27. Maybe i'm a piece of motherfucker?


W kuchni ściany obite były boazerią, a meble nie należały do najnowszych. Za oknem, przykrytym firanką, malował się widok na pobliski pas zieleni. Rosły tam dęby, potężne drzewa o grubych pniach.

Piliśmy kawę i jedliśmy jajecznicę. Lizzy zrobiła, z boczkiem. Śniadanie w stylu mojego ojca. Uwielbia taką jajecznicę.

- I ty serio chcesz mi pomagać? - zapytał Ryan. Niedowierzał że chcę pracować u niego w warsztacie. Wyszedłem z propozycją abym przychodził tam po lekcjach. I... może... czasami nocowałbym z Lizzy.

- No... Potrzebuje hajsu, wiesz jak jest - Powiedziałem, żując porcję jajecznicy.  Ruchem głowy wskazałem na Liz. Chłopak zrozumiał o co chodzi.

- A, no to zmienia postać rzeczy - zaśmiał się - Na jakieś pieniądze to sie umówimy jak przyjdziesz? Dzisiaj byś dał rade?

Uśmiechnąłem się, potwierdzając.

Jakiś czas później, dojeżdżaliśmy już z Liz na W 205Th Street, gdzie znajduje się szkoła. Na poboczu, przy rosnącej trawie w Harris Park, samochody stawiają uczniowie naszej szkoły bo jak widać dyrektor wolał zrobić betonowe boisko na placu przed budynkiem niż parking.

Liz zaparkowała. Terenówka wyróżniała się stojąc między jakimś bordowym sedanem a crossem KTM w odcieniu oranżu.

- Zaskoczyłeś mnie, naprawde... - zaśmiała się dziewczyna. Widziałem jej szeroki uśmiech, jednak oczy jak zwykle chowała pod okularami co nadawało jej elegancji, tajemniczości i wyrafinowania. Była jedyną w swoim rodzaju dziewczyną w szkole.

- Tym że chce zarabiać? - spytałem, wychodząc z Jeepa.

- Tak... I to wszystko dla mnie?

Objąłem Liz ramieniem, gdy przecinaliśmy ulicę. Pocałowałem jej policzek, gdy znaleźliśmy się po drugiej stronie.

- Zależy mi na tobie, dobrze wiesz... - mruknąłem.

Weszliśmy do szkoły, mijając tłum ludzi na dziedzińcu.

Dziś mamy zajęcia językowe. Jeden blok z angielskiego, drugi z języka obcego na który ja wybrałem sobie łacinę.  Zrobiłem to w czasach, kiedy jeszcze miałem nadzieję dostać się na jakieś dobre studia związane z medycyną. Teraz, ten przedmiot jest moją piętą Achillesową, podobnie jak fizyka Na szczęście, oba te przedmioty mam z Jamie'm, z którym czas płynie szybciej i prawie wogóle się nie nudzę.

Pogadałem jeszcze chwilę z Liz, stojąc na korytarzu, pośród wszechobecnego hałasu i biegających pierwszaków. Oni z całej szkoły są najbardziej szaleni. To jeszcze tak naprawde dzieciaki, piętnastoletnie gnojki które uwielbiają robić z siebie debili.

Jamiego spotkałem w sali. Siedział na swoim stałym miejscu, tuż za moją ławką. Przysypiał, podpierając głowę ręką.

- Ej, żyjesz? - odezwałem się gdy zacząłem wyjmować z plecaka podręczniki i zeszyt.

- Żyje... - wychrypiał - Tylko ciężka noc. Poza tym, może być sie łaskawie do matki odezwał?

- Tak, uważaj bo... - Zastygłem, grzebiąc w plecaku - Co?

- Wydzwaniała do mnie, do moich rodziców! O pierwszej w nocy nawet. W coś ty sie człowieku wpakował?! - Jamie był zirytowany. Brzmiał teraz jakby był moim surowym ojcem.

- Byłem z Lizzy... Zrobiliśmy to - Wypaliłem od razu, chcąc by chłopak zaczął wypytywać a przestał mnie strofować.

Już lepsze pytania o seks...

- Co? - zapytał, jednak szybko go oświeciło - Nie gadaj!

Chłopak parsknął, zakrywając usta rękami. ja tylko uśmiechnąłem się pod nosem, wiedząc że kilkoro obecnych w sali teraz mierzyło nas wzrokiem. Pewnie myśleli "Debile".

