Rozdział pierwszy
Don't want to think about it
Don't want to talk about it
I'm just so sick about it
Can't believe it's ending this way
- Andi, musisz to zrozumieć - mówił mężczyzna najłagodniejszym tonem na jaki było go stać.
A przecież było.
- Naprawdę cię lubię, wszyscy cię lubią. Ale...
- Ale Pjongczang już się skończył - niespodziewanie mu przerwałem, powstrzymując drżenie ust. - Rozumiem, Kamil. - Uśmiechnąłem się krzywo, błagając w myślach, aby się nie rozpłakać na jego oczach.
Ostatnim czego potrzebowałem, była litość, którą chciał ofiarować chłopcu, niedorosłej osobie. Według niego, miłość była dość... niedojrzała. Spontaniczna. Nie istniałem dla mężczyzny jako ktoś na dłużej. Przecież zdawałem sobie z tego sprawę, a mimo to, ciągnąłem tę szopkę dalej, mając nadzieję, że któregoś dnia zrozumie i zmieni zdanie. Zostawi całe swoje dotychczasowe życie dla mało znaczącego, młodego Niemca. Takie marzenia, brutalne, doprowadzały mnie do szewskiej pasji.
- Nie, nie o to chodzi. - Pokręcił głową, starając się dobrze zaakcentować ostatnie słowo w języku angielskim.
Szczerze mówiąc, nie przeszkadzało mi w nim nic. Był... idealny? To brzmiało strasznie małostkowo, dopóki nie dodałem do tego słowa "prawie". Polak był prawie idealny. Obowiązkowość, solidność, odpowiedzialność, sympatyczność - te wyrazy stanowiły zaledwie część ogromnego zbiorowiska, o którym mógłbym powiedzieć więcej i więcej.
- Więc, co? Jest jeszcze jakiś powód? - zapytałem, siląc się na spokój.
Otaczał nas tłum ludzi, właściwie... wszyscy. Każda z trzech nacji bawiła się w klubie przed jutrzejszym treningiem w Courchevel. Richard z Markusem zaśmiewali się do łez przez wzajemne żarty i pogrążanie innych. Polacy postanowili zawiązać sojusz z Austriakami, więc raz po raz wymieniali się spostrzeżeniami. Robiło się późno, alkohol lał się litrami, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Zabawa toczyła się dalej, aż do drugiej w nocy.
- To nie ma szans zaistnieć na dłuższą metę. Możemy być nie wiadomo jak blisko, bliżej niż ktokolwiek, ale nic z tego, jeśli tego nie czuję - przyznał, wpatrując się w moje oczy, które zdążyły się już zaszklić łzami.
Oczywiście, byłem dorosły, powinienem to zrozumieć i pozostać przy czysto przyjacielskiej relacji, a mimo to... nie potrafiłem. Wszystko albo nic.
- Wtedy, po konkursie też nic nie czułeś? - zapytałem, czując jak moja równowaga zostaje zniszczona i nagła frustracja zastępuje każde pojedyncze słowo.
- Gratulacje, Kamil - powiedziałem z pełnym szacunkiem i całą dumą na jaką było mnie stać.
Moje serce sprawiało wrażenie wariującego ze szczęścia, dlatego też słowa angielskie myliły mi się z niemieckimi. Wygrał. Zajmowałem zaraz za czołowym pierwszym miejscem, drugie. Nie przeszkadzało mi to, nawet lepiej - wystarczyło. Poprzednia wiktoria zamknęła we mnie poczucie kolejnego zwycięstwa.
Doskonale zrozumiał. Zdawaliśmy sobie sprawę z uczucia panującego między nami, a mimo to, opanowani spokojem, jak to dwójka znakomitych rywali, składaliśmy sobie nawzajem gratulacje.
- Wiesz, Andi, to ja powinienem ci pogratulować. To, co zrobiłeś w ostatnich dniach, nie obejdzie się bez echa, jesteś zwycięzcą - przyznał z uśmiechem na twarzy. - Tak więc, gratuluję, mistrzu. - Właśnie te słowa wyszeptał do mojego ucha. - Widzimy się u ciebie.
