13. "manipulacja"
Nie wiem, czy macie w zwyczaju czytanie notek pod rozdziałami, ale dziś wyjątkowo proszę, byście jej nie omijali. Miłej lektury!
O godzinie jedenastej sześć rano nie odczuwam złego samopoczucia fizycznego po ubiegłej nocy, natomiast emocjonalnie jestem nieco rozchwiany. Jest to chyba już stała część mojej egzystencji — niepewność, zagubienie i swego rodzaju rozlazłość, o czym świadczy moja chęć do wykonywania najprostszych czynności. Często miewa się takie chwile, że w zasadzie wszystko jest w porządku, humor nam dopisuje, ale wystarczy jedno najdrobniejsze, pozornie najmniej znaczące gówno i wszystko po prostu pryska. To jest jak kamień w bucie. Louis jest takim pieprzonym kamykiem w moim znoszonym bucie i im bardziej nim potrząsam, by się go pozbyć, robię się tylko bardziej zmęczony i zirytowany, bo trzyma się mnie jak rzep psiego ogona. Ktoś mógłby powiedzieć w tym momencie "ale hej, Harry, pozbycie się kogoś, z kim uciekłeś z więzienia jest raczej praktycznie niemożliwe (chyba, że planujesz pozbawiać życia, a dobrze wiemy, że nie)", jednak tu wcale nie chodzi o fizyczną obecność, która mi nie przeszkadza i o czym powtarzałem już jakieś pięćset razy. Chodzi o tą monotonność, uciążliwość, pogrywanie z moimi wątłymi emocjami. Nie wiem, cholera, nie wiem, jaką przyjemność czerpie z tego Louis i w kim właściwie leży problem, we mnie czy w nim. Pozostawiam to jak zwykle pod znakiem zapytania i bez odpowiedzi, ba! nie staram się nawet jakkolwiek tego rozważać. Jestem ponadto. Może to będzie mój nowy mechanizm obronny? Ponadto.
Czasami nie wiem nawet, o czym ja pieprzę.
Zwijam się w kącie przy drzwiach balkonowych, jakbym miał chorobę sierocą, z książką, jaką znalazłem w pokaźnej biblioteczce Zayna. Wybrałem pierwszą lepszą z brzegu, uznając, że mój mózg nie jest teraz przygotowany na podejmowanie decyzji. Opieram twardą okładkę na kolanach i gdy spoglądam w dół, parskam w duchu. Jakże zabawny przypadek, że mój ślepy wybór padł akurat na "Zbrodnię i Karę" Dostojewskiego. Przerabiałem tę powieść w liceum, jednak, cóż, nie mogłem się wówczas tak bardzo utożsamić z bohaterem, jak w tym momencie. Chociaż przecież nie jestem przestępcą, prawda? To nieco skomplikowane. Ostatnie miesiące to istna burza niekończących się pytań i bezsensownych przemyśleń egzystencjalnych. Kto by pomyślał, że moje życie będzie jeszcze bardziej poplątane, niż loki na mojej głowie?
Przechodzi mi przez głowę myśl, by wybrać inny rodzaj literatury, ale podniesienie się jest w tym momencie chyba zbyt trudnym zadaniem (halo, młodzieńcza energio, żyjesz jeszcze?) więc zostaję w tej pozycji przez następną godzinę i oddaję się lekturze. Odrywam się tym od swoich problemików tylko połowicznie, ale dobre i to. W chwili, kiedy doznaję lekkiego zaskoczenia, bo przecież to niespotykane, by od rana nikt mi nie przeszkodził i właściwie nie natknąłem się jeszcze na żadną żywą duszę, jak na zawołanie rozlega się huk, dobiegający najprawdopodobniej z parteru. Ciekawość jak zwykle triumfuje z lenistwem i bezzwłocznie podnoszę się, by zbadać teren. Najciszej jak umiem podchodzę do schodów i staję tak, bym nie został zauważonym. Wygląda na to, że jestem właśnie świadkiem dość przykrej sceny.
— Louis... — Danielle szarpie swojego chłopaka za ramię i stara się obrócić go w swoją stronę, ale ten nieugięty prze naprzód. W ręku trzyma walizkę. Unoszę brew, wciąż w ciszy obserwując.
