16. "huśtawka"
Wpycham do ucha słuchawkę i przechadzam się ulicami, starając się obudzić w sobie chociaż cząstkę spokoju. Co jakiś czas obracam się nerwowo za siebie, czując niepokój, chociaż jest biały dzień. Zaciśnięte pięści chowam do kieszeni, z której po chwili wyciągam bransoletkę. Obracam ją w dłoni, a blond kosmyki do niej przyczepione mienią się w słońcu, sprawiając, że jest mi niedobrze. Przejeżdżam po nich palcem, przymykając na chwilę oczy. Są takie delikatne, miękkie, niewinne. Zupełnie jak ona.
Tamtego wieczoru nie wiedziałem, co zrobić. Strach ogarnął całym moim ciałem, doprowadzając do tego, że ledwo panowałem nad utrzymaniem miarowego oddechu. Siedziałem pod ścianą z przyciśniętymi kolanami do klatki piersiowej dość długo, zastanawiając się, co to wszystko może oznaczać. Przez głowę przebiegły mi myśli, że może to przypadek, głupi żart, sam nie wiem. Ale nie, kurwa, oczywiście, że nie. Staram się to wypierać, jednak to daremne. Ten facet, ta bransoletka.
Spokojnie, Styles. Nic ci nie zrobię. Tym razem.
To ostrzeżenie. Ale przed kim? Od kogo? Dlaczego?
Przynoszę tylko drobny upominek.
Kiedy wreszcie udało mi się doprowadzić siebie do porządku (na tyle, na ile było to możliwe), opuściłem toaletę, wciskając swój strach głęboko do kieszeni spodni.
- Wszystko w porządku? - zapytał Louis. W jego oczach dostrzegłem zaniepokojenie.
- Tak, jak najbardziej - odparłem natychmiast, uśmiechając się krzywo.
- Na pewno? Długo cię nie było. Właściwie, miałem już iść sprawdzić, czy nic się nie stało.
Och, jak dobrze, że tego nie zrobiłeś.
Nie powiedziałem nic Louisowi. Sam nie wiem, dlaczego. Po prostu nie mogłem. Bałem się, że nie będzie chciał mi pomóc. Że uzna mnie za zagrożenie, zbędny balast, który może tylko przysporzyć mu kłopotów. Jakkolwiek irracjonalnie to brzmi. Powiedziałem sobie, że cokolwiek to jest, zmierzę się z tym sam.
~*~
Nie zdążam zauważyć, jak mija tydzień i tym samym sierpień dobiega końca. W tym czasie nie dzieje się nic, co mogłoby mnie niepokoić, więc odrzucam tamtą sytuację gdzieś na tył głowy, chcąc po prostu odpocząć. Czuję się wyczerpany ciągłym uciekaniem od kłopotów. Im bardziej uciekam, tym stają się one większe i zaskakują mnie z każdej możliwej strony. Moje pole manewru się zawęża, a ja staję coraz bardziej bezsilny. Czy kiedyś się uwolnię?
- Boże, jesteś w tym taki chujowy. - Louis wzdycha po raz kolejny, a złośliwy uśmieszek gości na jego ustach. Podnosi szklankę wypełnioną jego ulubionym drinkiem i wypija łyk, podpierając się na kiju bilardowym.
- Och, odpieprz się - odburkuję, nachylając się nad stołem. Kiedy ruch po raz kolejny okazuję się nietrafiony, z moich ust wydobywa się zirytowane westchnięcie przez mój brak powodzenia w jakiejkolwiek grze. Cóż, ja i sport po prostu się nie lubimy. Może poza tenisem ziemnym. Tak, w tej dziedzinie zniszczyłbym Louisa. Może kiedyś zaproponuję wspólną grę, by trochę podbudować swoje ego.
- Nigdy nie miałeś styczności z bilardem, huh? - Dociera do mnie rozbawiony głos szatyna, a kiedy się prostuję, moje plecy stykają się z jego klatką piersiową. - Daj. Nauczę cię.
