𝓛𝓲𝓹𝓲𝓮𝓬, 1921
𝓜inęło kilka miesięcy i cały temat małżeństwa zdążył już opuścić głowę Laury.
Jerome zaprowadził Laurę na wzgórze kawałek od jej rezydencji i posadził na trawie. Była bardzo zaskoczona i nie miała pojęcia co jeszcze planował. Słońce dochodziło już ostatnich kresów nieba i widok jaki roztaczał się przed nimi był naprawdę niesamowity. Polne kwiaty i trawy skąpane w blasku zachodzącego słońca. Jeziorko, które o odbijało promienie i mieniło się milionem złotych świateł. Laura chciała żeby tamten obraz trwał wiecznie. Sielanka, niczym niezakłócona natura i błogość.
- Dlaczego mnie tutaj zabrałeś? - zapytała i wygodniej ułożyła się na trawie.
- Zbierałem się do tego dosyć długo, ale wiesz bardzo długo się znamy - zaczął, a w głowie dziewczyny zapaliła się czerwona lampka. Miała nadzieję, że to nie będzie to o czym myślała od października zeszłego roku.
- To prawda - potwierdziła i ścisnęła rękę chłopaka, starając się go uspokoić, bo wydawał jej się bardzo zdenerwowany.
- W każdym razie chciałem ci powiedzieć, że dużo wniosłaś w moje życie i byłaś świetną przyjaciółką, ale od pewnego czasu nasza relacja wygląda inaczej i chciałem ci powiedzieć, że...
- Proszę, nie mów tego - szepnęła cicho, czując co ma nastąpić.
- Kocham cię, Laura - padły te dwa słowa. Dziewczyna puściła jego dłoń i odsunęła się od niego kawałek nie będąc w stanie nic powiedzieć.
Panowała między nami nieznośna cisza. Laura nie wiedziała co powinna mu odpowiedzieć. Naprawdę nie chciała go zranić, ale wiedziała, że cokolwiek wyjdzie z jej ust dla niego będzie krzywdzące. Całe jej ciało ogarnęła niekontrolowana panika. Laura nie potrafiła w tamtym momencie myśleć na tyle trzeźwo żeby odpowiednio dobrać swoje słowa i zachowanie.
- Powiesz coś? - zapytał.
Wstałam z ziemi, a on przyglądał mi się uważnie nie rozumiejąc sytuacji. Pewnie był pewien, że odpowie mu to samo. Ale nie mogła, nie była w stanie. Wolała zafundować mu gorzką prawdę niż tworzyć coś co od samego początku byłoby fałszywe.
- Ja.ja... przepraszam, ale nie czuję tego samego - wydukała, wstała i po prostu zaczęła biec. Uciekła, zostawiając go samego. Nie obejrzała się za siebie ani razu. Bała się, że zobaczy jego twarz pełną bólu, ale przede wszystkim szoku. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w tamtym momencie złamała mu serce i nie było jej stać na nic więcej niż ucieczka. Była przerażona jego słowami, a przede wszystkim tym, że nawet jeśli bardzo by próbowała to nie mogłaby odwzajemnić jego uczuć.
Jeszcze chyba nigdy Laura nie wypowiedziała tak ciężkich dla niej słów. „Nie czuję tego samego" zawisło w jej sercu i umyśle niczym najgorszy ciężar jaki mógł istnieć. To była jej wina, bo nie przerywała ich ciągnącego się romansu, choć powinna to zrobić już dawno. Była samolubna, trzymając go przy sobie i oszukując siebie i jego, że jej serce będzie w stanie pokochać go bardziej jako męża na resztę życia niż kochanka na chwilę.
***
Laura odgarnęła włosy na plecy i zeszła po drewnianych schodach na dolny korytarz. Miała udać się do salonu, skąd dobiegały głośne rozmowy jej ojca z gośćmi i trochę cichsza muzyka jazzowa puszczana z gramofonu. Nałożyła na twarz swój najpiękniejszy uśmiech i weszła do pomieszczenia. Ogarnął ją zapach cygara i alkoholu, a wszystkie spojrzenia były utkwione właśnie w nią.
