Where have you been?

1997

Ciepłe, sierpniowe słońce radośnie świeciło za oknami, kiedy jak grom z jasnego nieba spadła na Tinę przerażająca wiadomość.

– Izzy zaginęła – usłyszała przez słuchawkę od jej matki. Była wyraźnie wstrząśnięta, z trudem powstrzymywała płacz.

Izzy. Isabelle. Jej najlepsza przyjaciółka. Znały się od dziecka, choć początkowo bardziej okazywały sobie niechęć niżeli życzliwość. Mieszkały na tym samym osiedlu, chodziły do tej samej szkoły, klasy, a nawet na zajęcia dodatkowe. Tina grała na fortepianie, a Izzy preferowała gitarę akustyczną. Zacięta rywalizacja i zmagania o lepsze wyniki doprowadziły do tego, że dziewczynki spędzały ze sobą coraz więcej czasu, aż w końcu zaczęły się ze sobą dogadywać. Dlatego wizja rozstania była dla obu prawdziwym koszmarem. Krótko po tym, jak Izzy skończyła czternaście lat, przeniosła się z rodzicami do Norwegii, zostawiając swoją najlepszą przyjaciółkę w wystarczająco już smutnej i szarej Wielkiej Brytanii. Mimo odległości, jaka je dzieliła, Tina i Izzy utrzymywały dobry kontakt. Spędzały długie godziny na rozmowach telefonicznych, za które potem musiały płacić wysokie rachunki, a na święta zawsze wysyłały sobie kartki. W każde wakacje Isabelle przyjeżdżała do Tiny, opowiadała o nowych znajomych, o życiu w prężnie rozwijającym się Oslo, jednocześnie oddając się starym, ukochanym przez nie obie czynnościom – grze na instrumentach, spacerach nad jezioro, w którym uwielbiały pływać aż do zachodu słońca, a przede wszystkim robieniu psikusów młodszemu rodzeństwu Izzy.

Dla Tiny to było nie do pomyślenia. Ona nie mogła tak po prostu zniknąć. Nigdy by tego nie zrobiła. A jeśli...

– Co mówi policja? – spytała niepewnie. Bała się, że głos zaraz jej się załamie.

– Niewiele rozumiem. Ale ciągle powtarzają jedno słowo, które brzmi jak „porwanie".

Tina poczuła ostry ból w kolanach, gdy te zetknęły się z twardą kamienną posadzką w jej kuchni. Kręcony kabel od telefonu ledwie dosięgał jej ucha.

– Niemożliwe – wyszeptała. Świat przesłoniły jej łzy. Modliła się do Boga, żeby to nie była prawda.

Szloch dziewczyny niósł się korytarzem, aż w końcu dotarł do uszu pozostałych domowników. Zaaferowana matka wpadła do kuchni, zaraz za nią ojciec i starszy brat. Pani Clark przykucnęła i spojrzała córce w oczy, ale dostrzegła w nich jedynie rozpacz. Delikatnie wzięła od niej słuchawkę. Zbladła, gdy usłyszała straszne informacje. Nie powiedziała nic i pozwoliła Tinie wypłakać się w swoją koszulę.

***

2017

Tina kroczyła zatłoczonymi ulicami miasta z komórką przyciśniętą do ucha. Londyńczycy byli dziś wyjątkowo wyrozumiali, widząc osobę przepychającą się w stronę metra, zamyśloną i półświadomą tego, co się dzieje.

– Oczywiście, Steve. Właśnie wsiadam... Tak, wysiądę w Westminster, czekaj tam na mnie.

Zajęła jedyne wolne miejsce w wagonie, do którego ciągle pchali się ludzie i kontynuowała rozmowę. Jej mąż miał wiele do powiedzenia w sprawie ich nadchodzącej rocznicy ślubu, całkowicie zapominając, że dzisiaj przypadał ten dzień. Od rana do wieczora chodziła przygnębiona i co jakiś czas spoglądała na zdjęcie w cienkiej ramce, które zawsze chowała w szufladzie. W pracy i na mieście starała się wyglądać na silną, niewzruszoną, zdolną udźwignąć wszystko, ale gdy tylko zostawała sama, pogrążała się w rozpaczy.

