death end
the end is just a new start
▫☽┈▫❅▫┈☾▫
Nicholas Armstrong nie myślał w gruncie o niczym, kiedy stał w progu pomieszczenia, w którym do niedawna spokojnie spała miłość jego życia, w akompaniamencie hałasu przejeżdżających aut rozchodzącego się w przytulnej sypialni za sprawą otwartego na ośnież okna.
Nick obserwował, jak Karl powolnie podnosi się z łóżka, przecierając zaspane oczy dłońmi. Jego bose stopy zatopiły się w jasnym, przyjemnym w dotyku dywanie, a cienka koszulka wisząca na jego ramionach ładnie opięła jego szczupłe ciało, kiedy ten się przeciągnął. Nick nawet nie musiał go dotykać by wiedzieć, że tamten był w tym momencie gorący jak rozgrzany, wręcz topiący się już metal, jakby jego skóra była wiecznie utulana przez żywy ogień. Kołdra spod której przed chwilą się wygrzebał wyglądała tak pusto i chłodno, kiedy szatyna już tam nie było, jakby to on był tym co ogrzewało ją, a nie na odwrót.
Rumieńce na jego policzkach powoli były zwalczane przez zimny wiatr, a nieobecne spojrzenie Nicholas'a napawało jego serce dziwnym przeczuciem. Na chwiejnych nogach, dalej zaspany i nieco zmęczony podszedł do starszego, kładąc swoją dłoń na jego ramieniu. Nie wiedział, co właściwie się teraz działo, ale wiedział, że coś było ewidentnie nie tak. Echo żalu i gorzkości rozchodziło się w ładnych, ciemnych tęczówkach Nick'a tak bardzo, że Karl powoli zaczynał się bać.
Młodszy spojrzał w stronę okna z którego dalej wydobywały się dźwięki w części uśpionego już miasta, jakby dalej z utęsknieniem czekał na ten przebiśnieg, jakby powoli bał się, że wiosna w tym życiu już nie przyjdzie. Poczuł dłonie Nick'a na swoich biodrach, które zacisnęły się na materiale jego brązowej koszulki. Starszy trzymał go tak mocno jakby bał się, że Jacobs zaraz mu się wyrwie i sam wyskoczy przez to okno, które delikatnie skrzypiało pod wpływem wiatru.
-Hej, co się dzieje? -Zapytał w końcu Karl, wlepiając swoje spojrzenie w twarz Nicholas'a, skąpaną w słabym świetle lamp ściennych porozwieszanych na korytarzach.
Nick w odpowiedział słabo się uśmiechnął, po raz setny tego dnia przesuwając spojrzeniem po całym ciele wyższego. Ładne, szczupłe, nagie nogi na których widniało kilka rysek czy innych drobnych blizn odrobinę drżały, ładnie zarysowana klatka piersiowa unosiła się i opadała umiarkowanie. Blada szyja, a bardziej strupy, które się na niej wybijały po niedawnych rozdrapanych ranach z dnia na dzień wydawały się zasychać coraz bardziej, a oczy Karl'a na ponów mieniły się tą stałą beznamiętnością, próbującą ukryć każdą jego najmniejszą myśl.
Nick oddychał płytko, jakby słowa za żadne skarby nie chciały przejść przez jego gardło. Wiedza o tym, że zaraz na nowo spustoszy całą tę sztukę, jaką w tym momencie był Jacobs, wbijając kij w mrowisko jego uczuć pozostawiała w jego organizmie niemiłą chandrę.
-Kiedy wyszedłem z pokoju, zostawiłem uchylone drzwi -mruknął cicho, przyciągając Karl'a jeszcze bliżej do siebie. Młodszy automatycznie się temu poddał, wtulając się w chłodne ciało drugiego -Patches zniknęła.
Karl zastygnął, odlepiając swój policzek od tego Nick'a, spowitego lekkim zarostem. Spojrzał z przestrachem na otwarte okno po raz kolejny tej nocy, jakby kotka miała spokojnie siedzieć na parapecie. Omiótł niespokojnym, rozbieganym spojrzeniem resztę pomieszczenia, mając nadzieję, że ta zwyczajnie gdzieś spokojnie spała. Przyłożył sobie rękę do czoła czując, jak robi mu się słabo.
