7

Przez kolejne kilka dni czuwam nad Hope, rozmawiam z nią dużo, o tym co się stało. Zgodziła się zamieszkać ze mną, zacząć wszystko od nowa. Dzięki temu będzie bezpieczna, ze mną w Stark Tower. Wieczorem wychodzi z kliniki, więc pojadę z nią do jej mieszkania, pomogę się spakować i zamknąć tamten rozdział w życiu. Już nigdy nie pozwolę jej nikomu skrzywdzić. Przejechała się na znajomości z Buckim. Wiedziałem, że to nie doprowadzi do niczego dobrego, ale nie chciałem się wtrącać. Widziałem jej wzrok, kiedy wtedy mówiła mi, że nie chce tego ciągnąć, że ona nie widzi tego na dłuższą metę i szczerze się jej nie dziwię. W końcu kim jestem ja, a kim jest ona. Ściągam na nią zagrożenie. Hydra i każdy inny, który chce mnie unicestwić, może teraz zechcieć skrzywdzić ją. Wiem, narażam ją, ale chcę z nią być, nadal ją kocham, tak jak pokochałem ją tamtego wieczoru.


Dokładnie o 17:00 wyszliśmy z kliniki. Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy chwyciła moją dłoń. Ścisnąłem ją lekko. Wsiedliśmy do ferrari i odjechałem w kierunku jej mieszkania. Wiem, że pewnie nie chce tam wracać, ale musi mieć coś do ubrania. Widziałem, jak zaczyna się denerwować, kiedy byliśmy coraz bliżej. Dobrze wiem, że Bucky z nią mieszkał, ukrywała go, ale nie mam jej za złe. Nie mógłbym.

Zatrzymałem się przy chodniku, gasząc silnik.

- Hope, posłuchaj, jeśli nie chcesz, możemy po prostu pojechać do galerii i zaopatrzyć Ci szafę, jeśli to... za wiele wspomnień - powiedziałem, chwytając ją za dłoń.

- Nie, chodźmy, musisz kogoś poznać - powiedziała i wysiadła.

Poznać? Kogo?

Wysiadłem i ruszyłem za nią. Uśmiechnąłem się, patrząc jak porusza biodrami, wchodząc po schodach. Hooola! Stop! Ona za wiele przeszła, żeby myśleć o niej w taki sposób.

Otworzyła drzwi, które i tak nie były zakluczone.

- Bond!- zawołała wgłąb mieszkania.

Nagle podbiegł do niej ogromny, wręcz ogromny doberman.

- Masz psa?- zapytałem.- Jak on przeżył, skoro nie było Cię tak długo?

Nagle zza drzwi wyszła Kat i popłakała się, kiedy tylko ją zobaczyła.

- Hope. Dzwoniłam do Ciebie nie wiem jak długo. Wróciłam tu tydzień temu. Gdzie ty się podziewałaś?- zapytała.

- A działo się trochę, nie ważne, przyjechaliśmy po rzeczy i Bonda, wprowadzam się do Tony'ego - powiedziała.

- I nie powiesz, co się stało?- zapytała.

- Było, minęło. Nie chcę do tego wracać - powiedziała i ruszyła do sypialni. Kat chciała ruszyć za nią, ale zatrzymałem ją.

- Ona na prawdę wiele przeszła, nie rozdrapuj ran - powiedziałem.- Zajmę się nią, mam dla niej niespodziankę.

- To znaczy?- zapytała.

- Nie mogę powiedzieć - wzruszyłem ramionami i poszedłem do sypialni, pomóc Hope się spakować. Ona wrzucała po prostu rzeczy do dużej walizki. Stanąłem w drzwiach i przyglądałem się jej.

- No co?- zapytała, nie przerywając.

- Nic, po prostu myślę nad niespodzianką, jaką mam dla Ciebie - uśmiechnąłem się lekko.

- Jaką?- zapytała, wrzucając ostatnie ubrania do walizki.

- To niespodzianka, więc powinnaś przekonać się później - powiedziałem, pochodząc do niej i obejmując ją w pasie.

Spojrzała mi w oczy i złożyła ciepły pocałunek na ustach. Boże, jak ja o tym tęskniłem. Hope nie pocałowała mnie w czasie pobytu w szpitalu. Spojrzałem na nią, w jej ciepłe oczy, uśmiechając się.

- Dziękuję, dzięki Tobie pozbierałam się tak szybko - powiedziała cicho.

- Jesteś silna wiesz?- zapytałem cicho.- Przeżyłaś to wszystko, a jesteś w stanie znieść mój dotyk i wogóle...

- To pewnie dzięki rodzicom... Albo dzięki temu, że tak szybko dorosłam - powiedziała.

Pochyliłem głowę, wahając się, jednak Hope nie odtrąciła mnie i połączyła nasze usta w krótkim pocałunku.

- Czyli jesteśmy parą? No wiesz... chłopak i dziewczyna?- zapytałem cicho.

- Yhm - pokiwała głową.

- Kocham Cię, Hope - szepnąłem z wahaniem.

- A ja Ciebie, Tony. Dziękuję, że jesteś - powiedziała cicho, wtulając się w moją klatkę piersiową.

Staliśmy tak przez kilka minut.

- Jeźdźmy do domu - powiedziałem cicho.

- Dobrze - uśmiechnęła się lekko.

Wziąłem jej walizkę i torbę. Hope poszła do salonu. Dołączyłem do niej i chwyciłem ją za dłoń.

- Masz wszystko?- zapytałem.

- Tak, chyba tak - pokiwała głową. Bond siedział przy jej nodze z zapiętą smyczą. Uśmiechnąłem się lekko i pociągnąłem ją lekko za dłoń. Zdziwiłem się, że nie żegnała się z Kat.

Otworzyłem bagażnik, gdzie wrzuciłem jej rzeczy. Hope pozwoliła wskoczyć Bondowi do tyłu i usiadła z przodu. Dołączyłem do niej, odpaliłem i ruszyłem w stronę Stark Tower.

- Hope? - zapytałem, chwytając jej dłoń.

- Hm?- odpowiedziała pytaniem, przekręcając głowę w moją stronę.

- Czy Bond ma problem z lataniem samolotem?- zapytałem.

- Nie wiem, nigdy nie latałam z Bondem - wzruszyła ramionami.- Czemu?

- Wiesz... Pomyślałem, że może chciałabyś polecieć ze mną na wakacje. Polecisz ze mną na wakacje? - uśmiechnąłem się.

- To zależy gdzie - uśmiechnęła się a oczy wybuchnęły tysiącami iskier.

- Malediwy. Pomyślałem, że jak już gdzieś lecieć, to gdzieś, gdzie na pewno nie dopadną nas media - powiedziałem niepewnie.

-  No dobrze - zgodziła się.

- Na prawdę?- zapytałem, nie dowierzając.

- No... tak. Z tego co sobie przypominam, to jesteśmy parą, więc chyba mogę lecieć z moim chłopakiem na wakacje - uśmiechnęła się.- No i nie chciałabym zostać sama z Bondem... To kiedy samolot?

- Dla nas? Nawet jutro rano, jeśli zdążysz się spakować - uśmiechnąłem się.

- O... matko. Dziękuję Tony. Zawsze... To było moje marzenie - powiedziała i  z trudem pocałowała mnie w policzek.

- Od dziś będę spełniał Twoje marzenia... Każde Twoje marzenie - powiedziałem, łącząc palce naszych dłoni, unosząc je do ust i całując wierzch jej dłoni.

Widziałem w jej oczach, że w końcu była szczęśliwa. Po tym co przeszła, nareszcie szczerze się uśmiechała.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top