Tego lata mijało dwadzieścia lat. Dwadzieścia lat temu straszna wiadomość ścięła ją z nóg, wpędziła ją w bezsenność, a nigdy nie usłyszała radosnej nowiny. Zresztą, po takim czasie ucieszyłaby ją nawet wiadomość, że Izzy znaleziono, nawet jeśli byłaby już martwa. Najważniejsze, aby w końcu odkryto, co się z nią stało. Tymczasem śledztwo utknęło w martwym punkcie i przez dwie dekady nic nie stwierdzono, poza oficjalnym uznaniem jej najlepszej przyjaciółki za martwą.

Tina westchnęła ciężko, gdy Steve wreszcie skończył mówić o tym, jakie atrakcje zaplanował na ich drugi miesiąc miodowy. I najwyraźniej nie miał nic przeciwko temu, że ich ukochana Paula zostanie pod opieką despotycznej babci na tak długi okres czasu.

– Musimy rozmawiać o tym teraz, przez telefon? Czy to nie może zaczekać do lunchu? Przecież spotkamy się za pięć minut.

– W porządku – burknął. W oddali Tina usłyszała podniesiony głos. Szef Steve'a wydawał się poddenerwowany i ewidentnie domagał się rozmowy. – Muszę kończyć. Do zobaczenia.

Kiedy metro zatrzymało się na stacji Westminster, Tina schowała telefon do torebki i zaczęła przepychać się w stronę wyjścia. Minęła tłum roznegliżowanych nastolatków – chodzenie w tak skąpych strojach, nawet mimo upału, powinno być karalne – i przypadkowo potrąciła jakąś bezdomną dziewczynę taszczącą futerał, która cuchnęła jak mokry pies.

– Uważaj jak leziesz – zawołała za nią dziewczyna, wymachując pięścią w jej stronę.

Tina normalnie zignorowałaby tę uwagę, gdyby nie to, że głos dziewczyny wydawał się dziwnie znajomy. Stojąc na ruchomych schodach obejrzała się za siebie, ale bezdomnej już nie było.

Dotarła do umówionego miejsca, ale jej męża jeszcze tam nie było. Usiadła przy jednym ze stolików ich ulubionej kawiarni i czekała przez kilkanaście minut. W końcu wyciągnęła komórkę, by zadzwonić do Steve'a, czy coś go może zatrzymało, pełna podejrzeń i coraz gorszych myśli. Może potrącił go samochód? Albo spadł ze schodów? Albo... albo...

Zanim wybrała odpowiedni numer, telefon zabrzęczał w jej dłoni obwieszczając, że dostała nową wiadomość. Odczytała ją i westchnęła. Szef oczekiwał od Steve'a, że dokończy projekt do dzisiejszego wieczora, nawet kosztem przerwy na lunch. Bardzo ją przepraszał i obiecał, że wrócą do tematu w domu. Tina właściwie nie była zaskoczona. Ostatnio ciągle miał coś do zrobienia, jakieś niedokończone zlecenia, zostawał po godzinach. Takie są uroki pracy w korporacji, powtarzała sobie. Znała je doskonale. Nieraz zostawała dłużej w biurze, by przygotować prezentacje na następny dzień, by dopiąć wszystko na ostatni guzik.

Z kawiarni do domu nie było daleko. Dziesięciominutowy spacer orzeźwił ją po ciężkim poranku w pracy. Dzięki Bogu jej szefowa miała jeszcze serce i widząc, że Tina ledwie stoi na nogach pozwoliła jej nie wracać po lunchu. Tego dnia chciała tylko zaszyć się w mieszkaniu pod kocem i patrzeć na zdjęcie z dzieciństwa. Ona i Izzy były na nim takie szczęśliwe, tak beztrosko się uśmiechały pokazując szczeliny między zębami.