Odsunął się od Nick'a, podchodząc do okna. Po jaką cholerę on je w ogóle otwierał? Wychylił się za parapet od zewnętrznej strony, nawet się nie spostrzegając, że już dawno nie dotykał stopami podłogi. Trzymał się ramy okna ręką i to było jedyne, co jeszcze trzymało go w tym mieszkaniu. Nie zachwiał się ani nie przechylił na zewnątrz bardziej niż by chciał, ale mimo wszystko i tak poczuł jak czyjeś drżące dłonie wciągają go na środek pokoju. To nawet nie były dłonie Nick'a, zdecydowanie te były inne, większe i za ciepłe, może mniej szorstkie.
Clay stał przy nim, obserwując jak słone łzy wypływają z kącików jego zaczerwienionych już oczu. To wszystko co się działo naprawdę było przekleństwem, mimo że Karl dalej miał nadzieję, że Patches dalej gdzieś była, żywa. W końcu nie zdołał ujrzeć jej zwłok na ziemi dookoła budynku. Musiała po czymś bezpiecznie zejść, a nawet jeśli by spadła, to nie była taka wysokość, by ją zabiła. Karl bał się czegoś innego, bał się drogi, jezdni, na której umarło wszystko to, co nie powinno.
Kiedy Clay wyszedł z pomieszczenia Karl nawet się nie zastanawiał, a ta głupia przyćmiona rozdrażnieniem adrenalina wypełniła jego żyły. Wybiegł za nim z domu, nie ubierając na siebie kompletnie nic. Ani kurtki, ani butów. Wypadł na biały, zakryty śniegiem chodnik jakby wchodził na jedną z najcieplejszych plaż świata.
Chwilę oparł się o ceglany budynek, próbując w ogóle się zorientować, gdzie się znajdował. Słyszał z oddali rozmowę George'a i Clay'a, którzy zaczęli przeszukiwać teren przy domu i wolno rosnące krzewy wokoło. On sam jednak praktycznie od razu skierował swoje chwiejne kroki w stronę ulicy, ignorując krzyki Nicholas'a gdzieś z wnętrza domu. Śnieg dalej uporczywie sypał, zupełnie nie przejmując się niczym co działo się w ich sercach i umysłach. On zawsze taki był, zimny i obojętny na wszystko, mimo że piękny i nietrwały. Dopiero kiedy Karl stanął w bezruchu, jego usta lekko się uchyliły, jakby zupełnie przestał panować nad swoim ciałem.
Stosunkowo wysoki, szczupły chłopak o nieco zgarbionej teraz sylwetce stał na środku chodnika w totalnym bezruchu, a ludzie którzy od czasu do czasu pojawiali się w zasięgu jego wzroku mijali go ze zmieszanymi wyrazami twarzy i beznamiętnymi spojrzeniami. W końcu nie działo się nic, co w wiecznie zabieganych mieszkańcach Londynu wzbudziłoby jakiekolwiek silniejsze emocje, a spoglądając na nocne ulice swojego miasta nie dostrzegali nic, czego nie widzieli już wcześniej setki, jak nie tysiące razy.
Było kilka rzeczy, które wyróżniały chłopaka na tle innych śpieszących nie wiadomo gdzie ludzi, ale dla przypadkowego obserwatora w oczy rzucał się najbardziej fakt, że szatyn był odziany tylko w krótkie, czarne spodenki w których spał, a za długa, cienka, brązowa koszulka powiewała jak szalona, za sprawą zimowego, rozszalałego wiatru.
Karl co prawda nieco drżał, ale na jego nieszczęście wcale nie było to z zimna. Już dawno nie pojmował pojęcia temperatury w poprawy sposób, dłonie Nick'a zniweczyły każdy jego zmysł, nie odbierał już niczego tak, jak robił to wcześniej. Mimo że płatki śniegu powoli pokrywały go zdradliwą, śnieżnobiałą bielą, a jego włosy już dawno były wilgotne za sprawą rozpuszczającego się w nich puchu, chłopak zdawał się zupełnie nie odczuwać mrozu.
Jego spojrzenie było utkwione w długą, świeżą plamę krwi na ulicy. Jego dłonie lekko drżały, podobnie co broda, szklące się od zbierających się w nich łez oczy pozostawały cały czas otwarte, mimo że były leciutko przymrużone. Co jakiś czas na jego ciemne rzęsy spadał płatek śniegu, który jednak natychmiastowo się rozpuszczał.
