4

Chyba do 2:00 w nocy siedzieliśmy w restauracji. Nikogo już nie było a nam wogóle się nie spieszyło. Jeszcze raz opowiadałam mu o rodzicach, o tym jak poznałam Kat i wyprowadzce. Uśmiechał się lekko, słuchając mnie. Sam opowiedział mi dużo o sobie. O jaskini w Afganistanie, wszystkich bitwach i jego zbrojach. Niewiele z tego pamiętałam, bo zamyśliłam się.

W końcu jednak postanowiliśmy zbierać się do domu. Tony zasugerował, że mogę przespać się u niego ale ja nadal pamiętałam, że Bucky jest w pokoju w moim mieszkaniu i musiałam wrócić do domu. Tony trochę niechętnie odwiózł mnie i powiedział, że niedługo to on zadzwoni i zabierze mnie gdzieś. Pożegnaliśmy się i poszłam do mieszkania. Weszłam do niego, kiedy byłam pewna, że Tony pojechał do domu. Kat jeszcze nie wróciła, bo nie było ani smyczy Brutusa ani jej butów. Po chwili podbiegł do mnie Bond.

- Cześć piesku. Gdzie jest Bucky?- zapytałam, drapiąc go za uszami.

Weszłam głębiej w mieszkanie. Okazało się, że Bucky siedział w kuchni, patrząc przez okno na ciemną ulicę.

- Miałeś być w pokoju. Co byś zrobił, gdyby Kat wróciła?- zapytałam.

- Twój pokój źle mi się kojarzył, musiałem wyjść - odezwał się po długiej chwili milczenia.

Stałam zaledwie kilka kroków od stołu i patrzyłam się na niego.

- Słuchaj Hope... Nie powinno mnie tu wogóle być. Ściągam na Ciebie same kłopoty, przybiegając tu w nocy - powiedział.

- Brawo Bucky, zaczynasz myśleć dopiero teraz?- prychnęłam.

- Gdzie indziej mam się kryć? Godzinę temu widziałem Crossbones'a kręcącego się po ulicy - powiedział.

- Możesz jaśniej?

- Crossbones inaczej Brock Rumlow. Były agent Tarczy - powiedział.- Szuka mnie.

- No to zostań tutaj - wzruszyłam ramionami.

- Hope, nie mogę. Jeżeli Brock dowie się gdzie się chowam, może zrobić Ci krzywdę, czego nie chcę - wyznał.

- Jakoś bym sobie poradziła - westchnęłam siadając obok niego.- Proszę... opowiedz mi o sobie. Tak będzie nam łatwiej.

- Nie mogę... Moje życie to jeden wielki koszmar a już Cię do niego wciągam - powiedział cicho, odwracając wzrok. Położyłam dłoń na jego chłodnej dłoni. Poczułam jak spina mięśnie, ale po chwili je rozluźnia.- Hope... Nawet nie wiesz, jak żałuję... że zacząłem tu przychodzić.

- Spokojnie Bucky... Wszystko w porządku. Mnie to nie przeszkadza - powiedziałam cicho.- Porozmawiam z Kat kiedy wróci. Jakoś damy radę, żeby Tracza Cię nie znalazła.

- Hydra... Hydra też mnie szuka... Rumlow - powiedział, zaciskając pięści.

- Potrafisz walczyć... poradzisz...poradzimy sobie - powiedziałam.

- Przepraszam Hope... Wciągam Cię w bagno...w śmierć - powiedział a w jego oczach zobaczyłam łzy. Powoli osunął się na kolana, chowając twarz w dłoniach.

- Hej, Bucky, nie rozklejaj się - powiedziałam, wsuwając palce w jego włosy. Mężczyzna podniósł wzrok i spojrzał na mnie. Przesunęłam dłonie na jego policzki i starłam z nich niepotrzebne łzy. Poczułam jak oddycha spokojniej i znów zamyka oczy. Po chwili oparł się o moje uda, oplatając je ramionami.- Spokojnie. Jesteś bezpieczny - powiedziałam cicho, gładząc go po włosach. Nagle światło się zapaliło. Bucky wstał na równe nogi i zakrył mnie swoim ciałem.

