14."demony przeszłości"

Wstaję, trzymając się fotela. Później zamykam oczy, odchylam głowę i rozkładam ramiona, pozwalając, by wiatr rozwiewał moje włosy i ochładzał ciało. Czuję się niemal jak pies, który wystawia głowę za okno. Poważnie. To jak ukojenie. Druga połowa sierpnia jest upalna, zwłaszcza w Los Angeles. Słońce znajduje się w zenicie, stopa nie schodzi z pedału gazu, a ja zaskakuję samego siebie, że jeszcze nie zwymiotowałem burgera, którego zjadłem przeszło godzinę temu. W końcu opadam na skórzane fotele z lekkim uśmiechem i odpalam papierosa, zastanawiając się, jak wiele zmieniło się przez ostatni miesiąc. Początkowe plany zatrzymania się w San Francisco odeszły w niepamięć, kiedy Niall rzucił sugestię, by udać się do LA. Był to strzał w dziesiątkę. Nie wiem, czy jest to kwestia nadmiaru promieni słonecznych, które wybijają mi stany depresyjne z głowy, czy może polepszenie relacji z moją paczką — zwłaszcza z pewnym nerwowym, a jednocześnie pełnym wewnętrznego spokoju szatynem, który teraz spogląda na mnie w lusterku. Louis wyszedł dziś rano z propozycją przejażdżki, by już nastawić się na wieczorny wyścig. Nie oponowałem, bo nawet polubiłem szybką jazdę i, szczerze mówiąc, daje mi to swego rodzaju samokontrolę. Naprawdę nie wiem, jak to wyjaśnić, bo ostatnio raczej więcej działam, niż analizuję każdy najdrobniejszy impuls. Od ucieczki z Shawshank minęły już dwa miesiące, a ja dopiero teraz czuję się prawdziwie wolny i (nareszcie) niezależny. Możecie to odbierać jakkolwiek chcecie.

Samochód zjeżdża na pobocze, a Louis wysiada, informując krótko, że idzie do sklepu. Również wysiadam, by rozprostować nogi i opieram się o maskę samochodu. Zakładam okulary przeciwsłoneczne, kiedy słońce staje się już odrobinę uciążliwe. Przyglądam się przejeżdżającym autom i mija zaledwie chwila, jak widzę wracającego Louisa, niosącego paczkę papierosów i dwa napoje energetyczne. Uśmiecha się do mnie, co odwzajemniam, wyciągając przed siebie dłonie, bo desperacko potrzebuję jego dotyku. Wrzuca kupione rzeczy na tylne siedzenie i podchodzi do mnie, obejmując mnie w talii i jednocześnie składając na moich ustach pocałunek, który jest jeszcze gorętszy od dzisiejszej temperatury. Staram się wmówić sobie, że to piekące słońce powoduje, że na mojej twarzy pojawiają się rumieńce. Wiem jednak, że to daremne, bo niemal zżyłem się z tym, że ja zwyczajnie oddycham Louisem. On uzależnia jeszcze bardziej, niż jakikolwiek narkotyk, a ja wcale nie chcę wybierać się z tego powodu na żaden odwyk. 

— Powinniśmy już wracać — mówi Louis, przerywając pocałunek. Kiwam powoli głową, przejeżdżając dłonią po jego klatce piersiowej, którą okrywa jedynie cienki tank top. — Pamiętasz, co mi obiecałeś?

— Hmm? — mamroczę, zatrzymując wzrok na jednym z jego tatuaży. Chryste, czasami naprawdę zbyt odpływam. Louis unosi kącik ust, widząc mój stan i doskonale wiem, że przechodzi mu przez myśl pytanie, czy brałem coś przed wejściem do auta. Ale ja po prostu jestem szczęśliwy.

— Skarbie, skup się. — Lekko mną potrząsa, bym nawiązał z nim kontakt wzrokowy, co też robię. Patrzy na mnie uważnie. — Dostaliśmy wczoraj sporo towaru. Chyba wiesz, co z nim zrobić?

— Spokojnie, Louis, sprzedam dziś wszystko — odpowiadam, wzdychając krótko i podpierając się z tyłu rękami. Potem spoglądam na niego zadziorne. — Musisz mnie tylko dobrze zachęcić.