To na co teraz patrzył, nawet nie można było nazwać zwłokami. To były falki, krew, poodczepiane, rozerwane kończyny, zmiażdżone kości rozciągnięte przez sam środek zamrożonej ulicy. Jakby samochód, który potrącił to biedne zwierzę postanowił jeszcze bardziej się nad nim poznęcać, przeciągając jego martwe ciało po całej długości drogi, odcinając i miażdżąc resztki trzymających się nerwów. Na początku Karl widział tylko długi ślad intensywnej krwi przelewającej się na boki, dopiero potem dostrzegł fragmenty wręcz rozczłonkowanego ciała, walającego cię po drodze. Kiedy zauważył białą łapę leżącą w oddali przy samym krawężniku chodnika, czuł jak wymioty podchodzą mu do gardła, a jego łzy robią się coraz bardziej parzące.
Metaliczny zapach krwi ranił jego nozdrza, mimo że wcale nie stał tak blisko tego co zostało z kotki. Czerwień mieniła się w jego oczach, a części wnętrzności, których nie potrafił nazwać zapisywały się w jego pamięci kawałek po kawałku. Chciało mu się płakać, wymiotować, krzyczeć i umierać jednocześnie. Cały absurd tej sytuacji i fakt, że rzeczywistość nie docierała do niego jeszcze jak należy były jedynymi rzeczami które sprawiały, że nie płakał jeszcze jak dziecko, że nie zanosił się żałośnie łzami, prawie się dusząc. Płakał, ale nie tak intensywnie jakby mógł.
I dopiero kiedy Nick dotknął jego szyi, zarzucając na jego ramiona swoją kurtkę doszło do niego, że miał cholerne uczucie Déjà vu. Odczucie, że przeżywana sytuacja wydarzyła się już kiedyś, w nieokreślonej przeszłości, no i w sumie to jego organizm wiele się nie pomylił, bo przecież ten dzień w którym pierwszy raz ujrzał Nick'a był bardzo podobny do tego.
Zwłoki, krew, ulica, zima, śnieg, łzy. To wszystko powtarzało się jak jakaś mantra, a Karl za każdym razem stał pośrodku tego wszystkiego w cienkim ubraniu, bez żadnej tarczy ochronnej. Teraz zmieniło się jedynie to, że Nicholas okrył go swoją kurtką i przy nim stał, przytulając go do swojego ciała. Karl zacisnął paznokcie na swoim policzku zupełnie nieumyślnie, ale zaraz potem wbijał je już w dłoń Nick'a, który chwycił jego rękę w swoją. Sam Armstrong nawet nie chciał patrzeć w stronę drogi, za cholerę nie chciał na to patrzeć. Spędził z Patches szmat swojego życia i teraz czuł się dokładnie tak samo jak Karl czuł się na początku ich znajomości.
Wiatr zawiał mocniej, a z ust Karl'a wydobył się żałosny jęk gdy spostrzegł jak fragment łapy niesiony przez powiew zmienia swoje miejsce położenia. Nicholas obrócił go tyłem do drogi, mając naprawdę nadzieje, że lampy uliczne nagle zgasną oszczędzając ich zszargane nerwy. Czując, jak Karl powoli osuwa się na dół kucnął razem z nim, cały czas go do siebie przytulając. Młodszy klęczał na zimnym śniegu, cicho krztusząc się swoimi łzami. Mimo wszystko jednak jego ręka znalazła się na policzku starszego, ścierając łzy, które również wypływały z oczu Nicholas'a.
Ludzie chcący się gdzieś przedostać zmieniali stronę ulicy by ich ominąć, chociaż niektórzy się zatrzymywali obserwując z oddali krew spływającą do krat przy krawężnikach. Niektórzy widząc zwłoki też mieli łzy w oczach, ale szybko odchodzili nie chcąc w tym uczestniczyć. Nikt nie chciałby w tym uczestniczyć. W ich uszach teraz trwał istny huragan. Rozmowy ludzi, hałas aut, podmuch wiatru, dźwięki miasta i krzyki Clay z daleka mieszały się w jedno, a na dobitkę obaj myśleli, że do reszty zwariowali, bo słyszeli co jakiś czas ciche miauknięcia.