Krótko po tym, jak w czajniku zagotowała się woda, a Tina zmieniła nieco już przyciasny uniform na luźną sukienkę, ktoś zapukał do drzwi apartamentu. O tej porze spodziewała się Pauli, która skończyła lekcje gry w tenisa o pierwszej. Pewnie znowu zapomniała kluczy.

Otworzywszy drzwi, kobieta doznała szoku. Na zewnątrz stała bezdomna, którą przypadkiem potrąciła na stacji metra. Ubrana w szeroką, brudną bluzę i rozdarte na kolanie spodnie do połowy łydki, z bliska wyglądała jeszcze gorzej niż Tina ją zapamiętała. W ciemnych dredach prześwitywało coś pomarańczowego, a na plecach wisiał duży futerał na gitarę. Wydawał się ciężki, ale w rzeczywistości mógł być pusty, skoro tak wątła dziewczyna wtaszczyła go na siódme piętro. Buty miała ubrudzone zaschniętym błotem niewiadomego pochodzenia. Przez ostatnie dwa tygodnie w Londynie bezustannie świeciło słońce, co stanowiło miłą odmianę po deszczach.

– Tina? Tina Clark? – spytała nieco ochrypniętym głosem. Odkaszlnęła, przykładając dłoń do ust. Kostki i czubki palców miała pokaleczone.

– To moje stare nazwisko.

Kobieta przez chwilę wydawała się zbita z pantałyku.

– Pewnie. Wyszłaś za mąż, zmieniłaś i nazwisko.

– Przepraszam, kim pani jest? – zapytała Tina, przyglądając się nieznajomej z dystansem.

Bezdomna rozłożyła ramiona.

– A nie widać?

– Jeśli przyszła pani wyciągnąć ode mnie przeprosiny albo pieniądze...

– Kiedy stałaś się taka bezpośrednia? – W głosie dziewczyny z dredami pobrzmiewała uraza.

– Słucham? – Tina obdarzyła ją zdumionym spojrzeniem. Z kieszeni bluzy nieznajoma wyjęła papierosa i zapalniczkę. – Nie wolno tu palić. Proszę wyjść na zewnątrz.

Pchnęła drzwi, aby je zamknąć. Nieznajoma zablokowała je stopą.

– Nie poznajesz mnie? To ja, Izzy!

– Kłamstwo. Proszę natychmiast stąd odejść. – Zamknęła drzwi, tym razem skutecznie.

Zdruzgotana, usiadła na podłodze i oparła się o drzwi. Ta kobieta nie była Isabelle. Nie mogła nią być. Wyglądała na dużo młodszą niż trzydzieści osiem lat. Poza tym miała ciemne włosy, podczas gdy Izzy od urodzenia miała rude i kręcone. Jej przyjaciółka nigdy w życiu nie zaczęłaby nosić dredów i nienawidziła brudu. Po ich zabawach zawsze brała prysznic, by „zmyć z siebie zarazki", jak mówiła. Boże, dlaczego akurat dzisiaj? Jakbym nie wycierpiała się wystarczająco dużo, myślała Tina z goryczą, a z oczu zaczęły jej płynąć łzy, niszczące tak misterny makijaż.

Nagle usłyszała muzykę. Początkowo myślała, że to telefon, w końcu tę melodię miała ustawioną jako dzwonek. Ale ona ewidentnie dobiegała zza drzwi. Ktoś grał na gitarze. I to całkiem dobrze, myląc się w jednym tylko chwycie. Zupełnie jak Izzy. Ten fragment nigdy nie wychodził jej bezbłędnie.

Tina zdumiona podniosła się z ziemi i drżącymi dłońmi nacisnęła klamkę. Bezdomna siedziała na schodach prowadzących na górę, w rękach trzymała gitarę i uderzała w struny z taką zawziętością, że omal nie pękły. Wpatrzona w instrument, nie zauważyła, że Tina wyszła z mieszkania. Melodia niosła się po całej klatce schodowej wysokiego budynku.