— Nie chcę tego słuchać, zabieraj swoje szmaty i wynoś się — warczy szatyn, a zaskoczenie na mojej twarzy powiększa się, gdy otwiera drzwi i tak po prostu wyrzuca walizkę na podwórko. Danielle jest bliska histerii, a Louis, choć wygląda na zdenerwowanego, to w porównaniu z wczorajszym wieczorem jest opanowany.
— Ale ja nie mam gdzie...
— Nie masz gdzie iść? Och, oczywiście — przerywa szorstko dziewczynie Louis, krzyżując ręce na klatce piersiowej. — A może zadzwonimy do Johnny'ego? Na pewno przywita cię z otwartymi ramionami. Chyba, że jesteś dla niego tylko maszynką do pieprzenia, czemu zresztą bym się nie dziwił.
To zaskakujące, ile ciekawych epizodów doświadczam w ostatnim czasie. Teraz na przykład przenoszę się do meksykańskiej opery mydlanej, a mocny policzek wymierzony Tomlinsonowi ze strony Danielle sprawia, że nie sposób temu zaprzeczyć. Nie znam Louisa od tej strony, więc przez chwilę obawiam się, że jest w stanie jej oddać, ale on na szczęście po prostu prześwietla ją pustym spojrzeniem. Zdecydowanie nie chciałbym być na jej miejscu. Na moment robi mi się nawet jej szkoda.
— Zresztą, wiesz co? Nie mam zamiaru ci się z niczego tłumaczyć. Nie składałam ślubów wierności, kiedy zamykali cię w więzieniu. Jesteś zwyczajnym śmieciem, Louis, i jestem wdzięczna losowi, że mogę się ciebie wreszcie pozbyć!
Z tym Danielle odwraca się i idzie wolnym krokiem w stronę drzwi, a Louis zaciska nerwowo pięści.
— Wolę być śmieciem, niż sprzedajną dziwką! — krzyczy jeszcze za nią, zanim drzwi zatrzaskują się głośno. Louis odpala papierosa i przejeżdża wolną dłonią po włosach. — Idź w cholerę...
Mrugam kilkakrotnie, wciąż nie wierząc, że byłem świadkiem dość brutalnego zakończenia związku Louisa i Danielle. Właściwie nie wiem, jak mam to odbierać, być zadowolonym z przebiegu wydarzeń, czy może pozostać obojętnym. Waham się, czy wycofać się do pokoju czy zaryzykować zejście na dół. Zamyślam się odrobinę zbyt długo, stojąc oparty o ścianę, bo nie wyłapuję momentu, w którym Louis wchodzi po schodach i, kurwa, zauważa mnie. Patrzy na mnie, trzymając papierosa w jednej dłoni i filiżankę z kawą w drugiej. Ja czerwienię się i osiągam największy stopień zakłopotania, niż kiedykolwiek wcześniej. Widać zaliczanie wpadek w sytuacjach tego typu jest już dla mnie normą.
— Wiesz, Styles, wścibskość to jedna z najbardziej obrzydliwych i wkurwiających cech charakteru — mówi tylko, mierząc mnie trochę łagodniejszym spojrzeniem, niż Danielle przed chwilą. — Ale mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś.
Nie mam pojęcia, co powiedzieć, gdy odwraca się w kierunku swojej sypialni, ale zdaję sobie sprawę, że chociaż raczej nie mam jak się z tego wyplątać (a jakakolwiek próba i tak bardziej by mnie pogrążyła) to coś powiedzieć muszę. Najnormalniej w świecie czuję, że powinienem.
— Louis, przykro mi — bełkoczę, łapiąc go za ramię, i patrzę się na jego plecy. Te słowa to oczywiście nic wielkiego, bo kompletnie niczego nowego nie wnoszą i mogą wydawać się nawet nic nieznaczące, ale mi naprawdę jest przykro. Poza tym, prostota mojej wypowiedzi wynika też z faktu, że po prostu nie dysponowałem wystarczającą ilością czasu, by wymyślić jakąś podniosłą, pokrzepiającą mowę. Może lepiej, jakbym nie mówił nic?
— Jesteś ostatnią osobą, o której bym pomyślał, jeśli chodzi o współczucie w tej sytuacji — jest jedynym, co mówi, a słowa wypowiada powoli i bez cienia emocji, po czym wyrywa się ze spokojem z mojego uścisku i znika za drzwiami ciemnej sypialni. Odchylam głowę, pogrążając się w swoim zażenowaniu i staram się przetrawić to, co stało się pięć minut temu. Chyba powinienem się przejść.