- Dobry wieczór, ojcze. - przywitała się z mężczyzną, który siedział w czarnym skórzanym fotelu i palił cygaro, jak to miał w zwyczaju robić - Dobry wieczór wszystkim.
- Ahhh Laura, moja piękna córka - uśmiechnął się i odłożył cygaro na stolik.
- Za każdym razem jak ją widzę coraz bardziej przypomina mi Elizabeth - odezwała się babcia, kończąc palić swoją cygaretkę.
- Wiem mamo, widzę w niej wiele podobieństw. - ojciec zamilkł na chwilę i przyglądnął się uważniej. Nigdy tego nie robił, zatrzymując wzrok na córce zazwyczaj na kilka krótkich momentów. - W każdym razie, zobacz kto nas odwiedził. Pan Wright i jego przyjaciel pan Michael Gray.
Pan Gray uśmiechnął się i puścił dziewczynie oko. Wyglądał na kilka lat starszego ode Laury i musiała przyznać, że był bardzo atrakcyjnym mężczyzną. Wiele uroku dodawał mu dobrze skrojony garnitur, idealnie ułożone włosy i przyjemny zapach wody kolońskiej, który poczuła, stojąc obok niego. Dostrzegła, że w lewej ręce trzyma kaszkiet z czymś błyszczącym przy daszku. Michael Gray zdecydowanie zrobił na Laurze Davies wrażenie.
- Miło mi pana poznać, panie Gray - uśmiechnęła się i podała mu rękę, a on ją pocałował.
- Przyjemność po mojej stronie i proszę, mów mi Michael - otwarcie z nią flirtował, nie próbując w żaden sposób tego ukryć.
Laura zwróciła się do pana Wrighta, którego niegrzecznie pominęła, zyskując tym samym karcące spojrzenie ojca.
- Dobrze znowu cię widzieć, Lauro - powiedział i ucałował jej dłoń, ale dziewczyna czuła, że zrobił to tylko po to, żeby dorównać Michaelowi. Nigdy wcześniej nie ucałował jej dłoni przy powitaniu.
- Mi pana również, panie Wright.
- Skoro już wszyscy przechodzimy na ty to mów mi William - uśmiechnął się.
- Oczywiście, William.
Laura odeszła żeby przywitać się z pozostałymi gośćmi, aż w końcu została jej już tylko jedna osoba. Jerome stał oparty o biblioteczkę. Nie spodziewała się, że przyjdzie po ich wczorajszej rozmowie, a tym bardziej po tym jak uciekła po jego wyznaniu. Laura zdawała sobie sprawę, że romans z nim był nieodpowiedni, a utwierdzanie w przekonaniu, że coś do niego czuje było bezlitosne i okrutne. Sama nie wiedziała dlaczego to robiłam. Złamała mu serce i nie spodziewała się, że się tutaj pojawi. Był ubrany w czarny garnitur i wyglądał bardzo dobrze. Ręce miał w kieszeniach co było bardzo nieeleganckie, ale dodawało mu tej jego charakterystycznej nonszalancji i musiałam przyznać, że był przystojny i bardzo atrakcyjny. Mimo wszystko, było w nim coś co sprawiało wrażenie, że jest przygnębiony i smutny. I pewnie w większości to była jej zasługa.
- Cieszę się, że przyszedłeś, Jerome - powiedziała, a on spojrzał na mnie swoim przenikliwym wzrokiem.
- Pięknie wyglądasz - odpowiedział i poprawił kosmyk włosów, który opadł mu na czoło, ale po kilku sekundach znowu powrócił na swoje poprzednie miejsce.
- Dziękuję, ty też bardzo dobrze wyglądasz. Do twarzy ci w tym garniturze. Jak się miewa twoja mama? Ostatnio słyszałam, że źle się poczuła - zapytała, nie wiedząc czy robi to przez grzeczność czy żeby zachować pozory, że wszystko jest w porządku. Może to była ta kurtuazja, którą wpajano jej od dziecka.