– Izzy – odezwała się Tina, gdy ta przestała grać. Niepewnie podeszła do bezdomnej, usiadła obok niej na stopniu i odgarnęła dredy przesłaniające jej oczy. Zobaczyła ciemne tęczówki, jak zwykle przepełnione chęcią zrobienia czegoś głupiego. – To naprawdę ty. Boże, jak to możliwe?

Kobieta odłożyła gitarę do futerału i spojrzała na Tinę.

– Wejdźmy do domu. Opowiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć.

***

Postawiwszy na stole dwie kawy, Tina zajęła miejsce naprzeciwko Isabelle i spojrzała na nią wyczekująco. Kłębiły się w niej emocje, od ogromnej radości po wściekłość. Jej przyjaciółka w końcu się odnalazła, ale dlaczego, och dlaczego, ona podchodzi do całej sprawy tak lekceważąco? Dlaczego nie dawała znaku życia przez tyle długich lat? Dlaczego nie wysłała nawet listu albo chociaż pocztówki?

Izzy rozejrzała się po mieszkaniu zanim coś powiedziała.

– Ładnie się urządziłaś. Wiesz, zawsze wiedziałam, że zrobisz karierę jako muzyk, ale mieszkanie w centrum Londynu... Nigdy nie przyszło mi to do głowy.

– Nie jestem muzykiem. Porzuciłam grę na fortepianie lata temu, po tym jak...

– Po tym, jak uciekłam – dokończyła.

Zapadła krótka cisza, w której było słychać tylko buczenie wentylatora. Upał silnie dawał się we znaki nawet w klimatyzowanym mieszkaniu.

– Dlaczego? – zaczęła Tina. – Dlaczego uciekłaś, nie zostawiając żadnej wiadomości? Wszyscy cię szukali. Rodzina, znajomi, policja... Nawet ja chciałam przyjechać, żeby pomóc w poszukiwaniach, ale poważnie się rozchorowałam i zostałam przykuta do łóżka na dwa tygodnie. Czemu, Izzy? Jaki miałaś powód? Co to miało na celu? Dlaczego...

– A jak ty byś postąpiła na moim miejscu?! – przerwała jej Isabelle nagłym wybuchem złości. – Moje życie było w rozsypce. Ojciec zdradził matkę, wyprowadził się, co wpędziło ją w alkoholizm. Mój młodszy brat omal się nie zabił skacząc ze skały do jeziora, żeby się popisać przed kolegami. Z tego powodu odwołali wyjazd. Miałyśmy się nie zobaczyć w te wakacje, choć tak bardzo potrzebowałam z tobą porozmawiać, a to nie były rozmowy na telefon. Do tego dzieciaki z mojego osiedla zaczęły mnie prześladować, robić mi krzywdę. Jeden osiłek nawet próbował mnie zgwałcić. – Głos na chwilę uwiązł jej w gardle. – Co innego mi pozostało? Nie chciałam tam być. Pragnęłam wyrwać się z tego piekła, które pozornie było rajem na ziemi. A kiedy miałam to zrobić jak nie po swoich osiemnastych urodzinach? Oficjalnie stałam się dorosła, mogłam robić, co mi się podoba. Nie sądziłam, że zrobi się z tego taki szum jak zniknę na tydzień czy dwa.

– Tydzień czy dwa? – powtórzyła oszołomiona. – Zniknęłaś na dwadzieścia lat! Jak w ogóle ci się to udało?!

Izzy zerknęła na swoje paznokcie, pod którymi zgromadziło się mnóstwo brudu. Złość odpłynęła z jej twarzy, zastąpiona wyrazem zagubienia, może nawet poczucia winy.

