6
Ból, to jedyne co czułam. Każdego wieczoru płakałam w poduszkę, nie wiedząc, kiedy ten koszmar się skończy. Robiłam co tylko mogłam, żeby się wykończyć, żeby umrzeć, nie czuć więcej tych samych zimnych dłoni sunących po moim ciele. Z każdym wschodem jeszcze bardziej nienawidziłam Buckiego i tego, że byłam tak głupia i nieostrożna. Teraz żałuję, że sama zaproponowałam mu pomoc. Ostrzegał mnie, że Zimowy Żołnierz może wrócić. Wolałabym teraz siedzieć w mieszkaniu z Kat. Gdyby nie ja, nie wyprowadziła się.
To wszystko moja wina. Tak jak zawsze.
Była noc, zastanawiałam się, jak znów targnąć się na własne życie. W ciemności wyczuwałam blizny na nadgarstkach, które powstały kilka dni wcześniej. Zrobiłam użytek z talerza, na którym dostawałam suchy chleb. Nadal utrzymywali mnie przy życiu, żeby mogli mnie wykorzystywać.
Robiłam tak kolejne tygodnie, zapełniając przedramiona grubymi bliznami. Już mi nie zależało. Nie krzyczałam, kiedy znów mnie wykorzystywali. Bałam się krzyczeć. Umierałam po cichu, jednak oni wciąż mnie ratowali, bym mogła komuś służyć.
Po ostatnim razie straciłam przytomność. Dokładnie słyszałam rozmowy w moim pokoju. Rozpoznawałam głoś Brocka i Buckiego. Chciałam już się nie obudzić.
***
Rano usłyszałam strzały i krzyki. Wciąż spałam i nie chciałam się budzić. Metalowe drzwi pokoju otworzyły się z hukiem.
- Hope - to jedyne co usłyszałam, zanim poczułam zimny metal.
Zastygłam w bezruchu, czując że znów odpływam.
***
Wciąż spałam, ale było cieplej, łóżko było wygodniejsze. Czyżbym była już w niebie, gdzie wszystko wydawało się jakby lepsze?
Nagle poczułam ciepłą dłoń na mojej własnej. Od dawna nie czułam ciepła innej osoby. Tamci... Oni zawsze mieli zimne dłonie. Poczułam pocałunek na wierzchu dłoni, tak ciepły, bliski. Czułam to. Byłam wolna.
Codziennie, dzień w dzień słyszałam czyjś pogodny głos. Czułam lekki strach, rozpoznając w nim mężczyznę. Podświadomie jednak przyzwyczaiłam się do niego, że cały czas trzyma mnie za dłoń, całuje na pożegnanie i powitanie.
Nareszcie otworzyłam oczy. Przymrużyłam je lekko. Byłam zbyt przyzwyczajona do ciemności w jakiej żyłam. Kiedy już przyzwyczaiłam się do jasności pomieszczenia, spojrzałam w bok, na mężczyznę, siedzącego przy łóżku, trzymającego mnie za dłoń. Wyrwałam ją.
- Kim jesteś?- zapytałam nerwowo, siadając wyżej. Spojrzałam na swoje ręce, przedramiona zawinięte w bandaże i kroplówkę.
- Mam na imię Tony - odpowiedział mężczyzna.- Pamiętasz jak masz na imię?
Spojrzałam na niego w zamyśleniu. Pokręciłam po chwili głową.
- Masz na imię Hope. Spotykaliśmy się kiedyś - powiedział, przysuwając się do łóżka. Automatycznie odsunęłam się.- Spokojnie, nie zrobię Ci krzywdy. Nikt tutaj nie zrobi Ci krzywdy - zapewnił, unosząc dłonie.
- Gdzie ja jestem? Co się stało?- zapytałam, czując łzy, spływające po policzkach, jakby utrzymywane na siłę.
- Spokojnie. Uspokój się. Jesteś w klinice prowadzonej przez Tarczę - powiedział.- Spokojnie Hope. Dopiero co obudziłaś się z długiego snu. Nie powinnaś się denerwować.
- Jak mam się nie denerwować?! Nie wiem kim jestem! Nie wiem gdzie jestem! - krzyknęłam.
- Proszę Hope, nie zmuszaj lekarzy do tego, żeby dawali Ci leki na uspokojenie - powiedział, siadając na łóżku i chwytając mnie za nadgarstki.- Spokojnie, spójrz na mnie. Spokojnie.
Oddychałam szybko, ale spojrzałam w jego ciepłe oczy.
- Będzie dobrze... Już nigdy więcej nie pozwolę Cię skrzywdzić - powiedział cicho i przyciągnął mnie do swojej piersi.
