|32| Stare dzieje

Czuję się, jakbym nie pisała rok...

Dla ciekawych lub chcących dowiedzieć się, jak się miewam, dłuższa notka znajduje się pod rozdziałem.

~*~

CHANYEOL

Chodziłem zdenerwowany dookoła pokoju. Zachowywałem się trochę jak psychicznie chory gówniarz, ale wszystko wskazywało na to, że te słowa opisują mnie najlepiej.

Co mnie opętało, żeby dzwonić do Karen? Nie widzieliśmy się dobre cztery lata, a teraz tak po prostu sobie o niej przypomniałem, akurat w takiej chwili. Na pewno zmieniła się tak samo jak ja. Równie dobrze moglibyśmy się teraz wcale nie dogadać albo nawet znielubić. Właściwie, byliśmy wtedy dziećmi. Gówniarzami praktycznie bez problemów. A przynajmniej tak to widzę teraz, gdy sprawy dopiero zaczęły się komplikować i mogę liczyć na to, że może być tylko gorzej.

Karen wyjechała, gdy miałem siedemnaście lat i dopiero zaczynałem się buntować przeciwko wszystkiemu, co mnie otaczało. Byłem (zresztą - do niedawna) chodzącą tykającą bombą i mogłem wybuchnąć dosłownie w każdej chwili. Z początku bodźce były dość wytłumaczalne. Ktoś mnie zaczepił, ktoś inny wyśmiał moje uszy lub kolana. Ale potem można było oberwać ode mnie o naprawdę byle co. Nie powstrzymywałem się. Wcześniej to właśnie Karen działała na mnie uspokajająco. Nie pozwalała mi wchodzić w bójki, mimo że bardzo tego chciałem, żeby zwrócić na siebie uwagę ojca. Dziś cieszę się, że nie zaszło wiele takich incydentów, bo cokolwiek bym nie zrobił, tata miał i ma mnie w dupie.

Karen nigdy nie przeszkadzała moja orientacja. Nie miała z tym problemu, nie była nachalna, nie podważała tego. Nie starała się przypodobać na siłę i chyba dlatego stała się moją przyjaciółką już w pierwszych latach szkoły.

O tym, że wróciła do Seulu, dowiedziałem się jakieś dwa dni temu. Znajomy znajomego znajomej przysłał mi wiadomość, że w razie co, to mam okazję spotkać się ze starą kumpelą.

Do dziś mam przed oczami jej nieopisaną radość wypisaną na twarzy, gdy rodzice Karen oznajmili, że całą rodziną wyjeżdżają do Chicago. Marzyła o życiu w Ameryce. Zresztą, ma amerykańskie korzenie i taką też urodę. Z włosami w kolorze jasnego brązu i niebieskimi oczami znacząco wyróżniała się wśród wszystkich Azjatek w szkole, które wyglądały praktycznie identycznie, zazwyczaj na siłę.

Czysto teoretycznie urwał nam się kontakt, bo nie dzwoniliśmy do siebie i zapominałem już wysłać jej życzenia na święta, ale, jak już mówiłem, od osób trzecich dowiedziałem się, że Karen przyjechała na miesiąc i wynajmuje mieszkanie w centrum Seulu. No tak, przecież obiecała mi, że jeśli uzbiera pieniądze albo los będzie chciał, by tak postąpiła, od razu wsiądzie w samolot i przyleci do Korei, a tym samym odwiedzi mnie.

Od razu zacząłem wspominać stare dobre czasy. Na początku postanowiłem dać jej czas na oswojenie się z naszym miastem. Miałem nadzieję, że nadal perfekcyjnie umie koreański. W każdym razie, ten czas znacznie się skrócił w ostatnich sekundach przed wybraniem jej numeru, którego cudem nie zmieniła. Poszczęściło mi się. Nie wiem, na co liczyłem podnosząc telefon do ucha, ale przed oczami miałem wszystkie momenty, w których mi pomogła. A było ich mnóstwo.

Nie pamiętam szczegółów dnia, w którym się poznaliśmy, ale myślę, że mogłem mieć wtedy jakieś dziesięć lat. Chyba bawiłem się wtedy piłką na podwórku szkolnym. Stałem sam, tak jak lubiłem, chociaż nieraz czułem potrzebę porozmawiania z kimś, kto mnie wysłucha, a może nawet pocieszy. Jednak to ja odrzucałem inne dzieci, nawet jeśli same podchodziły i chciały się ze mną zaprzyjaźnić.