Louis prycha krótko, pochylając się bardziej nade mną i ściskając moje pośladki. Głośno oddycha tuż przy moich ustach, a ja chwytam jego kark, starając się go przyciągnąć, bo do cholery, na co on czeka? Louis sztywnieje i nie pozwala się pocałować. Spogląda w bok na faceta w podeszłym wieku i nastolatka, którzy przyglądają się nam z drobnym zdegustowaniem. 

  — Później. Najpierw praca — mówi w końcu Louis i całuje mnie krótko w czoło, po czym wsiada na miejsce kierowcy. Wzdycham i posyłam jeszcze szybkie spojrzenie w stronę dwóch gapiów, którzy wciąż stoją w tym samym miejscu i przyglądają się tak intensywnie, jakbyśmy przed chwilą co najmniej pieprzyli się na masce samochodu. Coż, nie tym razem.

~*~

Czasami myślę o rodzinie. Myślę o przyjaciołach, chociaż mam tylko Luke'a. Miałem. Zastanawiam się, co w tej chwili robią i czy zapomnieli o mnie tak, jak ja zapomniałem o nich. Powiedzieli sobie "trzeba iść do przodu, a nie żyć przeszłością". Może mają tylko nadzieję, że w końcu policja mnie złapie i trafię tam, gdzie moje miejsce. Do więzienia, gdzie ponownie będę upokarzany, molestowany i traktowany jak podgatunek człowieka. Nie wiem, czego w tej chwili życzy mi moja matka, ale szczerze? Mam to w dupie. Nauczyłem się żyć bez niej już dawno temu. Teraz po prostu... Zaczynam od nowa; od czystej karty, która tylko pozornie jest czysta, bo tak naprawdę wciąż ciągnie się za mną to całe gówno, którego i tak się nie pozbędę, bo to nie ja zawiniłem. Są w życiu rzeczy, na które nie można nic poradzić. Po prostu są. Można tylko na moment odrzucić je na tył umysłu i zająć się teraźniejszością. Mam dość bezczynnego przyglądania się, jak życie ucieka mi przez palce. 

~*~

W głośnikach rozbrzmiewa się głos Kanye Westa, półnagie ciała ocierają się o siebie, w powietrzu unosi się smród dymu papierosowego, a plastikowe kubki z alkoholem co chwilę unoszą się w górę, przy czym odrobina ich zawartości zawsze ląduje na podłodze, ale nikogo to nie interesuje. Opieram nogi na stole i spoglądam na Zayna, któremu zdaje się, że potrafi rapować, a finalnie tylko plącze mu się język, bo nieco przesadził z wódką. Uśmiecham się delikatnie i przymykając oczy, zaciągam się jointem, którego nawet nie wiem, kto mi dał. Nieważne. Gdzie jest Louis? Niall? Właściwie, kim są ci wszyscy ludzie?

Podnoszę się i zajmuje mi kilka sekund, zanim mam całkowitą pewność, że moje nogi wezmą na siebie ten trud przejścia z punktu A do punktu B. Potykam się o nóżkę stołu, ale nie ląduję twarzą na podłodzę, więc woah, to twój dobry dzień, Styles. Idę przed siebie, przeciskam się przez tłum i orientuję się, że ktoś zdążył mi wyrwać jointa z dłoni. Cokolwiek. 

Czuję czyjąś dłoń na moim pośladku, a później w talii, więc obracam się, bo hej — nieważne, w jakim stanie jestem, nie pozwalam sobie na taką samowolkę. Szanujmy się. 

Przewracam oczami, gdy po raz kolejny mam przed sobą znajomą dziewczynę. Nie mam pojęcia, który już raz próbuje dobrać mi się do majtek na tej imprezie. Przestałem liczyć po trzech. 

— Och, Natalie. Chyba ci już wystarczy, huh? — Krzywię się delikatnie, gdy szatynka wlewa w siebie kolejnego shota. Chcę wyrwać jej z dłoni kieliszek, ale ona zamiast tego tłucze go na podłodze, czym kompletnie mnie zaskakuje. Potem chwyta mnie za koszulkę i przyciąga do siebie, wpychając język do gardła. Odpycham ją z impetem, co jest trochę lekkomyślne, bo dziewczyna natychmiast ląduje na panelach i rani sobie dłonie o szkło z rozbitego kieliszka. Cholera.

