Rozdział IV - pierwsza misja

Rey przetarła powieki. Ach, na pewno ten budzik rebeliantów ją ubudził. Spojrzała na zegarek. 9:27. Nie, troskliwa Leia go wyłączyła. Po prostu Rey była zmęczona i się nie wyspała. Rozejrzała się po pokoju. Gdzie jesteś? - ty pytanie cały czas ciążyło w jej głowie. Nie wiedziała, kim ona jest. Ale wiedziała, że żyje. Luke i Leia mówili, że nie, że to niemożliwe, ale Rey wiedziała! Wiedziała, że Aurelia, jej przyszywana siostra żyje. I że Rey będzie jej szukała. Bardziej niż matki.

Z tym właśnie postanowieniem dziewczyna poszła do czegoś w rodzaju stołówki. Nie było tam już nikogo, rebelianci wyruszyli już o szóstej rano. W drzwiach Rey natknęła się na Skywalkera.

-Też dopiero teraz wstałeś? - podniosła lekko kącik ust.

-Nie. Od piątej rano medytowałem. Ale nic jeszcze nie jadłem. Tak więc idę teraz. Panie przodem - powiedział, ustępując jej przejście.

-Starsi też - obydwoje się uśmiechnęli.
Podeszli do bufetu. Rey nałożyła sobie croissanta i wzięła szklankę świeżo wyciskanego soku z pomarańczy. Następnie usiadła przy pierwszym lepszym wolnym stole i zaczęła jeść.
Luke dosiadł się do niej.

-Też wczoraj poczułaś - zaczął rozmowę - jakieś zakłócenia w mocy?
Rey przypomniało się to, co wczoraj mówiła przy oknie! Skywalker to wyczuł, ale głupio.

-Nie, ale wyczułam.... czyjąś obecność, bliskość... - Rey się zawahała.
"Słychać było. Nie wszyscy w nocy mówią do okna "gdzie jesteś?" " - pomyślał Luke.

-A gdzie jest Leia? - Rey oderwała go od rozmyślań.

-Pewnie rozdziela rebeliantom misję. Chodź, może dla nas też się coś znajdzie - Luke mrugnął do córki.

-No to chodźmy.

Wyszli ze stołówki, wcześniej odkładając naczynia w wyznaczonym okienku. Poszli długim korytarzem, aż doszli do gabinetu generał. Rey delikatnie zapukała do drzwi.

-Proszę! - rozległ się głos Lei.

-Cześć, Leia...

-Lub "witaj pani generał", jak wolisz - wtrąciła Rey.

-Cześć, kochani. Dzisiaj dostaniecie dość drobną misję. Wylecicie w poszukiwaniu jedzenia. Mam nadzieję, że uda się to załatwić drogą handlu.
Nie chcemy przecież polować...- Generał westchnęła.

- Jasne. Chodź, Rey pojdziemy do hangaru po statek - Luke westchnął ciężko.

"Co oni dzisiaj tacy smutni?" - Dziewczyna pytała samą siebie w myślach, podążając za Skywalkerem. Zawsze mistrz był taki przepełniony optymizmem, a generał.... chyba szczęśliwa. Więc co im takiego się dzisiaj stało? Może to przez tą pogodę? Było dziś wyjątkowo deszczowo.

-Rey... proszę, to twój blaster...tak, wiem, że nie skończyłem jeszcze waszych mieczy, wybacz. Leia jeszcze rozważa moją propozycję. Niestety... obawiam się, że może do nas nie dołączyć.

-Czy jest wyszkolona?
-Tak, skończyłem ją szkolić jeszcze przed twoim urodzeniem. Nawet przed Poznaniem Isabelle - tu Luke znowu ciężko westchnął. Rey po prostu weszła do ścigacza i zajęła miejsce za sterami. Za chwilę Luke usiadł obok niej.

-Czemu... czemu - Rey przerwała na moment - dlaczego wszyscy są tacy smutni?

