2. "dupek"
Zostaję obudzony w wyjątkowo brutalny sposób - jakiś pajac uderza pałką o kraty, drąc się, chyba w przekonaniu, że wszyscy wokół są głusi. Nie jestem porannym ptaszkiem i nigdy nim nie byłem. Nie mam pojęcia, która jest godzina, ale jestem przekonany, że kurewsko wczesna. Przysłaniam się kocem, co oczywiście jest totalną bezmyślnością, ale robię to. Wychylam się lekko i widzę, że Louis jest już ubrany i stoi w pełni gotowości przy swoim łóżku. Zerka na mnie, a ja w tym samym momencie zakrywam twarz.
- Radziłbym ci wstać, zanim wróci, bo nie skończy się to dla ciebie za dobrze - słyszę markotny, trochę zaspany głos i wzdycham przeciągle. Od naszej pierwszej wymiany zdań, która odbyła się dzień wcześniej, nie rozmawialiśmy z Louisem więcej, dlatego teraz zaskakuje mnie trochę, że ponownie odzywa się jako pierwszy. Odkrywam się i przenoszę do pozycji siedzącej. Przecieram piąstką oko, a niezwiązane loki opadają na moje nagie ramiona. Czuję na sobie jego wzrok, więc spoglądam w górę i tak, oczywiście, że się patrzy.
- Aż dziwne, że cię nie ochlastali - odzywa się ponownie, a ja posyłam mu pytające spojrzenie. - Mam na myśli twoje włosy. Długo je zapuszczałeś?
- Och. - Odruchowo poprawiam włosy, czuję drobne pieczenie na policzkach i spuszczam głowę, starając się to ukryć. - Kilka lat. Zwyczajnie nie chciało mi się chodzić do fryzjera.
Chce już coś powiedzieć, bo otwiera usta, ale w tym momencie do krat podchodzi strażnik, a moje serce zatrzymuję się na chwilę, ponieważ nadal siedzę w rozgrzebanym łóżku, mając na sobie tylko bokserki. Nie wiem, co mam robić, bo z jednej strony powinienem natychmiast się ubrać, ale z drugiej - mam tak przy nich wyskoczyć z łóżka półnagi? Ten dupek, Louis, i tak już zdążył doprowadzić moje policzki do czerwienienia, chociaż nawet nic takiego nie powiedział. I w tym był chyba cały problem.
- A pan co? Na wakacjach? Czekasz na pieprzonego gołębia pocztowego, który dostarczy ci specjalne zaproszenie? - Ten głos słyszę po raz pierwszy, ale dobrze rozpoznaję strażnika Liama Payne, który stoi ze skrzyżowanymi ramionami i twardo się we mnie wpatruje. Roztargniony wysuwam się spod koca i łapię za spodnie, szybko je na siebie naciągając.
- Przepraszam. To się więcej nie powtórzy - zapewniam w akompaniamencie głośnego ziewnięcia szatyna po mojej prawej stronie. Zerkam na niego, a on uśmiecha się niemal niewidocznie.
- Masz szczęście, że trafiłeś na mnie. Tomlinson, doprowadź kolegę do porządku.
Z tym rzuca mi ostatnie spojrzenie, którego nie odczytuję ani jako chłodne, ani też ciepłe czy przyjazne. Jest neutralne. Nie znam go i tego, do czego jest w stanie się posunąć, ale zgadzam się z jego słowami, bo to oczywiste, że gdybym trafił na Hadleya, już dawno dostałbym parę razy pałką po łbie. Muszę się ogarnąć. Nie mogę zapominać, gdzie jestem.
- Słyszałeś, Harold? Opamiętaj się, bo będę musiał ci nakopać - parska szatyn, rzucając się na łóżko z cwanym uśmieszkiem. Przewracam oczami i zakładam na siebie koszulkę, gdy powoli zaczynam drżeć z zimna. Naprawdę nie wiem, jakim cudem nie zamarzłem w nocy i dlaczego, do cholery, spałem w samej bieliźnie.
- Słyszałem, Lewis.
- Co takiego?
- Nic nie mówiłem, Lewis - mówię z szerokim uśmiechem, robiąc dokładnie to samo, co on wcześniej. Nie podoba mu się to, bo marszczy zabawnie brwi i prawie mrozi mnie spojrzeniem. - Coś nie tak? Czyżbym jakoś przekręcił twoje imię?
