18. "wdzięczność"

Następne kilka dni wypełnione są stresem, przygotowaniami i serią pytań — w największej ilości są to pytania ode mnie, skierowane do Louisa, który cierpliwie odpowiada na każde z nich. Nigdy wcześniej nie pomyślałbym, że będę częścią zorganizowanej napaści na jedno z kasyn w Los Angeles. Staram się przesadnie nad tym nie rozwodzić, ponieważ jak powiedział Louis — ostatnie, co może mi w tym momencie pomóc, to wątpliwości. Skoro obiecałem pomóc (chociaż co ze mnie za kryminalista?), to nie wycofam się i dam z siebie jak najwięcej lub przynajmniej postaram się wszystkiego nie zrujnować. Czysty umysł, spokojne myśli, zdeterminowanie. Telefon pozostawiam wyłączony, by nie narazić się na uczucie niepokoju, związane z moim prześladowcą, kimkolwiek jest. Lub są.

Po południu Louis zabiera mnie na strzelnicę, oddaloną od naszego domu dość spory kawałek.

— Nauczę cię strzelać, ale raczej wolałbym, żebyś użył broni jedynie, gdy będzie taka potrzeba — mówi szatyn, zakładając okulary i słuchawki ochronne, co również wykonuję. Póniej bierze pistolet i pokrótce opisuje jej zewnętrzną budowę, jego ton jest zdawkowy, a na czoło wstępuje mała zmarszczka. Wysuwa magazynek i uzupełnia naboje, następnie pokazując mi jak odbezpieczyć broń.

— W porządku, chyba nadążasz. — Podaje mi pistolet i staje za mną, by ustawić poprawnie moje ręce. — Skup się na celu, wyprostuj ramiona i strzelaj.

Kiwam powoli głową i mrużę oczy, starając się wycelować w sam środek tablicy. Dłonie nieco mi się trzęsą, gdy czuję za plecami Louisa, czekającego, aż wykonam jego polecenie, ale ignoruję to i pociągam za spust. Przy wystrzale czuję odrzut i prawdopodobnie, gdyby nie Louis, upadłbym zaskoczony.

— Zapomniałem wspomnieć o odrzucie — słyszę przy uchu jego głos, gdy trzyma dłonie na moich ramionach, i nie muszę nawet na niego spoglądać, by wiedzieć, że się uśmiecha. — Przyzwyczaisz się. Nieźle jak na pierwszy raz, księżniczko.

Odwracam głowę, by pokazać mu zadowolony wyraz twarzy, a później strzelam jeszcze kilka razy, czując jak cały stres po prostu schodzi z mojego ciała, powodując całkowite rozluźnienie.

— Myślę, że mógłbym to polubić — mówię do Louisa, kiedy opuszczam broń po oddanym strzale i patrzę na niego z uśmiechem.

— No, no, no. Nie zapędzaj się, Jamesie Bondzie — śmieje się, zabierając mi broń, następnie układając dłoń na moim karku, by przyciągnąć mnie do krótkiego, słodkiego pocałunku. — Ale skłamałbym, jeśli powiedziałbym, że nie wyglądasz gorąco ze spluwą. 

~*~

Trzy dni później, około trzeciej w nocy, razem z Louisem, Zaynem, Niallem i Liamem siedzimy w czarnym vanie, niedaleko kasyna. Miejsce kierowcy i pasażera zajmują faceci, których imion dokładnie nie pamiętam, ale jestem prawie pewien, że jeden z nich nazywa się Paul. Oprócz nas, w drugim aucie znajduje się jeszcze szóstka ludzi, których nie mam pojęcia, skąd Louis wytrzasnął. Poza nimi jest jeszcze Arthur, będący pracownikiem kasyna. Zayn powtarza cały plan już któryś raz w ciągu dnia, ale jedyne co w tym momencie do mnie dociera, to informacja, że druga grupa zajmuje się tyłem budynku, a my przodem. Kiedy jednak bardziej rozmyślam o jego słowach, uznaję, że jest to działanie na zasadzie "będzie, co będzie". Walczę z odgonieniem myśli, że coś pójdzie nie tak.