Kiedyś, podczas wycieczki szkolnej, miałem koszmar z mamą. Rzucałem się po łóżku w uroczym pensjonacie, znajdującym się w pobliżu Busan, a koledzy z klasy patrzyli na mnie jak na wariata. Od tego czasu nawet nie musiałem udawać obojętnego. Wszyscy się mnie bali, niektórzy wytykali palcami i twierdzili, że jestem chory na głowę. Śmiali się, że powinni mnie zapakować do psychiatryka albo ubrać w kaftan bezpieczeństwa.

Ale wtedy zjawiła się Karen, której uśmiech nigdy nie schodził z twarzy.

Nie wiem, jak to się stało, że zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi, zważając na moje poczucie odosobnienia, ale wiedziałem, że od kiedy zabrała mi piłkę i zaczęła radośnie rzucać nią do kosza, staliśmy się nierozłączni, w wyniku czego wspólnie dorastaliśmy. Od tego też zaczęła się moja przygoda z koszykówką, ale to jest już mało istotne.

W każdym razie, Karen była dobrą przyjaciółką, która lubiła spędzać ze mną czas i dzieliła go też na swoje przyjaciółki. Po prostu była dobrym człowiekiem, dziewczynką o wielkim sercu. Traktowaliśmy się jak rodzeństwo, wspieraliśmy w trudnych chwilach i znaliśmy nawzajem na wylot.

I może właśnie to wszystko razem popchnęło mnie do tego, by zadzwonić do niej. Miałem nadzieję, że teraz mi pomoże, teraz, gdy jej potrzebuję. Rzadko potrafię sam wziąć dupę w troki i zazwyczaj muszę mieć kogoś, kto chociażby zweryfikuje, czy to, co chcę zrobić, jest jakkolwiek humanitarne. I tymi ktosiami są zazwyczaj moi przyjaciele...

Ale chwila, poprawka. BYLI.

Sehun i Jongin mają teraz własne problemy i, jak się okazuje, swój własny świat z (przyszłymi) drugimi połówkami. Nie mam im tego za złe, bo miłość jest ważna i te sprawy. Przecież im kibicuję, a hipokryzja Jongina nie udziela mi się na tyle, żeby przeklinać na nich, a samemu robić podobnie. Naprawdę, nie żebym im się dziwił, sam kilka razy zrezygnowałem na przykład z wyjścia na piwo, na rzecz wieczoru z Baekiem. Jednak teraz naprawdę nikt nie miał dla mnie czasu, więc musiałem sobie radzić sam.

Znaczy, to nie tak, że chłopaki radzili mi dobrze i ich obecność była mi koniecznie potrzebna. Skądże znowu. Zazwyczaj radzili mi najgorzej, jak się dało, ale chociaż dawali mi jakieś wsparcie psychiczne i sprawiali, że stwierdzałem, że mój pomysł wcale nie jest taki najgorszy (przynajmniej w porównaniu do ich pomysłów). Słuchanie moich przyjaciół to jak pójście na pewną śmierć, a uwierzcie mi, nawet nie mam ochoty przytaczać przykładu, gdy posłuchałem moich wspaniałomyślnych przyjaciół, naprawdę. Wolę już zaufać sobie (chociaż to też jest bardzo średnią opcją), a nie szukać dodatkowych problemów.

Jedyne, o czym marzyłem, to jak najszybsze pogodzenie się z Baekhyunem i wyjaśnienie mu wszystkiego po kolei. Jestem mu to winny, bo popełniłem błąd, i to nie jeden. Poza tym, może chwilowo potrzebowałem oderwać się od rzeczywistości i przypomnieć sobie czasy, w których miałem wszystko serdecznie w dupie, łącznie z własnym życiem i stanem mojej wątroby. Może też chciałem na chwilę odpocząć od Baekhyuna.

Tak, możecie mnie zlinczować, ale mam plan odpocząć od niego jeden dzień, żeby potem dobrze mu wszystko wyjaśnić.

Nie będę się oszukiwał, ucieszyłem się, gdy Karen potwierdziła, że jest w Korei i właściwie to nie ma dzisiaj nic lepszego do roboty, więc chętnie się ze mną spotka. To nie tak, że chciałem się teraz umówić i spowiadać z kilku ostatnich lat, gadając o sobie i wiecznych problemach, które ma przecież każdy, ale, o ile dalej potrafi odczytywać uczucia z mojej twarzy, sama zapyta, czy coś się stało i porozmawiamy o wszystkim, od wspomnień, przez teraźniejszość, po przyszłość.