- Wyobraź sobie, że, kurwa, tak. Skąd znasz moje imię? - pyta chłodno. Nie rozumiem, po co robi taką tajemnicę z nazwiska, przecież tak czy siak bym je poznał. Siadam na łóżku, które skrzypi pod moim ciężarem, i związuję włosy, nie spiesząc się z odpowiedzią. Widok wkurzonego i zdezorientowanego Tomlinsona zaczyna mi się podobać, więc dlaczego by z tego nie korzystać?
- Wiesz, ludzie gadają - odpowiadam w końcu, a wyraz jego twarzy zmienia się, powraca ten dziwny, drobny uśmieszek, kiedy patrzy na mnie. Wróć, kiedy wywierca wzrokiem dziury w moim ciele.
- Nie gadają, jeśli ich nie spytasz. To miłe, że tak się mną interesujesz. Niestety nie jesteś w moim typie, księżniczko.
O czym on pieprzy?
Unoszę lewą brew, a on chichocze cicho, co oczywiście mija się z jego wizerunkiem twardziela, na który najwidoczniej ciężko pracuje. Nie mówię już nic, nie chcąc szargać sobie nerwów z samego rana. Dzwonek jest teraz dla mnie wybawieniem, a przez otwierające się kraty wychodzę jak na skrzydłach. Louis od razu mija mnie, zahaczając lekko (że niby przypadkowo) ramieniem o mój bark. Prycham pod nosem, czując nie tyle irytację, co zaintrygowanie pomieszane z rozbawieniem.
Idę w stronę stołówki i tym razem zjem chyba wszystko, co tylko mi podadzą, bo mój żołądek domaga się jedzenia od bardzo dawna. Stres nie targa mną tak bardzo, jak wczoraj, więc jest szansa, że nie zwymiotuję wszystkiego, co przejdzie mi przez usta. Odbieram tacę, na której nie widzę nic interesującego, ale przynajmniej nie wygląda to tak źle, jak ostatnim razem. Rozglądam się, starając się wybrać jakieś dogodne miejsce. Odnajduję Nialla, który akurat patrzy w moją stronę i podnosi rękę, zachęcając mnie do dołączenia. Chwilę później zajmuję już miejsce obok niego i witam się.
- Cześć, Harry - mówi Niall, klepiąc mnie po ramieniu. Później wskazuje na dwóch mężczyzn, siedzących naprzeciwko. Jeden jest może w moim wieku, a drugi zdecydowanie przekroczył już czterdziestkę. - To jest Sheldon i Michael. Dowiedziałem się właśnie, że Sheldon potrafi wszystko załatwić, więc jeśli czegoś potrzebujesz, wal śmiało do niego.
- Oprócz wszelkich ostrych narzędzi czy materiałów wybuchowych - śmieje się Sheldon, ten starszy, popijając kawę z plastikowego kubka.
- Miło mi poznać, jestem Harry. Naprawdę mógłbyś mi coś ogarnąć?
Facet skina głową, wspominając coś o cenie, na co przytakuję. Pamiętam, że powinienem mieć kilka banknotów w kieszeni spodni, co na pewno wystarczy.
- Ile byś chciał za szkicownik i kilka ołówków? - pytam, zbierając tym zdziwione spojrzenia. Nie zwracam na to uwagi, ponieważ szkicownik, to jedyne, co może jakoś pomóc mi tutaj zabić czas. Lubię sobie czasami coś nabazgrać, chociaż nie jest to nic wielkiego - zwykła amatorszczyzna. Gdybym miał sztalugę, płótno i farby mógłbym trochę bardziej poszaleć, jednak nawet o to nie pytam, bo raz - nie mam na to kasy, dwa - czy w ogóle mogę posiadać coś takiego?
- Myślę, że jakieś pięć dolarów.
- Świetnie, dzięki.
