30. My life is a mess
Następnego dnia, w zimny czwartkowy poranek, wyszedłem od Jamiego razem z nim. Poszliśmy do szkoły. Nie miałem odrobionych lekcji, a co najgorsze na mojej twarzy pojawiał się siniak. Odróżniająca się kolorem plama na skórze zwracała na siebie uwagę przechodniów. Jednak, bałem się że nauczyciele zaczną zadawać pytania.
Nikt w szkole nie wiedział, że mój ojciec jest alkoholikiem. I nigdy nie chciałem, aby ktokolwiek się o tym dowiedział. Bałem się też, co powie Lizzy. Nie chciałem też od nikogo współczucia, dlatego całą drogę do szkoły, przeszedłem niczym skazaniec idący na egzekucję.
Gdy weszliśmy do budynku, zacząłem mieć wątpliwości... czy powiedzieć Liz prawdę, czy może nakłamać coś? Czy chciałaby być z chłopakiem mającym taką rodzinę? Ona nie wie jak biedne i gówniane jest moje życie.
Wyszukiwałem ją w tłumie mijanych osób, lecz koniec końców zobaczyłem Lizzy dopiero pod klasą. Gdy tylko mnie dostrzegła, na jej twarzy przykrytej jak zawsze ciemnymi okularami, zauważyłem oznaki zdziwienia.
Widziałem na sobie spojrzenia uczniów. Starałem się je ignorować. Nie wiedziałem jednak na ile tego udawania jeszcze starczy mi siły. Ostatnio jestem wybuchowy, jak nigdy nie byłem.
- Jezu, co sie stało? - spytała dziewczyna. Zaczęła delikatnie gładzić moją twarz. Przyjemne uczucie, wymazało cały gniew który tłumiłem w sobie. Szkoda że tylko na chwilę.
Była elegancko ubrana, umalowana. Pachniała perfumami a z jej szyi zwisał delikatny naszyjnik.
- Nic... Nic, naprawę - wymruczałem, siląc się na uśmiech.
- Skarbie... - Lizzy uwiesiła się na mojej szyi. Przytuliła się, a ciepło jej ciała pomogło mi ukoić nerwy.
Siedzieliśmy na lekcji. Miałem poważną minę i wzrok skupiony na tablicy, jednak słowa nauczyciela słyszałem jak przez mgłę. Nic docierało do mnie nic, poza jednym faktem
"Moje życie to jeden wielki bałagan"
Raz jestem gnojkiem, który nie ma powodu, aby sie uśmiechać. Potem, nagle dorastam, poznaję smak miłości, narkotyków i ociekających seksem kobiet. A teraz, jak bumerang powraca do mnie rzeczywistość, jakby chciała przypomnieć, że to nie jest moje przeznaczenie.
Że mam być smutny, ponury, mieć jednego przyjaciela i żadnych szans na miłość.
Nie pozwolę tym durnym teoriom zniszczyć sobie życia.
Byłem milczący cały dzień. Gdy staliśmy potem na dworze, paląc fajki, Lizzy ponownie podjęła temat. A już myślałem, że przestało ją to interesować.
- Powiesz mi, co sie stało? - zapytała. Z gracją unosiła dłoń, trzymającą cienkiego papierosa. Pasowało jej to, wyglądała seksownie gdy jarała.
- Lizzy... - szepnąłem i oplotłem ręke wokół talii dziewczyny. Poczułem materiał jej koszuli, a potem jej ciało gdy przysunęła się do mnie.
Drugą ręką strzepnąłem popiół z papierosa i dopiero wtedy spojrzałem dziewczynie w twarz. Byłem chyba gotowy aby jej wszystko powiedzieć.
Jamie odszedł. Dopiero wtedy zacząłem opowiadać.
Nie zrobiło na niej wrażenia, że tata jest alkoholikiem. Ani to, że byłem prześladowany. Ani to, że mama jest sprzątaczką, pracuje na dwa etaty i nadal nie starcza nam na życie.
Jakby, to wszystko nie miało dla niej znaczenia.
- Dla mnie liczysz sie tylko ty, a nie twój portfel czy ojciec - Odezwała się, gdy skończyłem mówić.