— Rozumiem, ruszamy za dziesięć minut. — Zayn rozłącza połączenie i spogląda na nas spod swoich długich, czarnych rzęs. — Arthur jest w drodze do skarbca, jest w stanie złamać zabezpieczenia, ale mamy na głowie trzech ochroniarzy.

Louis kiwa głową na te słowa, chowając za pasek od spodni drugą już broń i podaję mi tę moją, wysyłając uspokajające spojrzenie. Gdy po kilku minutach zatrzymujemy się w bardziej ustronnym miejscu obok kasyna, Louis podnosi się i otwiera drzwi, by wyjrzeć na zewnątrz.

— Okej, wygląda na to, że wszyscy są gotowi. Ja, Harry i Niall pójdziemy prawą stroną, a wy lewą — rzuca szatyn w stronę reszty dla upewnienia, a oni przytakują niemal machinalnie. Chłopcy wybiegają z vana, zostawiając mnie i Louisa w tyle. Ten spogląda na mnie ostatni raz i całuje krótko, następnie naciągając mi na twarz czarną kominiarkę. Biegnę tuż za nim, ściskając w dłoniach broń skierowaną w ziemię. Moim oczom ukazuje się znajome pomieszczenie, w tle gra spokojna muzyka, a gdy tylko wszyscy zgromadzeni zauważają nas, ustają wszelkie rozmowy, z niektórych stron można usłyszeć piski przestraszonych kobiet.

— Nie ruszać się! Wszyscy ręce do góry, bez gwałtownych ruchów! — krzyczy Zayn, celując w mężczyznę, który zamierzał sięgnąć do kieszeni swojego garnitura, przypuszczalnie, by wyciągnąć broń. Zauważam, że w drugim końcu sali pojawia się wsparcie, z których dwójka znajduje się już przy głównej recepcji, uniemożliwiając pracownikom zadzownienie po policję. Tej nocy kasyno nie jest wypełnione ludźmi po brzegi i czuję z tego powodu niesamowitą ulgę, bo to tylko przybliża nas do celu.

Louis ciągnie mnie za nadgarstek, gdy Zayn gestem ręki ponalga nas, byśmy ruszyli za nim. Szatyn przestrzela zamek drzwi, na których widnieje napis "Nieupoważnionym wstęp wzbroniony" i znajdujemy się na długim korytarzu. Zza rogu wychyla się rudowłosy, szczupły chłopak w stroju takim samym, jak reszta pracowników, więc domyślam się, że jest to wcześniej wspomniamy Arthur. Kiwa głową do nas głową, pokazując dwa palce, co najpierw komentuję zmarszczeniem brwi, ale kiedy zaczynamy podążać w jego kierunku, a za plecami słyszę czyjeś kroki, wszystko staje się jasne. Ochroniarze.

— Harry! Uważaj! — Silne ramię Louisa odpycha mnie na drugą ścianę w ostatniej chwili. Nogi się pode mną uginają, kiedy niemal słyszę kulę przelatującą obok mojego ucha. Rozlega się kolejny strzał, a postrzelony przez Zayna ochroniarz pada z głośnym hukiem. Louis kuca przy mnie, spoglądając w oczy z dłonią na moim kolanie. — Nic ci nie jest?

— Nie, jest dobrze.

— Zostań tu. Zawołam cię, jak będzie po wszystkim. — Potem biegnie za Zaynem, a ja wolę nie myśleć o tym, co znaczy "po wszystkim". Staram się unormować oddech, kątem oka zerkając na martwego mężczyznę kilka metrów dalej. Podnoszę się na miękkich nogach i podążam naprzód, nie chcąc teraz zachowywać się jak przestraszone dziecko. Gdy słyszę kolejne dwa strzały, przymykam tylko na moment oczy, nie zatrzymując się.

— Miałem nadzieję, że jednak obejdzie się bez strzelaniny —wzdycha Zayn, obchodząc ciało jednego ze strażników. Słyszę, jak Louis kontaktuje się z kimś przez krótkofalówkę i nie mija chwila, jak za moimi plecami pojawiają się Liam, Niall i dwójka innych facetów.

