35. Night worth remembering


W środowy poranek słońce wpadało do naszego mieszkania, a jasna rzucana przez nie smuga pełzała po podłodze przez całą długość pokoju. W bloku było cicho, a ludzie którzy szykowali się do pracy robili to cicho, nie budząc nas.

Otworzyłem oczy jako pierwszy. Instynktownie sprawdziłem godzinę na radiobudziku...

- Zaraz trzeba wstawać... - mruknąłem w myślach, pozwalając głowie opaść spowrotem na poduszkę. Jeszcze kilka minut...

Słyszałem krakanie mew, które czasem zapuszczają się za daleko od brzegu i hałasują w pobliżu naszego mieszkania. Samochody jeździły, jednak do  ich warkotu już się przyzwyczaiłem i nie robi to na mnie żadnego wrażenia.

Drzemiąc jeszcze, uświadomiłem sobie że pokonałem samego siebie. Od prawie dwóch tygodni nie widziałem się z nikim z Nowego Jorku, nie dzwoniłem do mamy czy do Jamiego, nawet zmieniłem numer by całkiem się odciąć. Teatralnie, wrzuciłem swój stary telefon do oceanu podczas posiadówki z Lizzy na plaży w zeszłą niedzielę.

Spokój, jaki dawał klimat poranka, namawiał do zostania w łóżku i odpoczynku. Jednak, moja drzemka nie trwała długo. Była godzina siódma, gdy następnym razem spojrzałem na czerwone cyfry wyświetlające się na budziku.

Westchnąłem głośno. Niechętnie wstałem z łóżka i drapiąc się w plecy, poszedłem do łazienki.

Wróciłem po chwili. Twarz nie była już tak tłusta i spocona a oddech nie był w stanie zabic... Po porannej toalecie, ubrałem się w moje eleganckie ciuchy robocze. Szkoa, wolałbym zostać w dresach cały dzień.

Ale tak z grubsza wygląda teraz moje życie. Wstaje rano, z niechęcią ubieram się w koszulę, spodnie od garnituru i starannie wiąże krawat. Czeszę włosy, używam perfum a witając się w kasynie, uśmiecham się szeroko jakbym miał na to ochotę...

Nie lubię swojego nowego życia... Widać źle wybrałem z tą pracą w kasynie. Chyba wolałbym zamienić się w Lizzy. Jej styl i elegancja bardziej pasuje do tej branży.

Lizzy... Leżała dalej w bieliźnie, okryta kołdrą. Gdy już wziąłem swoją torbę ze śniadaniem, spojrzałem na nią ostatni raz.

- Kotek, czas wstawać - powiedziałem, wyglądając zza rogu kuchni.

- Tak... Już - wydusiła, strasznie zaspana. Wiedziałem, że ona też nie ma ochoty wstawać.

Przeszedłem poboczem Absecon Blvd i w kasynie byłem po krótkiej chwili. Szum jadących i mijających mnie aut już nie irytował  tak jak na początku

Drzwi do Call Center otworzyły się. Do małego pokoiku mojego działu wszedł kolejny pracownik. Andy, starszy ode mnie o kilka lat chłopak. Nosił okulary i miał wypielęgnowany zarost. Ciemną, hiszpańską karnację, dopasowany garnitur i kręcone włosy.

Miał  biurko tuż obok mojego. Było nas w tym pomieszczeniu razem czworo. Dwie dziewczyny, Alice i Morgan, miały biurka na przeciwległej ściane, tuż za naszymi plecami.

Najwięcej rozmawiałem więc z Andym. O sporcie, opowiadał mi o imprezach w Atlantic City bo ten elegancki strój wcale nie jest jego prawdziwą naturą. Tak naprawde jest muzykiem, któremu zabrakło wytrwałości. Rodzice kazali mu podjąć pracę, a nie siedzieć całymi dniami w swoim pokoju i grać na saksofonie. Pracuje w tym kasynie już dobrych parę lat i już nawet skończył narzekać, bo jak twierdzi "Nie ma sensu, to nic nie zmieni".

W przerwach, gdy nie mieliśmy nic do roboty, wychodziłem sam na papierosa bo chłopak jest przeciwny używkom.

Zaciągałem się dymem, ciesząc się że pogoda dopisuje i wieczorem może pójdziemy z Liz na jakiś spacer. Odstresować się, po ciężkim dniu.

