|20| Romeo na prochach

Ostatnio jakoś tak smutno pod tymi rozdziałami, coraz mniej komentarzy, czy gwiazdek...

Nie podoba Wam się już WYFC? Może jest coś, co chcielibyście, żebym zmieniła? :(((

~*~

Teksty piosenek zawarte w rozdziale są zupełnie wymyślone i napisałam je na potrzeby tego opowiadania.

~*~

BAEKHYUN

Kilkukrotnie zastanowiłem się nad tym, co powinienem zrobić. Jasne, mógłbym rzucić w niego laczkiem i byłoby po sprawie, ale dźwięki gitary naprawdę mi się podobały i nie mogłem robić nic innego, jak pukać głową o barierkę balkonu w rytm muzyki. Choć na początku nie mogłem w to uwierzyć, pod moim blokiem znajdował się właśnie ten jeden człowiek, któremu ostatecznie nieświadomie ofiarowałem serce, które równie dobrze mógł odrzucić jak nieudany przeszczep.

Park Chanyeol, jedyna osoba, która jednocześnie tak bardzo mnie wkurwia, ale i zachwyca.

Wahałem się pomiędzy olaniem gitarzysty (co było niemożliwe, bo, halo, to Chanyeol), skrzyczeniem go i wyzywaniem od najgłupszych uszolów na świecie oraz wsłuchaniem się w teksty jego piosenek.

Jednak gdy usłyszałem jego głos, wiedziałem, że musiałbym być kretynem pokroju Lu, żeby nie wybrać trzeciej opcji.

Kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem,

Nie mogłem spojrzeć ci w oczy.

Coś nas do siebie zbliżyło,

Coś, czego nie jestem pewien.

- Chanyeol, co ty, kurwa, tu robisz?! - jeśli ten tekst był do mnie, to muszę to jak najszybciej zakończyć albo zwariuję, nazwę swojego fiutka imieniem Stefan i wyjadę do Włoch, w pizdu od człowieka, który wprowadza mnie w zakłopotanie. W każdym razie, te kilka wersów piosenki wystarczyło, żebym obudził się z kolejnego snu na jawie o Park Chanyeolu. A jeśli nie chciałem się popłakać na balkonie jak czteroletnie dziecko, to musiałem się ogarnąć. Zdecydowanie.

- Nie podoba ci się repertuar? Mogę zmienić! – zadowolony szarpnął za struny, a ja nie mogłem zrobić nic innego jak pokręcić na to wszystko głową. Melodia zwolniła, a jego głos stał się niski, jakby płynął prosto z serca.

Chciałbym mieć kontrolę nad tym, jak żyję

Kontrolę nad tym, żeby zatrzymać cię przy sobie.

Ale jeśli tylko chcesz, żebym został,

Zejdź do mnie i uczyń mnie szczęśliwym.


Możesz nazwać mnie potworem,

Ale ja po prostu jestem inny.

Daj mi się wytłumaczyć,

A ja powiem ci coś w sekrecie.


Naszym słodkim sekrecie.

Przyznaję, płakałem.

Dobra, wyłem jak bóbr. Nie spodziewałem się, że Chanyeol tak po prostu pojawi się znikąd, chociaż przez cały dzień i noc miał siedzieć w firmie. Nie wiem, skąd wiedział, że wrócę wcześniej, że akurat w momencie, gdy szarpnie za pierwszą strunę, moja głowa spotka się z poduszką. Gdyby teraz stanęła przede mną moja mama i powiedziała mi, że sobie to uroiłem, uwierzyłbym jej.

Ale postanowiłem zaryzykować i skorzystać ze swojej pewności siebie po jakiejkolwiek styczności z alkoholem.

- Czego mój Romeo chce ode mnie o takiej godzinie?

- Zejdź do mnie, moja Julio, to wszystko ci powiem! - odłożył gitarę i z szerokim uśmiechem na twarzy zaczął mi machać, jakbym go nie widział.

Miałem ochotę się śmiać. Byłem bardzo ciekawy, co u moich (mniej lub bardziej) kochanych sąsiadach, którzy o pierwszej w nocy mogli obserwować wysokiego nastolatka o dużych uszach (i dużym czymś innym, o czym wiedzieć nie mogli), stojącego na środku parkingu z gitarą.

Bądź co bądź, Chanyeol ma cudowny głos i powinien pokazać go światu. To zabawne, że jeszcze miesiąc temu myślałem, że ten głąb nie potrafi kompletnie nic oprócz odbijania piłki, a tymczasem muszę przyznać, że jest naprawdę utalentowany.

