𝓜𝓪𝓳, 1914
𝓑yła słoneczna niedziela. Laura wyszła na taras trzymając w dłoni egzemplarz książki Jane Austen. Położyła ją na stoliku kawowym i usiadła na fotelu obok. Ojciec zawsze mówił jej, że jest niepoprawną romantyczką i martwi się tylko o błahe sprawy. Uważał, że miała to po matce, która równie mocno co dziewczynkę, kochała kwiaty i książki. Założyła włosy na plecy i pogrążyła się w lekturze. Laura oderwała wzrok od książki i pogładziła dłonią aksamitny materiał białej sukienki. Pan Davies podarował ją dziewczynie na święta. Bardzo jej się podobała i uwielbiała ją nosić, szczególnie w taki dzień jak tamten.
Napawała się każdym promieniem słońca, bo był wyjątkowo ładny dzień, a w Anglii zdarza się to rzadko. Niestety jej ojciec jak zwykle zaplanował lekcję matematyki, przez co nie mogła cieszyć się tym pięknym dniem.
- Znowu czytasz? - usłyszała zirytowany głos ojca - Masz za pół godziny lekcję matematyki z profesorem Cavendishem, powinnaś się przygotować.
- Odrobiłam wszystko o co prosił w zeszłym tygodniu, a poza... - przerwała dostrzegając jakąś postać pracującą w ogrodzie. Wstała z fotela żeby lepiej przyjrzeć się postaci. Ciemnowłosy chłopak przesadzał rośliny przy fontannie - Kto to? - zapytała z lekką złością, bo nieznajomy przesadzał kwiaty, które zasadziła razem z matką kiedy jeszcze żyła.
- Jerome Hastings, syn naszej kucharki. Dorabia sobie u nas... - nie zwróciła uwagi na to co mówił jej ojciec, bo cisnęła książką o stolik, złapała sukienkę w dłonie i zbiegła po schodach w kierunku chłopaka - Laura co ty wyprawiasz?
Chłopak dostrzegł Laurę kiedy była kawałek od niego. Podniósł głowę i przyjrzał jej się badawczo. Stanęła obok niego, a on odgarnął włosy, które weszły mu do oczu.
- Co jest z tobą nie tak? - wrzasnęła, a chłopak podniósł się, ściągnął rękawice, w których pracował i oparł się o łopatę.
- Coś się stało? - zapytał, a na dźwięk jego głosu dostała gęsiej skórki. Przewróciła oczami i założyła ręce pod piersiami.
- Kto pozwolił ci nawet spojrzeć na te kwiaty?
- Pan Davies wyraźnie powiedział, że mam przesadzić te kwiaty do wschodniej części ogrodu. Właśnie tu idzie możesz sama go zapytać.
Nonszalancja z jaką się do niej odnosił doprowadzała dziewczynę do szału. Nikt nie mial prawa tak się do niej zwracać. Obróciła się żeby zobaczyć, że jej ojciec zmierza w ich kierunku. Zmarszczyła brwi i przeniosła wzrok na Hastingsa, uważnie go obserwując. Bezczelnie się uśmiechał i nadal opierał o łopatę.
- Lauro co ty wyprawiasz? - odezwał się pan Davies i stanął obok swojej córki.
- Tato? Co to ma znaczyć? - zapytała z irytacją.
- Może ty wyjaśnisz mi w końcu o co chodzi? Czy dalej będziemy się bawić w ciuciubabkę?
- Dlaczego ten chłopak przesadza kwiaty mamy?
- Ponieważ mu kazałem. - odpowiedział ze stoickim spokojem - Stwierdziłem, że lepiej będą wyglądać przy stawie niż przy tej fontannie, a teraz przestań zawracać mi głowę i przygotuj się na lekcję - mruknął i zaczął odchodzić, ale zatrzymał się jakby jeszcze sobie o czymś przypomniał - Zapomniałbym, wieczorem przyjeżdża twoja babcia. Ubierz się jakoś ładnie, a ty Jerome, też możesz wpaść.
- Z chęcią proszę pana.
Odszedł zostawiając dziewczynę samą z Hastingsem i jego, jak sama twierdziła, durnym uśmieszkiem, który wciąż miał na ustach. Zagryzła zęby żeby nie okazać złości, którą w tym momencie czuła do swojego ojca. Nie wiedziała dlaczego ani jakim prawem ojciec zarządał przesądzenia kwiatów jej matki.
- Do diabła z tobą, Jerome - mruknęła.
- Na pierwszy rzut oka wydajesz się taka... grzeczna. - powiedział i uśmiechnął się szerzej - Nie powiedziałbym, że wyślesz mnie do diabła.
- Pomyślałeś, że jestem grzeczna? Poznałeś mnie dopiero kilka minut temu.
Jerome odstawił łopatę na ziemię i przestawił skrzynkę z kwiatami. Ubrał na ramiona szelki, które wcześniej zwisały przypięte do jego spodni i wyprostował się.
- To prawda, ale widuję cię już od tygodnia. Zawsze po obiedzie wchodzisz na taras - wskazał na niego głową - i zaczynasz coś czytać, a gdy zaczyna się robić ciemno lub masz jakąś lekcję wracasz do środka.
- Jesteś nienormalny, Jerome - powiedziała.
- Mów mi Jeremy, mama tak na mnie woła - odpowiedział i kompletnie zignorował komentarz dziewczyny.
Nie traktował jej jak kogoś o wiele bogatszego od niego. Zwracał się do niej jak do zwykłej czternastolatki. Było to dla dziewczyny coś zupełnie nowego. Nie znała tego uczucia wcześniej, bo wszyscy zwracali się do niej z ogromnym szacunkiem i mówili per „panienko".