-Ach, więc ty nic nie wiesz? - Luke podrapał się po brodzie. Po chwili kontynuował - dzisiaj jest rocznica od kiedy... kiedy Ben Solo... no wiesz, kiedy zabił ich wszystkich. A wieczorem będzie rocznica śmierci Aurelii, Lilianny, tego chłopaka... nie pamiętam imienia, nie znałem go. No i wiesz... zawsze też obchodzili twoją rocznicę śmierci, ale w tym roku chyba nie będą jej obchodzić... no, to właściwie dobrze - powiedział Luke, a Rey poczuła się martwa.

-Jasne, oby nie. Nie chcę stawiać znicza. - zakpiła Rey. Jej też chyba udzielił się ten ponury nastrój.

Dalej lecieli w milczeniu. Ale kiedy wylecieli mniej więcej na skrzyżowanie, które wymagało wiedzy, dokąd właściwie chce się jechać, Luke spytał:

-Na Tatooine?

-Na Tatooine - potwierdziła Rey.

Następnie udali się na tą właśnie planetę.

&&&

-Jasne, zaczynamy! - Krzyknął mężczyzna, a ludzie wiedzieli, co robić. Podnieśli swoje transparenty i zaczęli krzyczeć : " Stop władzy najwyższego porządku! "

&&&

Rey i Luke zaczęli iść w stronę rynku głównego, na którym zawsze można coś wyhandlować.Kiedy jednak zbliżali się do rynku zobaczyli strajkujący tłum. Był on taki duży, że totalnie zablokował przejście Jedi i innych ludziom, którzy też chcieli przedostać się do rynku.

Na początku chcieli to przeczekać. "Stop władzy najwyższego porządku!", "Skywalker nas uratuje" po ostatnim zdaniu Rey prze kontakt mocą przekazała Skywalkerowi, że lepiej się stąd zmywać, dopóki go jeszcze nie rozpoznają. Niestety, kiedy Rey już się odwróciła, a Luke prawie, jakaś kobieta krzyknęła :

- To Skywalker, to on! - następnie tłum udźwignął zdezorientowanego mistrza i zaczął go ze sobą nieść.

"No świetnie "- pomyślała Rey. Pobiegła szybko do miejsca, w którym aktualnie się znajdował Luke. Przeskoczyła tłum, a robiąc to chwyciła kawałek peleryny Luke'a. Nic to jednak nie dało, bo tłum tylko ją zdeptał. Dziewczyna była wściekła. Na szczęście w porę zauważyła, że Luke miał przy sobie miecz, który przypadkiem udało jej się wyciągnąć. W głowie miała już plan.

Zaczęła biec przed siebie, jak najszybciej się dało. Nie zważając na ból nóg i na nic innego. Po prostu biegła jak najszybciej. Na szczęście tłum jej nie zauważał. Kiedy minęła go, zaczęła biec jeszcze szybciej. Będąc około 100 metrów prze tłumem, stanęła, wyciągnęła miecz świetlny. Jeszcze go nie uruchomiła. Podniosła tylko do góry. Kiedy tłum wystarczająco się zbliżył, Rey uruchomiła miecz świetlny. Zrobiło to piorunujące wrażenie na ludziach.

-Tak... - zaczęła krzyczeć Rey. - nie znacie mnie. Nie wiecie kim jestem, nie kojarzycie mnie. Powiedzieć wam kim jestem? - było to chyba jednak pytanie retoryczne, bo Rey nie oczekiwała odpowiedzi. - Tak, jestem córką Luke'a Skywalkera - tymi słowami wywołała spory ruch pośród tłumu. - wyszkoloną, przygotowaną przez ojca na wszystko. Jesteśmy w czasie misji. Proszę, oddajcie mi Luke'a, ma obowiązki, a razem na pewno pokonamy najwyższy porządek! Musicie tylko w nas wierzyć! -Dziewczyna zakończyła tryumfalnym podniesieniem miecza najwyżej, jak się dało. Tłum wiwatował i po chwili wyłonili się ludzie niosący mistrza. Zaczęli głośno klaskać, a Jedi udali się na rynek. Nareszcie.