Umówiliśmy się na szesnastą w małej kawiarni w Sinsa, gdzie, za starych czasów, codziennie zamawialiśmy inne kawy. Nie wiem, dlaczego tak właśnie wyglądała nasza zabawa, ale przegrywał ten, który źle dobrał dodatkowe składniki i miał gorszą smak. Jak przypuszczałem, od tego czasu znaleźliśmy swoje ulubione napoje z kofeiną, chociaż w zasadzie to było mi wszystko jedno. Ale zwykłe, słodkie cappuccino jest spoko, ma super piankę na wierzchu.

Zacząłem poważnie zastanawiać się nad tym, czy nie odpuścić jutro szkoły. Zasada pięćdziesięciu procent frekwencji to święta zasada, którą, ledwo bo ledwo, przestrzegam, więc jeśli mam tych procent niecałe sześćdziesiąt, to chyba nie będzie problem, jeśli dojdzie kilka kolejnych nieobecności. A powód był prosty - nie byłem gotowy na konfrontację z Baekhyunem. Najpierw musiałem sobie to wszystko poukładać.

A Karen miała mi w tym pomóc.

***

- Kopę lat! - niska, tleniona blondynka powitała mnie z uśmiechem, niemal od razu zrywając się z miejsca. Prawie wylała przez to swoją białą kawę w filiżance, ale widocznie nie to było w tej chwili najważniejsze.

Karen była, i najwidoczniej nadal jest, straszną przylepą, dlatego nie zdziwiłem się, gdy mocno mnie wyściskała (i pstryknęła w ucho, jak za naszych prawdziwych początków znajomości). Za to zadziwiające były zmiany w jej wyglądzie. Miała przedłużane rzęsy, jak już wspominałem, jasne blond włosy i długie, szczupłe nogi. Obstawiałem, że musiała sporo schudnąć od naszego ostatniego spotkania, bo często odzywał się w niej zakompleksiony duch, który nakazywał jej chodzić w dżinsach. Teraz jednak miała na sobie krótką sukienkę i w żaden sposób nie wyglądała na zawstydzoną. Nie spodziewałem się też bardzo starannego makijażu, który jeszcze kilka lat temu był mocno hejtowany przez Karen. Wyglądała w nim bardzo dobrze, pasował do niej, chociaż musiałem przyznać, że Baek robi o wiele ładniejsze kreski eyelinerem... czy jakoś tak to się nazywało.

- Zmieniłaś się - powiedziałem w końcu, choć nie był to żaden zarzut. Wręcz przeciwnie, uśmiechnąłem się, okazując respekt dla takiej zmiany. Wyrosła na ładną dziewczynę, na pewno nie mogła opędzić się od adoratorów.

- A ty za to wyglądasz cały czas tak samo, Channie - zaśmiała się. - Chociaż nabrałeś masy, a to akurat dziwne. Zawsze byłeś takim patykiem, że moja mama się śmiała, że kiedyś cię zjem. A teraz niezły z ciebie kawał chłopa!

Miała rację. Jeszcze do niedawna byłem chudą szkapą, a dopiero w liceum przypakowałem na tyle, żeby mieć prawdziwie męskie kształty. Jej uwaga bardzo mi schlebiała. Przez całe swoje życie, aż do przyjścia do liceum, miałem tylko dwa etapy: tłustej kulki, z której wszyscy się śmiali, i anemicznego pałąka, z którego wszyscy się śmiali. Teraz nikt by się nawet nie odważył.

Tak jak przewidywałem, rozmawialiśmy z Karen o wszystkim i o niczym. Dowiedziałem się, że skończyła już szkołę i załatwia różne rzeczy w sprawie pracy. Zawsze miała bardzo dobre wyniki w nauce, więc świat stał dla niej otworem. W zasadzie, mogła wybrać sobie dowolny zawód, a i tak by się w nim odnalazła i zostałaby najlepszą pracownicą. Nie chciała zdradzać szczegółów, co do wizyty w Korei, ale nie naciskałem. Nawet cieszyłem się, że może będzie to jakaś miła niespodzianka i zostanie tu na dłużej niż miesiąc.