Objęła mnie ponownie i złączyła nasze usta. Cisza wokół nas trwała, dopóki nie zadzwonił dzwonek na kolejną lekcję. Szybko, wyszliśmy zza budynku i przecinając dziedziniec biegiem, wpadliśmy zdyszani do środka.
Po skończonych zajęciach, wyszliśmy z Lizzy z budynku trzymając się za ręce. Napisałem sms do Ryana, że dzisiaj będę później, bo zaplanowaliśmy z Lizzy spacer po okolicy.
Nie przeszkadzało jej, że mam na sobie wczorajsze ciuchy ani też nie zwracała więcej uwagi na mój siniak. Kroczyła obok mnie, eksponując swoje zgrabne nogi. Wyglądała jak milion dolarów, a ja jak menel spod Seven'Eleven.
Przeszliśmy przez pomost nad Jerone Park Reservior i chodnikiem, dotarliśmy do ogrodzonego płotem placu zabaw. Drewniane konstrukcje, z plastikowymi zjeżdżalniami i drabinkami, zajmowały tłumy dzieci. Krzyczały, śmiały się, i ogólnie panował tam duży hałas. Na ławeczkach przy płocie, siedziały rozmawiający matki. Jedna z tam obecnych czytała książkę, inna popijała kawę. Minęliśmy te kobiety i zatrzymaliśmy się przy wózku z watą cukrową. Ciemnoskóry czterdziestolatek wybrał sobie dobry punkt na handel. Wózek obstąpiły dzieciaki i czekały na swoje porcje.
Kupiliśmy sobie watę cukrową i kontynuowaliśmy nasz spacer. Rozmawiając, zwiedzaliśmy Bronx mijając tabuny zaparkowanych na chodnikach aut i przechodniów wracających z pracy.
Po około czterdziestu minutach, Lizzy zostawiła mnie u Ryana. Tylko przywitała się z chłopakiem i popędziła do domu, odrabiać lekcję. Ja, nałożyłem rękawice, które Ryan dla mnie zostawił i zająłem się porządkowaniem śrub i nakrętek. Niektóre oblepione były smarem, inne zardzewiałe ze starości...
Ryan poczęstował mnie kawą. Gdy zbliżała się godzina siedemnasta, siedziałem na kanapie za jego plecami, gdy robił coś na laptopie. Piłem gorącą sypana kawę. Smakowała lepiej niż zwykle, w taki szary i ponury dzień. Lizzy go dla mnie rozświetliła, teraz jednak, gdy jestem sam, znów widze jak szare jest niebo, a jeszcze ciemniejsze, zwiastujące deszcz chmury, idą od zachodu.
- Chyba będzie padać - powiedziałem. Mój głos przebił się przez muzykę ze starego radia, które stoi w kanciapie.
- No... Napewno, patrz! - Ryan wskazał ręką w stronę okna.
Po chwili ciszy, znienacka zapytał.
- Ojciec?
- Co? - Uniosłem wzrok znad kubka.
- Wiesz co... Zauważyłem jak tylko przyszedłeś, nie jestem debilem, Justin.
Milczałem. Chłopak jednak wziął to za potwierdzenia.
Spojrzał na mnie spod daszka kaszkietu.
- A Pattie? Nic jej nie zrobił? - zapytał ponuro.
- Nie, jest bezpieczna - odparłem bez emocji, wiedząc jednak że nie mam pewności co do tego. Dowiem się dopiero dzisiaj. Nie wiem co zrobię jak zobacze ją pobitą w korytarzu.
- Zjebało sie wszystko... - syknąłem cicho.
- Justin... Ja sie nie moge wtrącać. Przykro mi, mordo.
Skinąłem głową. Wiedziałem, o co chodziło. Ryan zawsze był dla mnie jak ojciec.
Gdy ten tyran znęcał się nade mną, wyzywał... zawsze uciekałem do Ryana.
I to z nim mam lepsze relacje niż z ojcem.
Zawsze był dla mnie jak starszy brat i najlepszy przyjaciel. Pomagał mnie, mamie, naprawiał zepsute rzeczy w domu...
Był moją rodzinę, chociaż nie mieliśmy tej samej krwi.
Cześć.
Podoba wam sie rozdział? Nad życie Justina nadeszły ciemne chmury :(
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top