- Hope - Kat.

- Kat - powiedziałam wstając. Bucky nadal stał przede mną.- Bucky, to tylko Kat.

Mężczyzna powoli zaczął wycofywać się w stronę okna.

- Nie Bucky, zostań - poprosiłam, wyciągając do niego rękę.- Zostań...

Kat stała, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Bucky kiwnął głową i usiadł na krześle.

- Kat... Wiem, że to źle wygląda... - powiedziałam.

- No to mi to wyjaśnij - powiedziała.- Dlaczego w naszym mieszkaniu jest on?

- Poszukują go... Chciał się ukryć - powiedziałam.- Przychodzi tu od dawna. Dopiero dzisiaj go przyłapałam.

- Dzwoniłaś już na policję?

- Co?! Nie zadzwonię na policję!- powiedziałam.

- Niby dlaczego? Musimy go wydać! On jest niebezpieczny - powiedziała.

- Wcale nie. Bucky tylko potrzebuje schronienia - westchnęłam.

- Jak chcesz. Nie będę mieszkać pod jednym dachem z nim - powiedziała i poszła do sypialni.

Ruszyłam na nią. Wpadłam do pokoju i zobaczyłam, że ta pakuje swoje rzeczy.

- Kat... Chyba nie chcesz tak zepsuć naszej przyjaźni... Zawsze byłyśmy razem. Nie wesprzesz mnie i teraz?- zapytałam.

Dziewczyna westchnęła ciężko i wrzuciła rzeczy do torby.

- Hope... Nie mogę - powiedziała.- Spakuję się i wyjadę do koleżanki. Zabiorę też Brutusa. Nie chcę z nim mieszkać. Jeśli coś by nam zrobił?

- Zostawisz mnie i doniesiesz na niego?- zapytałam.

- Dasz sobie radę... Nie. Nie doniosę - powiedziała i rozłożyła ramiona. Przytuliłam się do niej z całej siły.

- Przepraszam - szepnęłam.

- To nic - pogładziła mnie po plecach po czym puściła.

Przyglądałam się jak się pakuje i po 30 minutach wyszła z mieszkania z torbą na ramieniu i Brutusem na smyczy. Wróciłam do kuchni i usiadłam na krześle obok Buckiego.

- Przepraszam Hope. Wiem, że chcesz mi pomóc a ja ściągam na Ciebie niebezpieczeństwo - spojrzał na mnie niebieskimi oczami. - Nie powinienem się tu chować.

- Przestań Bucky. Sama podjęłam tą decyzję. Zostajesz tu - powiedziałam, biorąc go za dłonie. Poczułam chłód skóry i metalu.- Zajmiesz pokój Kat. Jest wystawiony na uliczkę za blokiem, więc Brok nie będzie mógł Cię zauważyć.

- Dziękuję Hope... Za wszystko co dla mnie robisz - powiedział cicho.

- Nie ma za co Bucky - uśmiechnęłam się lekko.

***

Poszliśmy się położyć. Bucky w pokoju Kat a ja w swoim. Dla bezpieczeństwa zamknęłam się od środka, choć pewnie niewiele by to dało. Zasnęłam dopiero po godzinie. Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i znów się obudziłam. Wstałam z łóżka i otworzyłam drzwi. Poszłam do sypialni Kat, ale Buckiego tam nie było.

- No świetnie - westchnęłam i wróciłam do sypialni. Zaczęłam się ubierać i po chwili wyszłam z domu.