~*~
Zamiast spaceru decyduję się włożyć krótkie spodenki (naprawdę czekam na moment, w którym Zayn w końcu zwróci mi uwagę, że paraduję w jego ciuchach jak w swoich), luźną koszulkę, by pójść pobiegać. Moja kondycja zawsze mogłaby być lepsza, poza tym — może fizyczne zmęczenie pozwoli na chwilę odetchnąć mojemu umysłowi.
Gdzie właściwie są Niall i Zayn? Wciąż śpią, czy może postanowili nie wrócić na noc do domu? Opuszczam posesję z myślą, że nawet jeśli spali, to najpewniej już tego nie robią, bo Danielle i Louis bardzo dobrze zadbali o to, by przerwać spokój i ciszę. Wyłączam się, biegnąc przed siebie. Naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio myślałem dosłownie o wszystkim i niczym. Zapomniałem, jakie to uczucie, kiedy nogi niosą cię do przodu, a wszystkie błahe myśli przepływają ci swobodnie przez głowę i czujesz się dobrze. Cieszysz się świeżym powietrzem, świecącym słońcem (które zaraz może przyprawić mnie o udar) i wszystkimi innymi drobnostkami, na które w tym codziennym chaosie nie zwracasz uwagi. Takie chwile oczywiście są potrzebne, jeśli chcesz oczyścić umysł z niepotrzebnych śmieci i po prostu trochę wyluzować. I wszystko byłoby okej, poważnie kurewsko okej, gdybym tylko w pewnym momencie nie stracił rachuby, gdzie obecnie się znajduję. Zatrzymuję się na środku chodnika, a jakiś facet trąca mnie ramieniem. Przejeżdżam dłonią po czole i rozglądam się, ciężko oddychając. No tak, panie Styles, uraczył się pan tą chwilą swobody tak bardzo, że nie patrzył pan, dokąd biegnie. Teraz nie wiem, co jest gorsze — ciążący fakt, któremu nie da się zaprzeczyć, że jestem skrajnie nieodpowiedzialny, ponieważ tak beztrosko hasam po praktycznie nieznanym mi mieście, czy brak jakiejkolwiek gotówki, by zamówić taksówkę i wyjść z tej sytuacji z twarzą. Nie panikuję. Kręcę się tylko w kółko, starając się trochę odwlec to, co nieuniknione. Mijają dwie godziny, odkąd wyszedłem i czuję lekki szok, bo mam wrażenie, jakby to było zaledwie pięć minut. Wzdycham i gdy chcę już wchodzić w spis kontaktów, telefon dzwoni. On i jego cholerne wyczucie czasu.
— Louis — mówię po odebraniu, odchodząc trochę na bok, by nie tarasować ludziom przejścia.
— O, żyjesz. Gdzie jesteś?— pyta, a po brzmieniu jego głosu mogę stwierdzić, że trzyma papierosa między wargami.
— Właściwie, to byłem pobiegać i chyba trochę... straciłem orientację w terenie.
— Dopuszczałem do siebie taką ewentualność. — Louis nie jest zaskoczony, na co oczywiście przewracam oczami. Za każdym razem sam doprowadzam do sytuacji, w której szatyn może trochę ze mnie pokpić, i nie wiem już, czy to już masochizm czy zwykła nieporadność życiowa. — Dobra, to gdzie tak mniej więcej jesteś?
— Pod klubem — odpowiadam po szybkim zerknięciu za ramię.
— Kurwa, Harry, nie wiem czy wiesz, ale w Houston jest sporo klubów. Jaki to klub, tak konkretniej?
Wzdycham krótko i odwracam się, unosząc głowę, by spojrzeć na szyld. Moja twarz w tamtym momencie mówi jedno wielkie "ja pierdolę", no bo... poważnie?
— Uhm... Gejowskim.
— Och, jakżeby inaczej. Czy to jakieś krypto-zaproszenie? — parska szatyn do telefonu, a ja przysięgam sobie, że uszkodzę go, kiedy tylko pokaże mi się na oczy.
— Przyjeżdżasz po mnie, czy mam szukać drogi powrotnej po węchu? — Moje poddenerwowanie powoli sięga zenitu, gdy burczę do słuchawki. Wciąż jest dla mnie niewyjaśnione to, jak szybko potrafi zirytować mnie najprostsza rozmowa z Louisem.