Ja, po powrocie z pracy po prostu padam na łóżko i mogę odetchnąć z ulgą. Czekam do dwudziestej, kiedy Liz wróci i wysłuchuję je żalów. Gdy wraca zmęczona, wkurwiona a tak jest zazwyczaj codziennie, wnerwia ją nawet że ściana jest biała a nie różowa, że oddychamy powietrzem a tamten ptak siedzi u nas na balkonie...

Ma pretensje do garbatego że ma proste dzieci, mówiąc w skrócie.

Dlatego, może dzisiaj zabiorę ją na molo? Na watę cukrową i diabelski młyn albo kolejkę? Dawno nie byliśmy w tym wesołym miasteczku, dlatego wpadłem  na taki pomysł.

Stojąc na tyłach kasyna, wypuściłem  ostatni buch z ust po czym zdeptałem papierosa. Szybko wróciłem do pracy, bo menedżer tego kasyna, to kawał drania. Drania, który wydziera się na pracowników i grozi zwolnieniem a tego mi teraz najbardziej brakuje...

Gdy kończyła się moja zmiana, wcale nie czułem się zmęczony. Przekierowywanie połączeń, wypowiadanie standardowych formułek, rezerwowanie pokojów i odpowiadanie na pytania klientów nie był ciężką pracą. Gdyby nie ten strój i ta cała maniera, którą musiałem przybierać, naprawdę lubiłbym tę pracę.

Paliłem kolejną fajkę, wracając w końcu do domu. Czas leciał mi szybko, gdy byłem zajęty, a telefony na szczęście rozdzwaniały się co chwilę. Czasem były krótkie momenty zastoju, wtedy najczęściej gadałem z Andym. Jednak, lubiłem to zajęcie. Lubiłem pracę w Golden Nugget.

Włączyłem muzykę w laptopie, zostawiając go na łóżku. Wszedłem do łazienki, nie zamykając za sobą drzwi by słyszeć dźwięki "Despacito".

Wziąłem prysznic. Nie dbałem o prywatność, gdyż nie było nikogo kto mógłby wejść i zobaczyć mnie nagiego. Relaksując się w strumieniach ciepłej wody, nie mogłem już doczekać się wieczoru.

Planowałem zaświecić świecie i wypić z Liz kieliszek wina. A potem, po szybkim seksie, zabrać ją na spacer po plaży i do wesołego miasteczka. Żeby niebo nad nami było gwieździste, a powietrze nie tak upalne jak teraz...

Tak będzie. Gdy wino chłodziło się w lodówce, a ja zmieniłem muzykę na coś wolniejszego, klimatycznego, chodziłem po salonie rozstawiając świece. Zapalałem każdą, stawiałem na podłodze i tak dalej.

Gdy po jakimś czasie, spojrzałem na te delikatne światełka i pomarańczową poświatę która spowiła pokój, pomyślałem.

"Idealnie".

Nawet jeśli wróci zdenerwowana, od razu jej przejdzie gdy to zobaczy.

Ukryłem się przy drzwiach łazienki, gdy dochodziła 20:15. Między 20:10 a 20:20 - wtedy zawsze Lizzy wraca.

Doczekałem się. Gdy drzwi do mieszkania się otworzyły, trzymałem już w rękach czerwoną różę. Nie było okazji ani żadnej rocznicy... Chciałem po prostu żeby było romantycznie. Choć jedną noc.

Jakby nic innego nie miało znaczenia.

Nawet jeśli padała z nóg... Nie było po niej widać. Oniemiała, zdejmowała powoli białe skórzane bolerko... Wtedy wyszedłem z ukrycia, pojawiając się w kuchni.

- Cześć - powiedziałem, delikatnie unosząc kąciki ust. Widziałem jej zaskoczenie. Nawet tona makijażu tego nie zepsuje. A smród oleju z McDonalds nie zaszkodzi tej chwili.

Przytuliłem ją, zniżając głowę by pocałować dziewczynę w usta.

Trwaliśmy tak chwilę, nie ruszając się. Chłonąłem jej oddech, a ona mój. Wiedziałem, że w tym momencie rozpalam ją od środka.

A ta noc, będzie warta zapamiętania.


Hej.

Jak podoba wam się rozdział? Do końca opowiadania zostało tylko pięć...

Ale druga część napewno też was zadowoli :)




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top