19. "rozczarowania"
W którymś momencie tracę rachubę czasu. Wiem, że od napadu na kasyno minął już przynajmniej miesiąc, ale mam wrażenie, jakby było to wczoraj. Nie potrafię zapomnieć o tej okropnej nocy, powraca do mnie jak echo. Wystrzały dźwięczą mi w uszach, czasami słyszę tylko je, nic innego. Mówię sobie, żebym wziął się w garść, bo jeśli tak dalej pójdzie, popadnę w obłęd. Louis twierdzi, że nadal jestem w szoku. "Syndrom pierwszego trupa", śmieje się, zapewniając mnie, że mi przejdzie, a ja próbuję sprawić wrażenie, że faktycznie mu wierzę. Bo chcę mu wierzyć. Ale czuję, jakbym radził sobie tylko gorzej. Nawet nie pamiętam twarzy tamtego człowieka. Zastanawiam się, czy naprawdę czuję się tak przez wyrzuty sumienia, czy po prostu jestem na siebie zły, że przekreśliłem cały swój system wartości. Od dłuższego czasu czułem się, jakbym powoli pozbawiał się kręgosłupa moralnego, a tamta noc była tego kulminacją.
Po wszystkim przenieśliśmy się do Phoenix, podobno tylko na jakiś czas, ale szczerze mówiąc, całkiem mi się tu podoba. Nie wiedzieć czemu, czuję się tu dziwnie bezpiecznie, trochę jak w domu, czego nie potrafię wyjaśnić. Możliwe, że doskwiera mi tak duża tęsknota za rodzinnymi stronami, że desperacko próbuję odnaleźć wokół siebie coś, co będzie mi o nich przypominało.
- Jak myślisz, gdzie będziemy za jakieś 5 lat? - pytam z wzrokiem wbitym w chmury, głowę opieram na kolanach Louisa, kiedy on przeczesuje palcami moje włosy.
- Za 5 lat? Nie wiem nawet, gdzie będziemy jutro - odpowiada z uśmiechem szatyn.
- Będziemy nadal razem? - Podnoszę się, by spojrzeć mu w oczy. Widzę w nich drobne zaskoczenie, ale pod wpływem kolejnego uśmiechu znowu stają się ciepłe, kochające.
- Jeśli tylko będziesz tego chciał - mówi słodko, całując mnie w usta. - No i jeśli nie dasz się złapać!
Parskam śmiechem, z powrotem kładąc się na jego kolana. Jesteśmy w ogrodzie za domem, który aktualnie wynajmujemy. Pomimo, że zbliża się już listopad, pogoda jest świetna i otaczają nas ładne widoki. Louis jest nadzwyczaj miły, przez ostatni miesiąc nie podniósł na mnie głosu ani razu, nie wywierał presji odnośnie sprzedawania narkotyków i, ogólnie rzecz biorąc, obchodził się ze mną trochę jak z dzieckiem. Nie wiem, czy wynikało to z jego wdzięczności, troski, czy może po prostu bał się, że w końcu złamię się i sam zgłoszę się na policję? Nie, nie sądzę, by uważał, że byłbym zdolny do czegoś takiego. Byłoby to dla mnie samobójstwo. Nie spędziłem za kratkami nawet roku, ale wiem, że nie wrócę tam, choćbym miał zaprzedać duszę samemu diabłu. Brzmi dramatycznie, ale to prawda. To prawda, że najbardziej docenia się wolność po jej odebraniu, zwłaszcza niesłusznym.
- Jak długo będziemy musieli uciekać, żeby to się skończyło? - zadaję kolejne pytanie po dłuższej ciszy. Louis spogląda na mnie wymownie, a ja tylko wzdycham, wtulając twarz w jego brzuch. - Już prawie się do tego przyzwyczaiłem. Może to i lepiej, jak jest dreszczyk emocji?
Louis śmieje się cicho i sięga po paczkę papierosów, po czym odpala jednego.