Postanowiłem nie narażać Chanyeola na stanie w chłodzie kwietniowej nocy, zwłaszcza że kretyn ubrał tylko t-shirt, więc szybko przebrałem się w inne ubrania i zadzwoniłem do Lu, licząc na jakąś ewentualną radę.

- Hej, hot dziewiętnastko, słuchaj, pod balkonem stoi taki dzban z gitarą i-

- S-sehuun - przerwał mi moją wypowiedź.

- A. Okej. Miłego robienia małych hunahnów, czy coś.

Jak zawsze mogę liczyć na mojego kochanego przyjaciela. Pocieszałem się tylko tym, że może chociaż Sehun słucha mnie na tym świecie, a ja nie będę musiał więcej znosić niedopchniętego Lu.

***

- Czytałeś Romeo i Julię? - pokiwałem głową. - Widzisz, Julia miała problem, że jej ukochany miał na imię Romeo. Chore, nie?

Od razu po rozłączeniu się z Xiao, zbiegłem na dół, modląc się, żeby żaden z sąsiadów mnie nie przyłapał. O rodziców mogłem być spokojny, spali jak susły. Nie spodziewałem się, że Chanyeol bez słowa zaprowadzi mnie za rękę do swojego samochodu i zacznie kontemplować nad znienawidzonym przeze mnie dramatem.

- Chan, ćpałeś? - spojrzałem na niego z lekkim przerażeniem. Jeśli jest na prochach, to wiele wyjaśnia, łącznie z zabawą w piosenkarza pod blokiem. Jednak Park prowadził i nie chciałem umrzeć jako prawiczek.

- Nie. Ja po prostu rozważam. W każdym razie, jeśli nie odpowiada ci moje imię, to możesz mnie nazwać swoim Chanyeolo, a ty zostaniesz moją Baekhee, co ty na to?

To było tak, kurwa, głupie. Tak bez sensu. I tak... kochane.

- Julia to nieodpowiednie imię dla ciebie, jesteś na nie za ładny - kontynuował. - Ale możesz sobie wybrać, jakie tylko chcesz. Dla mnie też możesz, ale nazwiska nie pozwolę ci zmienić. Wiesz, że Park Baekhyun brzmi bardzo dobrze?

- Chan, do rzeczy - moje policzki chciały spłonąć, nawet jeśli dzielnie walczyłem, żeby nie pokazywać po sobie żadnych emocji.

- No to - westchnął - zostaniesz u mnie na noc?

NO, KURWA, JESZCZE PYTASZ?!

- Hmm... nie wiem, muszę się zastanowić - mówiłem, że nie jestem łatwy.

Udawałem zamyślonego filozofa, który próbuje dojść do konsensusu z samym sobą i siłą yin yang. Niestety na motylki w moim brzuchu zaradziłby tylko Luhan z tłuczkiem do mięsa.

- A jak dam ci buzi?

- N-nie musisz, zgadzam się - nerwowo machnąłem dłońmi. Pocałunku już bym raczej nie przeżył.

Droga minęła nam niezwykle szybko, a ja nie zdążyłem nawet się uspokoić. Miałem nadzieję, że to już koniec tak intensywnych wrażeń, przynajmniej na dziś. Nie znaczyło to jednak, że byłem zmęczony i chciałem się położyć. Można powiedzieć, że ja i Chanyeol odżyliśmy jak Luhan po zobaczeniu Sehuna na korytarzu w szkole.

- Poznaj mojego najmniejszego członka rodziny - Park otworzył nam drzwi wejściowe i stanął obok mnie w wejściu. - To jest Toben.

Pierwsze o czym pomyślałem, to o wpół żywej śwince morskiej, bo nie sądziłem, żeby Chanyeol był w stanie opiekować się czymś więcej niż gumową kaczką, ale wtedy przypomniałem sobie opowieść Jongina. Toben jest uroczym, czarnym pieskiem, który pokochał mnie od pierwszego spojrzenia i już od wtedy wiedzieliśmy, że będziemy najlepszymi kumplami.

Zabawa z Tobenem zajęła mi wystarczająco dużo czasu, żeby Chan wypił dwa energetyki, trzy razy dostał ode mnie opierdol, żeby nie pił tego świństwa i włączył xboxa. Z początku był nieco zmartwiony, że wybrał złą grę, ale mylił się.

- Z góry mówię ci, że gram Robinem. To mój crush z dzieciństwa - sam wziąłem sobie pada i wygodnie usiadłem przed włączonym ekranem telewizora, na którym widniało menu gry Lego Batman, rozsiadając się na przyszykowanych przez Yeola kocach.