Wreszcie zjechaliśmy na temat Baekhyuna. Opowiedziałem jej pokrótce, jak to było z naszą znajomością, jak jest teraz i co leży mi na sercu. Byłem z nią szczery, bo wiedziałem, że nie zobaczę ani jednego, choćby najmniejszego skrzywienia na jej twarzy. Liczyłem, że da mi jakąś radę i nie myliłem się.

- Zależy ci na nim? - zapytała wprost, wbijając we mnie swój przenikliwy wzrok. Chciała uzyskać odpowiedź, która będzie w stu procentach prawdziwa. Bez przekrętów. Nie to że kiedyś ją okłamywałem, ale pod wpływem tego wzroku zawsze mówiło się wszystko, co trzeba, a nawet i więcej.

- Tak. Kocham go i jest najlepszym, co mnie spotkało. Dlatego tak przeżywam to, że się na mnie obraził. Jestem kretynem, ale to już raczej wiesz. Spieprzyłem sprawę, chociaż nie wiedziałem wtedy, że aż tak się zaangażuję. Wierzyłaś, że kiedyś tak wpadnę? Ja? Park Chanyeol? Całe życie odpychałem ludzi, zresztą Byuna też, a teraz - bum, związek. Ale już pomijając ten fakt, chcę, żebyśmy byli najlepszą parą, o której nawet nigdy nie śniłem. Tylko... Co jeśli on mi tego nie wybaczy?

- Wierzę, że ci wybaczy - spojrzałem na nią, nie rozumiejąc. To tyle? Wierzy w to, więc powinno być okej? Nie spodobała mi się ta lakoniczna odpowiedź. Mój wyraz twarzy złagodniał dopiero, gdy zaczęła mówić dalej. - Kochasz go i widzę to. Nie sądziłam, że uda ci się tak szybko kogoś szczerze pokochać. Masz dwadzieścia jeden lat, a gdy miałeś szesnaście, uważałeś, że miłość nie istnieje. Teraz widzę, że dorosłeś i naprawdę kochasz tego chłopaka, więc nie spierdol tego, Channie. Daj mu odpocząć, ale niech to będzie zaledwie kilka dni. Potem musisz mu wszystko wyjaśnić.

Pokiwałem głową, zawieszając wzrok na swojej filiżance kawy, którą zamówiłem w trakcie naszej rozmowy o Stanach. To było gdzieś między opowieścią o szkole, która znacznie różniła się od naszej a problemami na lotnisku z jej wylotem do Seulu.

Karen miała całkowitą rację i postanowiłem, by kierować się jej radą.

Zrobiło się szaro i musiałem już zbierać się do domu, ale po tym, jak moja stara przyjaciółka oznajmiła, że jutro ma ostatni wolny dzień, zanim zacznie się prawdziwe piekło w biurokracji, postanowiłem olać szkołę i spędzić z nią jeszcze trochę czasu.

Tylko nie wiedziałem, że przysporzy mi to kolejnych kłopotów.


BAEKHYUN

Krótko rzecz ujmując, byłem bardziej niż wkurwiony. Możecie mnie nazwać totalnym debilem, że uwierzyłem we własne zdolności i moje samopoprawiające się oceny, ale w życiu nie wpadłbym na to, że Chanyeol, moja miłość, MÓJ CHŁOPAK mnie tak oszuka. Próbowałem to sobie jakoś wytłumaczyć, uspokoić się, że może to nie do końca tak, może jest na to jakieś logiczne wyjaśnienie. Ale, kurwa, nie znalazłem ani jednego powodu, dla którego miałbym mu to wybaczyć! To było zwykłe kłamstwo!

Po otrzymaniu tego telefonu, z nieznajomego numeru, co trochę mnie zaskoczyło, ale postanowiłem odkryć tę osobę w wolnym czasie, miałem jeszcze resztki nadziei na to, że to był tylko żart. Jak widać, nadzieja jest matką głupich, bo po Chanyeolu mogłem od razu poznać, że tajemnicza osoba miała rację. Chan nie potrafi kłamać w żywe oczy, z czego akurat jak najbardziej się cieszę, ale nie przeszkodziło mu to w żaden sposób zrobić świństwa za moimi plecami.

Postanowiłem dać sobie czas i odpocząć od tego wszystkiego, chociaż moje marne próby uspokojenia się, skończyły się na tym, że prawie rozwaliłem swojego najukochańszego misia, którego ponownie, jak za czasów przed poznaniem Chana, pokochałem nad życie (zaraz po jedzeniu).