Pochylam się, a Louis razem ze mną, kładąc swoje dłonie na moich, by pomóc odpowiednio je ułożyć. Znajduje się tak blisko mnie, że czuję jego oddech na mojej szyi. Wywołuje to u mnie dreszcze, zwłaszcza, gdy Louis umiejscawia swoją nogę pomiędzy moimi udami. Świadomie lub nie, ale doprowadza do tego, że mój oddech przyspiesza, a dłonie się pocą, co zapewne zauważa. Porusza moimi dłońmi, kij zderza się z żółtą bilą, która odbija się od bandy i wpada do łuzy.
- Widzisz? Jak chcesz, to potrafisz - mówi wesoło Louis, z nutką ironii w głosie.
- Ta, co ja bym bez ciebie zrobił - mamroczę, odwracając się do niego przodem. Uśmiecha się protekcjonalnie i otacza mnie dłońmi, opierając je na stole, po czym pochyla się.
- Myślę, że byłbyś bezradny jak dziecko. - Jego powoli wypowiedziane słowa trafiają we mnie bardziej, niż było zamierzone. Nasze nosy się stykają, oddechy mieszają, a ja czuję się tak bardzo uzależniony od tego uczucia, które pojawia się ilekroć jestem w jego obecności. Chwytam kark Louisa i przyciągam go do wygłodniałego pocałunku, będąc tak strasznie niecierpliwy. Louis oddaje pocałunek tak samo żarliwie, a dłonie przenosi pod moje uda, by podnieść mnie i posadzić na stole. Wplatam palce w jego przydługie już włosy i delektuje się każdą chwilą, owijając nogi wokół jego talii. Louis jak zawsze smakuje papierosami, alkoholem i gumą miętową, co już dawno stało się moją ulubioną mieszanką. Odrywa się ode mnie, by ściągnąć przez głowę swoją koszulkę, a później rozrywa moją koszulę, nie trudząc się z rozpinaniem guzików. Spoglądam na niego rozbawiony, jak i zdumiony tą zachłannością.
- Te twoje pieprzone koszule - sapie zirytowany i popycha mnie bardziej na stół, pocałunkami zjeżdżając wzdłuż brzucha, robiąc na nim małe malinki. Chwilę później również moje spodnie lądują na podłodze (tym razem Louis odpina guzik i pasek, nie niszcząc kolejnej części mojej garderoby) i szatyn przebiega językiem przy linii bokserek. Wydobywam z siebie zniecierpliwiony jęk i widzę, jak Louis uśmiecha się złośliwie na ten dźwięk. Kiedy już zaczyna zsuwać bieliznę z moich bioder, dobiega do nas zniesmaczony krzyk. Cholera.
- Jezusie! Nie macie swojego pokoju? - Niall zakrywa oczy dłonią, odwracając się.
- Miało cię nie być - mówi Louis kompletnie nieprzejęty i odsuwa się. Idzie w stronę komody i bierze paczkę papierosów, wsuwając jednego z nich pomiędzy swoje wargi, które wciąż są nabrzmiałe od pocałunków. Potrząsam głową i odwracam wzrok, zeskakując ze stołu, by się ubrać.
- Jak widać nie powinienem wracać wcześniej - odparowuje blondyn z dezaprobatą w głosie. - Styles, mam nadzieję, że masz już na sobie gacie, bo się odwracam!
- Wyluzuj, Irlandczyku. - Śmieję się pod nosem, zapinając spodnie i zerkając przelotnie na Louisa, który w tym momencie oderwany jest już od rzeczywistości i wpatruje się w swój telefon. Przewracam oczami. - Chyba pójdę pod prysznic.