- Trochę narzeka na ból w kręgosłupie, ale już jest w porządku. Miło, że pytasz. - odpowiedział dosyć zdawkowo i ewidentne unikał wzroku dziewczyny - Jeżeli chodzi o to co zaszło wczoraj...
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale dzwonek, który rozległ się z jadalni oznajmił podanie kolacji.
- Lauro! - pan Davies machnął ręką z wyraźną aluzją, że powinna towarzyszyć teraz Williamowi i Michaelowi, a nie wdawać się w pogaduszki.
- Przepraszam, porozmawiamy później - mruknęła i szybko odeszła od Jerome'a.
***
Przekroiła kawałek pieczeni i posłała krótkie spojrzenie mężczyźnie siedzącemu na przeciwko niej.
- Czym się zajmujesz, Michael? - zapytała kierowana ciekawością, a także stałym zestawem pytań swojego ojca, którego używał gdy poznawał kogoś nowego.
- Pracuję jako księgowy w firmie w Birmingham. Zajmuję się wszystkim czego zapragnie mój kuzyn, Thomas Shelby - odpowiedział, a pan Davies prawie zakrztusił się ziemniakiem.
- Pracujesz dla Shelbych? - zapytał ojciec Laury, nie dowierzając w to co właśnie usłyszał - Dla TEGO Thomasa Shelby'ego?
- Zgadza się, to mój kuzyn - potwierdził Michael.
- Kim jest Thomas Shelby? - zapytała Laura i przejechała wzrokiem po mężczyznach, którzy spojrzeli na nią jak na idiotkę.
- Thomas Shelby to szef Shelby Company Limited, bardzo dobrze prosperującego interesu i jednocześnie bardzo wpływowego gangu w Birmingham, Peaky Blinders - odrzekł Anthony Davies takim głosem jakiego Laura chyba jeszcze nigdy u niego nie słyszała.
- Ah tak, Peaky Blinders. Należysz do nich prawda? Dlatego masz żyletkę przy kaszkiecie? To wasz znak rozpoznawczy? - zapytała dziewczyna i wsadziła do ust kawałek pieczonej marchewki. Pewnie większość kobiet na jej miejscu byłoby przerażonych, że wdaje się w rozmowy z członkiem bardzo niebezpiecznego brytyjskiego gangu. Laura Davies natomiast była bardzo zaciekawiona osobą, z którą siedziała przy jednym stole. Zainteresowała się zarówno Michaelem Grayem jak i Peaky Blinders. Mężczyzna popatrzył na kobietę, siedzącą naprzeciwko niego i uśmiechnął się.
- Spostrzegawcze. - przyznał - Zazwyczaj ludzie nie zwracają uwagi na to co noszę przy czapce.
Laura kiwnęła głową, ale wciąż czuła na sobie badawczy wzrok Michaela. Zanurzając się głębiej w rozmowę, dziewczyna dowiedziała się kilku istotnych faktów o nowopoznanym mężczyźnie. William nadal próbował jej zaimponować i okazać się lepszym, i bardziej wpływowym niż Michael, ale prawda była taka, że jeżeli za kimś stoją Peaky Blinders to jego wygrana jest przesądzona.
Laura zauważyła, że Jerome nie wtrąca się do rozmów, a do tego wygląda na przygaszonego. Przyszedł na kolację chociaż wcale nie musiał tego robić, a po ich wczorajszej rozmowie Laura była pewna, że nie będzie chciał mnie już nigdy znać. Na jego miejscu ona pewnie nie chciałaby go już więcej widzieć. W pewnym momencie, gdy Michael opowiedział kolejny kawał, a całe towarzystwo wybuchnęło śmiechem, Jerome wstał i odszedł od stołu.
- Jeremy - powiedziała Laura i od razu poderwała się do góry, ale mężczyzna już wyszedł. Chciała pójść za nim i porozmawiać, ale ojciec złapał ją za rękę i powstrzymał.
- Niech idzie - powiedział tylko i posadził Laurę z powrotem na krześle.