Szłam powoli ulicą z kapturem na głowie. Nie wiem nawet która była godzina. Usłyszałam czyjeś krzyki więc skierowałam się w tamtym kierunku. Usłyszałam padające strzały. Podskoczyłam w miejscu, przywierając plecami do ściany. W uliczce obok ktoś się bił. Powoli wychyliłam głowę i zobaczyłam Buckiego i chyba Crossbones'a. Po chwili jeden z nich padł na ziemię a drugi zaczął biec w moim kierunku. Chciałam uciec ale napastnik wpadł na mnie.

- Hope - wysapał Bucky.

- Co ty robisz? Wiesz, że się narażasz!- powiedziałam ale ten zakrył mi usta dłonią.

- Biegiem do domu - powiedział.- Będę za Tobą.

Pokiwałam głową i rzuciłam się biegiem do domu. Słyszałam za sobą kroki więc nie odwracałam się. Wbiegłam do klatki schodowej i na drugie piętro. Zostawiłam uchylone drzwi mieszkania i po chwili wbiegł przez nie Bucky.

- Oszalałeś do reszty? Chcesz, że wiedzieli gdzie się ukrywasz?- zapytałam idąc do kuchni. Nie zapaliłam światła tylko zsunęłam roletę. Bucky usiadł przy stole i odłożył pistolet.- Nic Ci nie jest?- zapytałam.

- Nie, raczej nie - powiedział, dysząc cicho.

- Jesteś nieodpowiedzialnym sukinsynem. Jutro wstawiasz łóżko do mojego pokoju, żebym miała pewność, że jesteś bezpieczny - powiedziałam.- Pójdę na zakupy i kupię Ci coś innego do ubrania.

- Nie musisz...

- Kamuflaż jest ważny - powiedziałam. W świetle latarni na ulicy zobaczyłam strużkę krwi na jego policzku- To jest nic?- zapytałam.

Wzięłam apteczkę z szafki, przystawiłam sobie krzesło obok niego. Przemyłam mu policzek i zakleiłam plastrem małe rozcięcie na linii włosów.

- Bucky... Jeżeli chcesz się kryć nie możesz tak postępować - powiedziałam, odkładając wszystko na stół.

- Ale to nie byłem ja... Chyba na chwilę włączył mi się tryb Zimowego Żołnierza - westchnął.

- Dobrze, nie ważne. Jutro coś wymyślimy. Teraz idź już spać - powiedziałam.

Patrzyłam jak zabiera broń i idzie do pokoju. Odetchnęłam cicho, opadając na krzesło. Po chwili schowałam apteczkę i poszłam się położyć. Leżałam w łóżku, patrząc w sufit. I co teraz? Bucky nie może wiecznie żyć w mieszkaniu, jak chomik. I co z Tony'm? Jeśli mnie zobaczy, w dodatku z mordercą, którego szukają to będzie definitywny koniec. Ale czy na prawdę go kocham? Raz trafiliśmy do łóżka, w dodatku po alkoholu. Zadzwoniłam do niego z bezsilności w sprawie Buckiego. Może lepiej, żebyśmy zakończyli tę znajomość. Możemy zostać przyjaciółmi, ale nie wyobrażam sobie czegoś więcej.

***

Rano obudził mnie dzwonek telefonu. Było grubo po 12:00 więc zerwałam się i odebrałam.

- Cześć piękna. Mogę Cię gdzieś zabrać?- zapytał Tony.

- Oh, hej Tony... No dobrze. Kiedy?- zapytałam.

- Teraz. Stoję pod Twoim mieszkaniem. Pukałem, ale spałaś, więc postanowiłem poczekać - powiedział.

- No dobra, daj mi 10 minut - powiedziałam i rozłączyłam się.

Szybko odświeżyłam się i ubrałam. Spakowałam do torebki portfel, telefon i klucze. Poszłam do pokoju Kat i weszłam do środka. Bucky spał. Wyglądał bezbronnie. Uśmiechnęłam się lekko i wróciłam do salonu. Napisałam mu kartkę, że wrócę niedługo i wyszłam. Tony stał pod mieszkaniem z bukietem kwiatów.

- To dla Ciebie - uśmiechnął się.