- Nie no... podziwiam, szanuję... Ale weź zadzwoń do rodziców. Twoja matka umiera ze strachu - Poczułem dłoń kumpla na ramieniu, a jego oczy wpatrywały się w moja twarz. Jakby chciał mi przekazać "Tak będzie lepiej".

Z frustracją pyrgnąłem plecak. Opadł na krzesło, gdy ja trzaskałem drzwiami od klasy.

Wiedziałem, że nie postąpiłem właściwie. Ale byłem wtedy zły na Jamiego. Gdyby mi nie przypomniał o mamie, nawet zapomniałbym... jak wrednie wobec niej sie zachowałem.

Ale... tylko Lizzy sie dla mnie liczyła. Myślałem jedynie o niej...

Może jednak jestem kawałem skurczybyka?

Ukryłem się pod schodami pożarowymi. W miejscu gdzie nie było żywej duszy. W ciemności gdyż nie zapaliłem światła na klatce.

Wyjałem telefon, drżącymi ze zdenerwowania rękami.

Ale, czy bardziej byłem wkurzony na siebie czy na Jamiego?

Zaczynało do mnie docierać, jak źle postąpiłem. Oczami wyobraźni... zobaczyłem najczarniejszy scenariusz. Bo, co jeśli ojciec pobił mame kiedy mnie nie było? Znęcał się nad nią kiedy histeryzowała a on nie mógł znieść jej płaczu?

Pochyliłem głowę, czując się jak najgorsze bydle.

- Justin?! - Kamień spadł mi z serca gdy kobieta odebrała. Na jednym, złapanym szybko oddechu wypowiedziała moje imię.

- Jestem w szkole. Przepraszam że nie wróciłem na noc.

- Justin jak mogłeś?! Wiesz co ja tutaj przeżywałam?! - zaczęła krzyczeć. Była bardziej rozhisteryzowana niż wnerwiona.

- Tak, wiem od Jamiego. Przepraszam mamo, ale naprawde miałem ważny powód... Dostałem prace.

Sąddziłem że zmieni to temat rozmowy. Usłyszałem tylko "Jaką prace? Justin wróc dziś do domu, wydaje mi sie że musimy porozmawiać".

Powiedziałem mamie, że będe później, bo idę do pracy. Reakcja była dokładnie taka jakiej sie spodziewałem.

- To nie pójdziesz do pracy, na miłość Boską, Justin! Nie doprowadzaj mnie do takiego stanu nigdy więcej!

- Tak... tak, wróce po lekcjach - Powiedziałem, decydując się jednak na skruchę. Teoretycznie, mógłbym nie wrócić... Jednak nie darowałbym sobie gdyby mamie coś sie stało.

Pożegnałem się, ignorując kilka łez które tkwiły mi w powiekach... Nie chciałem płakać, ale jednak jestem tylko człowiekiem.

Obtarłem oczy rękawem bluzy i ruszyłem schodami w górę. Czułem się jak śmieć. Jak śmieć który potraktował swoją matkę jak kawałek gówna...

Byłem wściekły na siebie. Wróciłem do klasy, gdzie zajęcia już sie rozpoczęły.  Pan Bausilli, wysoki szczupły facet i siwych włosach i kościstej twarzy, jedynie spojrzał na mnie, gdy przeprosiłem. Miły z niego nauczyciel, zwłaszcza że jestem dobrym uczniem.

Ukrywałem swój stan pod maską obojętności. Jednak, Jamie który znał całą sprawę, co chwila na mnie zerkał. Wiedział, że jestem wściekły. Gdy zaciskałem pięści, znał powód dla którego to robię.

Gdy skończył się angielski, zdążyłem już ochłonąć. Skupiłem sie  na teście, który miałem do napisania. Poszło dobrze, jak zwykle.  Wyszliśmy przed szkołę. W kryjówce Noah, spotkałem Lizzy.

Gdy tylko ją zobaczyłem, spojrzałem na nią inaczej. Miałem przymrużone oczy w których każdy dostrzegłby pogardę.

Ale nie wobec Liz. Byłem zły na siebie. Gdy spytała "Co się stało?", tylko ją objąłem.

Ciepło jej ciała działało na mnie kojąco. Byłem wrażliwym chłopakiem i wytarłem kolejne kilka łez w jej koszulę.

Przytulała mnie, gładząc plecy dłonią. Chciałem tak trwać. Aby wszystkie problemy zniknęły.


Cześć wam.

Justin zaczyna żałować swojego postępowania... W sumie, zrobiłbym to samo na jego miejscu.

Następny rozdział może w weekend :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top