- Prowadzę taki "koczowniczy" tryb życia, odkąd skończyłem dwanaście lat, więc nie mam pojęcia, jak to jest żyć inaczej. Nie potrafię sobie wyobrazić mieszkania w tym samym miejscu przez dłużej niż kilka miesięcy. Nie biorę pod uwagę jedenastoletniej odsiadki, bo to całkiem co innego, jak pewnie się domyślasz. Można się do tego przyzwyczaić, ale nigdy polubić - mówi, a potem głęboko się zaciąga i powoli wypuszcza dym przez delikatnie rozchylone wargi.
- Dlaczego żyłeś w ten sposób? Jak to się stało, że zacząłeś kraść? Handlować narkotykami?
- Powiedzmy, że mam to we krwi. - Wzruszył ramionami i uśmiechnął się blado, sztucznie.
Wiem, że jest dużo rzeczy, o których mi nie powiedział. O niektórych pewnie nigdy mi nie powie, bo może w ogóle nie czuje takiej potrzeby. Nie jest mi z tym dobrze, chciałbym, żeby mi ufał, ale co ja mogę? Jest nieprzewidywalny, cały czas dręczy mnie niepokojąca myśl, że już niedługo Louis znudzi się mną i zostawi w najmniej oczekiwanym momencie. Nie potrafię go odczytać.
- Hej - ponownie się podnoszę, by tym razem usiąść mu na kolanach, oplatając go nogami w talii i kładąc dłonie na jego twarzy - kocham cię, Louis. W najbardziej popieprzony sposób.
~*~
Jeśli miałbym wskazać na największego pasjonata szybkich pojazdów, wyścigów, to oczywiście bez wahania padłoby na Nialla. Na samą myśl aż świeciły mu się oczy. Fakt, że całe przedsięwzięcie odbywało się nielegalnie tylko dodawało więcej adrenaliny. Osobiście niekoniecznie podzielałem jego zapał, może po prostu jestem zbyt wielkim tchórzem. W każdym razie, Horan większość czasu spędzał teraz na motorze, czasami zabierając mnie ze sobą po dłuższych namowach. Innym razem sam oferowałem się, by mu potowarzyszyć, kiedy Louis znikał gdzieś bez słowa, a ja nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca.
- Zauważyłeś, że Zayn i Louis mają ostatnio jakieś ciche dni? - zagaił pewnego dnia Niall, kiedy zjechaliśmy z trasy, by zatankować. Na początku spojrzałem na niego zaskoczony takim pytaniem, ale po dłuższym zastanowieniu, musiałem przyznać mu rację. Normalnie spędzali ze sobą dużo czasu i kiedy zaczęli gadać, ciężko było wejść im w zdanie, jednak ostatnio jakby wyraźnie siebie unikali. - Wiesz coś o tym, Harry?
- Skąd miałbym to wiedzieć?
- No nie wiem. Podobno po dobrym seksie ludzie są bardziej wylewni - odpowiada z zadziornym uśmiechem i uniesionymi brwiami, a ja tylko przewracam oczami i uderzam go w ramię, każąc mu spieprzać. Lubi się ze mną drażnić, szczególnie odnośnie relacji, jaka łączy mnie z Louisem. Chociaż uważam Nialla za najbardziej szczerą i normalną osobę z naszej "paczki" i ufam mu jak najlepszemu przyjacielowi, to nie zdradzam mu szczegółów mojego związku, jeśli w ogóle można to tak nazwać. Możliwe, że domyśla się, jak sprawy wyglądają, bo toksyczna osobowość Tomlinsona nie jest tajemnicą i nie raz Horan odczuł to na własnej skórze. Jednak nigdy nie poruszyliśmy tego tematu, nigdy nie zapytał "jesteś pewny, że dobrze robisz?". Może to i lepiej. Nie rozmawiamy o tym, ponieważ podświadomie wiemy, że Louis i Zayn to nasze jedyne wyjście. Wyciągnęli nas z więzienia i zapewnili właściwie wszystko. Życie na wolności, przed więzieniem i po, diametralnie się od siebie różnią. Po naszej ucieczce czułem się, jakbym na nowo się narodził, jakbym dostał nowe życie i na zawsze pozbył się Harry'ego Stylesa z Parkersburg.
