15. Believe, Justin...
Liz napierała na mnie całym ciałem. Oddychałam szybko, czując jak obejmuje moją szyję i całuje usta. W tle powinni teraz puścić jakiś kawałek o miłości, lecz niezbyt powolny. Ja, mając zamknięte oczy, czułem że jestem najszczęśliwszym człowiekiem jakim kiedykolwiek byłem. Dziewczyna moich marzeń właśnie obściskuje sie ze mną.
W czym jestem lepszy od innych? Nie wiem. Nigdy nie byłem lepszy od nikogo. Ale teraz, od jakiejś chwili czuję w sobie niewyobrażalną moc. Że mogę być kim chce, dla niej.
Fala gorąca ogarnęła ten pokój. Zacząłem sapać, czując jak na moim kroczu pojawia się wypukłość... Lizzy pewnie też to poczuła skoro ocierała sie o mnie, składając pocałunki.
- Lizzy... - sapnąłem, biorąc pierwszy oddech od dłuższej chwili. Dziewczyna spojrzała na mnie, jej skóra jakby parowała... moja zresztą też.
- Nom? - powiedziała, całkiem normalnie i pocałowała jeszcze raz.
Nie wytrzymałem. Miałem powiedzieć "Rozsądku, pieprz sie" ale jakoś nie dałem rady.
Odepchnąłem lekko dziewczynę. Zaczęła patrzeć na mnie z szeroko otwartymi oczami, stojąc już w pewnej odległości.
Stałem akurat pod kinkietem. Moja sylwetka była mocno oświetlona. Lizzy widziała jak krople potu spływają w dól po mojej szyi i torsie.
- Nie za szybko to wszystko idzie? - zapytałem, robiąc kilkusekundowe przerwy między słowami. Jakbym nie był pewny czy aby chcę to powiedzieć - Przecież mieliśmy się dzisiaj spotkać.
- No... I spotkaliśmy się - Lizzy uśmiechnęła się słodko... Znów dostałem strzałą amora bo chciałem kontynuować to co zaczęła. Jednak... zaraz mamy lekcje.
Miałem w dupie lekcje! Po prostu nie chciałem żeby to szło tak szybko...
- Eh... Dajmy sobie czas. Chodźmy gdzieś dzisiaj razem. Słuchaj... też mi sie podobasz...
Czas stanął na chwilę, gdy powiedziałem ostatnie zdanie. Jednak... wydaje mi się że Lizzy już to wie.
- ... ale to dla mnie za szybkie tempo - Dokończyłem. Lizzy odczekała chwilę, po czym podeszła do mnie.
- To chodźmy gdzieś po szkole, skoro tak bardzo ci zależy - wyszeptała, zbliżając twarz do mojego ucha, nadgryzając płatek. Potem, ucałowała mój polik i wyszła z pokoiku.
Gdy zostałem sam... pojawili się Anioł i Diabeł.
Jeden mówił że jestem ciotą, drugi że jestem mądry... A ja już sam nie wiedziałem czym sie staje.
Przygryzłem wargę, słysząc dzwonek na lekcje. Nawet nie wiedziałem co teraz mamy.
Sprawdziłem plan i trochę zdenerwowany, dotarłem na lekcję fizyki. Zająłem miejsce na końcu. Siedziałem sam w podwójnej ławce.
Lizzy odwróciła się w moją stronę, gdy tylko rozpakowałem swoje rzeczy. Puściła oczko i uśmiechnęła sie lekko. Odpowiedziałem jej uśmiechem, po chwili jednak na siłę skupiając się na lekcji. Dałem radę, choć moje myśli co chwilę zbaczały z kursu.
Na ostatni dzwonek tego dnia czekałem z utęsknieniem. Gdy wybiła godzina 15, jego dźwięk rozniósł się po całej szkole.
Wyszedłem ze szkoły z grupka uczniów, których poznałem rano. Oni zniknęli, ja stałem chwilę, niecierpliwie wyczekując mojej... wybranki.
Lizzy wyszła spokojnie, nie wybiegając jak postrzelona, jak robiło to większość uczniów. Z wdziękiem i gracją stawiała kroki, przez co nie mogłem oderwać wzroku od jej seksownych nóg.
Odwróciłem się, chcąc już iść, jednak ona zarzuciła mi ręce na szyję pytając "To gdzie idziemy?".
- Zwykle chodzę do parku, może spacer? - powiedziałem. Pogoda była piękna. Słońce sprzyjało romantycznym spacerom.
- Do parku... A co potem?
- Potem sie zobaczy - powiedziałem i czując pewność siebie, ująłem dłoń Lizzy, ruszając się w końcu spod szkoły. Przeszliśmy podwórku, znikając szybkim krokiem za metalowym ogrodzeniem.
