komentarza lub gwiazdeczki, jeśli się wam podobało!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top