– Przefarbowałam włosy na brąz, żeby mnie nie rozpoznali, choć strasznie tego żałuję, a kolega skołował mi fałszywy paszport i załatwił bilet na prom do Szwecji. Wiele mnie to kosztowało, ale jakoś musiałam mu się odwdzięczyć. Nie chciałam kraść pieniędzy, więc zaczęłam je zarabiać. Nie wspomnę, w jaki sposób, nadal się tego brzydzę. Część przesyłałam jemu, część przeznaczałam na utrzymanie w Sztokholmie i po półtorej roku odłożyłam wystarczająco, żeby wyjechać w inne części Europy, zwiedzać, nocować co dzień gdzieś indziej... Założę się, że nigdy nie odwiedziłaś tylu miejsc, co ja. Kiedy skończyły mi się pieniądze, łapałam się dorywczych zajęć, a w końcu dostałam tę gitarę od jakiegoś ulicznego pijaka w Budapeszcie. Był zbyt wstawiony, żeby grać samemu, więc poprosił mnie, a kiedy uznał, że dobrze mi idzie powiedział „Weź ją sobie". I wyzionął ducha. Nawet nie wiesz, jak bardzo zszokowana byłam, kiedy...

– Przestań mówić takie rzeczy. Szok po zmarłym pijaku to nic w porównaniu z tym, co ja przeżywałam przez te wszystkie lata. Wiadomość o tym, że zaginęłaś zniszczyła mi życie, jakby było nie dość okropne. Najpierw zmarła moja prababcia, potem zerwał ze mną Peter, a ty...

– Naprawdę przejęłaś się Peterem? Przecież to dupek! Od zawsze to wiedziałyśmy.

– Nie o to mi...

– Swoją drogą, zawsze miałaś słabość do blondynów, co? Ryan, Simon, Nathan – chociaż tego akurat lubiłam – Peter, a teraz ten Steve. Szkoda tylko, że wszyscy okazali się baranami.

Tina ściągnęła brwi.

– Steve nie jest...

– Oczywiście – powiedziała Izzy przeciągając samogłoski. – Masz świadomość, że on cię zdradza? Nawet teraz, w tym momencie?

Kobieta zakrztusiła się kawą. Wytarłszy usta chusteczką, spytała:

– Jak to?

Isabelle wyciągnęła z kieszeni telefon – najnowszy model, na widok którego Tina zrobiła wielkie oczy. Przesunęła po ekranie kilka razy i pokazała przyjaciółce zdjęcie, na którym był Steve z jakąś roześmianą młodą brunetką o długich nogach.

– To Jessie, jego sekretarka – oznajmiła Tina, przyglądając się uważnie mężowi. – Pracują nad dużym projektem od dwóch tygodni. To normalne, nie mam powodów podejrzewać go o zdradę.

– Czyżby?

Kolejne zdjęcie – ciemniejsze, ale wciąż czytelne – przedstawiało Steve'a i Jessie pijących razem coś, co wyglądało na białe wino. Na jeszcze następnym obściskiwali się zapamiętale, a na następnym...

– Zabierz mi to sprzed oczu!

– Teraz mi wierzysz? – spytała Izzy, chowając komórkę do kieszeni.

Tina zaczęła się trząść. Miała wrażenie, że zaraz wybuchnie płaczem. Ten dzień od rana był okropny, nie spodziewała się, że może być jeszcze gorzej. Zamknęła oczy, ukryła twarz w dłoniach i poczuła ciepłe łzy spływające po policzkach, kolejny raz tego dnia.

Izzy stanęła za nią, pogłaskała ją po głowie, a widząc, że jest w stanie całkowitej rozsypki otoczyła ją ramieniem. Tina odwróciła twarz w stronę przyjaciółki i wypłakała się w jej koszulkę. Nawet silny zapach potu bijący od ubrania nie był przeszkodą. Liczyło się tylko to, że wreszcie odzyskała kogoś, komu mogła się zwierzyć.

– Mamo? Kto to jest? – usłyszała nagle z głębi mieszkania.

– Witaj, kotku – powiedziała Tina, pociągając nosem. Nie miała wątpliwości, że cały jej makijaż spłynął wraz ze łzami, ale się tym nie przejęła. – Jak było na treningu?