— Kurwa, masz coś z głową?! — piszczy chwytając za rozcięte miejsca. Zaczyna robić się zamieszanie, a spojrzenia wszystkich kierują się na nas. Świetnie, jeszcze tego mi brakowało.

— Stary, masz jakiś problem? — Nieznajomy mi czarnoskóry chłopak popycha mnie, przybierając wrogą postawę, a ja mam ochotę... parsknąć śmiechem. I nie zgadniecie co. Robię to. Po prostu zaczynam się śmiać z tej sytuacji. Chciałem spokojnie wyjść z tego pieprzonego domu, a zamiast tego właśnie wdaję się w bójkę. Całkiem możliwe, że chłopak uznaje mnie za pierdolniętego albo naćpanego, nie wiem — może jedno i drugie — bo tylko posyła mi skrzywiony wyraz twarzy, a potem znika gdzieś w tłumie. W pewien sposób podziwiam go, bo kiedy jesteś pod wpływem alkoholu, to często tylko szukasz okazji, by komuś przyłożyć (zwłaszcza, gdy masz do czynienia z debilem, który sam się wystawia). Cóż, już któryś raz udaje mi się wyjść z twarzą z gównianej sytuacji i wtedy przypominam sobie, że chciałem się stąd wydostać i odnaleźć Louisa. Zamiast niego znajduję Nialla, któremu również doskwiera już zmęczenie. Właściwie, jest bardziej śpiący i znudzony, niż pijany. Ostatnio niezbyt ma nastrój na imprezowanie. 

— Szukałem cię. Gdzie Louis? — pytam, nie mając nawet zamiaru wspominać o incydencie sprzed kilku chwil. Wolałbym, żeby Louis się o tym nie dowiedział, a Niall ma przecież długi język. 

— Cholera wie. — Blondyn wzrusza niemrawo ramionami. — Ale chcę już wracać do domu, stary, łeb mi zaraz wybuchnie.

Od razu zgadzam się i wyprowadzam przyjaciela na zewnątrz. Uderza we mnie chłodne powietrze i przez sekundę czuję się niemal, jakbym latał. Potrzebuję tylko odrobiny świeżego powietrza. Zatrzymuję się na drugim stopniu i patrzę na rozgwieżdżone niebo i księżyc w pełni. Świeci dziś tak intensywnie i jest tak ogromny, że mam wrażenie, jakbym mógł dotknąć go za wyciągnięciem dłoni.  

Niall lekko mną potrząsa, więc ląduję z powrotem na Ziemi i zaplątuję palce we włosach. Na ulicy zauważam Louisa, który właśnie wpycha Zayna na tylne siedzenie samochodu. Kuźwa, naprawdę nieźle się upił. Ruszam naprzód i nasze spojrzenia się spotykają. Uśmiecham się szeroko, bo nie widziałem Louisa cały wieczór i właściwie nawet nie wiem, co się z nim działo. Jestem stęskniony.

— Loui... — mówię, ale przerywa mi zimna dłoń szatyna, boleśnie spotykająca się z moim policzkiem. Moje oczy przybierają rozmiary talerzy, bo... Co? Co on właśnie zrobił? — Kurwa, za co to było?

Patrzę na niego nieprzytomnie, a on ma spojrzenie wypełnione zmęczeniem i irytacją, chociaż widzę też w nich coś na pozór niedowierzania. Jakby sam nie wierzył, że właśnie podniósł na mnie rękę.

— Zobacz, jak on wygląda — syczy Louis, wskazując na Zayna.— Miałeś go pilnować, a jak zwykle ujarałeś się jak szmata. Nie można cię o nic, kurwa, poprosić. Czy tylko ja tu myślę? 

— Wiem, Louis, przepra...

— Zamknij się już, nic nie mów. Sprzedałeś cokolwiek?

