eighteen

Jaeyun poczuł lekkie szturchnięcie w ramię. Cichy, wilgotny dotyk na jego policzku i ciepłe, znajome mruknięcie tuż przy uchu.

Zamrugał leniwie, próbując otworzyć ciężkie powieki. Świat wokół był niewyraźny, a głowa pulsowała tępym bólem, jakby ktoś uderzał w nią młotem.

Coś miękkiego poruszyło się przy jego twarzy.

Layla.

Jego suczka, z ogonem delikatnie uderzającym o łóżko, wpatrywała się w niego swoimi ciepłymi, brązowymi oczami.

Ale dlaczego ona tu była?

Jaeyun gwałtownie zamrugał, podnosząc się do pozycji półsiedzącej, dopiero teraz zauważając, że nie znajduje się w swoim mieszkaniu.

Co do...?

Jego wzrok przesunął się po pomieszczeniu – jasne ściany, minimalistyczny wystrój, porządek, którego na pewno nie można było znaleźć w jego własnej sypialni.

To nie było jego łóżko. Ani jego pokój.

Chciał podnieść się z materaca, ale od razu pożałował tego ruchu. Głowa natychmiast zaprotestowała, a żołądek zrobił niepokojący przewrót.

Przycisnął dłoń do skroni, zamykając na chwilę oczy.

To był jeden z tych poranków. Tych, po których pamiętało się tylko urywki i pojedyncze, rozmyte obrazy.

Bar.

Kieliszki.

Telefon w dłoni.

Głos Yvette.

Zaklął pod nosem.

Co ja najlepszego zrobiłem...?

Nagle do jego uszu dotarło ciche skrzypienie drzwi.

– Obudziłeś się w końcu.

Głos Sunghoona.

Jaeyun spojrzał w stronę wejścia, gdzie jego przyjaciel stał, opierając się nonszalancko o framugę drzwi z założonymi rękami.

Jego mina mówiła wszystko.

– Chcesz kawy czy od razu powiesz mi, co do cholery próbowałeś zrobić? – rzucił Sunghoon sucho, ale w jego oczach widać było troskę.

Jaeyun nie odpowiedział od razu. Odwrócił wzrok w stronę Layli, która wciąż siedziała przy nim, merdając ogonem, jakby nic się nie stało.

Nie wiedział, co jest gorsze – kac czy świadomość, że pozwolił emocjom całkowicie go pochłonąć. I że ktoś musiał go z tego ratować.  

– Ja... – zaczął Jaeyun, ale jego własny głos zabrzmiał jak ledwo słyszalny szept.

Głos, który był surowy, zmęczony, pełen resztek alkoholu i emocji, których nie chciał teraz analizować.

Sunghoon uniósł brew i westchnął ciężko, po czym przeszedł przez pokój i rzucił w niego czymś miękkim.

– Ogarnij się – powiedział tonem, który był mieszanką zniecierpliwienia i troski. – Czekamy z chłopakami w salonie.

Jaeyun opuścił wzrok na koc, który teraz spoczywał na jego kolanach, zupełnie jakby Sunghoon próbował mu nim symbolicznie przywrócić godność po wczorajszej nocy.

Layla polizała go lekko po ręce, jakby chciała potwierdzić, że on naprawdę tu był. Że naprawdę nie obudził się we własnym łóżku.

W głowie powoli układały się strzępy wspomnień. Bar. Alkohol. Rozmowa z Yvette. Złość, ból i niepohamowana potrzeba wyrzucenia z siebie wszystkiego, czego przez dwa miesiące nie potrafił nazwać.

A potem...

Nie pamiętał, jak się tu znalazł.

Skrzywił się, pocierając skronie, ale nie miał wyboru. Wsunął stopy w kapcie, które nie należały do niego, i wstał chwiejnie, czując, jak cały jego organizm buntuje się przeciwko niemu.

Cokolwiek miało go teraz czekać w salonie – wolałby tego uniknąć. Ale wiedział, że uciekanie nic już nie da. Ze spuszczoną głową, wciąż lekko chwiejnym krokiem, wszedł do salonu. Czuł się tak, jakby szedł na własną egzekucję.