Powiedziawszy to, opuszczam pomieszczenie i kieruję się schodami do swojego pokoju, by wziąć świeże ciuchy na przebranie. Odruchowo chwytam telefon, by sprawdzić, czy nie dostałem jakiejś wiadomości (śmieszne, bo niby od kogo?). Okazuje się, że skrzynka jest pusta, więc odchodzę w stronę szafy i odsuwam kolejno wieszaki, szukając czegoś satysfakcjonującego. Kiedy już wycofuję się i trzymam dłoń na klamce drzwi, telefon zaczyna wibrować. Ze zmarszczonymi brwiami patrzę na urządzenie i podchodzę do niego powoli, zupełnie jakby było tykającą bombą. Na wyświetlaczu widnieje wiadomość o treści, która chyba nie mogłaby być bardziej wyprowadzająca z równowagi.
"Już niedługo, Harry."
Serce podskakuje mi do gardła, gdy trzęsącą dłonią wystukuję na klawiaturze odpowiedź, nie zastanawiając się nawet, w jakim, kurwa, celu. Czuję, jak irytacja przegania strach.
"Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz??"
Następna wiadomość przychodzi niemal natychmiast. I jest jeszcze bardziej wkurwiająca, niż poprzednia.
"Cierpliwości, kochanie."
~*~
Skołowany. Zmęczony. Otumaniony. Wkurwiony. Przestraszony.
Czyli pokrótce o tym, jak się czuję. Jestem bałaganem emocjonalnym, a wszystko przez jakieś pieprzone wiadomości i telefony. Jestem prześladowany. Nie wiem, przez kogo, nie wiem, z jakiego powodu i co ta osoba chce przez to osiągnąć. Już niedługo? Cierpliwości? Co to w ogóle za durne gierki? Co zrobić, by je zakończyć? Najlepiej tak szybko, jak to możliwe, żebym nie zdążył wykończyć się psychicznie.
Konfrontacja to jakieś wyjście.
Ale czy powinienem? Sam? Teraz?
Niech to szlag.
Może po prostu przestanę o tym myśleć. To bezpieczniejsze wyjście. Na razie.
(...kochanie)
- Harry, pospiesz się!
Głos Louisa wyrywa mnie z zamyślenia. Potrząsam głową i przejeżdżam jeszcze mokrą dłonią po twarzy i włosach, po czym zakręcam wodę. Moje ciało pokrywa gęsia skórka, przez co zastanawiam się, jak długo tak stałem pod prysznicem, tępo wpatrując się w ścianę.
- Gdzie Zayn? - pytam, kiedy wchodzę do salonu i zastaję tam tylko Louisa i Nialla, zajmującego miejsce na kanapie. Tomlinson siedzi przy stole, na którym porozrzucane są woreczki z prochami. Szatyn pochyla się nad stołem i wciąga przez nos porcję narkotyku, następnie odchylając głowę. Przeciera dłonią swój zgrabny i nieco zaczerwieniony nos, po czym spogląda mi w oczy.
- Musiał coś załatwić - odpowiada zdawkowo i wyciąga zapraszająco dłoń w moją stronę. Podchodzę bliżej, by mógł owinąć ją wokół mojej talii i posadzić sobie na kolanach. Obejmuję ręką jego szyję i spoglądam na niego z góry, obserwując nieznajomy błysk w błękitnych oczach - Ty też masz dziś do załatwienia, pamiętasz?
Podążam wzrokiem za jego dłonią, w której obraca jeden z woreczków. Patrzy na mnie wymownie z lekkim uśmiechem na ustach. Chcę już coś powiedzieć, a wtedy on przejeżdża palcem po moich zębach. Rozchylam lekko wargi i czuję na języku smak kokainy. Wciąż patrząc w oczy Louisa, zasysam jego palec i zauważam, jak jego uśmiech się poszerza.
- I nie sprowadzaj na siebie kłopotów tym razem, dobrze? - pyta ponownie, a ja tylko kiwam lekko głową, kiedy wyciąga palec z moich ust, na których chwilę później składa krótki pocałunek. - Grzeczny chłopiec. Sprawuj się tak dalej, a dostaniesz więcej.