Nie odzywam się, tylko wbijam spojrzenie w asfalt, bo czuję, że za chwilę może mnie zabić samym spojrzeniem. Dawno nie widziałem go tak wściekłego.

— Tak myślałem. Powinienem was wszystkich tu zostawić — warczy pod nosem, idąc w kierunku drzwi samochodu. W pewnym momencie się zatrzymuje. Spogląda na mnie przez ramię podejrzliwie. Czuję przerażenie, kiedy idzie przyspieszonym krokiem w moją stronę i chwyta mnie mocno za ramiona. — Smakowały ci moje prochy, Harry? Co?

— Nie. Przysięgam, nic nie wziąłem, Louis... Przepraszam za dziś, przepraszam. — Korzę się przed nim, przybierając minę zbitego psa, co nie odbiega nawet od prawdy. Spoglądam na Nialla i Zayna, którzy śpią w najlepsze w samochodzie. Czuję strach, gdy uświadamiam sobie, że właśnie szukam pomocy. W razie czego. 

— Nie toleruję takich pasożytów jak ty— spluwa mi w twarz i puszcza, odpychając lekko do tyłu. Zajmuje miejsce za kierownicą, a ja szybko wskakuję na miejsce obok, bo w obecnej sytuacji Louis na pewno nie wahałby się przed zostawieniem mnie na środku ulicy, w zupełnie obcej dzielnicy. Wbijam spojrzenie w boczne lusterko, obserwuję swoje żałosne odbicie i nie odzywam się przez resztę drogi, błagając w myślach, by Louis również już nic więcej nie powiedział. 

~*~

Sierpień dobiega końca. Nie mogę uwierzyć, że jesteśmy w LA tak długo (biorąc pod uwagę naszą sytuację). Nie przeszkadza mi to, bo nienawidzę, gdy lato dobiega końca, a teraz mogę się nim cieszyć praktycznie bez końca. 

Zalegam na kanapie od kilku godzin i gram z Niallem na konsoli. W międzyczasie kłócimy się o to, kto przyniesie coś do picia, a później, kto odbierze pizzę. Mamy cały dom dla siebie, bo Louis i Zayn gdzieś pojechali, a wcześniej bynajmniej nie zadeklarowali się, dokąd zmierzają i na jak długo. Od nocy, gdy Louis się wnerwił, minęły dwa dni i od tego czasu niewiele ze sobą rozmawiamy, ponieważ:

1. on wyraźnie nadal ma mi za złe i woli mieć mnie w dupie,

2. ja go nie przepraszam ze strachu, że nawet to może go zdenerwować,

3. teoretycznie nie zrobiłem nic złego.

Tak. Nie zrobiłem nic złego i dopiero dziś zdałem sobie z tego sprawę. Louis na pewno był pod wpływem czegoś, bo inaczej nie traciłby nad sobą panowania do tego stopnia i nie wypominałby jakichś nic nie znaczących drobnostek. Miałem pilnować Zayna? A ile Zayn ma lat? Pięć? Kurwa mać. Nie jestem niczyją niańką, ani też maszynką do rozprowadzania dragów. Zostałem upokorzony wielokrotnie, ale wciąż mam jakąś wartość i świetnie zdaję sobie z niej sprawę.

Zastanawiam się, czy staram się usprawiedliwić przed nim, czy przed samym sobą, bo wiem, że nie jestem bez winy. Och, oddam wszystko za spokój. Trochę spokoju. 

Wieczorem chłopcy wracają. Niallowi wraca energia, jak zwykle na wiadomość o wyścigach, które zaczynają się za jakieś dwie godziny. Zasypuje Zayna różnymi pytaniami i jednocześnie zdaje mu szczegółową relację z naszego nieciekawie spędzonego dnia. Obaj odchodzą wgłąb mieszkania, a salon wypełnia niezręczna atmosfera, kiedy zostaję z Louisem sam i obaj patrzymy na siebie w ciszy. Postanawiam odezwać się pierwszy, ale nawet nie zdążam nic powiedzieć, bo szatyn zamyka mi usta swoimi. Przez dwa dni ledwo ze sobą rozmawialiśmy, a co dopiero mieliśmy jakikolwiek cielesny kontakt, więc teraz obaj wręcz zjadamy swoje usta i nie panujemy nad dłońmi, które desperacko starają się wedrzeć pod materiał koszulek. Louis odrywa się ode mnie i unosi, idąc w kierunku swojej sypialni, która znajduje się na pierwszym piętrze. Nie mam pojęcia, jakim cudem on daje radę wnieść mnie po schodach, ale cholernie mnie to kręci. Popycha drzwi i zatrzaskuje je nogą, potem rzucając mnie na łóżko. Nie myślę nawet przez moment o tym, by wspomnieć o naszej sprzeczce i o tym, jak bardzo mi przykro, że tak się stało. On to doskonale wie. 