- Baekhyun, wszystko w porządku? - widocznie moje dzikie podskoki na łóżku i rzucanie losowymi przedmiotami w ścianę w celu pozbycia się zbędnej, niszczycielskiej energii, zaniepokoiły moją mamę, która niepewnie weszła do pokoju, gotowa uciec do kuchni, w razie gdyby mi odbiło do reszty.

Mama jest osobą, która często (niekoniecznie wtedy, kiedy w ogóle tego chcę) musi być w temacie i wiedzieć, co się dzieje w moim życiu. Bywa upierdliwa, ale w głębi serca zawsze chce dobrze, więc finalnie opowiadam jej o wszystkim, nie pomijając żadnego szczegółu. Zazwyczaj. Teraz jednak nie miałem na to najmniejszej ochoty, nie chciałem z nikim gadać i wolałem mieć święty spokój.

- Nie, nie chcę rozmawiać - powiedziałem w poduszkę, licząc na to, że mama mnie zrozumie. Naprawdę chciałem, żeby wyszła, miałem dość ludzi na tę chwilę.

- Mam zadzwonić po Chanye-

- NIE! - krzyknąłem, gwałtownie podnosząc się z łóżka. Prawie z niego spadłem, ale ważniejsze wydawało mi się zadbanie o swoją najbliższą przyszłość przegrywa, który zamknie się we własnym pokoju i z niego nie wyjdzie w przeciągu... godziny zanim zgłodnieję.

Chanyeola nawet nie chciałem widzieć na oczy.

- Och, więc to o niego chodzi - pokiwała głową w zrozumieniu. Obstawiałem, że zaraz stwierdzi, że to wszystko na pewno moja wina, bo "ten Channie jest taki kochany", ale na szczęście sobie tego oszczędziła. Widocznie nie miała ochoty na kłótnię. - Odpocznij jutro i zaproś Luhana, może coś wykminicie. Napiszę ci usprawiedliwienie, jeszcze się nachodzisz do tej szkoły.

Czasami naprawdę uwielbiam ją za to, że pozwala mi nie chodzić do szkoły, zwłaszcza, gdy mam jakiś problem i nie mam najmniejszej ochoty wychodzić spod kołdry. Tym razem też okazała się bardzo wyrozumiała, choć podejrzewałem, że robi to tylko i wyłącznie dlatego, że chodziło właśnie o Chana. Gdy wyszła z mojego pokoju, słyszałem, jak gada z tatą "żebyśmy się jak najszybciej pogodzili, bo ten Channie to taki złoty chłopak".

Nie bardzo chciałem o tym słuchać, więc szybko zgasiłem światło, zarzuciłem jaśka za głowę i zasnąłem. Obudziłem się dopiero około jedenastej następnego dnia i, tak jak proponowała mi mama, napisałem do Lu. Okazało się, że również ma serdecznie w dupie całą edukację i leży na swoim łóżku, przy czym próbuje wbić pierwsze miejsce w tygodniowym rankingu Super Star SM. Pracowity chłopak.

Zaproponowałem więc wyjście na miasto, a raczej na pyszne fryteczki z McDonalda, które miały poprawić mi humor. Oczywiście mój przyjaciel tylko zamruczał na słowo 'fryteczki', więc wiedziałem, że widzimy się za godzinę, tam gdzie zawsze.

Dwie godziny później mój brzuszek był zadowolony, a humor nieco lepszy. Spacerowaliśmy po całym Seulu, dokańczając nasze shaki, nawet nie zastanawiając się, gdzie jesteśmy. Chyba kręciliśmy się po Gangnam, a przynajmniej tak wnioskowałem po rodzaju zabudowy. Wiecie, wysokie, kolorowe budynki to taki symbol tej dzielnicy.

- Ej, czy to nie... - Xiao w pewnym momencie naszego spaceru wskazał na parę, siedzącą w kawiarni, śmiejącą się i popijającą kawę. Nie zauważyłem nic nadzwyczajnego i wzruszyłem ramionami. No fantastyczny widok, rzeczywiście.

- Wow, ludzie mogą siedzieć w kawiarniach, na które nas nie stać. To właśnie tym chciałem się dzisiaj przejmować, wręcz marzyłem o tym. Ale ty masz problemy, poproś Sehuna, to na pewno cię tu zabierze - odpowiedziałem markotnie.