- Jesteś dziwny - stwierdziła.
- A ty jesteś sztywna - skwitował z uśmieszkiem.
- Ja sztywna? Jak możesz tak mówić?
Jerome zaczął obchodzić ją dookoła i zanim zdążyła się zorientować, jednym szybkim ruchem wyciągnął z jej włosów czarną wstążkę.
- Skoro nie jesteś sztywna to to udowodnij - zaśmiał się i zaczął machać wstążką.
Oprócz dużych ambicji dziewczyna miała także dużą dumę i od razu pobiegła w pogoń za chłopakiem, aby udowodnić mu, że nie jest taka za jaką ją uważał. Może i wychowała się w bogatej rodzinie, ale to nie powód żeby uważać ją za snobkę. Prawdę powiedziawszy jakkolwiek by się wtedy nie starała, była uznawana za snobkę, nie jakąś okrutną i złą, ale snobkę.
- Oddawaj to Hastings! - wrzasnęła, ale on nie dawał za wygraną.
- Jak dasz mi coś w zamian! - odkrzyknął i schował się za fontanną.
- Niby co? - krzyknęła i potknęła się o skrzynkę z kwiatami i upadła na brudną ziemię. Rozdarła rajstopy i przy okazji zdarła kolano. Zatrzymała się i otrzepała rajstopy z ziemi. Były brudne od ziemi i trawy oraz trochę potargane. Nigdy wcześniej nie zdażyło jej się posiadać czegokolwiek w takim stanie.
W tym samym czasie poczynania tej dwójki z tarasu obserwował pan Davies. Nie podobało mu się to, że jego córka spoufala się z parobkiem. Mężczyzna wiedział, że Jerome to dobry i pracowity chłopak, i poważnie zastanawiał się nad przyznaniem mu jakiejś posady w jego firmie, ale nie był on w stanie zapewnić jego córce godnego życia i dobrobytu ani prowadzić tak wspaniałe prosperującej firmy. Pytanie czy robił to wszystko z miłości do córki czy do firmy? Anthony uśmiechnął się jednak pod nosem, bo na myśl przychodziła mu jego młodość, a przede wszystkim w tej dwójce widział siebie i Ellie. Kiedy dostrzegł, że jego córka upadła na ziemię, a potem jak gdyby nigdy nic wstała i znowu pobiegła za chłopakiem, prychnął z radością, a przechodzącą obok pokojówka dziwnie się na niego popatrzyła, bo prawdopodobnie nigdy nie widziała swojego pracodawcy prychającego czy nawet śmiejącego się.
- Moja córka oszalała - skomentował, poprawił kaszkiet i wszedł do rezydencji żeby zająć się rzeczą najważniejszą, czyli biznesem.
W pewnym momencie Jerome zatrzymał się, a Laura kawałek od niego. Spojrzała na niego pytająco i łapała płytkie wdechy. Dawno już tyle nie biegała.
- Jeżeli mnie pocałujesz oddam ci wstążkę - powiedział i uśmiechnął się cwaniacko.
- Nie ma mowy - prychnęła i pokręciła głową.
- Skoro nie... - powiedział i puścił wstążkę, a w tym momencie zawiał wiatr.
Czarna smuga przemknęła przez niebo i wpadła prosto do fontanny.
- Ty idioto! Co zrobiłeś?! - warknęła, a on tylko wzruszył ramionami - Myślisz, że wszystko ci wolno? Teraz po to idź!
Chłopak nadal stał w miejscu, a po jego twarzy błąkał się uśmieszek. Nie wiedziała dlaczego on się jej nie słucha ani dlaczego nie wykonuje jej poleceń. Zacisnęła dłoń w pięść.
- Nie pójdę - powiedział.
- Co to znaczy ‚nie pójdę'? Wrzuciłeś wstążkę do fontanny to teraz ją wyciągnij! - była na skraju furii i mogła przysiąc, że w tamtym momencie miała ochotę podnieść z ziemi łopatę i palnąć nią Jerome'a w głowę.
- Jeżeli chcesz wstążkę to sama sobie ją wyciągnij. Pierwsza zasada biednych ludzi: Jeżeli czegoś chcesz musisz zapracować sobie na to sam.
W odpowiedzi wydała z siebie tylko zduszone warknięcie i z obrzydzeniem oraz złością podeszła do brzegu fontanny. Wstążka pływała na środku fontanny, a Laura zdawała sobie sprawę, że jest ona dosyć głęboka. Z irytacją ściągnęła jednego buta i cisnęła nim w Jerome'a i z drugim zrobiła dokładnie to samo. Weszła do fontanny i na wpół brodząc na wpół płynąc dotarła na sam środek, złapała wstążkę i wróciła na brzeg. Kiedy wyszła na suchą ziemię zorientowała się, że jej biała sukienka przylgnęła do ciała, a włosy były do połowy mokre. Jerome gapił się na nią, a ona zmierzyła go chłodnym spojrzeniem.
- Przestań się gapić, idioto - warknęła, zabrała mu buty, które trzymał i odeszła.
Całkowicie przemoczona przekroczyła próg rezydencji i usłyszała przejęte westchnięcie skierowane w jej stronę. Nawet nie spojrzała na gosposię. Nie była zadowolona takim obrotem sytuacji, ale nie była w stanie tego zmienić.
- Odwołajcie Cavendisha, nie ma dzisiaj matematyki - warknęła ze złością i poszła do pokoju, wciąż ściskając w dłoni czarną wstążkę i parę butów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top