Powietrze w pomieszczeniu było ciężkie od napięcia, które dosłownie unosiło się między nim a trójką jego przyjaciół. Jay, Heeseung i Sunghoon siedzieli na kanapie, każdy z innym wyrazem twarzy, ale wszystkie miały jeden wspólny element – niezadowolenie.

Jay wyglądał na zirytowanego. Z ramionami skrzyżowanymi na piersi i zniecierpliwionym ruchem nogi, czekał, aż Jaeyun się odezwie.

Heeseung wydawał się spokojniejszy, ale miał to swoje charakterystyczne spojrzenie, które oznaczało, że zaraz zacznie w sposób bardzo logiczny i bardzo dobitny tłumaczyć Jaeyunowi, jak bardzo spieprzył sprawę.

Sunghoon, który sprowadził go tutaj, po prostu przewrócił oczami, jakby ta scena była już dla niego oczywista.

Layla, która przyszła tuż za nim, położyła się u jego stóp, jakby chcąc dodać mu otuchy.

– Siadaj. – Jay odezwał się pierwszy, wskazując miejsce na fotelu naprzeciwko nich.

Jaeyun bez słowa opadł na wskazane miejsce, czując na sobie spojrzenia całej trójki. Gdy zapadła cisza, wiedział, że nie ucieknie od tego, co zaraz nastąpi. Tylko czy był gotów to usłyszeć?  

– Szczerze, to nie mam pojęcia jak to skomentować– westchnął Heeseung– miałem nadzieję, że wiesz jak się zachować. Zawiodłem się na tobie.

– Wiem– mruknął cicho w odpowiedzi.

– Pamiętasz coś z wczoraj?

– Hoon– jęknął błagalnie Jaeyun– powiedz mi, że z nią nie rozmawiałem...

– Nie będę cię okłamywał.

Jaeyun poczuł, jak jego żołądek zaciska się w bolesnym skurczu – i tym razem nie był to kac.

Zanim jeszcze Sunghoon dokończył swoją myśl, Jaeyun już wiedział, co usłyszy.

Rozmawiał z Yvette.

Po pijaku.

Obwiniał ją, siebie, cały świat, a teraz nie miał nawet odwagi przypomnieć sobie dokładnych słów, które wypowiedział.

Co, do cholery, ja najlepszego zrobiłem...?

Przetarł twarz dłońmi, a jego łokcie oparły się na kolanach. Oddychał płytko, próbując zebrać myśli, ale czuł na sobie spojrzenia przyjaciół, a to tylko sprawiało, że było mu jeszcze gorzej.

– Nie będę cię okłamywał – powtórzył Sunghoon, zakładając ręce na piersi.

– Jaeyun... – zaczął Jay, przeciągając jego imię, jakby naprawdę zastanawiał się, czy warto wchodzić w szczegóły, czy może lepiej od razu mu przywalić.

Heeseung odchylił się na kanapie, spoglądając na niego z mieszaniną rozczarowania i współczucia.

– Stary, co ty sobie myślałeś? – zapytał w końcu.

– Nie myślałem. – Jaeyun westchnął, wciąż ukrywając twarz w dłoniach. – Tylko się napiłem. I...

Nie dokończył. Nie musiał.

– I zadzwoniłeś do niej, bo pijany ty myślał, że to dobry pomysł. – Jay parsknął, ale w jego głosie nie było rozbawienia.

– Brzmisz, jakbyś mi zaraz wręczył nagrodę za najgorszą decyzję roku. – Jaeyun odchylił głowę do tyłu, wpatrując się w sufit, który nagle wydawał się bardziej interesujący niż twarze jego przyjaciół.

– Bo serio, co mogło pójść nie tak, prawda? – Sunghoon rzucił z sarkazmem, ale widząc minę Jaeyuna, westchnął i pokręcił głową. – Yvette zadzwoniła do mnie zaraz po tym, jak się rozłączyłeś. Brzmiała na zmartwioną. I to mocno.