~*~
Przestałem dostawać wiadomości od nieznanych mi numerów. Dotąd nie zauważyłem również nikogo podejrzanego kręcącego się wokół posiadłości. Ktokolwiek to był, być może postanowił sobie odpuścić albo zwyczajnie czeka na odpowiedni moment i chce tylko uśpić moją czujność. Louis nadal nie ma o niczym pojęcia. Być może potraktowałby to jako żart, a mnie uznał za przewrażliwionego. Ale bransoletka Judy, którą cały czas noszę przy sobie, jest cholernie prawdziwa i nie zmyśliłem sobie jej. Dobrze wiem, że należała do niej. Pamiętam. Ktoś wyraźnie pogrywa sobie ze mną. Skoro wiedzą, że jestem na wolności, to dlaczego jeszcze nie zgłosili tego na policję? Chcą zająć się mną osobiście? Dalej nie mogę pojąć, co właściwie doprowadziło mnie do tego beznadziejnego położenia. Co skłoniło kogoś do wrobienia mnie w morderstwo jednej z bliższych mi osób. Chociaż wcześniej podejrzewałem Nicka, teraz już nie mam do tego pewności. Chłopak nie jest do końca normalny i wielokrotnie pochwalił się swoimi problemami z agresją i potrzebą ciągłej kontroli, ale nie sądzę, by był w stanie posunąć się aż tak daleko. Więc kto? Jedyne, o czym marzę, to zapomnieć o całej tej sprawie, ale wiem, że nigdy nie będę w stanie zamknąć tego rozdziału, dopóki nie dowiem się, kto stoi za tym obrzydliwym czynem. Problem w tym, że nie wiem, z kim powinienem o tym porozmawiać.
Następnego dnia zaproponowałem Louisowi wspólny seans w sali kinowej, której jeszcze nawet nie wypróbowaliśmy. Szczerze, nie byłem nawet szczególnie zainteresowany wybieraniem filmu, ponieważ zbierałem się mentalnie, by powiedzieć szatynowi o tym, że ktoś ewidentnie depcze mi po piętach, chce doprowadzić mnie do szaleństwa, pogrywając w dziwne gierki. Nie zamierzałem mu mówić, ale po dłuższym zastanowieniu stałem się jeszcze bardziej zdesperowany, by dowiedzieć się, kto zniszczył mi życie i nie dać tej osobie (lub osobom) satysfakcji. Dodatkowo zdaję sobie sprawę, że bez Louisa mam marne szanse na wyjście z tej sytuacji. To przykre, jak bardzo uzależniony od niego się stałem.
- Hej, Louis... - mówię w końcu, a Louis wydaje z siebie ciche "hm?", nie odrywając wzroku od ekranu. Odchrząkuję, kiedy zasycha mi w gardle z nerwów. Chwytam go za przedramię, by skupił swoją uwagę na mnie. - Jest coś, o czymś muszę ci powiedzieć. Chciałem... właściwie powinienem zrobić to wcześniej, ale i tak miałeś za dużo własnych spraw na głowie.
- Coś się stało? - pyta, teraz już przyglądając się mojej twarzy z wyraźnym zdezorientowaniem. Chwyta mnie za dłoń, co daje mi poczucie, że nie ma czego się bać. Wyznał mi miłość, więc to chyba normalne, że pomoże mi, jeśli będę tego potrzebował, prawda?
- Tak, ale nie jestem pewny, jak mam to interpretować. - Wyciągam z kieszeni bransoletkę i Louis wygląda teraz na jeszcze bardziej zagubionego. - Pamiętasz, jak jakieś dwa miesiące byliśmy na, no nie wiem, randce? No więc wyszedłem wtedy do toalety i jakiś...
