11

- Hope! - krzyczę, idąc przez salon.

- Tutaj, w sypialni! - odkrzyknęła i udałem się tam. Siedziała na ziemi, przy komodzie i pakowała torbę.

- Co robisz? - zapytałem, kucając obok niej.

- Jak to co? Przecież za 7 tygodni mam termin porodu - powiedziała.

- No tak, ale pakujesz się już teraz? - zapytałem.

- Tak, ponieważ 5% dzieci rodzi się w terminie, wiesz? - uśmiechnęła się lekko.

- No dobrze, ale zawsze Jarvis może to zrobić - powiedziałem.

- Nie, ponieważ ja będę rodzić i ja wiem, czego potrzebuję na porodówkę dla mnie i dla Leviego - powiedziała.

- No dobrze - powiedziałem i usiadłem, kładąc dłonie na jej brzuchu.- Już tak blisko.

- Tak. Trochę się obawiam - przyznała.

- Dlaczego? Wszystko będzie dobrze - powiedziałem, całując ją w tył głowy.

- No wiem, ale boję się, że nie dam rady - westchnęła, kładąc dłonie na moich.

- Będzie okej, zobaczysz - powiedziałem.- Z resztą obiecałem, że będę przy Tobie, nie ważne co się będzie działo.

- Dziękuję - uśmiechnęła się lekko.

- Kocham Cię - powiedziałem ciszej, opierając delikatnie głowę na jej ramieniu.

- A ja Ciebie - odpowiedziała.

Przesiedzieliśmy resztę dnia w pokoju Leviego. Hope pokazywała mi wszystkie zabawki jakie kupiła, razem z częścią ubranek. Były urocze! Ta maleńka koszulka z logiem Black Sabbath najbardziej mi się podoba. Hope na początku była sceptyczna co do osobnej sypialni, więc łóżeczko i komoda z przewijakiem stanęła w naszej sypialni, co według mnie dodało jej też ludzkiego wyglądu. Bo kto by pomyślał, że w sypialni samego Tony'ego Starka stanie dziecięce łóżeczko. Sam jeszcze do niedawna nie wierzyłem, ale zaczęło do mnie docierać. Będę ojcem, będę mężem, w końcu będę miał rodzinę. Nie wiem, czym sobie zasłużyłem na Hope, ale nie chcę tego spieprzyć, za żadne skarby nie chcę jej stracić. Tylko ona wie, jak mnie uspokoić, kiedy mam te pieprzone koszmary. Tylko ona... Tak na prawdę tylko ona mnie rozumie. Pepper... Ona zawsze wszczynała kłótnie o byle co, to nie miało sensu. Nie widziałem z nią przyszłości. A Hope... Co prawda poznałem ją w klubie, przespałem się z nią, ale nie chciałem źle. Zostawiłem ten głupi list, bo byłem wtedy pijany... Ale gdybym go nie zostawił, pewnie nie patrzyłbym teraz, jak Hope z radością pokazuje mi te zabawki, ubranka i maleńkie buciki. Widzę, że ją uszczęśliwiam. Nie pieniędzmi, bo nie lubi, kiedy dużo na nią wydaję, ale tym, że z nią zostałem, że nie odrzuciłem jej, kiedy powiedziała mi o Levim w święta. Ale kim trzeba być, żeby zostawić kobietę w ciąży? Do tego z własnym dzieckiem. Może jestem dupkiem, ale nie aż takim. Z resztą kocham ją nad życie, dlatego też oświadczyłem się.

- Kochanie, słuchasz mnie?- Hope chyba machała do mnie już jakiś czas.

- Przepraszam, zamyśliłem się. O czym mówiłaś?- dopytałem.

- O ślubie - powiedziała.- Pomyślałam, że może przyszła wiosna to będzie dobry czas. Levi będzie miał prawie roczek i wogóle...

- No pewnie, podoba mi się ten pomysł. Ale nie chcę kościelnego. Wiesz, że jestem niewierzący - powiedziałem.

- Wiem - pokiwała głową.

- To może w Malibu? Na mojej prywatnej plaży? Załatwiłoby się urzędnika a goście i resztę też jakoś by się zorganizowało - zaproponowałem.

- Ślub na plaży? Zawsze o tym marzyłam - uśmiechnęła się.

- No to świetnie. Możemy tam pojechać, kiedy Levi już będzie z nami... Nie wiem, może przed świętami, żeby sprawdzić terminy i tak dalej - powiedziałem.

- No jasne! - krzyknęła i rzuciła mi się w ramiona. Uśmiechnąłem się pod nosem, obejmując ją ramionami.

- Cieszę się, że Ci się podoba - powiedziałem.

- I to jak, bardzo Cię kocham - powiedziała.

- Wiem - powiedziałem i cmoknąłem ją delikatnie w usta.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top