- Jezu, kretynie. Przyjrzyj się! - sam ustawił mi głowę naprzeciwko wspomnianej pary i dopiero wtedy ogarnąłem, że przy stoliczku w kawiarni siedzi Chanyeol z jakąś laską.

Otworzyłem szeroko buzię, a w moich oczach pojawiły się łzy. Przepłakałem przez tego kretyna pół nocy (jednak mój sen nadal jest płytki jak myślenie Luhana i nie może trwać od wieczora do rana), a przez całe dzisiejsze południe marzyłem o tym, żeby było między nami okej, zakładając, że jemu również jest przykro, więc na pewno się dogadamy. Dałem nam maksymalnie dwa dni, żebyśmy do siebie zadzwonili, olewając nasze męskie dumy, których nawet nie mamy. Tymczasem zostałem, krótko mówiąc, wyruchany, bo żartował sobie w najlepsze z blondynką, która nawet nie była Koreanką.

Być może powinienem się odwrócić, zablokować numer Chanyeola i jego profil na Kakao, zamknąć się w pokoju i o nim zapomnieć. No, do tego jeszcze wyrzucić wszystkie prezenty, które od niego dostałem i kupić wór słodyczy, oczywiście takich, których nigdy nie jadaliśmy wspólnie. Jednak dla mnie to było za dużo i, zanim Lu w ogóle zdążył ogarnąć, że już przy nim nie stoję, wparowałem do kawiarni.

- Ty gnojku - wypowiedziałem, przez zaciśnięte zęby, przez co zaczynała mnie już boleć szczęka. Stałem centralnie przed nim i powstrzymywałem się przed uderzeniem go. Wiedziałem przecież, że jeśli zacznę bójkę, to ją przegram. Chanyeol jest o wiele silniejszy i, gdyby chciał, mógłby rzucić mną o ścianę bez najmniejszego problemu. A nawet jeśli nie zrobiłby mi krzywdy przez jakiś śmieszny sentyment, obroniłby się, a ja stałbym się jeszcze bardziej żałosnym człowiekiem (o ile tak się da).

- Uspokój się, to wszystko ci wyjaśnię - powiedział zaskakująco spokojnie. Próbowałem przywrócić swój oddech do normy i z wyczekiwaniem patrzyłem na Chana. Co niby takiego chce mi powiedzieć? Że byłem przykrywką? A to nie działa odwrotnie?

- Powinniście to sobie załatwić sami, więc już pójdę, Channie - kim ona do cholery jest, żeby tak do niego mówić?! Nogi z dupy powyrywam... Okej, już jestem spokojny, Chan nie jest moją własnością, ale to nie znaczy, że pozwalam, żeby ktoś mówił do niego per Channie. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy mogli się spotkać.

- Kto to był? - spojrzałem na Chanyeola gniewnie, jak tylko usłyszałem cichy trzask drzwi, zamkniętych po wyjściu podejrzanej blondynki. Park nawet jej nie odpowiedział, więc nie wiedziałem, co mam o tym myśleć.

- To moja przyjaciółka z dzieciństwa. Ma na imię Karen. Przyleciała do Seulu z Chicago zaledwie kilka dni temu, spotkałem się z nią dwa razy, wczoraj i dzisiaj, i chciałbym zaznaczyć, że jestem stuprocentowym gejem, co raczej wiesz po naszej chyba udanej nocy - w tym momencie Lu, który uprzednio stał w bezpiecznej odległości pięciu metrów, zatoczył się kilka kolejnych kroków do tyłu, powtarzając po cichu "kuuurwa, to się porobiło".

- I co dalej? - usiadłem naprzeciwko Chanyeola, trochę spokojniejszy. Okej, być może laska jest nieszkodliwa, ale będę miał na nią oko. Została jeszcze jedna, w sumie główna, sprawa do wyjaśnienia.

- I... chciałbym cię przeprosić, bo to prawda, przekupiłem nauczyciela, żeby podwyższył ci ocenę, ale to było zaledwie kilka dni po tym, jak przyszedłem do ciebie z zamiarem przeprowadzenia pierwszych korków - spuścił głowę, czyli mówił prawdę. Znam go na tyle, żeby to wiedzieć. - Potem minęły jakieś dwa tygodnie i znowu poszedłem do psorka, ale w innej sprawie. Tym razem poprosiłem, żeby nie zawyżał ci ocen. Żeby oceniał cię sprawiedliwie i zachował te wszystkie pieniądze, które dostał.

- To bez sensu - podsumowałem krótko.

