18. Another lies
Po pożegnaniu się z Toddem i Michaelem, zacząłem biec jak oszalały leśną drogą. Tak długo rozmawialiśmy, że zupełnie straciłem poczucie czasu i prawie zapomniałem, że powinienem iść do szkoły.
Lizzy została w chatce, aby pomóc chłopakom w ogarnięciu bałaganu po imprezie. Nakłamała Ryanowi że "oczywiście, jest już w drodze do szkoły" gdy o to zapytał.
Bieg sprawiał mi trudność, na szczęście droga była równa. Jedyną przeszkodą był poranny kac, ale miałem nadzieję że szybko mi przejdzie. Sosny migały po moich bokach, gdy kontynuowałem bieg przez las.
Moje ubranie było wczorajsze, lecz gdy wsiadłem już do autobusu, śmierdziało jeszcze bardziej. Zająłem jedno z wielu wolnych miejsc. Jechałem tym samym obskurnym autobusem co wczoraj.
Głowa opadała na ramię, jednak za wszelką cene starałem się nie zamykać oczu. Ignorowałem widok za oknem i szum silnika, który jeszcze bardziej mnie usypiał.
Ziewnąłem, gdy po dłuższym czasie autobus zatrzymał się na przedmieściach NYC. Stąd musiałem jeszcze przejść dobry kawałek na kolejny przystanek, z którego zabierze mnie już autobus jadący pod szkołę.
Wysiadłem na Golden Avenue i mijając boisko do baseballu należące do sąsiedniego liceum, skręciłem w lewo. Szedłem już obok ściany mojej szkoły. Ta akurat była z czerwonej cegły z kilkoma, białymi oknami.
Irytował mnie ból głowy i świadomość, że moja mama jest na mnie wkurzona. Moje myśli walczył ze sobą, gdy przekraczałem próg szkoły. Na korytarzach, które znałem na pamięć, było pusto. Druga lekcja tego dnia skończy się za niecałe 10 minut. Zdążę jeszcze skorzystać z toalety i może zapalić.
Odpalając papierosa, tak bardzo chciałem być teraz przy Liz. A z drugiej strony, zależało mi aby moja mama była szczęśliwa i nie musiała się martwić. Pewnie jest teraz w pracy i sprząta kolejny kibel w barze, potem, z tego co mówiła będzie w domu od 14. Nie pójdzie do drugiej pracy, sprzedawać żarcia w podrzędnym Primavera Cafe. Będzie wtedy prawić mi kazania o dobrym zachowaniu, ocenach i tym że jak chce sie wyrwać z Bronxu, muszę dostać sie na studia.
Nigdy się mnie o to nie czepiała, chociaż i tak wiem że tego dla mnie chce. Zawsze byłem dobrym uczniem, pewnie dlatego nauczycieli tak zdziwił fakt mojej wczorajszej nieobecności na lekcjach.
Pociągnąłem ostatni buch z papierosa, oparty o ceglaną ścianę szkoły którą wcześniej mijałem. Zapatrzyłem się na mecz bejsbolu, który miał właśnie miejsce na boisku naprzeciw. należało ono do jednego z kilku liceów, które są położone obok siebie wzdłuż Golden Avenue.
Ludzie tam biegali i śmiali się. Wyglądali na takich bezproblemowych, jakby nie mieli żadnych trosk. Pomyślałem wtedy, że chciałbym być jak oni.
Poczułem się dziwnie. Jeszcze wczoraj bardzo chciałem żyć, mieć Liz u swojego boku. A dzisiaj dopadła mnie jakas chwilowa zmiana nastroju.
Albo to po prostu kac.
Dzwonek na lekcję wezwał mnie do szkoły. Idąc podwórkiem, między wieloma uczniami, spotkałem Noah. Zapamiętale, wyglądał na silnego i wrogiego. Jednak, teraz wiem że jest naprawde fajnym chłopakiem.
Wyższy ode mnie o głowę, witając się zeskanował moje oczy.
- Coś nie w porządku? - zapytał.
- Co? Nie, wszystko jest okej! - Skłamałem.
- Jakby co, to wiesz gdzie jestem - odparł, odchodząc. Zatrzymał się jednak - Ej,JB!
Spojrzałem na niego, nie zawracając jednak.
- Masz fajke?
Uśmiechnąłem się, częstując kumpla. Potem, gdy byłem już w szkole, na korytarzu dosiadłem sie do Jamiego który zajmował jedno z plastikowych krzeseł ustawionych wzdłuż kremowej ściany.