— Większość pieniędzy jest w walizkach, więc powinno pójść sprawnie — informuje Arthur, otwierając przed nami duże, ciężkie drzwi. Jestem pewny, że w momencie, gdy wchodzimy do środka, szczęka opada mi do samej podłogi, a oczy mam otwarte najszerzej jak mogę. Tylu pieniędzy w jednym pomieszczeniu nie widziałem w całym w swoim życiu.

Wynosimy cholernie ciężkie walizki tylnym wyjściem, wrzucając je do otwartego vana, w którym stopniowo zaczyna brakować miejsca. Nie mam pojęcia, ile mija czasu, wszystko dzieje się w jak najszybszym i strasznie chaotycznym tempie.

— Zwijamy się — powiadamia szybko resztę Liam, używając do tego słuchawki w jego uchu. Kiedy po kolei wybiegamy z budynku, potykam się o rozwiązaną sznurówkę, zostając w tyle. Rzucam pod swoim adresem serię oszczerstw, że jestem tak cholerną niedojdą nawet w takiej sytuacji. Jestem tylko wdzięczny, że biegłem na końcu i nikt nie był świadkiem tego żenującego zdarzenia.

Gdy podnoszę się, po drodze rozmasowując bolące kolano, widzę jak Louis wybiega przez drzwi jako ostatni, a już kilka chwil później stoi przyparty do klatki piersiowej jakiegoś mężczyzny, z pistoletem przystawionym do jego głowy. Przypominam sobie, że to ten sam człowiek, do którego na samym początku mierzył Zayn. Nie mam pojęcia, co do cholery tam robi i w jaki sposób przeszedł niezauważony, ale jedyne o czym mogę myśleć, to Louis. Serce tłucze się w mojej klatce piersiowej, gdy powoli przesuwam się do przodu oparty o ścianę, zaciskając palce na broni.

— Nie ruszać się, skurwiele, bo rozwalę mu łeb — słyszę zachrypnięty głos mężczyzny, przez który ogarnia mnie wściekłość. — Teraz powoli wyniesiecie kasę z samochodu i położycie ją przede mną.

Moja klatka piersiowa unosi się w szaleńczym tempie, gdy stoję tuż za drzwiami. Ostrożnie spoglądam na zdenerwowaną twarz Louisa, jak stara się odciągnąć ramię bruneta, zaciskające się na jego szyi. Widząc to, wiem, że nie mogę postąpić inaczej.

W ułamku sekundy wysuwam się zza drzwi i skupiając się jedynie na celu, pociągam za spust. Kula trafia w głowę mężczyzny, a uścisk na ciele Louisa się rozluźnia, gdy ten upada na ziemię. Wszystkie spojrzenia kierują się na mnie, włącznie z tym Tomlinsona. Szybko podbiega do mnie i chwytając za rękę, wciąga do samochodu. Tam od razu pozbywa się naszych kominiarek i napiera na moje usta swoimi, przyciągając mocno do siebie.

— Kurwa, Harry. Dziękuję — szepcze przy moich ustach, gdy auto rusza z piskiem opon. — Nie wierzę, że to zrobiłeś.

— Tak, ja też — śmieję się nerwowo, czując jak moje ciało wciąż się trzęsie. Uśmiecham się delikatnie, przejeżdżając opuszkami palców po jego zaczerwienionej szyi, ciesząc się, że tu jest. Że żyje. — Teraz jesteśmy kwita.

Louis odwzajemnia uśmiech i ponownie mnie całuje, tym razem o wiele delikatniej, sprawiając, że moje ciało rozluźnia się. Uderza we mnie myśl, że gdybym wtedy nie potknął się, nie został w tyle o parę sekund, wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Louis lub któryś z chłopców mógłby zginąć, cały napad mógłby skończyć się porażką przez jakiegoś przypadkowego mężczyznę. Zastanawiam się, jak bardzo zdesperowany był, by wyjść samotnie z bronią przeciwko trzynastu ludziom. Cóż, prawie osiągnął swój cel. Wszystko dzieje się po coś i zdumiewa mnie to za każdym razem, ten sposób, w jaki jedna, drobna rzecz może zaważyć na całości. Nieodwracalnie. Chyba zbyt rzadko przywiązuje się wagę do szczegółów.