– Wyśmienicie. Wreszcie pokonałam Judy. – Paula weszła do kuchni, zgarnęła jabłko, a przy tym nieustannie patrzyła na nieznajomą kobietę.

– Tak? To świetnie!

– Niezupełnie. Trafiłam ją piłką w brzuch i przyjechało pogotowie.

Izzy zaśmiała się.

– Humor ma po tobie. Szydercza jak matka, ot co.

– Kim pani jest? – spytała Paula powoli, z nieskrywaną ciekawością.

Tina wstała i podeszła do córki. Otoczyła ją ramieniem i powiedziała:

– Kochanie, to ciocia Isabelle. Przyjaźniłyśmy się w dzieciństwie, a potem...

– Zaginęła – dokończyła Paula. Matka spojrzała na nią zdumiona.

– Skąd wiesz?

– Widziałam jak płaczesz. Raz do roku, w ten sam dzień. Kiedyś grzebałam w twoich rzeczach i znalazłam stare gazety.

– Grzebałaś w moich rzeczach?! – przerwała jej Tina, dogłębnie zszokowana. Zaraz potem się opanowała. – No cóż, później o tym porozmawiamy. Mamy większe zmartwienie na głowie. Paula, idź do pokoju i czekaj tam.

– Mamo, co się dzieje...?

– Idź – poleciła ze stanowczością. Gdy córka wyszła, Tina zwróciła się do Isabelle: – Musisz mi pomóc.

***

Światła w mieszkaniu były zgaszone, gdy Steve późnym wieczorem wrócił do domu. Idąc w głąb korytarza potknął się o coś dużego, zaskakująco miękkiego. Przeklął pod nosem, próbując nikogo nie obudzić. Po omacku dotarł do sypialni, gdzie oślepiło go mocne światło latarki, która rozbłysła w chwili, gdy ten przekroczył próg.

– Och! Witaj, kochanie! Wybacz, że tak późno...

– Wybacz – prychnęła Tina zakładając nogę na nogę. – Jakże wyszukane słowo, od którego zaczynasz rozmowę. Odpowiednie w tej sytuacji, jak sądzę.

Steve spojrzał na żonę zmrużonymi oczami. Podejrzliwość malowała się na jego twarzy.

– Przepraszam. Strasznie się to wszystko przeciągnęło, klient dwa razy wydzwaniał, żeby nas pospieszyć, a szef chciał odebrać nam premie i...

– Zapewne Jessie pomagała ci przy projekcie, prawda?

– Oczywiście, to moja sekretarka. Do czego zmierzasz, kotku?

Tina powoli pokręciła głową, pozwalając by włosy przesłoniły jej twarz. Oczy kobiety powoli wypełniały się łzami.

– Jak mogłeś mi to zrobić, Steve? – spytała. Głos uwiązł jej w gardle i przez chwilę panowała cisza, w której słychać było tylko cichy płacz Tiny. – Po tylu latach małżeństwa! Mamy wspaniałą córkę, wielkie mieszkanie, tyle pieniędzy... Chciałeś nawet zabrać mnie na drugi miesiąc miodowy! Ty... ty zdrajco!

Zerwała się z łóżka i podeszła do męża, pozostawiając latarkę na łóżku, świecącą prosto na Steve'a. Bez zastanowienia spoliczkowała go i zalała się łzami.

– Nawet nie próbujesz się bronić! – rzuciła oskarżycielsko, kiedy chwilowo odzyskała nad sobą panowanie. Uderzyła go w drugi policzek. Twarz jej męża zrobiła się równie czerwona jak szkarłatne zasłony w sypialni.

– Kochanie, ja... – westchnął. – Jutro spakuję się i wyprowadzę na parę dni. Porozmawiamy jak ochłoniesz.

– Och, oszczędziłam ci fatygi, złamasie! Wiesz, wcześniej nawet wyprałam ci ciuchy. Strasznie śmierdziały.