Przerywam, kiedy na telefon Louisa przychodzi wiadomość, a on niemal automatycznie odblokowuje urządzenie.
- Poczekaj chwilę - mówi, mrużąc nieco oczy, kiedy czyta smsa. Widzę, jak wyraz jego twarzy powoli zmienia się ze spokojnego na zdenerwowany i już wiem, że nic mu dziś nie powiem. - Kurwa mać. Przepraszam, Harry, ale muszę iść. To może poczekać?
Kiwam głową, a on całuje mnie szybko i podrywa się w kierunku wyjścia.
- Zabierz mnie ze sobą - proszę, patrząc na niego z żalem. Przez chwilę się zastanawia, ale w końcu słyszę "w porządku, ale pośpiesz się" i oboje idziemy do jego samochodu, sam nie wiem, w jakim celu. Nie odzywam się, kiedy jedziemy, ponieważ gdzieś w głębi duszy jestem wkurwiony, że nie mogę liczyć na Louisa. Że zawsze znajdzie się coś, co on postawi wyżej ode mnie. Wiem, że zrobił i robi dla mnie dużo, że wyciągnął mnie z piekła, ale czy to znaczy, że mam nie oczekiwać od niego kompletnie nic? Mam zadowolić się jedynie pieniędzmi i luksusem?
Co jakiś czas zerkam na niego, z niepokojem zauważając, jak z minuty na minutę robi się coraz bardziej zdenerwowany. W tej sytuacji boję się nawet pisnąć. Jestem zdziwiony, że zgodził się na zabranie mnie ze sobą.
Po dwudziestu minutach zjeżdżamy na teren jakiejś hurtowni, która wygląda na już nie działającą. Widzę dwa samochody, jeden z nich to czarny cadillac, przypominający ten należący do Zayna. Okazuje się, że to faktycznie jego auto, bo zaraz dostrzegam bruneta wychodzącego z budynku z nieznanym mi facetem.
- Zostań tu - poleca mi Louis, wyskakując z samochodu i pewnym krokiem zmierzając w kierunku mężczyzn. Siedzę na swoim miejscu jak na rozżarzonych węglach, a przed oczami przewijają mi się już najgorsze możliwe scenariusze. Kiedy Zayn zauważa Louisa, powoli rusza w jego kierunku, unosząc ręce, zapewne każąc mu się uspokoić. Tomlinson trąca najpierw delikatnie swojego przyjaciela, energicznie gestykulując i krzycząc, a kiedy tamten odpowiada, popycha go już mocniej, przez co brunet upada. Do tej pory przyglądający się im mężczyzna, znacznie wyższy i lepiej zbudowany, chwyta Louisa za kurtkę i potrząsa nim. Wysiadam z samochodu i biegnę w ich stronę, z impetem odciągając faceta.
- A ty to, do chuja, kto?! - warczy i już podnosi rękę, by mnie uderzyć, ale Zayn powstrzymuje go. Malik zawsze był opanowany, zawsze sprawiał wrażenie, jakby wiedział dokładnie co robić w niemal każdej sytuacji, ale w tym momencie wyglądał na zupełnie zagubionego. Nie wiedział, co powiedzieć, więc jakby starał się wyrazić to spojrzeniami, jakie posyłał Louisowi.
- Nie wierzę, że to zrobiłeś. Że to robisz. Zwłaszcza, jeśli wiesz, co o tym myślę - mówi wciąż zdenerwowany Louis, gromiąc wzrokiem Zayna. - Znasz mnie, wiesz, co spotkało moją matkę, a mimo to ty wciąż... Za moimi, kurwa, plecami.
- Louis, wiem, masz prawo być wściekły. Nie powinienem, ale musisz się uspokoić i porozmawiać ze mną o tym na spokojnie. Nie robię tego, bo chcę, rozumiesz? Zrozum - błaga chłopak, a ja unoszę brwi, widząc jego kolejną odsłonę. Obserwowanie, jak Malik kaja się przed Louisem daje mi nie wiedzieć czemu dziwną satysfakcję. Oczywiście nie mam zielonego pojęcia, o czym mówią.