-Przyznam, że to było świetne zagranie. Jak na to wpadłaś?

-Kiedy uświadomiłam sobie, że nie mogę im cię odebrać siłą, zrozumiałam, że muszę użyć perswazji, ale nie mocą. Ludzie, nawet najgłupsi, mają zbyt silne umysły. Więc stwierdziłam, że jakoś trzeba im zaimponować.

-Rey - Luke od zawsze chciał zadać to pytanie - Czy... czy ja - wahał się.
-Słucham? - uśmiechnęła się dziewczyna
-Wiesz... czy ja... to znaczy.... - mistrz nadal się wahał. - Czy mógłbym cię nazywać córką???? - wypalił w końcu. I chyba od razu tego pożałował, bo zatknął sobie usta.

-Oczywiście! Przecież nią jestem, nie?

-Dobrze, chodźmy. Wiesz, tu chyba już nic nie znajdziemy ...

&&&

Luke w duchu bardzo się cieszył. Teraz będzie mógł mówić do Rey tak, jak chciał... Żeby tylko jego córka dała radę ściągnąć Isabelle na dobrą stronę... byłby wtedy najszczęśliwszym Jedi w Galaktyce... właściwie jedynym, ale jednak.
Postanowił zagadać do Rey:

-Gdzie teraz polecimy? Gdzieś, gdzie można kupić jedzenie... o, wiem! Co powiesz na Naboo?

-Jasne! Zawsze marzyłam, żeby tam polecieć, na corocznym festynie na Jakku były zawsze opisy i zdjęcia wszystkich planet, tylko stąd je znam -dziewczyna westchnęła.

-Rey, ja naprawdę nie wiedziałem, że żyjesz. Wiesz, wyczułem do dopiero przy tej całej walce z Renem... moc była wtedy w tobie taka silna....

"Jakoś nie wyczuwasz teraz obecności mojej siostry"- pomyślała Rey, ale tak, aby Luke nie mógł wtargnąć do jej mózgu.

Dalej lecieli już w kompletnej ciszy. Nie odzywał się, nie mieli po co.Kiedy wylądowali, Luke postanowił zostać w statku, ponieważ poczuł ból w kościach. Był przecież stary, co się dziwić. Rey poszła więc z uśmiechem przez tą piękną polanę prowadzącą do pałacu, obok którego znajdował się rynek.

Dziewczyna weszła przez wrota pałacu. Cóż, w tych stronach wszyscy ją już znali. Była w końcu bohaterką.

-Witam, ty pewnie jesteś Rey? - spytała jedną z przechodzących właśnie dam dworu.

-Tak... - Rey spojrzała niepewnie.

-Z jakiej okazji zechciałaś nas odwiedzić?

-No cóż... właściwie, to dostałam misję kupienia jedzenia i... stwierdziłam, że ta planeta będzie najlepsza.

-A.... - zapał damy dworu trochę zgasł. - Ale zgodzisz się na krótką wizytę u królowej, prawda? Dosłownie taką małą...

-No, jasne - Rey nie pozostało nic innego niż zgodzenie się.

-Świetnie! - krzyknęła dama dworu - chodź ze mną. - i zaprowadziła Rey przez długi korytarz.

Ta droga wydawała się być wiecznością. Tyle dróg, korytarzy, tego wszystkiego.... Rey nie wiedziała, jak te damy dworu się w tym wszystkim odnajdują. Pałac był ogromny, Rey zapomniała by zapewne drogi tuż po wejściu do niego.

W końcu znalazły się przed sporymi i wysadzanymi złotem drzwiami. Dama dworu odezwała się:

-Chwileczkę, zapowiem cię królowej, zostań tu. - Rey usłuchała, a dama dworu weszła do pokoju. Rey to nieco rozśmieszyło, ponieważ dama była tak otyła, że musiała w tym celu otworzyć oby dwa szerokie skrzydła drzwi. Następnie je zamknęła. Rey nic nie słyszała, więc dla zabicia czasu postanowiła przez moc skontaktować się z ojcem.