Po tym zostaję z Niallem sam, bo Sheldon i Michael odchodzą. Niall pyta, co u mnie, a ja mówię, że nic, bo faktycznie tak jest. On za to rozgaduje się o... naprawdę o wszystkim. Mówi o rodzinie, o tym, skąd pochodzi, jak znalazł się w Stanach, o swoich zainteresowaniach (głównie golf i gotowanie), ale o tym, jak trafił do Shawshank już nie wspomina. A ja nie pytam, bo nigdy nie należałem do przesadnie wścibskich, poza tym nie znam człowieka zbyt dobrze. Zastanawiam się tylko, ile musi mieć pieniędzy, no bo golf? O ile mi wiadomo, nie jest to gra dla ludzi, że tak się wyrażę, z niższej półki. Cóż, jest nadziany czy też nie, pierwsze wrażenie zrobił nie najgorsze - nie jest zapatrzonym w siebie gburem i to najważniejsze.
Po śniadaniu strażnicy wyprowadzają wszystkich na dwór, a ja spoglądam w niebo, mrużąc oczy, ponieważ słońce grzeje dziś wyjątkowo mocno. Jest to dla mnie pocieszające, bo ciepłe, słoneczne i kolorowe dni to jest coś, co kocham. Nie mam wolności, ale mam przynajmniej słońce, gwiazdy i księżyc. Ale czy wypuszczają więźniów po zmroku? Czy może będę musiał czekać kilkadziesiąt lat, by poprzyglądać się gwiazdom?
Idę z Niallem za tłumem i w końcu docieramy do sterty łopat. Przewracam oczami.
- Będziemy musieli kopać? - Wzdycham zrezygnowany, patrząc bez przekonania na łopatę w mojej dłoni.
- Tak, księżniczko, będziemy - słyszę za sobą cienki, delikatny głos i wiem już, że to Louis. - Tylko nie nabaw się odcisków.
- Śledzisz mnie? - rzucam, nawet na niego nie patrząc. Zerkam na Nialla, który wierci się w miejscu i oczywiście jest przepełniony energią, najchętniej pewnie przekopałby cały dziedziniec. Jego widok kojarzy mi się z takim typowym, przyjaznym, pomocnym i wiecznie uśmiechniętym chłopcem z sąsiedztwa, który wychowuje się w dobrej rodzinie i niczego mu w życiu brakuje. Jak taki typ mógł trafić za kraty? No i za co?
- Mam lepsze rzeczy do roboty - odpowiada szatyn, spluwając na ziemię i wyciąga z kieszeni spodni paczkę papierosów. Świetnie, do swoich marnych zaczepek postanawia dorzucić mi raka płuc, paląc przy mnie.
- Na przykład machanie łopatą?
- Bingo. - Z tym wypuszcza dym prosto w moją twarz i odchodzi, a ja mam ochotę wziąć zamach i pieprznąć mu tą łopatą w łeb. Zadaję sobie pytanie, co z nim nie tak i dlaczego tak bardzo się na mnie uwziął. Rozumiem, że tutaj, w pace, nie mają zbyt wiele ciekawych i twórczych zajęć, ale mógłby odpuścić sobie te zgryźliwe uwagi. Działa mi na nerwy.
~*~
Pracujemy do zachodu słońca, bez żadnej przerwy na jedzenie czy cokolwiek innego, by jakoś zregenerować siły. Oni chcą nas wykończyć czy jak? Dam sobie rękę uciąć, że łopaty i worki z nasionami będą śniły mi się przez kilka następnych nocy. Drzewek im się zachciało, kurwa mać. Co jeszcze? Fontanna? A może pomnik dla naczelnika?
Po zimnym prysznicu, bo ciepła woda tu nie istnieje, przychodzi pora jedzenia. Zauważam, że jest to chyba jedyna przyjemność, jakiej można doświadczyć w więzieniu. No i nic dziwnego, bo jakby to powiedział Payne - nie jesteśmy tu na wakacjach. Szkoda tylko, że ja właśnie marnuję najlepsze lata, a jestem tu bez żadnego powodu. Och, nie, jest powód - ślepy, durny sędzia.
- Jak się trzymasz, młody? - Przysiada się do mnie Sheldon, a ja uśmiecham się lekko. Woah, jeszcze pamiętam, jak to się robi?
- Bywało lepiej, ale nie jest tragicznie.
- Nie będę pytał, jak długa jest twoja odsiadka, bo o tym na początku niechętnie się mówi. - Posyła mi delikatny uśmiech. - Ale wiem z autopsji, że jeszcze zdążysz się przyzwyczaić do tego miejsca, a może nawet polubić.