Całą resztę spotkania dziewczyna zastanawiała się dlaczego Jerome pojawił się na tej kolacji. Po półgodzinie, kiedy wszyscy już zjedli, a ojciec nie pilnował jej aż tak bardzo, Laura wymknęła się w poszukiwaniu Jeremy'ego, którego znalazła na tarasie. Stał opierając się o balustradę i palił papierosa. Podeszła do niego i przedramionami oparła się o zimny kamień. Noc również nie należała do najcieplejszych, więc szybko na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. Kto kazał jej się ubrać w tak wyciętą sukienkę?
- Jeżeli chodzi o wczorajszą rozmowę to naprawdę bardzo mi przykro, że tak wyszło - szepnęła i położyła dłoń na jego dłoni chcąc pokazać, że jej słowa są wiarygodne.
- Nic się nie dzieje. - odpowiedział i zdjął dłoń kobiety - Wracaj do środka.
Wypuścił dym i wbił wzrok w przestrzeń przed nimi.
- Dlaczego przyszedłeś? Przecież widzę, że nie jest dobrze - dopytywała.
- Na pewno nie ze mną. - warknął - Może zapytasz swojego nowego narzeczonego? Który to już jest? Drugi? Trzeci?
- Jerome, dlaczego traktujesz mnie tak chłodno? Zraniłam cię to prawda, ale nie rozumiem dlaczego dzisiaj tu przyszedłeś. Jeżeli chcesz mnie obrażać to proszę bardzo, zasłużyłam, ale powiedz mi o co tak naprawdę chodzi?
- O co mi chodzi? - zapytał - Jesteś jedyną miłością jaką znam, a to, że nie odwzajemniasz moich uczuć doprowadza mnie do szału. Nie chciałem być dla ciebie tylko przyjacielem. Kiedy tego wieczora pierwszy raz cię pocałowałem, myślałem, że coś może z tego być, ale teraz...
- Przepraszam, ale po tych siedmiu latach zrozumiałam, że tak naprawdę nigdy cię nie kochałam. Jesteś moim najlepszym i jedynym przyjacielem, ale nigdy nie stworzymy związku. - odpowiedziała, czując jak w jej oczach formują się łzy - Chcę żebyś wiedział, że nigdy nie przestanie mi na tobie zależeć.
- Dziękuję za twoją szczerość, a teraz wracaj do nich, to od zawsze było twoje życie. - mruknął i rzucił niedopałek papierosa na ziemię. Laura przytuliła go, szczelnie zamykając w ostatnim uścisku i przez dosłownie kilka minut trzymali się w objęciach, a potem Jerome odsunął się i pocałował dziewczynę w czoło.
- Do widzenia, Lauro - wyszeptał.
- Do zobaczenia, Jerome - odpowiedziała i obserwowała jak mężczyzna obraca się i powoli odchodzi. Laura usiadła na schodach i wpatrywała się w ciemność, która roztaczała się na cały ogród.
- Przeszkadzam? - usłyszała głos za plecami. Odwróciła się żeby zobaczyć kto przyszedł. Michael przysiadł na schodach obok dziewczyny.
- Nie, chyba potrzebuje odrobiny towarzystwa. - powiedziała i wróciła do wpatrywania się w mrok. Siedzieli chwilę w milczeniu - Opowiedz coś o sobie.
Michael zaśmiał się i położył na marmurowej podłodze. Wbił wzrok w niebo i w gwiazdy, które tamtej nocy świeciły jakoś ładniej.