~*~

  —  Sto. Osiemdziesiąt. Pieprzonych. Milionów! — Niall wskakuje na kanapę, wąchając i całując pieniądze, a później rozrzucając je wokół siebie. Patrzę na niego z drugiego końca pokoju, śmiejąc się pod nosem i kręcąc głową z niedowierzaniem. Naprawdę nam się udało. Wydaje mi się to tak nieprawdopodobne, choć Zayn i Louis wyglądają na niewzruszonych, co nawet mnie nie dziwi, biorąc pod uwagę ich wspólną przeszłość. 

Można powiedzieć, że stałem się bohaterem wieczoru, bo kiedy tylko wróciliśmy, wszyscy poklepywali mnie przyjacielsko po plecach, powtarzali, że uratowałem sytuację i postąpiłem słusznie (nawet Zayn, a nie pamiętam, kiedy ostatnio był w stosunku do mnie jakoś szczególnie miły). Przyjmowałem te wszystkie słowa z uśmiechem, niewiele zastanawiając się nad tym, co wydarzyło się ponad sześćdziesiąt minut temu. Tyle czasu minęło, odkąd odebrałem komuś życie. Ja byłem przyczyną jego ostatniego oddechu. Gdy myślę o tym w ten sposób, zaczynam rozważać wszelkie inne wyjścia, którymi mogłem pójść. Może był inny sposób? Może zachowałem się zbyt gwałtownie? Pozwoliłem emocjom wziąć górę, co przecież nigdy nie jest właściwe.

— Pozbieraj to, idioto — wzdycha Louis, kiedy przekracza próg pokoju i widzi szalejącego Nialla. Mierzy go ostrzegawczym spojrzeniem, szturchając palcem wskazującym jego klatkę piersiową. — Będziesz miał ze mną do czynienia, jeśli przed podziałem zniknie stąd chociażby jeden dolar.

Niall tylko przewraca oczami, wytykając mu język, czego Louis nie jest już w stanie zobaczyć, ponieważ zmierza w moją stronę ze szklanką jakiegoś alkoholu. Chcę zrobić mu więcej miejsca na fotelu, ale on po prostu opada na moje kolana, przewieszając nogi przez podłokietnik.

— Napijesz się? — pyta, podsuwając mi szklankę pod nos. Wyczuwam, że zawiera ona whisky. Krzywię się nieco, nieszczególnie przepadając za tym trunkiem, jednak nie odmawiam i wypijam wszystko za jednym razem. Louis odkłada naczynie na podłogę, by za moment przejść do składania mokrych pocałunków na mojej szyi. Umieszczam dłonie na jego udach, chcąc zrelaksować się pod tym dotykiem, jednak moje brwi co chwilę zaciskają się nerwowo, a ja cały jestem cholernie rozkojarzony. Całkiem możliwe, że szatyn to wyczuwa, bo zaprzestaje swoich czynności  i dokładnie lustruje moją twarz. Nachyla się do mojego ucha. — Co powiesz na wspólną kąpiel? Wiesz, żeby trochę wyluzować. 

Zgadzam się, a Louis nie traci czasu i od razu prowadzi mnie schodami do łazienki. Tam zamyka drzwi na klucz i podchodzi do wanny, by zacząć napełniać ją ciepłą wodą, w międzyczasie wlewając do niej różne nieziemsko pachnące olejki. Kiedy kończy, podchodzi bliżej i bez słowa zaczyna ściągać ze mnie ciuchy. Robi to powoli, z takim skupieniem, że mógłbym dosłownie rozpłynąć się od tej delikatności. 

Opieram plecy o jego nagą klatkę piersiową i wyciągam nogi, przymykając oczy. Louis przejeżdża palcami po moich obojczykach, zahaczając później o sutki. Głaszcząc mój brzuch, schodzi ręką coraz niżej, aż w końcu czuję jego dotyk na swoim penisie. Wciągam gwałtownie powietrze, czując dreszcze na całym ciele, chociaż w pomieszczeniu jest gorąco. 

— Louis. Przepraszam, ja... nie mogę. — Kręcąc głową, zabieram jego rękę i podsuwam kolana do klatki piersiowej. — Nie dzisiaj, okej?