Chłopak nosił granatowa koszulę w kratkę na czarny tshirt i jego ulubione czarne dżinsy. Słuchał akurat muzyki, kiedy pojawiłem sie obok niego.
- Siema - powiedziałem głośniej, witając się.
- Cześć, jak tam było? - zapytał. Wiedziałem że ma na myśli impreze z Liz.
- A... obudziłem się z nią rano w łóżku - Wpuściłem na twarz pedofilski uśmieszek i czekałem na reakcję przyjaciela.
Otworzył usta ze zdziwienia. Chwilę potem, znał już całą historię wczorajszego wieczoru i poranka dzisiaj.
- Także dzisiaj musze wracać do domu - powiedziałem ze smutkiem, spoglądając na Jamiego.
- Wiesz... niekoniecznie - mruknął czarnowłosy, co od razu zwróciło moja uwagę.
Gdy szliśmy na lekcję chemii, Jamie dał mi ciekawą wskazówkę. Skoro jest piątek... może dzisiaj też mogę zaszaleć?
Uśmiechnąłem sie i wysłałem sms do Liz. Gdy uczesana w kok kobieta nauczająca chemii tłumaczyła coś z pomocą tablicy z układem pierwiastków, ja w rękawie chowałem telefon. Liz zgodziła sie na mój plan. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Dzisiaj też będzie fajna noc.
Nieco później, po kolejnej lekcji, musiałem trafić na korytarzu na dyrektora. Wyznał mi, że zdziwiło go moje wczorajsze zachowanie, ale nie będzie ingerował. Stwierdził że każdy może mieć gorszy dzień, a że mam w tej szkole nienaganną opinię "Grzecznego i ułożonego", nie będzie mi jej psuł.
Siwy mężczyzna pożegnał mnie z uśmiechem i poprawiając czerwony krawat, skierował się do swojego gabinetu.
Po lekcjach wróciłem piechotą do naszego domku na E 196th Street. Jest mały, obity białym sidingiem. Otacza go metalowy niski płot, a sąsiaduję z blokiem z cegły oraz podobnym domkiem, tylko w żółtym kolorze. Samochody stoją zaparkowane wzdłuż chodnika, a sąsiad pali właśnie papierosa przed domem. Znam go z widzenia, macham. Mężczyzna w kapeluszu odmachuje.
Kiedy wchodzę do domu, wita mnie zapach spaghetti. Ciekawi mnie skąd mama wzięła pieniądze na mięso mielone, które w pobliskim markecie jest drogie... A tak. Dzisiaj wypada 10'ty. Wypłata.
Wchodząc do kuchni, rzuciłem plecak na krzesło przy stole.
- Cześć mamo - zawołałem do stojącej do mnie plecami kobiety. Mieszała w garnku, pewnie sos.
- O, jesteś... - powiedziała, spuszczając ze mnie na chwilę wzrok. Odłożyła drewnianą łyżkę i zdjęła fartuch.
- Jak w szkole? Nikt się ciebie nie czepiał za wczoraj? - zapytała. Widziałem w jej oczach zrozumienie.
- Nie, nie... Spotkałem nawet dyrektora, nie był zły - powiedziałem. W swoim głosie zaś, słyszałem wstyd. Zawiodłem mamę, co było dla mnie ciosem. jednak... Liz też jest dla mnie ważna.
- No... opuściłeś lekcję, kartkówka ci nie poszła... - Mama zaczęła wyliczać, gdy ja tylko spuściłem wzrok.
- Wiem, przepraszam.
- Zjemy obiad to sie pouczymy. Poprawisz to w poniedziałek, jestem pewna - Mama mówiła z entuzjazmem, jednak ja już wyczekiwałem żeby wcielić w życie swój plan.
- A moglibyśmy pouczyć sie jutro? - zapytałem.
- O... A co, masz jakieś plany? - zapytała brunetka, wracając do mieszania.
- Ryan prosił mnie o pomoc. Dojechały kolejne meble do pokoju Lizzy i chce żebym pomógł składać.
Mama chwilę sie zastanowiła, po czym zgodziła się.
Z tego co mówiła mi dzisiaj Lizzy, Ryan wychodzi z kumplami wieczorem na miasto... A żadnych mebli ostatnio nie zamawiał.
Cześć.
Jak widzicie, Justin zaczyna coraz bardziej upodabniać się do Lizzy. Uważacie że to dobra zmiana? Że ich związek będzie dalej rozwijał się w dobry sposób?
Czy Justin całkowicie zatraci siebie dla Liz?
Czytajcie, a sie dowiecie. Następny rozdział niebawem :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top