I gdyby Richard z Markusem nie porwali mnie do ogromnego niedźwiedziego uścisku, wykrzykując milion określeń i wyrazów uznania, ekscytacja i pożądanie pożarły by moje ciało od szpiku aż do kości. Zaraz potem Stephan rzucił się na mnie, mając praktycznie łzy w oczach. Zupełnie jak ja wczoraj.
- Och, proszę was, jeszcze pokonamy Polaków - stwierdził Eisenbichler ze śmiechem. - Dokładnie tutaj. Niedługo. A później zrobimy taką imprezę, że nie damy rady wstać na dekorację. Nie mam racji, Richi?
- Oczywiście, że masz, o ile trener cię weźmie do drużynówki. - Wystarczyła ta riposta, abyśmy wszyscy zaczęli się śmiać.
Czułem ogromną satysfakcję. Oczywiście (jak zresztą zwykle) mężczyźni chcieli iść opić moje zwycięstwo, ale gdy tylko im powiedziałem, że na nieszczęście mam nieco "zmienione" plany, zaczęli się podejrzanie uśmiechać.
- Mały Andiś dorasta. - Poklepał mnie po ramieniu Freitag.
Miałem wrażenie, że tylko Stephan pozostaje dziwnie niewzruszony tą informacją. Jego mina uległa momentalnej zmianie, przybierając osobliwy spokój.
- Mały Andiś zastanawia się, gdzie zgubiłeś wąsa, Richardzie - zmieniłem temat na co ten wywrócił oczami.
Miałem nadzieję, że jeszcze dziś uda mi się porozmawiać z Leyhe zaraz po spotkaniu z Kamilem. A zapowiadało się na dłuższą rozmowę. Chciałem tańczyć, skakać i cieszyć się z innymi, ale gdzieś w środku czułem, że potrzebuję czegoś innego. Targającego i niezaspokojonego uczucia - dziwnej, niepokornej miłości.
- Sam wiesz, że konkurs był czym innym. Wtedy to...
- To też był czysty przypadek? - zaśmiałem się krótko z żałosnym uśmiechem na twarzy.
Czułem jak powoli łzy wypełniają kąciki moich oczu. Wychodziło na to, że jednak się popłaczę przed osobą, na której zależało mi najbardziej na świecie.
- Jest różnica w "kochać" a "być kochanym", Andi - powiedział ciszej. - Jeśli coś dla ciebie znaczę, zrozumiesz to. Chciałbym, abyśmy dalej się przyjaźnili, abyśmy...
Mój oddech stał się płytszy. Wiedziałem, że jeśli teraz nie wyjdę, naprawdę, nie na żarty, rozbeczę się jak małe dziecko. Po raz pierwszy pożałowałem rozmowy, którą postanowiłem zainicjować. Polak miał żonę, poukładaną karierę i wszystko, czego potrzebuje facet po trzydziestce. I byłem też ja - roztrzepany, nieodpowiedzialny Andreas Wellinger. A mimo to, czułem się rozczarowany. Miałem wrażenie, że liczyłem się dla niego, nie tylko jako rywal czy "dobry kolega". Prawda, okazała się brutalniejsza niż myślałem. Byłem nikim.
- Po pierwsze - zacząłem, próbując powstrzymać drżenie głosu. - Proszę, nie mów do mnie Andi. Nie jestem dzieckiem. Po drugie, nie potrafię. Kamil, ja... to nie jest możliwe, abyśmy dłużej się przyjaźnili. Przepraszam. - Jego wzrok działał na mnie onieśmielająco, ale w tamtym momencie było za dużo.
Za dużo emocji, za dużo rad.
Parę godzin wcześniej, w klubie.
- Powinieneś z nim porozmawiać, Welli. - Stefan zdrobnił moje nazwisko, na co uśmiechnąłem się delikatnie, tak jak kiedyś, gdy byliśmy największymi rywalami. - Tak będzie najłatwiej. Niczego nie zepsujesz, a dowiesz się na czym stoisz. Kamil to porządny facet - przyznał.
- Po prostu boję, że... usłyszę nie to, czego oczekuję. - Spuściłem głowę. - To znaczy, wiem, że to samolubne. - Chciałem powiedzieć coś więcej, dążyć do tłumaczenia, ale przerwał mi.
- Rozumiem, serio. To trudne, ale spróbuj przełamać się. Dzisiaj jest do tego okazja. Wszyscy się bawimy. Ty i on co chwilę ze sobą rozmawiacie, więc to niezła okazja.
