11. She's a black widow
Popołudnie przesiedziałem z Lizzy i jej znajomymi w chatce w lesie. Jakoś, nie pozabijaliśmy się i nawet fajnie nam się gadało. Przy okazji, zdążyłem też napisać kilka smsów. Do mamy, że mam zajęcia dodatkowe a potem ide do Jamiego, a do Jamiego, żeby sie nie martwił i że jutro w szkole mu wszystko opowiem.
Swoją drogą, nie dało się nie zauważyć chemii między Michaelem i Lizzy. Dziewczyna co chwilę zabierała mu czapkę, siadała na kolanach dając miziać się po plecach, i uśmiech tego typa kiedy ją widział. Jednak... nie wiem czego ale gość sprawiał wrażenie jakby Lizzy była dla niego tylko kolejnym trofeum, których ma wiele.
Znaczy prześpi sie z nią i tyle.
Nie pozwoliłbym mu na to. Cały czas bacznie obserwowałem w co on z nią pogrywa.
Niedawno minęła godzina 17. Siedzieliśmy akurat w chatce, Lizzy i Michael na kanapie, ja z Toddem na podłodze.
Śmialiśmy się, gadaliśmy... jakoś wszystko się kleiło.
Gdy zadzwonił mój telefon, przeprosiłem na chwilę towarzyszy i wyszedłem na taras, zamykając za sobą drzwi.
- Jamie, co tam? - spytałem odrobinę niezadowolony że musiałem wyjść i zostawić Liz samą z podrywaczem.
- Gdzie ona cie zabrała, chłopie? Nigdy tak nie znikałeś bez słowa!
- Dla niej warto... - zaśmiałem się i odrobinę zniecierpliwiony dodałem - Masz jakąś sprawę czy tylko przeszkodzić chciałeś?
- Przeszkodzić? JB, co wy tam robicie? - Wiedziałem że w tym momencie Jamie ma brudne myśli, ale nie obchodziło mnie to. Niech sie śmieje, mam to gdzieś.
- Nic co by ciebie dotyczyło - powiedziałem wolno, śmiejąc sie pod nosem - Jamie, naprawdę musze kończyć.
- Dobra, leć do niej ale chce znać szczegóły! - krzyknął rozbawiony.
- Tak, masz to jak w banku.
Rozłączyłem się i śmiejąc się pod nosem, schowałem telefon do kieszeni po czym wróciłem zobaczyć jak ma się Liz.
Nie znalazłem jej w salonie. Gdy wszedłem do kuchni, od razu spostrzegłem jej sylwetkę wśród dwóch pozostałych.
- Impreza sie do kuchni przeniosła? - zagadnąłem, tylko by dać znać że jestem spowrotem.
- Zaraz wyjeżdżamy, tylko chłopaki chcą zacząć w domu - odparła Lizzy.
Zanim zdążyłem zapytać co zacząć, Todd zapytał mnie czy chce shota na rozgrzewkę.
Na blacie kuchennym stały trzy napełnione bursztynowym płynem kieliszki. Whisky? Tequilla?
- A co to za shit? - zapytałem, biorąc jeden i stając między chłopakami.
- Jack, a co innego - zaśmiał się Todd. Nie wiem czego, ale ten chłopak sprawiał wrażenie jakby mógł zostać moim dobrym kumplem. W przeciwieństwie do Michaela, którego uważam jakby za rywala i nie wróżę nam wspólnego picia piwa czy takich rzeczy.
- No to jedziemy! - krzyknął Michael. Po chwili, przełknąłem palący gardło alkohol. Co lepsze, nigdy nie piłem whisky ale chyba zaczne. Jest lepsze niż wódka której kiedyś próbowaliśmy z Jamiem.
Lizzy, jako jedyna trzeźwa, zajęła miejsce kierowcy i wiozła pełen wrzeszczących i śmiejących się debili samochód. Chłopaki palili jeszcze zioło siedząc w tym Jeepie, dlatego tak śmierdziało i było tak...głośno.
Przekrzykując tą impreze, powiedziałem do dziewczyny " Chyba na jakiegoś kebaba jeszcze zajedziesz".
- Nie, oni nigdy nie mają gastro! Zawsze chlają, palą i mają się dobrze - odparła dziewczyna. Miałem wrażenie że dobrze zna tych chłopaków i takie sytuacje wogóle jej nie dziwią.
- Zawsze robisz za kierowcę? - zadałem kolejne pytanie.
- Zwykle tak. Potem zostawiamy auto na mieście i na piechotę wracam do domu. Stamtąd do Ryana jest jakieś 20 minut.