"Tato, to chyba jeszcze trochę zajmie, bo jakąś dama dworu zaciągnęła mnie na spotkanie z królową... nie martw się, po prostu będziesz musiał trochę poczekać. "

Za chwilę też poczuła drobne ukłucie w głowie, a potem usłyszała głos:

"Jasne. Zostań tam ile chcesz, ja tu się nie nudzę. Robię coś, co będzie dla ciebie niespodzianką. Nie mogę powiedzieć. Miłego spotkania, pa. Aha i nie mów im, że jestem w pobliżu..."

-Oto Rey Skywalker, córka Luke'a Skywalkera, która pokonała Kylo Rena! - Rey, słysząc zapowiedź weszła niepewnie do sali. Spojrzała na królową. Ładna, szczupła blondynka o zielonych oczach. Przyjaźnie się do niej uśmiechała. Dała znać danie dworu gestem, aby wyszła. Tak też dama dworu uczyniła.

-Witaj. Usiądź tu obok mnie, ja nie gryzę. Mimo, że mam opinię poważnej, to wcale taka nie jestem. Wiesz, królowa, dworskie zachowanie... właściwie, to mnie zmusili do koronacji. Nadal nie rozumiem, czemu. Ja nigdy tego nie chciałam. Ja to moja siostra bliźniaczka - owszem. Jednak któlową zostałam ja. No, cóż, los jednak chciał, aby tak było. Bardzo lubiłam moją siostrę, ale niestety - przez zazdrość o tron, odwróciła się ode mnie. Uciekła... nie wiem, gdzie. No, a więc to ty pokonałaś Rena? - Rey polubiła tą gadatliwą kobietę - jesteśmy ci wdzięczni. Podobno planował ataki na Naboo. Jednego nawet się dopuścił. Zginęło dwanaście osób, zbierających jabłka w sadzie. - królowa westchnęła.

-Kylo Ren to tchórz. Zabija słabszych od siebie i bezbronnych. Przy mnie strasznie się bał. Udawał małego, skruszonego chłopca. Myślał, że weźmie mnie na litość. Przeklęty tchórz!

-To prawda. Mam do ciebie pytanie: czy jesteś wyszkolona?

-Jasne. Ojciec zdążył mnie wyszkolić bardzo szybko. Cztery dni temu zaczęłam szkolenie.

-Naprawdę? Dobra jesteś. Myślę, że Naboo jest bezpieczne. Zechcesz nas chronić?

-Oczywiście. Jeżeli tylko będziecie potrzebowali pomocy, od razu wezwijcie generał.

-Dziękujemy. Możesz mówić mi po imieniu. Lara.

-Dziękuję, Laro. Tak jak już mówiłam, możecie na mnie liczyć. Jednak... choć nie powinnam tego mówić. Ojciec na mnie czeka. Chciał, abym nikomu nie mówiła, że tu jest, zasłabł i nie mógł pójść. Zresztą, kiedy byliśmy na Tatooine, jakiś szalony strajkujący tłum porwał go. Musiałam ich powstrzymać. - obydwie się zaśmiały

-Spokojnie. Na Naboo mieszkają raczej szanowani senatorowie, nie mają oni w zwyczaju strajkować. Ogólnie, na naszej planecie zawsze panuje pokój... chyba, że Ren... ale... on już chyba nie wróci. To co? Chodź, pójdę z tobą i wybiorę dla ciebie najlepszy towar. Zapasy dla rebeliantów?

-Tak. Zaczynam od łatwych misji.

-Rozumiem. Idziemy?

-No jasne! Chwila... zobacz! - Rey skupiła się na drzwiach. Nie istniało teraz nic innego. To, że obok niej była Królowa Naboo, nie miało teraz żadnego znaczenia. Skupiła się i przy użyciu mocy otworzyła drzwi.