- Moje życie do pewnego momentu było bardzo proste... Wychowałem się w małej wsi pod Londynem, więc dosyć daleko od Birmingham. - zaczął opowiadać - Miałem rodzinę, pracowałem na farmie, byłem grzeczny, ułożony i nazywałem się Henry. - Laura spojrzała na niego pytająco - Na kilka tygodni przed moimi osiemnastymi urodzinami pojawił się Thomas. Powiedział, że nazywam się Michael Gray, że to nie była moja rodzina, a moja matka nazywa się Polly Gray i mieszka w Birmingham. Na początku nie wierzyłem, a moja przyszywaną matka wyrzuciła Thomasa z naszej posesji, ale było w nim coś co przekonało mnie, że mówił prawdę. Kiedy tylko skończyłem osiemnaście lat, spakowałem walizkę i pojechałem do Birmingham. Tam poznałem Polly i całą resztę rodziny. Po jakimś czasie i wielu kłótniach wprowadzili mnie do biznesu i tego miejskiego życia na wyższym poziomie. Teraz pracuję jako księgowy w Shelby Company Limited. Przynajmniej matematyka mi w życiu wychodzi. Jaka jest twoja historia?
Zakończył swoją opowieść i zadał pytanie, którego Laura doskonale się spodziewała. Westchnęła i potarła ramiona dłońmi, bo zaczynało robić się jej jeszcze zimniej. Michael spojrzał na nią i podniósł się do pozycji siedzącej. Zdjął swoją marynarkę i założył ją na ramiona Laury. Dziewczyna posłała mu słaby uśmiech.
- Dziękuję. - mruknęła cicho - Moje życie nie jest niczym niesamowitym. Urodziłam się tutaj, nie mam żadnego rodzeństwa i praktycznie całe swoje życie spędziłam w tym domu lub w Londynie. Kiedy miałam osiem lat, moja matka umarła, a ojciec nie za bardzo wiedział jak się mną zająć. Więcej czasu spędzałam z guwernantką albo chodząc po jego firmie i gawędząc z robotnikami. W między czasie ojciec stwierdził, że będzie mnie kształcił na wielu płaszczyznach. Odkąd pamiętam męczy mnie lekcjami matematyki, sztuki, geografii, grania na skrzypcach, pianinie czy jazdą konną. Tym sposobem nie miałam czasu ani dla siebie, ani tym bardziej żeby zdobyć jakichś przyjaciół. Kiedy skończyłam szesnaście lat zaczął planować mój ślub i teraz pewnie układa już menu weselne z tym pieprzonym Wrightem.
- Zawsze możesz wyjść za mnie - zażartował i wstał, a ja pokręciłam głową.
- Uważaj, bo mogę złamać ci serce - odpowiedziała, ale na jej twarzy błąkał się uśmiech. Czuła, że między nią, a tym mężczyzną coś zaczęło powstawać. Bała się tego, bo nigdy nie czuła niczego podobnego. Z drugiej strony zainteresował ją. Nie chodziło o aparycję, chociaż musiała przyznać, że był przystojny, ale było w nim coś takiego co ją pociągało. Taki styl bycia, który sprawiał, że cały czas chciałaby być obok niego i z nim rozmawiać.
- Obawiam się, że ja mogę złamać twoje. Do zobaczenia wkrótce, Laura - powiedział i założył dziewczynie kosmyk włosów za ucho, a potem jak gdyby nigdy nic wsadził papierosa do ust i odszedł w stronę samochodu ukrytego w ciemności, zostawiając ją samą.
- Nie wziąłeś marynarki - krzyknęła, a on nawet się nie zatrzymał, po prostu obrócił głowę i uśmiechnął się.
- Możesz ją zatrzymać. - powiedział, puścił oczko - Na tobie i tak wygląda lepiej - wsiadł do samochodu z trzaskiem drzwi.
***
Następnego dnia Laura jak zwykle wyszła na taras żeby poczytać i podziwiać Jerome'a, który pracował w ogrodzie. Jednak jego tam nie było. Zdziwiło ją to, bo co najmniej od dwóch godzin powinien już pracować. Weszła do środka i postanowiła znaleźć ojca, żeby zapytać go o chłopaka.
- Ojcze? - powiedziała, stojąc w wejściu do salonu, na tyle głośno żeby ją usłyszał, bo powinien znajdować się w którymś z pokojów na parterze.
- W gabinecie - odpowiedział, a dziewczyna od razu pokierowała się do jego biura.