— Harry, tak bardzo przepraszam... — sapie nagle Louis, całując mnie mocno w szyję i odpinając jednocześnie mój pasek od spodni. Patrzę na niego trochę zaskoczony, bo właśnie przyznał się do błędu, a to dla niego raczej nietypowe. Podnosi się na dłoniach i spogląda na mnie z góry. — Wybaczysz mi? 

Uśmiecham się i kiwam głową, przyciągając go do namiętnego pocałunku, no bo jak mógłbym nie wybaczyć? Tak naprawdę, jego przeprosiny były tylko formalnością. Oboje mamy tą świadomość, że wybaczyłbym mu wszystko. Pozostaje tylko pytanie: kiedy do tego doszło? 

~*~

— Naprawdę, Louis, jestem w chuj poważny! — unosi się Zayn, wymachując rękami, a Louis tylko się śmieje jak opętany.

— Uspokój się, stary.

— Jedyne, o co proszę, to odrobina ciszy i zdrowego rozsądku — kontynuuje poruszony brunet, a Louis zwija się na siedzeniu ze śmiechu. Czasami jest jak czternastoletni chłopiec. — Nie obchodzi mnie wasze życie seksualne, więc moglibyście być na tyle taktowni i nie oznajmiać mi przez ściany, że właśnie się posuwacie, dobrze? 

Z tym Malik spogląda znowu gniewnie na Louisa, a potem na mnie. Louis ostatni raz parska śmiechem i wzrusza ramionami, a ja dosłownie zapadam się pod ziemię. Nie jestem pruderyjny, ale takiej reprymendy nie dostałem nawet od swojej matki. Zaczynam się nieświadomie śmiać. 

— Chyba powinienem zadzwonić po Perrie, bo ostatnio jesteś trochę sfrustrowany, Zaynie — rechocze Louis przesłodzonym głosem, a Zayn pokazuje mu środkowy palec i odpala papierosa. Spoglądam na Nialla, która zaciska palce na kierownicy i wydaje się jakiś nieobecny. Od kiedy wsiedliśmy do auta, nie odezwał się ani słowem i nie oderwał nawet na moment wzroku od drogi. Nie mam na myśli tego, że jego skupianie się na drodze to coś złego, ale... to nie Niall, jakiego znam. Szturcham go lekko, a on tylko odburkuje coś pod nosem na znak, że słucha. Pytam go, czy wszystko w porządku. Odpowiada, że jasne. A ja mu nie wierzę, ale wiem, że to nieodpowiednie miejsce i czas, by cokolwiek z niego wyciągać. 

Parkujemy na naszym stałym miejscu i witamy się z ludźmi, których imion wciąż dobrze nie pamiętam, ale to i tak nie moi znajomi, więc wszystko mi jedno. Jak zwykle przed wyścigiem, pytam Louisa, czy mogę jechać z nim, a on zbywa mnie, mówiąc, że to zbyt niebezpieczne, a potem całuje mnie przelotnie i gdzieś znika. Tego wieczora znika również Niall i Zayn, więc zostaje sam na placu boju. Wzdycham i postanawiam zamówić sobie jakiegoś drinka, bo dlaczego nie? 