Przez chwilę Steve stał wrośnięty w ziemię. Otrząsnął się i podszedł do szafy. Jego połowa świeciła pustkami – została tylko jedna błękitna koszula, już na niego za mała, w której Tina uwielbiała wychodzić na spotkania z koleżankami. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby zniszczyła i ten ciuch.

Niewiele myśląc, Steve wycofał się do przedpokoju i zapalił światło. Na podłodze leżały dwie wypchane po brzegi torby, o które wcześniej się potknął. Przybierając minę samca alfa, zgarnął bagaż i już miał wyjść z mieszkania, kiedy ze swojego pokoju wychyliła się Paula.

– Przyszłaś pożegnać się z tatusiem? – zagadnął córkę, siląc się na pogodny ton. Nie miał złudzeń, że Paula już wiedziała, co się stało. Zazwyczaj stała po stronie matki. Nie było też rzeczy, która by jej umknęła.

Dziewczynka podeszła do ojca, objęła go w pasie, a zaraz potem wymierzyła cios prosto w żebra. Steve omal nie zgiął się w pół. Z grymasem bólu i poczucia winy wyszedł na klatkę schodową, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie wziął ze sobą kluczy z przedpokoju.

– Jak myślisz, ile zajmie mu zorientowanie się, że te ciuchy nie nadają się do użytku? – zapytała Izzy, wychodząc z łazienki. Objęła ramieniem załamaną Tinę, której oczy były czerwone od łez. Paula patrzyła na matkę ze współczuciem, ale nie wyglądała, jakby chciała płakać.

– Cóż, jego nowa dziewczyna niech się o to martwi. Może pożyczy mu jakieś majtki na parę dni – mruknęła Tina ponuro, choć było widać, że ta myśl nieco ją rozbawiła.

– Płyn do płukania, wybielacz i dwie butelki acetonu. Nawet ja nie jestem na tyle podła, żeby wylać taką mieszankę na czyjeś ubranie.

Tina parsknęła śmiechem. Paula podeszła do matki i ją przytuliła.

– Należy mu się – powiedziała.

Mama pogłaskała ją po głowie.

– Owszem, zasłużył sobie. Ale ty nie próbuj tego zrobić z moimi ubraniami.

– Obiecuję.

Tina ucałowała córkę w czoło i poleciła jej iść spać. Razem z Isabelle udała się do kuchni, gdzie otworzyły dużą butelkę białego wina.

– I co teraz? – spytała Tina, nalewając alkoholu do kieliszków na wysokich nóżkach.

– Jakoś się otrząśniesz, wniesiesz pozew o rozwód i oczywiście wygrasz, a potem znajdziesz nowego faceta, może nawet nie jednego, z którym założysz nową rodzinę. Kto wie, może Paula doczeka się rodzeństwa?

Stuknęły się kieliszkami i wypiły napój duszkiem, krzywiąc się przy tym. Półsłodkie wino okazało się zaskakująco kwaśne.

– Nie mówię o sobie, ale o tobie – zaznaczyła Tina. – Co ze sobą zrobisz?

Pytanie zdumiało Izzy. Wahała się przed odpowiedzią, a w końcu przyjaciółka ją uprzedziła.

– Chyba nie sądziłaś, że pozwolę ci znowu tułać się po ulicy, co? Możesz pomieszkać u mnie przez jakiś czas.

Isabelle niemal upuściła kieliszek na podłogę. Drżącą ręką odstawiła go na stół, po czym wbiła wzrok w Tinę.

– Mówisz poważnie? Ach! To przewspaniale...

– Mam tylko jeden warunek – ostrzegła Tina. – Powiesz wszystkim prawdę o swoim zaginięciu. Zacznij od swoich rodziców. – Podała jej słuchawkę od telefonu stacjonarnego.

Izzy wzięła ją do ręki z niepewną miną.

– Po tylu latach mam się do nich odezwać? Oni... nawet nie wiem, jak zareagują. Na pewno będą źli, albo nawet gorzej. Albo...

– Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz. Wybrać ci numer?

Przełknąwszy głośno ślinę, Isabelle kiwnęła głową.

Koniec

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top