- Polubić? Więzienie? - dziwię się, a on przytakuje trochę rozbawiony moją reakcją, której pewnie się spodziewał.
- Tak, Harry. Przychodzi moment, w którym przestajesz pamiętać, jak jest za murem. To miejsce staje się twoim nowym domem i nie wyobrażasz sobie żyć gdzie indziej, bo na wolności jesteś bezradny jak dziecko. Świat cię przerasta.
Nie odpowiadam nic przez dłuższą chwilę, rozważając jego słowa. Nie. Niemożliwe. To miejsce domem? On chce przez to powiedzieć, że gdyby miał wybór i tak by tu został?
- Wybacz, ale cię nie rozumiem. Wolisz być ograniczony niż wolny?
- Nie o to tu chodzi. - Kręci głową, grzebiąc w swoim talerzu. - Jestem tu od trzydziestu lat i boję się nawet wyobrazić sobie, jak bardzo świat zmienił się przez ten czas.
- Boisz się, że sobie nie poradzisz - mówię zamyślony i całkiem zaabsorbowany rozmową, bo nie przypuszczałem, że spotkam tu kogoś tak inteligentnego jak Sheldon. Tak już chyba jest, że ludzie kierują się stereotypami i więźnia postrzegają jako okrutnego dupka bez zasad i matury. Coż, co do tego dupka, to akurat nasuwa mi się jedna taka osoba, której mógłbym przypisać tę cechę. Ten ktoś jest wredny, zadziorny, wydaję mi się, że nerwowy, co jest zabawne ze względu na jego wzrost. Chwilka. Chyba trochę odbiegam od tematu. Uch, ten Louis wszędzie musi się wpierdolić.
- Coś w tym stylu - wyrywa mnie z zamyślenia Sheldon. - Gdybyś poznał Brooksa, zrozumiałbyś.
- Kim jest Brooks?
- Jeden z nas, zajmuje się teraz biblioteką. Jest tu od pięćdziesięciu lat i każdego dnia boi się, że wypuszczą go warunkowo.
Myślę, że to straszne. Kiedy wsadzają cię za kraty, które niewolą cię do tego stopnia, że zapominasz, jak się żyje. Gdy młodym ludziom ucieka młodość, a starym starość. Płacą za grzechy, ale czy zawsze słusznie?
- Macie tu bibliotekę? - pytam, starając się już zejść trochę z tematu, który wprowadza mnie w przygnębienie.
Sheldon potakuje i wspomina nawet o mini sali kinowej, w której czasami puszczane są filmy, gdy naczelnik ma dobry dzień. Mówi, że to taki ich Dzień Łajdaka, na co chichoczę cicho. Postanawiam odwiedzić bibliotekę następnego dnia, o ile będzie taka możliwość. Mam taką nadzieję, bo książki mogą być moim kolejnym wybawieniem, zaraz po rysowaniu. Może zdążę nadrobić wszystkie lektury, na których przeczytanie do tej pory nie miałem ani ochoty, ani czasu.
- Lepiej uważaj na cioty - odzywa się nagle Sheldon, przerywając ciszę. Marszczę brwi, a on wskazuje na trzech facetów niedaleko nas, jeden z nich mi się przypatruje.
- Homoseksualistów?
Potrząsa głową.
- Homoseksualista to człowiek, a ta trójka się do tej kategorii nie kwalifikuje. - Podpiera brodę na dłoni, bawiąc się zapalniczką. - Lepiej miej oczy dookoła głowy, bo chyba wpadłeś w oko Zackowi.
Spuszczam głowę, dopiero teraz czując na sobie świdrujące spojrzenie tego całego Zacka, co mnie przeraża. Wiem dobrze, co Sheldon ma na myśli przez "nie kwalifikują się do kategorii ludzi" oraz "miej oczy dookoła głowy". Jedyne, czego mi teraz brakuje, to dręczyciele. Jestem wręcz, kurwa, zaszczycony, że padło na mnie.
~*~
Następnego dnia, tak jak planowałem, udaję się do biblioteki. Faktycznie, od razu zauważam tam staruszka, przecierającego ściereczką grzbiety książek. I podoba mi się to, co robi, bo nie cierpię braku szacunku do książek. Witam się z nim, a on odpowiada mi lekkim uśmiechem i wraca do poprzedniego zajęcia. Chodzę między regałami i nie mogę wyjść z podziwu, że biblioteka jest tak duża. Przypomina mi trochę tą, znajdującą się w moim mieście. Uwielbiałem w niej przesiadywać, ale w pewnym momencie przestałem i teraz oddałbym wszystko, by tam wrócić. Tak jest zawsze, że doceniasz coś, dopiero, gdy to stracisz.