Był tak pewny siebie. Pamiętałem doskonale sytuacje, gdy często na skoczni darzyliśmy siebie różnymi sporadycznymi radami, a kiedyś miałem nawet wrażenie, że poddałem się jego urokowi, choć nie był zainteresowany. Na szczęście, stało się to krótkie i nic nie znaczące. Ot, zauroczenie, które po dwóch tygodniach minęło, pozostawiając niewielką, szybko gojącą się bliznę. Ciekawiło mnie, skąd to wszystko wiedział. Parę minut wcześniej wyjawił mi, że jego orientacja nie jest jednoznaczna, ale czy posiadał jakieś większe doświadczenie? Czy on tak naprawdę coś wiedział? Uśmiechnąłem się krzywo, przygotowując się do zadania ostatniego pytania. Jak na razie nie mieliśmy przed sobą nic do ukrycia.
- Stefan, byłeś kiedyś w takiej sytuacji? Udało ci się?
Milczał, to mi wystarczyło. Chował się przed mediami, prasą, całym światem. Ta miłość, o którą walczył znaczyła więcej niż oboje mogliśmy sobie wyobrazić.
- Tak. Z początku czuliśmy się bardzo niezręcznie, bo zrobiłem coś niespodziewanego, ale wytłumaczyliśmy to. Porozmawialiśmy. Wyszło.
Moja nadzieja urosła do niemożliwych rozmiarów. Wyobrażenie szczęśliwej miłości z romantycznych komedii stało się przez chwilę bardziej rzeczywiste. Nie powinienem być niepoprawnym optymistą i żądać od życia więcej niż zazwyczaj, ale... Właśnie, ale! Potrzebowałem takich radosnych momentów w życiu, bo tylko one doprowadzały mnie do poprawnego stanu, gdzie czułem nieopisany spokój.
- Jest tutaj?
Skinął głową. W pewnym sensie się domyślałem, ale nie chciałem być nadmiernie wścibski. Skoro Stefan nie chciał mi sam powiedzieć o tej "romantycznej relacji", nie naciskałem. Powie mi wtedy, gdy uzna, że jest gotowy. A przynajmniej taką miałem nadzieję.
Wszystkie te głupie optymistyczne przemyślenia, wyobrażenia, obróciły się w całkiem realny żart. Faktycznie, pragnąłem za dużo. Oczekiwałem, że miłość spadnie niczym grom z nieba do moich stóp.
- Nie chcę litości - dodałem jeszcze łamiącym się głosem, gdy wychodziłem. - Wiem, że byliśmy przyjaciółmi, ale wiele osób nimi jest. A to co było między nami, bo nie możesz zaprzeczyć, że nic nie czułeś, Kamil, na pewno nie wydawało się, ot przyjacielskim uczuciem. Chyba, że kłamiesz. - Zacisnąłem usta.
Może znów miałem nadzieję, że Polak coś zrobi. Może zaprzeczy, przytaknie, pobiegnie za mną, ale on zamiast tego stał i gapił się, jak ciężko oddycham i z zalanymi oczami pełnymi łez, trzaskam drzwiami od klubu. Pewnie alkohol namieszał mi w głowie. Wirujące kolorowe światła zastąpiły latarnie, a śliski parkiet, brukowe chodniki. Chciałem być sam i móc użalać się nad swoim beznadziejnym losem, a jednocześnie zostać przytulonym przez mężczyznę, o którym miałem prawo tylko pomarzyć. Może to alkohol tak na mnie podziałał. Po nim przeżywałem wszystko dwa razy dotkliwiej. Pozostawała też druga wersja - po prostu byłem nieszczęśliwie zakochany. A tego uczucia nienawidziłem.