Nie wiedziałem, kiedy zdążył ogarnąć przekąski, sok i dość przyjemne miejsce do leżenia, które przypominało mi bazy robione z poduszek za dzieciaka. Salon Chanyeola był ogromny, ale pamiętałem go jeszcze z wizyty po naszej pierwszej randce, więc nie zrobił na mnie aż tak dużego wrażenia. Co innego kuchnia, do której zajrzałem, gdy Yeol próbował wypić kolejną puszkę energetyka, ale pod wpływem mojego zabójczego wzroku zrezygnował z tego pomysłu.

Tak, kuchnia była na tyle duża, że spokojnie można by było przeprowadzić w niej kolejny sezon Masterchefa. Mimo tak wielkiej powierzchni, pomieszczenie aż błyszczało. Utrzymanie tego wszystkie w ładzie było naprawdę imponujące. Cała willa strasznie mi się podobała, ale nie jestem pewien, czy też chciałbym taką.

Nie chciałoby mi się jej sprzątać.

- Jesteś w to beznadziejny, Chan - wzdychałem, gdy po raz kolejny na drugiej połówce ekranu widziałem rozpadającego się Batmana lego. - Mógłbyś chociaż trafić w ten uchwyt, bo w życiu tego nie przejdziemy.

- W to nie muszę trafiać, ważne, że jestem w to dobry w prawdziwym świecie - ponowił swoje marne próby, tym razem siedząc z wyciągniętym na wierzch językiem.

- Nie wiesz tego, prawda?

- Zobacz, udało się! - aha, no tak. Wszystko jasne. Chanyeol nie umie nawet używać swojego Park Juniora.

Park Juniora, boże, głupota jest zaraźliwa.

Postanowiłem już więcej nie komentować rozgrywki Chana, która była na tak słabym poziomie, że prawdopodobnie grałoby mi się lepiej z Tobenem. Mimo to było zabawnie i to się liczyło.

- Teraz gram Jokerem, bo też jestem taki śmieszny - odezwał się po przejściu na następny poziom.

Tak, śmieszny. I głupi. I upierdliwy. I wredny. I całkiem słodki, ale tego w życiu mu nie powiem.

Było już grubo po czwartej rano, a my ani trochę nie czuliśmy zmęczenia. Mieliśmy za to do pokonania bossa, ale pieprzony Brainiac spitalał nam przez kolejną godzinę, a my nie wiedzieliśmy, czy mamy się śmiać czy płakać.

Jednak w końcu nam się to udało, a byliśmy z tego powodu tak szczęśliwi, że wpadliśmy sobie w ramiona. Można to było nawet nazwać jedynie zwycięskim uściskiem, póki Chanyeol nie wpił się w moje usta i zaczął je namiętnie całować.

Na chwilę odpłynąłem, skupiając się tylko na niezwykłym cieple, rozchodzącym się po całym moim ciele. Ten pocałunek był inny od poprzednich, jednak przywoływał wiele wspomnień. Także wiele tych, po których płakałem, że Yeol pewnego dnia stanie się dla mnie wszystkim, a ja zostanę dla niego nikim.

- Chanyeol, poczekaj - żal było mi odsuwać się od tych ust, ale musiałem dowiedzieć się tej jednej rzeczy. - Całujemy się, robimy to wszystko... ale nawet nie jesteśmy razem. Czemu?

- Przeszkadza ci, że to robimy? - pokręciłem głową. Uwielbiałem wszystko, co robiliśmy razem. Nienawidziłem chodzić po niepewnym gruncie. - Więc o co chodzi? Możemy być przecież niezobowiązującymi znajomymi, prawda?

Znajomymi.

Nic nie znaczącymi znajomymi.

Poczułem zawroty głowy i ból w sercu. Co innego myśleć, a co innego usłyszeć coś takiego. Poderwałem się z miejsca i pobiegłem do toalety, pozwalając sobie na cichy szloch, zagłuszony odkręconą wodą z kranu.

- Baekkie, wszystko okej? - tak, pewnie, po prostu czuję się jak śmieć.

- Po prostu gorzej się poczułem - w odpowiedzi usłyszałem tylko ciche "okej".

Pozwoliłem sobie spędzić w łazience kilka dłuższych chwil, żeby ochłonąć i nie dać po sobie poznać, jak bardzo mi zależało. Chociaż nie wiedziałem, czy mogłem tak to nazwać. Było mi cholernie przykro i zdawałem sobie sprawę, że to już koniec, jeśli chodzi o moje uczucia. Nie wiem, czy zdążyłem się już zakochać, czy jedynie zauroczyć. W każdym razie, będę musiał się odkochać najszybciej jak to możliwe.