- Dziękuję, są piękne - powiedziałam przyjmując je. Tony otworzył drzwi Ferrari, wsiadłam i odjechaliśmy.

Po 30 minutach dowiedziałam się, gdzie Tony mnie zabiera. Byliśmy na Manhattanie a Tony postanowił zabrać mnie pod Statuę Wolności. Szliśmy wolnym spacerkiem. Musiałam mu to powiedzieć, ale nie wiedziałam jak.

- Hej, Hope, jesteś jakaś zamyślona - powiedział Tony.

- To nic... W zasadzie chciałam Ci coś powiedzieć - powiedziałam.

Usiedliśmy na ławce, skąd dobrze widać było statuę. Wzięłam głęboki oddech.

- Tony... Ja nie widzę dalej tego związku... Przepraszam, że muszę to mówić. Wczorajsza kolacja była wspaniała, tak samo noc w hotelu... Nie żałuję jej, ale... nie wyobrażam nas sobie na dłuższą metę. Możemy zostać przyjaciółmi, ale nic więcej.

- Co? Ale dlaczego?- zapytał.

- Tony... Potrzebujesz innej dziewczyny... Jakiejś z innych sfer, wyższych... Na prawdę przepraszam, że muszę Ci to mówić. Nie dzwoń do mnie więcej... Po prostu zapomnij o tym co się stało między nami - powiedziałam wstając.

Ruszyłam żwawym krokiem w stronę Ferrari. Przez uchylone okno wyciągnęłam kwiaty i odeszłam. Czułam łzy spływające po policzkach, łzy żalu bo nie mogłam postąpić inaczej. Czułam na sobie wzrok ludzi, przez co jeszcze bardziej chciało mi się płakać. Pomyślałam o Bucky'm, który czeka w mieszkaniu. Bucky...

Poszłam w stronę centrum. Weszłam do pierwszej lepszej sieciówki i zaczęłam wybierać dla niego jakieś ubrania. Postawiłam na ciemne kolory. Po godzinie wyszłam ze sklepu z dwiema torbami ubrań. Złapałam taksówkę i pojechałam do domu. Cały czas miałam te kwiaty od Tony'ego. Nie miałam serca ich wyrzucać.

Przed 14:00 weszłam do mieszkania. Usłyszałam odsuwające się krzesło. Bucky podszedł do mnie zanim drążyłam zdjąć buty.

- Ty i Stark? Słyszałem w radiu - powiedział.

- Zerwałam z nim. Między nami właściwie nic nie było. Raz po pijaku wpakowałam mu się do łóżka. Wczoraj zabrał mnie na kolację a dzisiaj na spacer. Nie mogłam tak żyć... Nie kiedy Cię kryję - powiedziałam.- Trzymaj. Kupiłam Ci trochę ubrań, tak jak obiecałam - podałam mu torby i poszłam do kuchni.

Wstawiłam kwiaty do wazonu a Bucky przyszedł po chwili. Miał ubrany bordowy t-shirt, czarną bluzę i jeansy. W dłoniach trzymał czarną czapkę z daszkiem.

- No... Teraz powoli możemy zacząć wychodzić z domu - powiedziałam.

- Wychodzić?- zapytał.

- Tak. Będziemy udawali parę. Jeśli Rumlow Cię śledzi nie pomyśli, że to ty. Musisz tylko maskować ramię - wyjaśniłam.

- I myślisz, że to przejdzie?- zapytał.

- Jeśli nie spróbujemy, nie będziemy wiedzieli - wzruszyłam ramionami.

- Wiesz, że nie mam pojęcia jak się zachowywać?- zapytał, siadając przy stole.

- Oj Bucky... Chodzenie za rękę, całusy... Możemy pójść później po jakieś zakupy - powiedziałam.

- No dobrze - uśmiechnął się lekko.

Uśmiechnęłam się lekko, widząc to samo na jego ustach. Tyle, że ten uśmiech nie był sztuczny, wymuszony... Zwykły, ludzki uśmiech.