Chcę już wybrać jakąś książkę, gdy zauważam Louisa. Siedzi na krześle przy stoliku, z kolanami przyciągniętymi do klatki piersiowej, trzymając w dłoni książkę. I nie chcę tego robić, naprawdę nie chcę, ale nogi same mnie niosą. Podchodzę do niego.
- Kogo jak kogo, ale ciebie bym się tu nie spodziewał - mówię, siadając naprzeciwko niego i opieram łokcie na stole. Podnosi na mnie wzrok i odkłada lekturę.
- Jestem tu bardzo często. Coś muszę robić, kiedy nie zatruwam życia takim księżniczkom, jak ty.
Nie brnę z nim w przepychanki słowne, tylko biorę książkę i patrzę na tytuł. Unoszę brwi.
- Misery Stephena Kinga? Podoba ci się? - zadaję pytanie, a on drapie się po głowie i wzrusza lekko ramionami. Wygląda na zrelaksowanego i zadowolonego. Nie wspomniałem, że ma okulary na nosie, prawda? Bo tak, posiada je i od razu rzuca mi się w oczy to, jak bardzo dodają mu powagi. Ściąga je i mruży oczy, przecierając je kciukiem. Przyłapuję się na zbyt intensywnym wpatrywaniu się w niego, więc odwracam wzrok, zanim zauważy.
- Mogę utożsamić się z głównym bohaterem, Paulem. Jest więziony przez wariatkę, tak samo jak ja, tyle, że tych wariatów jest tu trochę więcej - kończy, na co ściągam brwi. Takiej odpowiedzi się nie spodziewam, ale porównanie jest w pewnym stopniu trafne.
- Myślałem, że raczej zastanę cię tu ze Zbrodnią i karą. - Oddaję mu książkę, gdy uśmiecha się rozbawiomy i mówi, że czytał już ją kilka razy.
- Wolę coś autorstwa takich świrów, jak King. Najbardziej chyba lubię Lśnienie - kwituje wesoło, a ja nie mogę wyjść z podziwu, że opowiada o książkach z takim entuzjazmem i staje się zupełnie innym człowiekiem. Potem znowu patrzy na mnie w ten dziwny sposób. - Wciąż ciekawi mnie, co ty tu robisz.
- No... Przyszedłem po coś do czytania.
- Mam na myśli więzienie, głupku.
- Och. To ciekawe, że się tym interesujesz, bo widzisz, tak jak mówiłem, nawet nie ma o czym opowiadać. - Wzruszam ramionami i wiem, że moja odpowiedź ani trochę go nie satysfakcjonuje. Potem odchodzę, w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby oderwać mnie od rzeczywistości. I nie wiedzieć czemu moja ręka sięga po Lśnienie. Jest to czysty przypadek, przysięgam. Nie mam wpływu też na to, że do końca tego dnia myślę o tym, że Louis Tomlinson może wcale nie jest takim dupkiem i da się z nim przeprowadzić normalną rozmowę. Może jednak nie jest tak źle, jak sądziłem.
----------------------
Pewnie troszkę was zanudziłam, ale początki zawsze takie są, co poradzić. Chciałam przeprosić za dużą ilość literówek i przejęzyczeń w poprzednim rozdziale. Przeczytałam to później jeszcze raz i aż złapałam się za głowę, bo niektóre zdania wręcz nie miały sensu. No cóż.
Wiem, że może nie każdy orientował się w wzmiankach o książkach Stephena Kinga, ale jest to mój ulubiony autor i no nie mogłam się powstrzymać, haha.
Za sprawą Alicji na twitterze powstał hasztag #WAFPL. I nie wiem, czy będziecie coś pod nim w ogóle pisać i czy jest sens, by był, no ale tak czy siak jest.
Dziękuję też za wszystkie komentarze, to mi się zawsze tak miło czyta i czasami aż oczy zachodzą mi łzami, hahah. Jestem zbyt dramatyczna.
All the love x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top