— Um, okej. Chciałem, żeby było ci przyjemnie — odpowiada trochę zbity z tropu, zabierając ręce z mojego ciała. Nie podoba mi się to, bo potrzebuję jego dotyku, naprawdę, tylko tym razem nie w ten sposób. 

— Wiem i tak jest, tylko po prostu... Sam nie wiem, jestem trochę roztrzęsiony, wiesz? — Uśmiecham się smutno, spoglądając na niego kątem oka. Wtedy obraca mnie w swoją stronę i bierze moje dłonie w te swoje, drobniejsze. 

— Nie chciałbym, żebyś zadręczał się przez to, co się dziś wydarzyło. To... — ucina, zamyślając się na moment — to nie była twoja wina, ale moja. Straciłem czujność, nie dopilnowałem wszystkiego, a ty po prostu uratowałeś mi dupę. 

— Grzechem byłoby nie uratować takiego tyłka, huh? — Nie wierzę, że nawet będąc w takim nastroju, Louis jest w stanie sprawić, że nabieram ochoty na żarty. Ale wywołuje to u niego krótki śmiech i naprawdę mógłbym słuchać tego bez końca. — To niedorzeczne, że zrzucasz winę na siebie, Louis. Zaskoczył cię, zresztą jak nas wszystkich. I tak, wiem, że nie mogłem postąpić inaczej, musiałem działać szybko, ale kiedy o tym myślę, to mam ochotę krzyczeć. Co, jeśli to był dobry człowiek, tylko jego sytuacja życiowa doprowadziła go do tak desperackiego czynu? Co, jeśli ma rodzinę, która oczekuje go w domu, ale on nigdy się nie pojawi? — Potrząsam głową, na moją twarz wkrada się blady uśmiech, a oczy zaczynają piec. — Pewnie myślisz, że to głupie, ale mam takie paskudne uczucie wewnątrz, które chyba nie pozwoli mi zasnąć spokojnie przez długi czas. 

Louis patrzy na mnie uważnie, nieznacznie marszcząc brwi. Błądzi spojrzeniem po mojej twarzy, przybierając zamyślony wyraz twarzy, jakby dokładnie analizował moje słowa i skrupulatnie dobierał w głowie te, które ma wypowiedzieć.

— I pomyśleć, że ktoś faktycznie był na tyle głupi, by oskarżyć cię o gwałt i morderstwo — mówi w końcu, zaskakując mnie swoimi słowami, których się nie spodziewałem. Patrzy na mnie w taki sposób, w jaki jeszcze nigdy wcześniej, i czuję, jak żołądek zaciska mi się na ten widok. Przymykam oczy, gdy dotyka mojego policzka i zawija na palec kosmyki włosów przy moim uchu. — Jesteś zdecydowanie zbyt dobry dla tego popieprzonego świata.

Otwieram oczy, by spojrzeć na niego z czułością i pewnym stopniu wzruszeniem, bo cholera, nie wiem, czy to są jego kolejne manipulacje, ale sposób w jaki to mówi... jakby naprawdę miał to na myśli. Jakby był szczery. 

Uśmiecha się i przyciąga mnie do najdelikatniejszego, a zarazem najbardziej namiętnego pocałunku, jaki kiedykolwiek dzieliliśmy. Gdyby Louis nie trzymał jednej dłoni na moich plecach, a drugiej na moim karku, prawdopodobnie osunąłbym się z wrażenia prosto do wody. Jest w tym tyle ciepła, uczucia, bezpieczeństwa, wdzięczności  i czegoś, co mógłbym opisać jako po prostu nasze.  Chciałbym, by już nigdy nie przestawał, byśmy trwali tak wiecznie, ale Louis w końcu odrywa się ode mnie i wciąż pozostając bardzo blisko moich ust, szepcze w nie:

  — Kocham cię, Harry. 

--------------------------------------------

Muszę się wam pochwalić, że po raz pierwszy od dawna jestem dumna z rozdziału. Spodziewaliście się takich słów ze strony Louisa? :D

Dziękuję za wyświetlenia, komentarze i za to, że pomimo tak długiej przerwy wciąż jesteście.

All the love. X

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top