***

O 18:00 wyszliśmy z mieszkania. Bucky trzymał lewą rękę w kieszeni a drugą miał splecioną z moją. Postanowiliśmy iść do centrum handlowego, gdzie będzie więcej ludzi i mniej agentów. Szliśmy wolnym spacerkiem. Wieczór był ciepły a niebo robiło się już różowe.

Po kwadransie doszliśmy do centrum. Weszliśmy do galerii. Bucky ścisnął mocniej moją dłoń, rozglądając się. Ja natomiast przyglądałam się sukienkom i innym ubraniom. Nagle Bucky wciągnął mnie do jednego ze sklepów.

- Widziałem agenta Rumlow'a - powiedział i wcisnął mi do rąk bordową sukienkę.- Idziemy to przymierzyć.

Popchnął mnie lekko w stronę przymierzali, kiwając głową do sprzedawczyni. Wszedł ze mną do przymierzalni.

- Wiesz, że jakoś będziemy musieli stąd wyjść?- zapytałam szeptem.

- Wiem, ale wolę, żeby od razu mnie nie zauważyli - prychnął.

- No dobra - powiedziałam.

Po 10 minutach wyszliśmy. Odwiesiłam sukienkę i wyszliśmy ze sklepu. Postanowiliśmy iść w stronę wyjścia. Raz minął nas agent, ale nic zauważył, że to Bucky. Stanęliśmy na ruchowych schodach twarzą do siebie.

- Cholera, to Rumlow - powiedział.

- Pocałuj mnie - powiedziałam.

- Czemu?- zmarszczył brwi.

- Publiczne okazywanie uczuć jest krępujące - powiedziałam.

Bucky ujął policzkiem mój podbródek, uniósł go lekko i połączył nasze wargi. Objęłam go ramionami w pasie, przymykając oczy. Poczułam jak kosmyki jego włosów przesuwają się po moim policzku. Uśmiechnęłam się lekko i po chwili byliśmy na dole. Bucky objął mnie prawym ramieniem i przytulił lekko. Objęłam go jedną ręką i ruszyliśmy do wyjścia. Nadal oddychałam szybko. Wyszliśmy z galerii i ruszyliśmy do domu. Całą drogę nie odzywaliśmy się do siebie.

Po 30 minutach weszliśmy do klatki schodowej mojego mieszkania. Weszliśmy na drugie piętro i otworzyłam drzwi. Ściągnęłam buty i poszłam do kuchni. Nalałam sobie wody do szklanki i wypiłam duszkiem. Bucky przyszedł chwilę później. Podszedł do mnie, oparł dłonie po obu stronach blatu i położył głowę na moim ramieniu.

- Już zawsze tak będzie?- zapytałam cicho.

- Nie wiem... Ale będę bronił Cię przed nimi wszystkimi Hope. Jesteś na nich narażona - powiedział cicho, unosząc głowę. Po sekundzie złożył krótki pocałunek na moim karku.

Odwróciłam się a Bucky od razu przyparł mnie do szafki. Dłonie przesunął na moje boki i spojrzał w oczy.

- Obiecuję. Będę Cię bronił - szepnął zwieszając głowę.

- A ja Ciebie, Bucky - szepnęłam i ledwie musnęłam jego wargi.

Od razu odpowiedział mi tym samym, napierając swoimi chłodnymi na moje. Powoli wsunęłam palce w jego włosy. Poczułam jak przesuwa dłonie na moje uda i unosi. Posadził mnie na blacie i wsunął dłonie pod koszulkę. Poczułam dreszcz od jego chłodnych dłoni i metalu. Objął mnie mocno w pasie i po chwili oderwał usta od moich. Wtulił się we mnie. Zupełnie jakby dopiero teraz poczuł ulgę i okalającą nas barierę przed tym wszystkim.

- Jestem z Tobą do końca, Bucky - szepnęłam, gładząc go po włosach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top