W końcu wyszedłem z ciepłego pomieszczenia, tym samym wpadając w ramiona Chana, który czatował pod drzwiami. Znowu zachciało mi się płakać, ale on tylko gładził mnie po głowie i powiedział, że przyszykował dla mnie herbatę miętową.

Chciałem mu powiedzieć, że może ją sobie wsadzić w dupę, ale nie miałem już na to siły. Usiedliśmy znowu przed telewizorem, a Yeol ułożył mnie w ten sposób, żebym leżał pomiędzy jego nogami, z głową na klatce piersiowej. Poczułem uderzenie zmęczenia i nie zamierzałem z nim walczyć, więc zasnąłem.

Zasnąłem wtulony w człowieka, który dał mi tak wiele, a zabrał jeszcze więcej.

KYUNGSOO

- Soooo, chodźmy na wycieczkę!

W zasadzie to liczyłem na trochę spokojniejsze zakończenie tego dnia. Myślałem, że dostanę ciepły kocyk, zajmę swoje przydzielone miejsce na łóżku Xiao i smacznie pośpię do dziesiątej. Niestety moje plany spaliły na panewce, chociaż byłem poniekąd szczęśliwy, że ideał Lu raczył się zjawić na jego urodzinach.

Przez chwilę miałem Huna za totalnego dupka, ale na szczęście uratował się dzisiejszym wybrykiem. Przysięgam, jeśli jeszcze raz Luhan będzie przez niego smutny, obudzi się ciemna strona Kyungsoo.

A wtedy wszyscy się posracie ze strachu.

- Idziemy na wycieczkę~ Bierzemy misia w teczkę~ A misiu - jak to misiu, do teczki zrobił sisiu!

No, ale zanim trafi mnie jasny szlag, muszę się opanować i zaopiekować starszym... kolegą, tak, kolegą, który śpiewa mi nad uchem piosenki dla dzieci.

Nie miałem pojęcia, co mogłem zrobić z podchmielonym Jonginem. Nie było opcji zawinięcia go do mojego domu, bo moja mama by tego nie przeżyła albo ewentualnie zabiła nas obu. Chwilowo poszedłem na totalne yolo i dałem się prowadzić Kaiowi na "spacerek", który trwał już dłuższy czas, aż nie weszliśmy na teren parku Hangang.

Musiałem przyznać, że ścieżki wzdłuż rzeki Han nocą wyglądały naprawdę ślicznie. Ponadto czułem się niezwykle bezpiecznie, pomimo że na każdym kroku bałem się, co może wymyślić mój towarzysz, który nawet na trzeźwo był po prostu idiotą.

- Ej, Soo! Jest ciepło! Chodźmy popływać! - już przekładał koszulkę przez głowę, wcześniej odrzucając na bok swój płaszcz, gdy podbiegłem i ściągnąłem materiał w dół, ubierając go z przerażeniem.

- Nie, nie, nie, wcale nie idziemy pływać - nerwowo zapiąłem mu guziki jego płaszcza i odetchnąłem z ulgą. Co prawda była już druga połowa kwietnia, ale woda z pewnością nie była ciepła.

- Ale Soo, przecież ty wiesz, że ja jestem po prostu odważniejszy niż zazwyczaj, a nie kompletnie pijany. Już nie miej mnie za takiego menela.

To fakt, Kai nie wykazywał oznak przedawkowania alkoholu, co nie znaczyło, że nie był jeszcze głupszy niż zazwyczaj. Bałem się, że może coś sobie zrobić, ale to wcale nie tak, że bardzo się o niego martwiłem, okej? Po prostu nie chciałem potem czuć się winny.

Może pierwsza w nocy nie była idealną porą na spacer między kolejnymi parkami, ale musiałem przyznać, że było dość przyjemnie. Zdarzało się nawet, że szliśmy w kompletnej ciszy, która w żaden sposób nie była niewygodna. W końcu doszliśmy nad jeden z mostów, przez które można było przejść na południową stronę Seulu.

- Chcesz teraz iść do parku Yeouido? - zapytałem niepewnie. Od dzisiaj to Jongin decydował, gdzie mamy skręcać, a ja po prostu dałem się ciągać między wysokimi drzewami i posągami. Zgodziłem się nawet na trzymanie się z Kaiem pod rękę, ale oficjalnie zrobiłem to tylko dlatego, żeby go pilnować.