Przytaknąłem tylko, widząc że Liz staje na światłach.
Było jeszcze widno. Słońce dopiero szykowało się spać. Kiedy będzie już spało... ja raczej też. I do tego pijany.
Jasno-pomarańczowe promyki oświetlały czarne auto, gdy parkowaliśmy między jakimś granatowym suvem a vanem w odcieniu seledynu. Parkingi w okolicy były zatłoczone, więc Liz zostawiła auto na chodniku.
- Daleko stąd jest ta knajpa? - zapytałem, idąc za grupą.
- Nawet nie zdąże ci odpowiedzieć - parskneła Liz i skręciła na schodki w górę.
Wchodziło się tamtędy do restauracji, której nazwy nie zdążyłem zobaczyć. W środku pachniało palonym olejem. Domyślałem się że oprócz piwa maja tu żarcie.
Meble i bar były z ciemnego drewna. Proste, niczym w angielskim pubie. Na granatowych ścian z elementami boazerii wisiały oprawione w ramki widoczki, plakaty z obrazkami i napisami... Było ich pełno, ale sprawiały ciekawe wrażenie.
Lizzy poprowadziła nad do drugiego, mniejszego pomieszczenia, gdyż tamto był ogromne. Tu zaś, znajdowało się loże. Kanapy, 6-8 osobowe.
Usadowiliśmy się w jednej z nich. Todd zaproponował że pójdzie po browar. Zniknął a ja zostałem sam z Lizzy i Michaelem.
Dziewczyna zdjęła ciemne okulary i ignorując nas, zaczęła bawić się telefonem. Nie patrzyła, mogłem wtedy zobaczyć wszystkie rysy je twarzy. Te delikatne usta kontrastujące z ciemno pomalowanymi oczami... długi kolczyk w uchu... lśniące czarne włosy... Perfekcja.
Nie zauważyłam, ale za to Michael pożerał wzrokiem mnie. W pewnym momencie klepnął mnie w ramię.
- Justin, chodź na chwile - powiedział nagle, zwracając na siebie moją uwage.
Niepewny jego intencji, poszedłem za nim. Stanęliśmy obok baru, mijając w przejściu między salami Todda z kilkoma szklankami.
Michael oparł się ramieniem o bar.
- Podoba ci się Liz? - powiedział prosto z mostu.
Troche mnie zamurowało i nie wiedziałem co odpowiedzieć.
Gdy milczałem, ten dodał
"Przecież widze jak ciągle zerkasz w jej strone. Czy tu, czy w samochodzie... Justin, no nie ukryjesz tego".
Michael nie sprawiał wrażenie zdenerwowanego. Był wyluzowany i jakby, przyjaźnie nastawiony.
Uśmiechał się lekko, więc postanowiłem mu zaufać.
- A nawet jeśli, to co? - zapytałem bez emocji.
- To że ona nie jest taka słodka - rzekł - Łamała wiele serc. Znam ją dłużej niż ty.
Słuchałem go, mając pustkę w głowie. Zdawało mi się że to tylko gra, mająca na celu pozbycie sie przeciwnika.
- Na jakiej niby podstawie miałbym ci wierzyć, Michael? - spytałem, wiedząc już że chłopak nie mówi prawdy.
- Na takiej, że zapytaj Todda na przykład. Ja też kiedys startowałem do Liz, ale dałem sobie spokój. Po prostu... widziałem ja z innymi facetami i widziałem jak to sie kończyło...
Postanowiłem, nie przejmować się słowami Michaela... Wyjdzie w praniu jak to sie mówi.
Ta dziewczyna nie wydaje sie być taka zła.
- Daj spokój. Przecież ona taka nie jest - powiedziałem.
- Kurwa, Justin... Znasz te pająki, czarne wdowy czy jakoś tak? - zapytał. Widziałem wyraźnie że powoli sie denerwuje.
- No, i co z nimi? - Nie wiedziałem o co Michaelowi chodzi, ale ten kontynuował.
- To że ona jest taką czarną wdową, debilu - syknął i odszedł w stronę gdzie siedzieli nasi znajomi.
Nie mogłem się ruszyć. Stałem chwilę oparty o bar, próbując się uspokoić i podjąć decyzje, czy zaufać Michaelowi, czy swoim uczuciom.
Siemka :) Witam w kolejnym rozdziale, mam nadzieje że przypadł wam do gustu. Zapraszam też do czytania moich innych opowiadań, komentowania i gwiazdkowania :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top