Pomimo, że podczas wyścigów zwykle niemiłosiernie się nudzę, to lubię przebywać w takich miejscach. W sensie, lubię patrzeć na rozpędzone auta, czuć szybko bijące serce, które kibicuje Louisowi, bo kiedy wygrywa, zawsze jest tak szczęśliwy, że zaraża tym wszystkich wokół. Lubię siedzieć na uboczu i obserwować dobrze bawiących się ludzi. Niektórych widzę tu zawsze, niektórzy pierwszy razy znajdują się w tego typu miejscu i są dokładnie tak samo zagubieni, jak ja na początku. Nie zawsze jednak jest to sielankowe miejsce. Czasami dzieją się rzeczy, o których nawet nie chcę pamiętać, bo i tak na dobre mi to nie wyjdzie.

Zamawiam najzwyklejszego drinka i odchodzę od tłumu ludzi. Widzę, że chłopcy przygotowują się do startu. Próbuję nawiązać z Louisem kontakt wzrokowy, ale jest za daleko. Uśmiecham się lekko, upijając łyk drinka. Alkohol podrażnia mi gardło i rozgrzewa organizm. Wkładam do ust jednego papierosa, a kiedy już przystawiam do niego zapalniczkę, zamieram w miejscu. Nawet jeszcze nic nie wypiłem, niemożliwe, bym miał przywidzenia. Niemożliwe, by zdawało mi się, że go widzę. Rzucam nieodpalonego papierosa i idę przed siebie, ciągle obserwując tę samą sylwetkę. Sam nie wiem co robię, nie kontroluję tego, jak szybko nogi niosą mnie naprzód. Kiedy on się odwraca, wiem na pewno, że to nie złudzenia. Mam pewność, że widzę Nicka. 

Nick również mnie zauważa, więc szybko skręcam w lewo i staram się wmieszać w tłum. Kątem oka zauważam, że Grimshaw nie pozostaje obojętny i postanawia mnie odszukać. Kurwa. Jestem taki głupi. Co on tutaj w ogóle robi, do cholery? To nie miejsce dla niego. Gdybym wiedział, że jest teraz Los Angeles, nawet bym nie pomyślał, by tu przyjechać. Chociaż mam ochotę urwać temu skurwielowi jaja za to, co mi zrobił. 

Idę, sam nie wiem gdzie. Idę, w pewnym momencie nawet biegnę. W międzyczasie kończę swojego drinka i wypijam jeszcze półtorej piwa. Rozglądam się nerwowo, ale ludzi przybywa i mija trochę czasu, więc nie. Na pewno sobie darował. Może już dawno go nie ma. Czego się boję? Chyba tego, że Nick zadzwoni po policję albo ja stracę nad sobą panowanie i zrobię mu krzywdę. 

Chcę znaleźć spokojne i ciche miejsce, bo zaczynam dusić się w tym tłoku.

Gdzie jest Louis, do cholery jasnej? 

Znajduję łazienkę. Zatrzaskuję za sobą drzwi i podchodzę do umywalki. Wyglądam tragicznie. Moja twarz jest bledsza niż zwykle, za pewno ze strachu. Czy od przeszłości można uciec? Jeśli tak, jak dużo czasu potrzeba? Nie mam siły już uciekać i się ukrywać. 

Wypijam łyk piwa i wypuszczam ciężko powietrze. Sięgam do kieszeni spodni, wyciągając z nich jedną z paczuszek narkotyków, jakie Louis kazał mi dziś rozprowadzić. Boże, przecież to oczywiste, że nie dam rady już dziś nic sprzedać. Ale gdyby tak... Tylko raz.

Oglądam się szybko za siebie, po czym wysypuję trochę proszku i pochylam się nad umywalką. Pognieciony już banknot zwijam w rulonik i nabieram głęboki wdech.

Gdzie jest Louis?

Gdzie jest Nick?

Powtarzam ten krok jeszcze następny raz i czuję się spokojny, ale trochę oszołomiony. Chowam woreczek z powrotem do kieszeni. Louis się nie zorientuje, a jeśli tak, to przecież i tak mi to wybaczy. Prawda?

Czuję, jak telefon wibruje mi w kieszeni. Wiadomość od Louisa. 

Louis: Gdzie ty polazłeś? Szukam cię od pół godziny.