Karl naprawdę był przekonany, że skończy w psychiatryku gdy coś ocierało się o jego nagie udo, cicho przy tym mrucząc. Miał wrażenie, jakby jakaś mara piekielna przyszła go nękać za otwarcie tego cholernego okna, a on musiał się zgodzić, że w pełni na to zasługiwał. Nie oderwał policzka od klatki piersiowej Nick'a, do póki nie usłyszał jak ten słabo wymawia jego imię, a zaraz za tym coś miauczy niebezpiecznie blisko jego ucha. Skierował swoją zapłakaną twarz w bok, patrząc z niedowierzaniem na wizerunek Patches przytulającej się do jego nogi, a zaraz potem zwrócił spojrzenie na drogę, na której dalej leżały zmasakrowane zwłoki w towarzystwie ścieżki z krwi.
-Karl, ona żyje -powiedział cicho Nick drżącym głosem, łapiąc twarz młodszego w swoje dłonie, ich czoła się dotknęły, a przylepione do nich kosmyki mokrych włosów się ze sobą zmieszały -To nie była ona.
-He? -Spytał zmarnowany młodszy, z dezorientacją i niedowierzaniem spoglądając w oczy mruczącej kotki. Stała tu, przytulając się do niego, ale on dalej nie wierzył, że to naprawdę była ona. Dotknął jej głowy drżącą dłonią i wstrzymał oddech, kiedy jego palce zetknęły się ze strukturą jej futra. Chciał jeszcze raz spojrzeć w kierunku ulicy, ale Nick go powstrzymał, dalej trzymając jego twarz w swoich dłoniach.
Starszy złożył krótki pocałunek pod jego okiem, chcąc scałować z tamtego miejsca łzy. Kiedy Karl poczuł strukturę jego warg na swojej skórze czuł się, jakby Nick właśnie dotknął jego duszy. Nick składał pośpieszne buziaki na jego twarzy jakby bał się, że łzy zaraz go roztopią i chłopak zniknie w jego rękach. Nagle przestał, przymykając oczy i wydychając powietrze ze swoich ust spojrzał wprost w oczy Karl'a, już nawet nie mógł zliczyć, ile razy to już zrobił, ale nie zmierzał przestawać, bo to zdecydowanie był jeden z jego ulubionych widoków.
-Kocham cię -powiedział szybko, chcąc mieć te dwa słowa już za sobą. Wiedział, że jeżeli nie powiedziałby tego teraz, już nigdy nie zdobyłby się na odwagę, ale teraz, gdy już to zrobił, miał ochotę powtarzać to cały czas -Bardzo cię Kocham.
Gdzieś tam, w tą zimową noc, między jednym, a drugim rozchwianym westchnięciem, świat dla Karl'a Jacobs'a się zatrzymał, a on sam mógł jedynie skupić się na mężczyźnie patrzącym z wyczekiwaniem w jego oczy, jakby właśnie powiedział coś, czego strasznie się bał, a chyba już nawet cały wszechświat wiedział, że ten strach był bezsensowny.
-Ja -zaczął Karl, odrobinę się zacinając. Z jego szklących się dalej oczu znowu wypłynęła pojedyncza łza, a jego serce na nowo zaczęło szaleńczo uderzać o żebra, czuł się jakby właśnie tworzyło melodię, którą zapamięta do końca życia. Dłonie Nicholas'a na jego policzkach strasznie drżały, a sam chłopak co chwila przełykał nerwowo ślinę w tępym oczekiwaniu -Ja też cię kocham.
Nicholas przymknął oczy, czując jak sam zaczyna płakać, a nerwy opuszczają jego duszę. Jednak jego rozchwiany oddech nie miał szansy odpocząć, bo na nowo ucałował usta swojego ukochanego, delikatnie się uśmiechając. Gdy Karl oddał pocałunek, zaczynając kolejny, Patches jedynie się w nich wpatrywała mądrymi, kocimi oczami, odbijającymi w sobie każdą łzę zdobiącą ich twarze. Biały puch dalej beztrosko padał z ciemnego nieba, zasypując sobą londyńskie ulice.
I może Karl nie bardzo wiedział co będzie dalej, ale pomiędzy tymi pocałunkami, które właśnie omiatały całe jego ciało, zdzierając z niego zdrowe myśli wiedział, że na pewno nigdy nie będą mieć razem kota.
▫☽┈▫❅▫┈☾▫
Koniec
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top