Liz rozmawiała ze mną, gdy mijaliśmy budynki i podwórka, obok których zwykłem chodzić zawsze po szkole. Często w słoneczne dni chodziłem do parku, by odrobić lekcję i nacieszyć się dniem.
Opowiedziała mi więcej o Ryanie, o swoim dzieciństwie, o kumplach... Zdradziła nawet że łączyło ją coś z Michaelem. Wydała się szczera mówiąc, że nie brała tego na poważnie. Tylko Mike się zabujał, choć ona uważała to za "friends with benefits" ( przyjaciele którzy uprawiają ze sobą seks)
Wchodząc do parku przez betonową bramę, przed oczami pojawił mi się moment, w którym zakochałem sie w Lizzy. Przecież to było tutaj... Dziewczyna z Hammera, tak ją nazywałem na początku, gdy jeszcze nic o niej nie wiedziałem. A teraz idę z nią, trzymając jej dłoń, znam jej przeszłość, przyjaciół... Nie wiem o niej wszystkiego, ale mam nadzieję że kiedyś będzie mi to dane.
Z lekkiego uśmiechu... moje kąciki ust uniosły się jeszcze bardziej. I choć miałem spuszczoną głowę, Lizzy to zauważyła. Nadal nosiła ciemne okulary. Zniżyła głowię i spojrzała na mnie zza tych szkieł.
- Co sie stało? - Dziewczyna wydawała się pozytywnie zaskoczona.
- Chcesz usłyszeć zabawną historię? - spytałem, szczerząc sie jak debil do samego siebie.
- Spotkałem tu kiedyś dziewczynę... - rozpocząłem, kierując się już głębiej do parku.
Idąc alejkami dobrze widocznymi wśród trawy, opowiedziałem Lizzy o Hammerze, o dniu kiedy ją zobaczyłem i o tym jak szybko moje serce zaczeło wtedy bić. Potem... kawiarnia i jej "kawa z przyjaciółkami", jak to skomentowała. A potem... skręcanie mebli u Ryana i apogeum tego wszystkiego.
Spacerując, mijaliśmy różnorodne osoby. Potężnego czarnoskórego afroamerykanina z żoną, jakąś rodzinę z synkiem bawiących się na placu zabaw, kobietę z wózkiem popcornu zarabiającą na życie...
A wśród nic my... Najszczęśliwsi z wszystkich tych ludzi.
Ja czułem, że latam 5 metrów nad ziemią, Lizzy cały czas była uśmiechnięta, śmiała się i wyglądała na zadowoloną ze spaceru, co dawało mi jeszcze większego kopa aby tego nie spieprzyć.
I trzymała mnie za rękę, cały czas. Nie wiem, może to złudzenie... ale czułem że będzie ze mną do końca życia.
Zatrzymaliśmy się pod wyjątkowym miejscem w parku. Była to kapliczka. Stara kapliczka, w której stał posąg Maryi. Gdy byłem mały, często z mamą przychodziliśmy w to miejsce, by sie modlić. Zapamiętałem je i dlatego chciałem pokazać je Liz.
Za parę lat ta budowla może stąd zniknąć. Od dołu porasta ją mech, a dachówki też są już w kiepskim stanie.
- Urocze... inspirujące - mruknęła z zainteresowaniem Liz, kładąc reke na ścianie kapliczki - Jak znalazłeś to miejsce?
- Przychodziłem tu czasami... Dość często... Kiedy jeszcze wierzyłem w cuda... - Mówiąc to, przypomniałem sobie te modlitwy. Jak bardzo pragnęliśmy z mama, by tata przestał pić i kochał nas jakby nigdy nic.
- A teraz już nie wierzysz? - spytała, zostawiając budowlę i podchodząc do mnie.
- Już nie... To i tak bez znaczenia bo takie rzeczy sie nie zdarzają - posmutniałem w środku, jednak nie chcąc tego pokazac dziewczynie.
- Uwierz Justin... Nie wszystko jest takie szare, jakie sie wydaje.
Liz objęła mnie, pozwalając moim rękom powędrować na jej plecy. Złączyła nasze usta, i tym razem nie protestowałem. Bo to jej zawdzięczam jedyny cud, który zdarzył się w moim życiu.
Pokazała mi inny świat. Ten w którym zawsze świeci słońce.
Hejka. Siema, jak sie macie?
W opowiadaniu zaczyna pojawiać się nastrój sprzyjający uczuciu. Życzcie Justinowi szczęścia :)
Jego związek z Lizzy napewno się ułoży i będą żyli długo i szczęśliwie ;p
Proszę was również o przeczytanie nowego opowiadania Afterlife na moim profilu. Może was zaciekawić... :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top