Uśmiecham się na to lekko, bo chociaż on wciąż pozostaje oschły, to jednocześnie jest tak czuły i troszczy się o mnie. Nie mam pojęcia, która z jego stron jest prawdziwa. Po prostu piszę mu, że jestem w toalecie, bo chciałem trochę odpocząć od ludzi. Sądzę, że każdy miewa takie momenty.

Odpalam papierosa i siadam pod ścianą, opierając o nią głowę i wypuszczając powoli dym. To żałosne. Zamiast bawić się z przyjaciółmi, to ja... Co ja właściwie robię?

— Ładnie, ładnie... Nie sądziłem, że jeszcze cię zobaczę — słyszę i natychmiastowo unoszę głowę.— To znaczy, co jakiś czas widzę twoją twarz w wieczornych wiadomościach, jednak to nie to samo. Co u ciebie, skarbie?

Nie odpowiadam, tylko powoli podnoszę się na równe nogi, nie odrywając pleców od ściany. Odkładam butelkę na bok, w razie gdyby przyszło mi do głowy nią rzucić. Jestem spokojny. Dopóki Nick nie zaczyna podchodzić bliżej.

— Odejdź — warczę, patrząc na niego z obrzydzeniem. — Powinienem cię zabić. 

Nick unosi brwi, wyraźnie rozbawiony. Wie, że podnosi mi tym ciśnienie. Zawsze chce mnie sprowokować.

— Tak? Dlaczego? Ach, rozumiem. Masz już w zabijaniu jakieś doświadczenie.

W tym momencie puszczają mi nerwy. Popycham go mocno, w wyniku czego ląduje na kafelkach. Stoję nad nim, tak samo jak on nade mną tamtej nocy nad jeziorem. 

— Harry. Porozmawiajmy jak ludzie. Wiesz, potraktowałeś mnie jak szmatę, ale myślę, że jesteśmy już kwita. Okej? — Nick wylewa z siebie potok słów i chyba dopiero teraz jego pewność siebie zaczyna gdzieś ulatywać. 

— Kwita? No tak, kurwa, jesteśmy kwita po tym, jak wrobiłeś mnie w gwałt i zabójstwo. Jak bardzo pojebanym trzeba być, by dopuścić się czegoś takiego?! 

— Co? O czym ty mówisz? 

— Naprawdę nie wiesz? — Tym razem to ja unoszę brwi, nie odrywając od niego spojrzenia pełnego pogardy.— Jesteś taki żałosny.

— Chcesz usprawiedliwić się, zwalając winę na mnie? Nie wmówisz mi czegoś, czego nie zrobiłem!

Zaciskam wargi, gdy aż się we mnie gotuje. Rzucam się na Nicka i uderzam go mocno w twarz.

— Jestem niewinny! Nigdy... nie mógłbym... zrobić... czegoś... takiego!— krzyczę, wymierzając kolejny cios z każdym słowem. Nie wiem, co się ze mną dzieję, ale mam ochotę złapać go za włosy i zacząć uderzać jego głową o niebieskie kafelki, do momentu, aż się rozbije. Nie chcę, żeby wyszedł z tej łazienki o własnych siłach. Nie chcę, by był szczęśliwy. Nie chcę, by patrzył na mnie w ten sposób. Jedyne, czego pragnę, to zniszczyć go. Tak jak on zniszczył mnie. 

— Ja pierdolę, Harry! Dość! — Louis wpada do środka, a za nim Zayn i Niall. Nie wiem, jak szalenie muszę teraz wyglądać, ale patrzą na mnie jak na nienormalnego. A ja nie przestaję, dopóki Louis chwyta mnie za ręce i odciąga daleko od Nicka. — Zayn, zamknij drzwi na klucz.

Zayn, trochę zbity z tropu, wykonuje polecenie i potem kontynuuje wpatrywanie się we mnie z szokiem wymalowanym na twarzy. Siedzę pod ścianą, ciężko dysząc. Louis obejmuje mnie ramieniem i spogląda to na mnie, to na kałużę krwi na podłodze. 

— Co ty zrobiłeś, Harry... —  mówi cicho Louis, a ja ukrywam głowę w zagłębieniu jego szyi i po prostu zaczynam płakać jak dziecko, które coś przeskrobało. 