Jaeyun zacisnął szczęki.

Więc nie tylko ją zraniłem, ale i sprawiłem, że się martwiła...

Świetnie.

Heeseung w końcu się poruszył, nachylając się do przodu i opierając łokcie na kolanach.

– Powiedz mi tylko jedno, Jaeyun. – Jego głos był spokojny, ale w jego oczach kryło się coś znacznie cięższego. – Co chcesz z tym zrobić?

Jaeyun zamarł.

W jego głowie panowała pustka.

Co chciał z tym zrobić?

Czy chciał to naprawić? Czy miał jeszcze jakąkolwiek szansę? Czy Yvette w ogóle chciałaby go wysłuchać po tym, co jej powiedział?

Nie miał odpowiedzi.

Ale wiedział jedno.

Nie mógł tak dalej.

Yvette czuła to samo i choć w pracowni panowała cisza, przerywana jedynie odgłosem przechodzących po pomieszczeniu ludzi, to ona nie mogła się skupić. Ciągle rozmyślała o wczorajszej nocnej rozmowie z Jaeyunem.

Wysokie okna wpuszczały do środka zimne, koreańskie światło, które odbijało się od farb i rozświetlało zakamarki studia, a Yvette stała na środku pomieszczenia, wpatrując się w jeden z obrazów.

Jej pierwszy wernisaż w Seulu był wielkim wydarzeniem – nie tylko dlatego, że miała okazję pokazać swoje prace w zupełnie innym kraju niż Francja, ale także dlatego, że każdy obraz, który stworzyła, niósł w sobie coś więcej niż tylko estetykę.

A ten konkretny obraz...

Pociągnięcia pędzla były nieco chaotyczne, ale w ich energii kryła się harmonia. Głębokie odcienie granatu przechodziły w ciepłe złoto, jakby walczyły ze sobą, ale jednocześnie tworzyły całość. Były tam cienie i światło, napięcie i spokój.

Był tam on.

Nie przedstawiała żadnej konkretnej postaci, ale kiedy patrzyła na ten obraz, nie mogła myśleć o nikim innym.

Jaeyun.

Nie wiedziała, czy namalowała jego obecność, czy swoją tęsknotę.

Przez dwa miesiące próbowała skupić się na pracy, na sztuce, na nowym etapie kariery, ale każda chwila ciszy prowadziła ją z powrotem do niego. Do ich rozmów, do śmiechu, do wspomnień. Do tego, jak patrzył na nią tamtej nocy w Disneylandzie – zanim wszystko się zawaliło.

Do tego, jak jej nie pożegnał.

Wzięła głęboki oddech i odwróciła wzrok.

Nie mogła pozwolić sobie na słabość. Nie teraz.

– Yvette? – Camille, jej asystentka i przyjaciółka, oderwała się od zawieszania obrazu i spojrzała na nią badawczo. – Wszystko w porządku?

– Tak – odpowiedziała, choć nawet sama nie była przekonana, czy to prawda.

Camille podeszła bliżej i rzuciła okiem na obraz, który tak bardzo przykuł uwagę Yvette.

– To jeden z tych, które powstały po poznaniu Jaeyuna, prawda? Ten którego finalnie przedstawiłaś na zaliczeniu – zapytała cicho.

Yvette przygryzła wargę i skinęła głową.

Camille nic nie powiedziała. Po prostu westchnęła i po chwili dodała:

– On tu jest. W tym obrazie.

Yvette zamknęła na chwilę oczy.

Tak. Był tam.

I choć nie wiedziała, czy on kiedykolwiek to zobaczy, czy kiedykolwiek się dowie...

Nie mogła zaprzeczyć, że wciąż w niej żył.

notka od autorki

Dokończenie tego rozdziału było pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po powrocie do domu. 

To co zaraz ponowne spotkanie naszej dwójki?

Pamiętajcie o zostawieniu śladu po sobie:

komentarza lub gwiazdeczki, jeśli się wam podobało!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top