Nie zanosiłem się szlochem jak na filmach, w których druga połowa zostaje porzucona w straszliwy sposób. Nie krzyczałem do Boga, że to jego wina. Nie winiłem Stefana za to, że namawiał mnie do rozmowy z Kamilem. Pojedyncze łzy spadały z mojej twarzy prosto na asfalt, przez co dostałem kataru, co bynajmniej nie było romantyczne. Dokuczliwe. Byłem zły na siebie, a płacząc jak małe dziecko, pogrążałem się jeszcze bardziej. Czułem, że jest gorzej niż poprzednio. Nie dość, że zniszczyłem naszą przyjaźń, to jeszcze nie wiedziałem gdzie iść. Każdy mógł mnie napaść, zabić i zrobić ze mną co zechciał, a mnie to by nie ruszyło, bo może i tak miało być. Andreas Wellinger, nieszczęśliwie zakochany chłopak doznał przykrego odrzucenia i nie był w stanie się z tym pogodzić. Przegrał.
- Andreas, czekaj! - krzyknął za mną ochrypły głos.
Oczywiście, zignorowałem go. Nie miałem ochoty na rozmowy, tym bardziej o szczęściu, które dla mnie nie istniało.
- Andreas, cholero jedna! - klął pod nosem Niemiec, próbując mnie dogonić.
Chciałem mu powiedzieć, że nie teraz, żeby po prostu się odczepił i dał choć raz ten święty spokój. Pewnie bym go zranił. Tak jak Kamil mnie, ja skrzywdziłbym Leyhe, więc po prostu szedłem przed siebie z rozmazanym przed oczami światem. Płakałem.
"Jest różnica między kochać a być kochanym."
- Andi, mów do mnie - prosił mężczyzna, ale zwyczajnie pokręciłem głową, odwracając się do niego.
Mógł zobaczyć jak ten wspaniały, idealny Wellinger nie potrafi poradzić sobie w życiu: zanosi się płaczem jak głupi dzieciak, psuje relacje z przyjaciółmi, nie radzi sobie w miłości... mogłem wymienić więcej i więcej, a ten i tak dalej by za mną szedł.
Stefan Kraft radził sobie i doskonale to ukrywał. Chciałem dowiedzieć się od niego czegoś więcej, jaka była recepta na szczęście w życiu? Czy faktycznie trafił na osobę, która była dla niego całym światem? Pytania zlewały się w jedno. Nie potrafiłem na nic odpowiedzieć.
- Andi, zamykanie się w sobie na pewno...
- Na pewno co? - zapytałem przez łzy, wdychając tę słoną ciesz do gardła. - Nie pomoże? Daj mi spokój, Stephan - wypowiedziałem, próbując przestać się mazgaić, co okazało się być nieudolnym pomysłem.
- Musimy skręcić - odpowiedział, udając, że nie ruszyło go to, co powiedziałem.
Właśnie odepchnąłem od siebie kolejnego przyjaciela. Tego, z którym dzieliłem pokój, nudziłem się, radziłem o najprostsze błahostki... odrzuciłem.
- Oprócz Kamila jest jeszcze wielu innych, wiesz? Wiem jak to jest być odrzuconym - mruknął ciszej. - Gwarantuję ci, że nie miną dwa miesiące, a znajdziesz kogoś.
Pokręciłem głową, nawet nie próbując mu wytłumaczyć tego okropnego badziewia. Jeśli od tak długiego czasu moje uczucie do mężczyzny się nie zmieniło, to jakim do cholery cudem miało w ciągu dwóch miesięcy ulec zmianie? To bolało. Może i potrzebowałem katharsis, czegoś zupełnie innego, ale jeszcze nie teraz. To zdecydowanie za wcześnie.
- Mówisz o tym tak łatwo. - Zwolniłem kroku. - Jakby to było bułką z masłem. Ale doskonale wiesz, że tak nie jest. Obaj wiemy. - Na te słowa, uśmiechnął się do mnie ze smutkiem.
Już dawno przekroczyłem bezpieczną granicę, na której zazwyczaj staliśmy. Przeniosłem się na niebezpieczny temat pełen uczuć, o których nie chciałem mówić, bo marzyłem tylko o tym, aby pozostać z samym sobą i głową przepełnioną sprzecznymi emocjami.
- Jeśli kogoś kochasz, pozwolisz mu na wszystko w granicach rozsądku. Nie opuścisz go - stwierdził, spoglądając w moje czerwone oczy. - Jutro o wszystkim zapomnisz, Andi. Dosłownie. A teraz, chodź do pokoju. On też wkrótce oprzytomnieje...