-Brawo! Ja bym nigdy nie ogarnęła tych twoich mocy. No, chodź, jeszcze służba nas zobaczy!

Pobiegły schodami. Nagle piętro niżej zauważyły służącą, która niosła pościele.

-Tutaj! - szepnęła Lara do Rey, wciągając ją za jedną z kolumn. Przywarły do niej plecami i czekały. Służącą przeszła obok nich, zasłonięta prześcieradłami. Nie zauważyła ich. Kiedy zniknęła w jednym z korytarzów, Rey i Lara szybko zbiegły po schodach. Szybko pobiegły na sam dół.

-A może pójdziemy przez ogrody pałacowe? Ojciec na pewno zechce poczekać....

- Właściwie, to... powiedział mi, że ma co robić, więc... dobra! - powiedziała Rey bez wahania.

-No to chodźmy... tylko najlepiej tylnim wyjściem dla ogrodnika. Pracuje ona rano, więc teraz go nie ma, a przy tym zostaniemy niezauważone.

-Dobra. Prowadź.

-Jasne.

Lara poprowadziła ją przez pusty i długi korytarz.

-To tu. Dobra, wychodzimy.

Wyszły przez kolejne obszerne drzwi i weszły do ogrodu. Rey stanęło serce. Jak tu było pięknie. Wszędzie krzaki róż, lawendy, tulipany... Rey znała mało gatunków kwiatów, ale czemu się dziwić... były tu setki różnych krzewów. Rosły tu także drzewa o różnych kolorach liści. Wszędzie były poustawiane fontanny, pomniki i piękne, zrobione w starym stylu ławki. Rey szła piękną dróżką i nie mogła wyjść z podziwu. Blondynka popatrzyła na nią i uśmiechnęła się.

-Tu właśnie spędzam wieczory. Cóż, jeżeli kiedyś będziesz miała wakacje, możesz tu przejechać i zostać tak długo, jak będziesz chciała. Oprowadzić cię po ogrodzie?

-No, jasne! Tu jest tak pięknie!

-No to chodź.

Lara oprowadzała ją ją po ogrodach. Kiedy wyszły zza jednego z drzew, Rey już wogóle oniemiała. Tam było oczko wodne! Gdzie tam oczko wodne! Staw! Wielki staw z drewnianym mostem i liliami wodnymi. I dodatkowo... w jego wodzie pływały piękne, czerwone karpie. Zwykła zbieraczka złomu będzie spędzała tu wakacje, kiedy jakimś cudem je dostanie. Ciężko w to uwierzyć. Nie, Rey. Już nie jesteś zbieraczką złomu. Jesteś córką Skywalkera, bohaterką Galaktyki. Teraz jesteś tego godna.

- A tu - zwróciła się do niej Lara, kiedy zeszły z mostka na oczku wodnym - tu jest mój ulubiony zakątek. Kocham zwierzęta i mam mini hodowlę. Zresztą zobacz! Kiedy Lara otworzyła klatkę, rzuciły się na nią dwa małe pieski. Rey rozpoznała rasę - Shih tzu.

-Mam też kilka kotów. Ale one tylko gdzieś łażą. Moje małe pupilki są tu zawsze. I nawet mam ludzi do ich pielęgnacji. Tak mieszkają. Psy. - powiedziała, aby upewnić zdziwiona dziewczynę wpatrującą się w dość spory, ale niski domek z drzwiami dostosowanymi do psów. A, mam też króliki. Zobacz - wskazała na klatkę, w której skakało pięć uroczych maluchów.

-Śliczne.

-O, a tam jest wyjście na rynek. Chodź - Lara pociągnęła ją za rękę i wyszły z ogrodu.

-A więc tak, pojedźcie z nią do statku, to Rey Skywalker! Bardzo ważna osoba. Oddajcie jej zapasy żywności i upewnijcie, że jej statek działa. Jak tu przelecicie, zameldejcie się u mnie.

-Rozkaz, królowo.