Mówiąc to, macha mi przed oczami towarem, a w mojej głowie pojawia się pytanie, w którym momencie stałem się tak żałosny i zdesperowany.
~*~
Auta mijają się w szaleńczym tempie, słońce chowa się za horyzontem, a chłodny wiatr smaga moją skórę i zaczynam żałować, że nie wziąłem ze sobą chociażby grubszej bluzy. W dłoniach obracam telefon, chociaż początkowo zamierzałem zostawić go w domu. Byłem głupi, że tak nie zrobiłem, bo teraz popadam w paranoję, czekając na chłopców i nieustannie odblokowując urządzenie. Poruszam nerwowo nogą i oddycham głęboko, starając się rozluźnić, oczyścić myśli.
Czasami zastanawiam się, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym nigdy nie zaprzyjaźnił się z Lukiem. Gdybym go nie pokochał. Gdybym nie poznał jego siostry. Gdyby Nick Grimshaw nigdy nie stanął mi na drodze. Gdybym nie sprowokował go do zemszczenia się na mnie. Mógłbym tak gdybać w nieskończoność, bo tak naprawdę cały ciąg wydarzeń zaprowadził mnie do miejsca, w którym jestem, i zgubiłbym się w tym kilka razy, jeśli chciałbym szukać winnego.
Gwałtownie unoszę wzrok, kiedy ktoś wciska mi w dłonie kubek z ciepłym napojem i zajmuje miejsce obok. Jakiś młody chłopak o kruczoczarnych włosach jak gdyby nic wpatruje się we mnie, z zainteresowaniem mrużąc oczy. Marszczę brwi, na co on uśmiecha się delikatnie i upija łyk piwa z butelki.
- To herbata. - Wytatuowaną dłonią wskazuje na kubek, który przed chwilą mi podał. Nic nie rozumiem. - Wyglądasz, jakby było ci zimno.
- Och. Dzięki, ale raczej nie przyjmuję napojów od nieznajomych - odpowiadam, chcąc oddać mu z powrotem plastikowe naczynie, jednak on nie wyciąga po nie ręki, tylko dalej uparcie się we mnie wpatruje. Nie należę do osób, które szybko się peszą pod spojrzeniem innych, ale sposób w jaki ten chłopak na mnie patrzy, przyprawia mnie o dreszcze.
- Spokojnie, nie jestem gwałcicielem - parska, odsłaniając zęby w uśmiechu.
- Ale ja ponoć nim jestem - wzdycham, patrząc przed siebie, stając się gdzieś dostrzec zbliżającego się Louisa, by wyrwał mnie z tej niecodziennej sytuacji.
- Słucham?
Tym razem to ja cicho parskam.
- Nic, nic. - Potrząsam głową, a delikatny uśmiech natychmiast schodzi z mojej twarzy, gdy czuję, jak mój telefon zaczyna wibrować. Ściskam go w dłoni, po prostu bojąc się sprawdzić wiadomość. Chwilę później oddycham z ulgą, gdy moim oczom ukazuje się wiadomość od Louisa. Jak dobrze.
"Zaraz będę"
- Wszystko okej, stary? - Przypominam sobie o obecności nieznajomego chłopaka, kiedy lekko szturcha mnie łokciem.
- Jasne. Nie bardzo tylko rozumiem, czego ode mnie chcesz? - spoglądam na niego ze zmarszczonymi brwiami, będąc nieco znudzonym. Zauważam małą bliznę pod jego okiem, która nieco oddaje uroku jego dość chłopięcej twarzy.
- Dotrzymać towarzystwa. - Wzrusza beztrosko ramionami i zagryza dolną wargę, zahaczając przy tym o kolczyk znajdujący się w niej. - I, cóż, może jeszcze poznać twoje imię i numer telefonu.
