Glyn
Brunetka spogląda niepewnie na Hope siedząca po drugiej stronie stołu. W odróżnieniu od niej, na swojej tacy nie ma praktycznie nic. Oprócz wielkiego, krwistego steka.
- Więc...
- Hm? - dziewczyna energicznie unosi brwi.
Tak, brwi. Energicznie.
- Masz zamiar mnie tak prześladować do końca lekcji? A może wbijesz mi jeszcze na chatę? - pyta unosząc brew.
- Już myślałam, że nie spytasz! - wybucha nagle rzucając się Glyn na szyję. Tamta jest najwyraźniej w szoku, nie do końca świadoma co się dzieje. W końcu fioletowa się od niej odrywa.
- To u ciebie po lekcjach, do zoba! - woła uciekając w kierunku swojej klasy.
Glyn w końcu trochę się otrząsnąć i zdała sobie sprawę z tego co właśnie zaszło.
- C-... NIE MYŚL, ŻE WPUSZCZĘ CIĘ DO MOJEGO DOMU!
Ale tamta już dawno zniknęła...
Dzwonek do drzwi.
Kolejny dzwonek do drzwi.
Trzy dzwonki pod rząd.
Seria po dwadzieścia dzwonków.
Glyn szarpie za klamkę i z impetem otwiera drzwi.
- NIE MASZ CZEGO ROBIĆ U SIEBIE W DOMU?! - krzyczy na rozentuzjazmowaną Hope stojąca w progu. Wygląda ona nieco inaczej. Przycięła włosy mniej więcej do żuchwy i na nowo je pofarbowała, tym razem była to kanarkowa żółć.
- Nie - uśmiecha się uroczo. (Jak dla mnie uroczo, Glynadella pewnie najchętniej wydrapałaby jej oczy.) - Wpuścisz mnie do środka?
Glyn bierze głęboki oddech i zastanawia się dogłębnie.
- Nie. - po czym trzaska drzwiami przed nosem koleżanki. Odwraca się na pięcie z zamiarem odejścia.
Zatrzymuje ją jednak łupnięcie. I kolejne. I kolejne.
I ostatnie, któremu towarzyszy głośny trzask łamania drewna.
Brunetka gwałtownie odskakuje od zniszczonych drzwi, po czym zostaje powalona na plecy z ogromną siłą. Czuje nagły, silny ból w kręgosłupie.
- NAPRAWDĘ MOGŁAŚ CHOCIAŻ SPRÓBOWAĆ DAĆ MI SZANSĘ! - słyszy głos, a raczej wrzask dobiegający z gardła Hope. Nie jest już sobą. Obiema trzęsącymi dłońmi kurczowo trzyma ogromny nóż.
Glyn nie potrafi zrozumieć co właśnie się stało, jedynie leży próbując jakoś zdjąć z siebie siedząca na niej okrakiem wariatkę.
- CO TY- - dokończenie pytania uniemożliwia jej wbite w jej gardło ostrze.
- Myślisz, że dla mnie to było takie proste?! Usilnie starałam się do ciebie dotrzeć, a w zamian słyszałam same zgryźliwe uwagi! TYLKO TYLE POTRAFISZ OD SIEBIE DAĆ?! - Hope krzyczy jej w twarz, pogłebiając przy tym zadaną ranę - JESTEŚ ZWYKŁĄ NIEWDZIĘCZNĄ SZMATĄ!
Szybkim ruchem wyrywa nóż z krwawiącego, trzęsącego się i wijącego pod nią ciała tylko po to, by zacząć go rytmicznie wbijać w inne części ciała Glyn.
- Dlaczego musiałaś mnie w ten sposób odrzucać?! - wrzeszczy każde słowo kończąc ciosem w klatkę piersiową.
Po chwili dziewczyna przestaje. Chowa swoją broń z powrotem do torby, ociera czoło, rozmazując na nim krew swojej przyjaciółki jeszcze bardziej.
Patrzy na swoje dzieło, kiedy nagle targa nią atak niepowstrzymanego śmiechu.
- A MOGŁO SKOŃCZYĆ SIĘ TAK DOBRZE! - wrzeszczy. Mogłyśmy zostać przyjaciółkami, wspierać się! - woła z szalenczym rozbawieniem. - Ale ty nie zasługujesz nawet na litość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top