-Żegnaj Rey - Lara rzuciła jej się na szyję.

-Do zobaczenia! I jeżeli będziesz miała kłopoty, to od razu się Skontaktuj z generał!

-Tak jest, pani Skywalker. No, cześć, kochanie!

-Pa! - krzyknęła Rey, kiedy już siedziała wraz z służbą na ścigaczu.

-Pa! - odpowiedziała Lara.

"No proszę... królowa Naboo... kto by pomyślał?"
(A tu macie Larę)

&&&

Dziękuję. Tak, to już wszystko, możecie jechać. I powiedzcie królowej, że wszystko dobrze - poleciła Rey służbie. Kiedy ta odjechała, Rey weszła do statku. Usłyszała dziwny trzask. Zdziwiona, poszła tam, skąd dochodził. Zobaczyła zmieszanego Luke'a, który chyba coś chował. Postanowiła na razie się tym nie interesować.

-Cześć. Mam już te zapasy. Królowa bardzo miła. Kazała mi mówić do siebie po imieniu. Właściwie, to zostałyśmy przyjaciółkami. Oprowadziła mnie po ogrodach. Rozmawiałyśmy... mam nadzieję, że się nie nudziłeś?

-Co? Nie, no skąd. - Luke był jakby zamyślony. Usiedli do sterów i podróż przebiegła im w ciszy.

&&&

Kiedy odwieźli już zapasy do hangaru, Luke powiedział Rey, że musi pójść do Lei, bo ma do niej "sprawę". Nic więcej jej nie powiedział. W każdym razie Rey stwierdziła, że uda się na stołówkę, bo już pora kolacji. Była bardzo głodna, ponieważ od rana nic nie jadła. Podążała szybkim krokiem w stronę jadalni - i tak już była spóźniona. Jak zwykle....

Kiedy weszła do pomieszczenia, był tam straszny gwar. Wszyscy głośno dyskutowali, a naprawdę, nie było tam mało osób. Dziewczyna udała się do bufetu. Nałożyła sobie kilka naleśników i wlała wodę do szklanki. O niczym nie marzyła w tej chwili tak bardzo, jak o zimnej wodzie. Kiedy już miała wszystko na tacy, postanowiła poszukać przyjaciół. Rozejrzała się, ale nigdzie nie mogła ich dostrzec. Nic dziwnego - był tu straszny tłum. Rano było tu zdecydowanie spokojniej. No cóż, Rey nie miała wyjścia, musiała użyć mocy do odnalezienia przyjaciół. Skupiła się więc tylko na tym. Niedługo coś kazało jej iść w prawo... potem w lewo, między stolikami, następnie naokoło i... zobaczyła machającego jej Finna. Z uśmiechem ruszyła w jego stronę.

-Cześć. Co tam dzisiaj robiliście?

-Z grubsza pomagaliśmy rebeliantom przy naprawianiu statków. A ty?

-Przydzielono mi i Luke'owi znalezienie jedzenia... było ciężko. Na Tatooine jakiś strajkujący tłum zabrał Luke'a i musiałam im go odebrać... a potem staruszek zasłabł i musiałam sama pójść na Naboo. Królowa była dla mnie bardzo miła. Ogólnie, było dobrze, ale jestem mega zmęczona.

-Nie macie jeszcze tych misji... no wiesz, tych dla Jedi?

-Nie! Dopiero za niedługo. Wiecie... - Rey zbliżyła się do przyjaciół i zaczęła szeptać - Luke próbuje namówić generał - odchrząknęła - aby... aby została Jedi.

-Jak to???!!! A kto będzie dowodził?!

-Nie wiadomo... nic.

Dalej jedli w milczeniu. Po około piętnastu minutach usłyszeli głos Lei z megafonu:

-"Rebelianci. Jutro przerywamy wszelkie misję. Przyda wam się odpoczynek. Jutro o godzinie 11 proszę o zbiórkę w auli. Nadchodzi wielka zmiana. Miłego snu. "

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top