Zastygłam w bezruchu. Targały mną różne emocje. Jednocześnie chciałam się wyrwać, za bardzo się bałam, że i on mnie skrzywdzi, że jest jednym z nich... Ale jednocześnie ufałam jego słowom, że teraz będę już bezpieczna, że nic mi już nie będzie. W końcu odpuściłam, rozluźniając spięte mięśnie pod wpływem ciepła, jakie oddawało jego ciało i ramiona. Poczułam jak powoli zaczął gładzić mnie po plecach. Wtuliłam się w niego, oddychając już spokojnie.
- Spokojnie mała, już nikt Cię nie skrzywdzi, obiecuję - powiedział cicho, otulając mnie mocniej kołdrą.
Objęłam go mocniej ramionami, wtulając twarz w zgięcie jego szyi. Jego się nie bałam. Wierzyłam, że on mnie nie skrzywdzi. Że jest tutaj z własnej woli, żeby mnie bronić i uspokoić tak jak teraz. Po chwili zamknęłam oczy, starając się coś sobie przypomnieć. Pamiętałam ciemny pokój i zimne dłonie. Bałam się poznać prawdę i postanowiłam zaczekać. Po długim czasie usnęłam. On jednak mnie nie puścił. Poczułam jak powoli przekręca się na bok, przytula mnie mocno do piersi i całuje we włosy.
- Śpij dobrze - powiedział cicho.
Jednak tak nie było. Śniła mi się ciemność, tamtej pokój, zimno otaczające mnie z każdej strony. Obudziłam się z płaczem, jednak Tony był przy mnie. Patrzyłam na niego przerażona, oddychając szybko.
- Hej, spokojnie, to tylko koszmar - powiedział, ocierając łzy z moich policzków.
- Było... Było ciemno - powiedziałam, dławiąc się powietrzem.
- Cicho, już, cicho - szepnął, sięgając ręką i zapalając małą lampkę na stoliku obok łóżka.- Zostawię ją zapaloną, spróbuj usnąć.
- Nie chcę, nie chcę znów wracać do tego pokoju - powiedziałam roztrzęsiona.
- Spokojnie, nie pozwolę Cię zabrać - zapewnił, przytulając mnie do swojej piersi.- Nic Ci już nie grozi, nikt więcej Cię nie skrzywdzi.
- Boję się - zatrzęsłam się.
- Nie ma czego, cały czas tutaj jestem. Nic Ci nie będzie, obiecuję - szepnął, całując mnie czule w czoło.- Już jest okej, zabrałem Cię stamtąd, nigdy więcej tam nie trafisz.
Wtuliłam się w niego najmocniej jak mogłam, znów zamykając oczy. Nie chciałam wiedzieć, co mi zrobili. Bałam się prawdy, ale musiałam ją poznać, żeby przypomnieć sobie, kim jestem.
Obudziłam się następnego ranka. Tony leżał na boku, wciąż przytulając mnie do siebie. Spuścił na mnie wzrok, kiedy podniosłam głowę.
- Hej - powiedział cicho.
- Dzień dobry - odpowiedziałam.- Powiesz mi, co się ze mną stało?
- Jesteś pewna, że jesteś już na to gotowa?- zapytał cicho, zakładając kosmyk włosów za moje ucho.
- Tak, inaczej nigdy nie przypomnę sobie kim jestem, kim jesteś ty i co mi się stało - pokiwałam głową.
- No dobrze - westchnął.- Spotkaliśmy się pewnej nocy w klubie i wylądowaliśmy w łóżku, później spotkaliśmy się dwa razy, jednak stwierdziłaś, że nie chcesz być ze mną, że to dla Ciebie za trudne. Uszanowałem to, jednak nadal miałem Cię na oku. Wiedziałem o Buckim, że mu pomagałaś. Potem miałem ważną misję, musiałem opuścić Stany. Nie wiedziałem, że będzie tak źle... Bucky zmienił się w Zimowego Żołnierza, zostałaś porwana i przetrzymywana przez Hydrę... Tam zamknęli Cię w tym pokoju, który Ci się śnił i wykorzystywali Cię przez kilka tygodni. Próbowałaś kilka razy targnąć się na własne życie, dlatego masz bandaże, potem robiłaś to regularnie...
Poczułam łzy spływające mi po policzkach. Powoli przypomniałam sobie jego, i Buckiego, którego nienawidziłam, ciemny pokój, zimne ręce, szkło chowane wszędzie, którym w każdej chwili mogłam zrobić sobie krzywdę.
- Hope - szepnął Tony, dotykając mojego policzka.
- Pamiętam - powiedziałam, podnosząc na niego wzrok.
- Tak mi przykro - powiedział cicho, przytulając mnie do siebie.
Objęłam go ramionami, nic nie mówiąc.
- Już nigdy więcej Cię nie opuszczę... Nadal Cię kocham - powiedział cicho.
- Nie chcę, żebyś mnie zostawiał - szepnęłam.
- Nigdy, nigdy więcej - powiedział.
Dobrze myślałam.
Wolałabym nie pamiętać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top