- Czemu nie, przecież to tam się poznaliśmy - uśmiechnął się szczerze. Myślałem, że będzie gorzej. Samo wyrażenie "pijany Jongin" brzmiało strasznie, ale widocznie nie wypił aż tak dużo, a reszta ulatniała się z każdą kolejną minutą spędzoną na świeżym powietrzu.

Zgodziłem się na jego pomysł i razem z nim skręciłem na stalowy most ozdobiony kolorowymi pasmami wody, tworzącej wodospad od spodu. Na jego barierkach zawieszone było mnóstwo kłódek, co prezentowało się naprawdę genialnie.

- Kiedyś tutaj wrócimy i zawiesimy też swoją - Kai oparł łokcie na barierce i spojrzał na księżyc, odbijający się w czystej tafli wody.

- Huh? - spojrzałem na niego zdziwiony. Nie byliśmy nawet dobrymi znajomymi, żeby nasze imiona wpisać w jedno miejsce i na zawsze zostawić wśród tych, które łączy miłość lub mocna przyjaźń.

- Będziesz mógł wybrać kolor kłódki, a ja ją ozdobię. Myślę, że dam radę, skoro Park zrobił coś własnoręcznie, to ja chyba też. Co ty na to?

- Ale dlaczego? - dalej nie rozumiałem.

- Wiesz, Soo, lubię cię i zawsze chciałem mieć kogoś, z kim będę dzielił tak miłe wspomnienia. Znaczy, okej, może dla ciebie nie zawsze były miłe, ale... staram się i tak sobie pomyślałem o tym, żeby uchować to, co nas łączy, na zawsze. Nawet jeśli potem to odrzucisz.

- Co chcesz przez to powiedzieć? - nie mogłem zadać już głupszego pytania. Może wyobrażałem sobie zbyt wiele i chciałem się dowiedzieć, czy moje marzenia nie posuwają się za daleko. Kai wydawał się przygnębiony, a ja nic nie mogłem na to poradzić. Czułem, że to skończy się tak, jak ostatnio. Czyli w zasadzie na niczym.

Nie miałem farta do związków.

- Podobasz mi się, Soo.

Zaniemówiłem. Jongin, gwiazda szkoły, nosząca najnowsze ubrania, osoba, która jest jednym z najlepszych koszykarzy w rankingu i człowiek uważany po prostu za fajnego, mógłby zauroczyć się albo chociaż zaprzyjaźnić z tak szarym i zwykłym człowiekiem jak ja?

- Jongin, nie wypiłeś może za dużo? - pochyliłem się dyskretnie, próbując odczytać emocje z jego twarzy. Liczyłem, że znajdę tam jakąś wskazówkę, ale nic z tego.

- Nie, ja po prostu wyrażam swoje uczucia. Robię to pierwszy raz w życiu i nigdy nie byłem tak poważny jak teraz - odwrócił się w moją stronę i spojrzał mi prosto w oczy.

- Ja... ja nie wiem, co mam powiedzieć - przyznałem. Nie wiedziałem, jak dobrać słowa. To tak jakby wszystkie wyrazy wyparowały z mojej głowy, akurat wtedy, gdy najbardziej ich potrzebowałem.

- To nic, chodźmy gdzieś usiąść - uśmiechnął się pogodnie i poprowadził nas do Yeouido.

Tam przez większość czasu siedzieliśmy w ciszy. Nie wiedziałem, o czym może myśleć Kai, ale sam wracałem wspomnieniami do dnia, w którym brunet podszedł do mnie, przerywając mi czytanie kolejnej książki Stephena Kinga. I może gdyby nie to, dalej żyłbym w świecie lektur, wspominając fakt, jak bardzo nie wyszło mi w poprzedniej znajomości. Ale teraz siedziałem razem z Jonginem, nie przejmując się przeszłością. Byłem jedynie zmartwiony tym, że nadal nie wpadłem na to, jak mam mu odpowiedzieć.

Po jakimś czasie Kai poszedł ze mną na stację metra. Mogliśmy jechać tą samą linią, dlatego kilka minut później wspólnie siedzieliśmy w pustym przedziale, wymieniając się drobnymi uśmiechami.

Na pożegnanie jedynie się przytuliliśmy. Nie wiedziałem, co innego mógłbym zrobić, bo wszystko wydawało mi się nieodpowiednie. Z takimi myślami wróciłem do domu i padłem na łóżko, kończąc zdecydowanie za długi dzień.

Byłem tylko ciekaw, co u Luhana i Baekhyuna. Miałem nadzieję, że dobrze.

~*~

Proszę mnie nie bić za Chanyeola

<3 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top