Siedział przy drewnianym biurku, palił cygaro i przeglądał jakieś papiery. Laura rzuciła krótkie spojrzenie na ich portret rodzinny, wiszący tuż za fotelem ojca. Namalowali go kilka miesięcy przed jej śmiercią.
Ojciec ze znacznie mniejszą ilością zmarszczek i siwych włosów. Z delikatnym zarostem i charakterystycznym dla niego spokojnym wyrazem twarzy, a obok niego jej piękna matka. Ubrana w błękitną sukienkę, tę samą, którą Laura zakładała na większe okazje, i z blond włosami sięgającymi do obojczyków. Jej twarz zawsze uspokajała dziewczynę. Była spokojna i promienna, z delikatnym uśmiechem. W oczach miała iskierki radości i wydawało się, że zaraz zacznie się śmiać. Między nimi stała ośmioletnia Laura. Z uśmiechem od ucha do ucha i blond włosami podobnej długości co jej matki. Dobrze pamiętała dzień, w którym rozpoczęto malowanie tego obrazu. To jedno z nielicznych wspomnień o matce, które nadal posiadała. Tego dnia przyszła do pokoju Laury, pomogła jej się ubrać, a potem posadziła ją przed toaletką i rozczesywała włosy nucąc piosenkę.
I see the moon, the moon sees me
shining through the leaves of the old oak tree
Oh, let the light that shines on me
shine on the one I love.
Miała na sobie tę błękitną sukienkę i wyglądała jakby wcale nie była chora, jakby wszystko było normalne.
Laura skierowała wzrok na ojca, który bacznie jej się przyglądał. Otrząsnęła się i zamrugała kilka razy oczami, odpędzające wspomnienie o matce, najdalej jak potrafiła.
- Wiesz może gdzie jest Jerome? Powinien być w pracy i...
- Jerome już tu nie pracuje - uciął mój ojciec.
- Jak to nie pracuje? Przecież wczoraj tu był.
- Nic nie wiesz? - zapytał, wstał z fotela i podszedł do dziewczyny.
- O czym? - dopytywała i coraz mniej jej się to podobało.
- Jerome Hastings wyjechał - powiedział z całkowitym spokojem, a pod Laurą ugięły się nogi.
- Nie, to niemożliwe. - jęknęła i wbiła w ojca wściekłe spojrzenie - Kłamiesz!
- Myślałem, że wczoraj się z tobą pożegnał.
Nie docierały do niej już żadne słowa ojca. Czuła się jakby była pod wodą, wszystko było stłumione, a ona spadałam w granatową toń i nie mogła oddychać.
- To nie może być prawda - mruknęła i czuła się jak w jakimś amoku. Ojciec objął dziewczynę i mocno ją przytrzymał.
- Kochanie, uspokój się - powiedział łagodnym tonem.
- Nie! - otrząsnęła się z chwilowego szoku - To twoja wina! Ty się go pozbyłeś!
- Kochanie....
Wyrwała się mu i wybiegła z domu. Dosłownie chwilę później znalazła się w ogrodzie. Biegła boso, bo nie zdążyła ubrać żadnych butów, czując pod stopami, wilgotną od porannej rosy, trawę. Zupełnie nie przejmowała się, że jej stopy będą mokre, zielone i brudne, choć pewnie kiedyś sprawiłoby jej to problem. Zmierzała do domu Jerome'a. Biegła przez ogród, a poranny wiatr rozwiewał jej włosy. Wpadła do środka, ale jedyną osobą jaką tam zastała była jego matka. Kobieta spojrzała na Laurę wzrokiem pełnym smutku, litości i bólu. Miała spuchnięte i czerwone oczy od płaczu, a zazwyczaj misternie ułożony kok, wtedy wyglądał bardzo niechlujnie.
- On odszedł. - powiedziała lekko zachrypniętym głosem i wytarła oczy - Wyjechał dzisiaj rano.
Wszystko zaczęło układać się w jedną całość. Jego wczorajsze zachowanie, pocałunek... On się z nią żegnał. Po policzkach dziewczyny popłynęły łzy, a w głowie dźwięczał jego głos i trzy ostatnie słowa, które do niej wypowiedział.