- Myślę, że nic z tego. - Znikąd wyrasta przed nami postać Louisa, z ramionami skrzyżowanymi na klatce piersiowej i spojrzeniem ciskającym piorunami w bruneta. Unoszę brwi, gdy gwałtownie chwyta mnie za ramię i przyciąga do siebie, a mały kubek wypada z moich rąk. Spojrzenie nieznajomego bruneta podąża w tym kierunku, a cień zdenerwowania przebiega przez jego twarz. - Idziemy.
- Co to za jeden? - warczy Louis, ściskając moją dłoń i ciągnąc za sobą jak małe dziecko. Nie muszę się odwrócić, żeby mieć pewność, że chłopak wciąż mi się przypatruje.
- Nie wiem. Przyczepił się. - Wzruszam ramionami, a Louis mruczy coś pod nosem i widzę już, że nie jest w dobrym humorze. - Wygraliście wyścig?
- Nie, ale chrzanić to - odburkuje i rzuca mi poirytowane spojrzenie. Przystaje. - Masz moją kasę?
Teraz, kiedy stoi przede mną, mogę dokładnie mu się przyjrzeć i nie potrzebuję więcej niż kilku sekund, by zauważyć, że jest naćpany. Świadczą też o tym lekko trzęsące się ręce. Nawet nie potrafi utrzymać na mnie spojrzenia przez dłuższą chwilę, jego spojrzenie jest zbyt rozbiegane. Z kieszeni spodni wyciągam banknoty, związane grubą gumką recepturką.
- Mam, ale Louis... - urywam, gdy szatyn natychmiast wyrywa mi pieniądze z ręki - czy ty prowadziłeś pod wpływem?
Wtedy przewraca oczami, sięgając do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. Wyjmuje z niej kolejną porcję kokainy i jointa, a potem wciska mi to do dłoni.
- Nie musisz się tak czepiać, przecież zostawiłem ci twoją część - mówi zwyczajnie i rusza przed siebie, a ja stoję oniemiały i przyglądam się narkotykom, jakbym nie wiedział, co z nimi zrobić. Podbiegam do Louisa, chwytając go za ramię.
- Wiesz, że nie o to mi chodziło. Mogłeś spowodować wypadek, Louis! - Mój podniesiony głos wywołuje grymas na twarzy szatyna, co zapewne nie skończy się zbyt dobrze, ale przecież nie mogę cały czas gryźć się w język. - Myślałem, że jesteś trochę bardziej rozsądny.
- To nielegalne wyścigi, a nie wypad rodzinnym samochodem nad morze, skarbie. Więc nie pieprz o tym, co jest właściwe, a co nie, bo mogę zareagować inaczej - syczy, dźgając mnie palcem wskazującym w mostek, a potem popychając lekko do tyłu. Kiedy odchodzi w stronę samochodu, ponownie spuszczam wzrok na dłoń z wynagrodzeniem od Louisa i jedyne, czego chcę w tym momencie, to przestać myśleć, czuć... zapomnieć.
- A pieprzyć to - mówię cicho, wkładając jointa pomiędzy wargi i odpalając go. Powolnym krokiem idę w stronę auta, w którym czeka już na mnie Louis. Dlaczego miałoby obchodzić mnie cokolwiek, kiedy on ma w poważaniu każde moje słowo? Jeśli chce się tak bawić, to się zabawimy.
---------------------------------
Jestem! W końcu, prawda? Wiem, że czekaliście na ten rozdział zdecydowanie zbyt długo i połowa z Was pewnie już zapomniała o istnieniu tego fanfika, ale wracam, żeby zapewnić, że na pewno nie porzucę go tak w połowie.
Ten rozdział nie wniósł może zbyt dużo, ale w końcu akcja musi w pewnym momencie trochę zwolnić, by później z powrotem nabrać tempa!
Przy okazji, chciałabym jeszcze zaprosić Was do mojego nowego ff, również o Larrym. Znajdziecie je (oczywiście) na moim profilu, pod tytułem "Imagine". Jestem nim strasznie podekscytowana i chciałabym, żebyście napisali, co o nim sądzicie!
All the love. X
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top