Może tak było. Może ten jeden raz pozwoliłem Stephanowi wygrać mały pojedynek racji, co odebrał zbyt pochlebnie. Może powinienem zacząć się dąsać. Znów narzekać. Mój umysł w tamtym momencie płatał niezłe figle. Zaczekałem na niego, żebyśmy oboje mogli iść w ciszy. Co dziwniejsze, tylko w moim towarzystwie potrafił się naprawdę otworzyć. Unikał Richarda i Markusa jak ogień wody. Unikał każdego - tylko nie mnie.
***
Cała ta optymistyczna paplanina była niczym. Nie potrafiłem zasnąć. Czułem się jeszcze gorzej niż poprzednio. Leżałem ze ściśniętym żołądkiem, mokrą od łez poduszką i nienormalnym umysłem, który nakazywał spać, a także jeszcze gorszym sercem, łamiącym się na kawałki. Co za dramat.
Stephan albo posiadał naprawdę głęboki sen, albo po prostu udawał, że mnie nie słyszy. Naprawdę się przed nim poniżyłem. Bałem się jutra. Bałem się, że dotknie mnie to samo uczucie co dziś. Nie potrafiłem nawet spojrzeć normalnie na Kamila. Materac wydawał się być teraz zupełnie zbyt twardy, poduszka niewygodna, a pościel powodująca okropny gorąc. Chciałem poczuć się jak kiedyś, ten jeden raz być kochanym. Właśnie w Pjongczang.
- Nie zasnę przez tę strefę czasową, Kamil - marudziłem, na co on zaśmiał się cicho, gładząc mnie po i tak już rozczochranych włosach.
Byliśmy w jego pokoju. Wszyscy Polacy i Niemcy postanowili zagrać w magiczną grę o nazwie "Poker", więc mieliśmy do dyspozycji dwa pokoje na calusieńką noc. Z racji, że mróz w Korei był o wiele dotkliwszy niż ten w Niemczech, przyniosłem ze sobą dwie bluzy i co najmniej tyle samo koców. Miałem nadzieję, że wystarczy, a mój współlokator nie zjawi się ot tak ponownie w lokum.
- Zrobimy tak, ja pokażę ci mój magiczny sposób na zaśnięcie, a później ty mi podziękujesz. Co ty na to Welli? - zapytał cicho.
Już miałem coś dodać, ale w pewnym momencie mężczyzna przykrył nas dwoma kocami i kołdrą, a potem mnie przytulił. Czułem jego wodę kolońską i jeszcze jakiś jeden, nowy, nieznany zapach. Prawdopodobnie domowe mydło. Bliskość była potrzebna. Wszystko wydawało się tak prawdziwe, wręcz stworzone dla nas, choć jeszcze nie rozmawialiśmy o tym, co będzie potem. Co po igrzyskach? Czy znów będziemy tylko przyjaciółmi?
- Jest ci wygodnie?
Przytaknąłem na to pytanie. Tylko nasze miarowe oddechy przerywały ciszę, goszczącą od kilku minut. Przestawałem widzieć zarys czterech ścian, które otaczały nas z każdej strony. Nie było wiszących krajobrazów i mini telewizora. Zimno przestało nas dotyczyć. Troska, bezpieczeństwo i miłość, a zwłaszcza ona pozwalały nam przetrwać.
- Obiecujesz, że tak będzie później? - wyszeptałem, ale nie usłyszałem odpowiedzi.
Kamil zasnął.
***
Jest to całkowicie nieplanowane, spontaniczne i ryzykowne (taa, biologia się sama nie nauczy), ale jednocześnie niepozostawiające wyboru. Dokończenie historii Kamila i Andreasa okazało się naprawdę dobrą opcją dzięki jednej osobie, która podsunęła ten pomysł, ale z racji, że jestem lamą i nie umiem oznaczać to pewnie gdzieś na dole wstawię nazwę. O tutaj, pod tym. Dziękuję xxx
Mam nadzieję, że nie zawiodłam całkowicie z tym rozdziałem, dosyć mi się podoba. Ale w sumie... co wy sądzicie, bo to najważniejsze?
Nie będzie miał wielu rozdziałów, co najwyżej pięć/dziesięć, a potem biorę się za większy projekt związany całkowicie z Andim/Gregorem lub Michaelem. Dziękuję za przeczytanie i w sumie... udanego wieczoru!
Zoessxxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top