- Wsadź sobie w dupę swoje wyjaśnienia. Od jakiegoś czasu coś podejrzewałem, ale zwyczajnie nie chciałem wierzyć. - Louis potrząsa głową i śmieje się gorzko, zupełnie niewzruszony słowami Zayna. - Właściwie, to poczekaj, tam je trzymasz? To pewnie tylko jedno miejsce z wielu, co?
Mówiąc to, szatyn rusza w kierunku drzwi wejściowych, z której wcześniej wyszli mężczyźni. Kompletnie zdezorientowany, machinalnie ruszam za nim, podobnie jak pozostała dwójka.
- Myślisz, że gdzie się wybierasz? - Towarzysz Zayna ponownie zabiera głos, zbliżając się do Louisa, by ponownie sprowadzić go do porządku, ale wtedy ten jakby znikąd wyciąga broń i postrzela go w nogę. Mężczyzna upada, chwytając się za krwawiące miejsce i jęcząc z bólu.
- Pojebało cię?! - krzyczy Malik, nie wiedząc, czy pomóc zranionemu czy zatrzymać Louisa. Ostatecznie oboje za nim biegniemy, chociaż widzę w oczach bruneta, że już się poddał. W tym momencie nie jest w stanie przemówić do Tomlinsona. Wpadł w szał.
Drzwi się otwierają i ukazuje się przed nami duża hala, po części zapełniona jakimiś pudłami. Louis omiata pomieszczenie wzrokiem, potem kieruje się w lewo i znajdujemy się w korytarzu, na którego końcu znajdują się następne drzwi. Zayn cały czas chwyta Louisa za ramię, chcąc go zatrzymać, powtarza "proszę cię, daj spokój", ale ten jest nieubłagany. Chwyta za klamkę, która nie ustępuje, więc przestrzela zamek, a brunet splata ręce na karku i cofa się, potrząsając głową i oddychając ciężko. Wchodzę za Louisem do niedużego pomieszczenia, w którym nie ma nic oprócz kilku materacy i... trzech dziewczyn i dwóch chłopaków. Związanych. Z taśmą na ustach. Półnagich. Na nasz widok kulą się, z oczu lecą im łzy. Nie wyglądają na szczególnie zmasakrowanych, poza kilkoma siniakami. Możliwe, że są tu od niedawna.
- Ja pierdolę - wydusza Louis, tępo wpatrując się w przerażoną piątkę. Robi jeden krok naprzód, czym powoduje ich poruszenie, ale potem cofa się i wychodzi, zostawiając mnie kompletnie oniemiałego. Ciche, lecz stanowcze "chodź, Harry" przywraca mnie do rzeczywistości. Wychodzę na trzęsących się nogach.
- Tommo... - zaczyna Zayn, jednak pięść szatyna boleśnie spotyka się z jego twarzą, nie dając mu dokończyć.
- Nie myślałem, że jesteś aż taką gnidą - spluwa Louis, patrząc pogardliwie na przyjaciela. - Nie pokazuj mi się na oczy.
Po tym wychodzi, ciągnąc mnie za nadgarstek. Nawet nie zauważyłem, jak po policzkach zaczęły spływać mi łzy. Czuję, widzę, jak Louis drży.
- Louis... co my z nimi...
- Cicho - ucisza mnie, omijając faceta, wokół którego utworzyła się już spora kałuża krwi. - Mówiłem, żebyś został w samochodzie. Nie mogłeś choć raz mnie posłuchać?
Spogląda na mnie, jego oczy są zaszklone. Szybko odwraca wzrok i zajmuje miejsce kierowcy. Protestuję jeszcze, że może to ja powinienem poprowadzić, bo on jest wyraźnie roztrzęsiony, ale nie dostaję odpowiedzi. Louis włącza radio, jak gdyby nigdy nic i odjeżdża z piskiem opon.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
ja wrzucając nowy rozdział po prawie dwóch latach nieobecności
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top