— Przepraszam, nienawidzę go, ja... Czy ja go zabiłem? — łkam bezradnie, zaciskając dłoń na jego kurtce i mocząc jego skórę łzami. 

— Spokojnie, skarbie. Jest dobrze — szepcze, głaszcząc mnie po włosach. Słyszę głośny kaszel Nicka i oddycham z ulgą. Żyje. — Chodź, jedziemy do domu.

Louis podnosi mnie i słyszę jeszcze jak mówi do Nialla i Zayna, by posprzątali po mnie. Zerkam przez ramię i spotykam się ze spojrzeniem Nicka, kulącego się na środku łazienki. To wraca. Nienawiść znowu uderza mi do głowy. 

— Nie! Nie mogę stąd wyjść, zanim go nie zabiję! — wrzeszczę i udaję mi się wyrwać, ale tylko na moment, bo Zayn tarasuje mi drogę, a Louis ponownie zamyka w swoim uścisku.— Ty nic nie rozumiesz! To przez niego tu jestem! Przez niego muszę prowadzić takie życie! 

Louis nie zamierza słuchać moich protestów i natychmiast wyciąga mnie na zewnątrz. Po drodze do auta wrzeszczę jeszcze i się rzucam. Kiedy już udaje mu się mnie doprowadzić, zaczyna mną potrząsać. Chwyta mnie za włosy i szarpie.

— Co ty sobie wyobrażasz, do chuja? Myślisz, że jakbyś go zabił, to wziąłbym to na siebie? Ciągle mamy policję na karku, mogą nas złapać w każdej chwili, a ty bijesz jakiegoś typa prawie na śmierć! 

W normalnej sytuacji pewnie bym spuścił wzrok i zaczął łkać, przepraszając. Ale teraz szaleństwo nie chce mnie opuścić. Odpycham Louisa i patrzę na niego wściekle. Jestem jak w amoku.

— Dobrze wiesz, kto to był, Louis! Wiesz, co mi zrobił! 

— Nie masz, kurwa, pewności, że to on cię wrobił! Rozumiesz? 

— A-Ale on... Ty nic nie rozumiesz. — Odwracam się do niego plecami i chowam twarz w dłoniach.— Wcześniej groził mi, nienawidził... To musiał być on!

— Nieważne. To już nieważne. Przestań się nad sobą użalać — warczy szatyn. Słyszę odpalaną zapalniczkę, a potem czuję dym. — Wiesz, że teraz musimy się stąd wynieść? Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny.

Odwracam się do niego z posępną miną. On patrzy na mnie beznamiętnie, ale ja staram się dostrzec w jego oczach odrobinę współczucia i troski. Nie wiem, możliwe, że coś zauważam. Cały czas staram się go jakoś usprawiedliwiać. A on znowu chce sprawić, bym to ja czuł się jak śmieć, w pełni winny za to, co się stało. 

Wsiadam do auta, a Louis obserwuje mnie uważnie. Niedługo po tym dołączają Zayn i Niall. Rozmawiają przez chwilę z Louisem. Słyszę coś w stylu "złamany nos i żuchwa" i "nie wniesie skargi", a potem Louis znowu zaczyna rzucać pod moim adresem barwne wyzwiska, ale w tym momencie mnie to nie rusza. Pewnie dopiero jutro zdam sobie sprawę z tego, jak skończył się ten pozornie dobrze zaczynający się dzień. Potem przyjdzie czas, gdy zacznę zastanawiać się, po co właściwie istnieję i... może moje miejsce faktycznie jest za kratami?

------------------------------------------------

Hej! Muszę powiedzieć, że to był chyba najbardziej zakręcony rozdział, jaki udało mi się do tej pory napisać. W sensie, nie myślałam, że wyjdzie on dość brutalny i chaotyczny, ale jestem zadowolona. Mam nadzieję, że wy też, bo jednak musieliście czekać na rozdział trochę dłużej, niż obiecałam. Ale dziękuję, że czekaliście cierpliwie i uszanowaliście moją potrzebę przerwy. Ocenę, czy przerwa wyszła mi na dobre pod względem pisania, zostawiam wam :D Przypominam, że możecie tweetować pod #WAFPL

All the love. X 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top