Do widzenia, Lauro.
Kobieta wstała od stołu i podeszła do szafki, z której wyjęła kremową kopertę. Podała ją dziewczynie, a ona sama nie wiedziała jak powinna zareagować.
- Kazał ci to przekazać - powiedziała, a Laura spojrzałam na kobietę i wyszeptała ciche dziękuję'.
Kiedy Laura miała zamiar wychodzić, kobieta zatrzymała ją.
- Byłaś jego jedyną miłością - dodała, a po policzkach dziewczyny zaczęło płynąć jeszcze więcej łez.
Przed oczami miała wyraz jego twarzy, a w głowie szumiało jego wyznanie z tamtego wieczora. Wyszła bez słowa z ich domu i udałam się pod miejsce, w którym pierwszy raz go spotkała, czyli pod fontannę. Usiadła i plecami oparła się o kamienny murek. Otworzyła kopertę i wyjęła z niej list, a potem zaczęła czytać.
04, lipca 1921
Kochana Lauro,
Wiem, że kiedy czytasz ten list to jestem daleko od Ciebie. Dosłownie trzydzieści minut temu trzymałem Cię w moich ramionach i dostałem ostatnią szansę pocałowania Cię.
Nie miałem na tyle odwagi żeby powiedzieć Ci o tym, że wyjeżdżam do Francji w poszukiwaniu mojego ojca. Nie był albo nie jest osobą, którą warto się chwalić. Miał porachunki z ludźmi o wiele wyżej postawionymi i niebezpieczniejszymi niż on, a może nawet niż ty i Twój ojciec. Zastanawiasz się pewnie dlaczego chcę go spotkać. Przez te wszystkie lata wierzyłem, że jest kimś wspaniałym, że umarł jako bohater na wojnie kilkanaście lat temu. Kiedy matka wyznała mi prawdę, zapragnąłem zemsty i zapłaty za te wszystkie lata. Postanowiłem, że nie wrócę do Londynu i zostanę na jakiś czas we Francji.
Przepraszam, że nic Ci nie powiedziałem i nie pozwoliłem się oficjalnie pożegnać, uznałem, że list będzie lepszy. Zachowasz po mnie jakąś pamiątkę i będziesz mogła do tego wrócić w każdym momencie swojego życia. Życia beze mnie.
Proszę Cię Lauro, nie obwiniaj się za to co zrobiłem. To nie była Twoja wina. Sam zadecydowałem o swoim losie. Oboje zdaliśmy sobie sprawę, że nie jestem Ci pisany i chociaż nadal kocham Cię całym sercem wiem, że Ty nie czujesz tego samego, ale nie żałuję żadnego momentu spędzonego z Tobą. Obserwowanie tego jak się zmieniasz i rozkwitasz przez te prawie siedem lat było jedną z najlepszych rzeczy jaka mi się przytrafiła w życiu. Wiedziałem, że zmienisz moje życie już w dniu, w którym zabrałem Ci tę przeklętą wstążkę, a ty złościłaś się, że wrzuciłem ją do fontanny. Nie czekaj na mnie, bo stracisz najpiękniejsze chwile swojego życia.
Jesteś wspaniałą, piękną i cholernie inteligentną kobietą. Wierzę, że Michael okaże się dla Ciebie kimś dobrym. Widziałem jak na Ciebie patrzył, spodobałaś mu się i to był jeden z powodów, dla których wtedy opuściłem jadalnie.
Droga Lauro, byłaś najlepszym co mnie spotkało i pewnie się już powtarzam. Wiedz, że o Tobie nie zapomnę i mam nadzieję, że i Ty nie zapomnisz o mnie.
Będę Cię kochał do końca moich dni.
Lauro, obiecaj mi, że ułożysz sobie życie z Michaelem lub innym mężczyzną, a on będzie Cię uszczęśliwiał tak jak przez ostatnie siedem lat robiłem to ja. Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa.
Na zawsze kochający,
Jerome Hastings
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top