- Tak - przyznał. - Ale wierzyłem w ciebie, wierzyłem, że ja potrafię cię czegoś nauczyć, a ty będziesz potrafił to wykorzystać. A potem... potem przepadłem i nie wyobrażałem sobie, żeby ci nie pomagać z dobrego serca. Na korkach szło nam różnie, ale nigdy nie sądziłem, że zapukanie do twojego mieszkania to będzie tak dobry pomysł. Inaczej nie miałbym takiego cudownego chłopaka.

Te słowa trafiły do mojego serca na tyle, żeby w moich oczach stanęły łzy. Postanowiłem jednak, że nie będę się rozklejał w miejscu publicznym i zanotowałem sobie, żeby w harmonogramie dzisiejszego dnia umieścić też ryk w poduszkę.

Chanyeol popełnił błąd, ale wtedy, gdy jeszcze byliśmy praktycznie wrogami. To był powód, dla którego nie powinienem go obarczać winą. Ja też wtedy nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek będę z nim w związku. Znaczy, było trochę inaczej i nie miałem nic przeciwko, żeby został moim prywatnym bolcem, ale myślę, że to nie jest aż tak istotne.

- Baekkie, wybaczysz mi? - spojrzałem prosto w jego oczy, ale nie odpowiedziałem na pytanie. Nie od razu, nie chciałem wyjść na zdesperowanego.

- Kurwa, możecie się pospieszyć? Chcę jeszcze usłyszeć historię waszego seksu zanim pójdę do domu - Luhan nie byłby sobą, gdyby się nie wpierdolił w nasze sprawy. Postanowiliśmy go jednak olać. Trudno, najwyżej będzie poinformowany całe 3 dni od wydarzenia, a nie godzinę po nim, tak jak powinien.

- Tak, Chanyeol, myślę, że tak - odpowiedziałem w końcu z delikatnym uśmiechem. Nie widziałem powodu, dla którego miałbym tego nie robić.

Czułem, że wszystko w mojej głowie układa się teraz samo. Miałem ochotę wrócić do domu i obejrzeć z Chanem jakiś dobry film, chociaż czułem się też zmęczony. Być może było to po mnie widać i dlatego Chanyeol kazał mi wziąć taksówkę i położyć się spać.

Teraz mogłem drzemać spokojnie, niczym się nie przejmując.

No, może oprócz tą całą Karen.


~*~

Na obecną chwilę nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy będzie następny rozdział któregokolwiek z fików. Dużo rzeczy się pokomplikowało i ja też wierzę w to, że to wszystko jest moją winą, bo rok szkolny się kończy, mam pewną sytuację, jeśli chodzi o oceny i powinnam teraz pisać, być z Wami.

Tymczasem nie jestem w stanie być na wattpadzie tak, jak miałam to w zwyczaju od samego początku. W zasadzie, nie do końca wiem, dlaczego tak jest. Być może to wina mojego samopoczucia i samooceny, która właściwie to spada z dnia na dzień. Mam przed sobą rozmowę z psychiatrą (o ile się nie rozmyślę albo nie wystraszę za bardzo) i liczę na to, że mi pomoże. Może nie w watt, ale w życiu, żebym chciała też tu bywać częściej.

Nadal kocham pisać, ale gdy otwieram dokument z zamysłem napisania czegoś, w głowie mam tylko obawy,  że to nie będzie dość dobre. Tak samo mam z tym rozdziałem, bo nie wydaje mi się, by wzbudzał jakiekolwiek emocje; jest długi, może dla niektórych za długi i myślę, że zasługujecie na coś lepszego po takiej długiej przerwie. 

Dlatego mam nadzieję, że uda mi się napisać jeszcze jeden rozdział WYFC i wstawić go w tym tygodniu, a potem zwiększyć ich częstotliwość. 

WYFC umiera na moich oczach, co boli mnie strasznie, bo razem z nim umiera mój profil, na którym prawie wcale nie zmienia się liczba obserwujących, chociaż jeszcze tak niedawno mówiłam o tym, jak to niewiele brakuje do upragnionej setki i wymarzonego przeze mnie, teraz kompletnie martwego Q&A. Wszystkie spadające statystyki niestety nie zachęcają mnie do powrotu na wattpada, ale mam nadzieję, że niedługo to się zmieni.

Przepraszam Was jeszcze raz i, mam nadzieję, do zobaczenia w najbliższym czasie.

Kocham Was <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top