— Czekaj tam, zaraz będę. Włącz lokalizację w telefonie.
Nawet nie próbuję komentować tego, że Louis najwyraźniej może namierzyć moje położenie kiedy tylko chce, i po prostu robię to co kazał. On rozłącza się, nie czekając na moją odpowiedź, a mi nie pozostaje nic innego, jak tylko cierpliwie czekać. Siadam na jakiejś ławeczce w pobliżu i spoglądam co jakiś czas na ulicę, doszukując się znajomego mi samochodu. W ciągu zaledwie kilkunastu minut mija mnie ogrom ludzi, a Louisa jak nie było, tak nie ma. W pewnym momencie dostrzegam jakąś małą, czarną kulkę w pobliżu kosza na śmieci. Mrużę oczy, rozglądam się jeszcze raz i postanawiam podejść bliżej. Puchatą kulką okazuje się być przestraszony, wychudzony i brudny kociak. Spogląda na mnie nieufnie, a ja kucam przy nim i bardzo ostrożnie się zbliżam, by nie uciekł. Jesteśmy blisko ulicy pełnej rozpędzonych aut, więc taka ucieczka w popłochu mogłaby się dla zwierzaka bardzo źle skończyć.
Serce mi mięknie, gdy w końcu udaje mi się wziąć kota na ręce i czuję, jak się trzęsie z przerażenia. Podnoszę się i głaskam futrzaka po głowie, a gdy rozlega się głośny klakson samochodu, podskakuje przestraszony niemal tak samo jak maluch, który prawie wyskakuje mi z uścisku. Odwracam się i widzę srebrny kabriolet i siedzącego w nim Louisa, który patrzy na mnie zniecierpliwiony. Przygryzam lekko wargę, niepewny tego, co powinienem zrobić, ale w końcu ruszam przed siebie i zajmuję miejscę obok szatyna. Z kotem na kolanach.
— Harry? Co to jest? — Louis nie rusza z miejsca, tylko mierzy mnie niezrozumiałym spojrzeniem.
— Kot.
— Dziękuję, mądralo — syczy, zaciskając palce na kierownicy. — Pytam, co robi w moim aucie.
— Znalazłem go przed chwilą obok śmietnika. No co? — Przewracam oczami, kiedy Louis nie zdejmuje ze mnie zirytowanego spojrzenia. — Przecież nie mogłem go tak zostawić!
— Owszem, mogłeś. Odnieś go na miejsce i wracajmy do domu.
— Nie mogę, Louis. Nie bądź taki nieczuły.
Tomlinson wypuszcza ciężko powietrze i zerka na czarnego futrzaka z dezaprobatą.
— Nie lubię kotów, Harry, są dumne i fałszywe.
— Więc powinniście się polubić, skoro macie coś wspólnego — szczebioczę, podsuwając Louisowi kotka pod nos, na co odchyla głowę i fuka z oburzenia.
— Zayn ma uczulenie na pchlarze, na pewno nie pozwoli mu zostać — burczy pod nosem, przekręcając kluczyk w stacyjce. Ja tylko uśmiecham się pod nosem i głaszczę zwierzaka, w duchu świętując swoje małe zwycięstwo.
~*~
Na miejscu okazuje się, że Louis jest perfidnym kłamcą, bo Zayn wcale nie ma uczulenia na koty, a nawet bardzo je lubi. Jedyną przeszkodą w posiadaniu zwierzęcia domowego jest obecny tryb życia naszej czwórki, ale wezmę to na siebie, bo w tym wypadku i tak nie wyobrażam sobie, by oddać to biedactwo do schroniska.
Około siedemnastej leżę w moim pokoju na podłodze, z Leopoldem (tak postanowiłem nazwać kota, Louis stwierdził, że to najgorsze imię dla kota, jakie istnieje) na brzuchu, a Niall przegląda kolekcję winyli, spoczywające na półkach. Przecieram swoje podrapane nadgarstki, będące skutkiem trudnej próby wykąpania nowego domownika. Wzdycham z małym uśmiechem na twarzy, spoglądając na Leopolda, który ucina sobie drzemkę zwinięty w kulkę. Od kiedy przywieźliśmy go ze sobą, czuję wewnętrzny spokój, nie wiedzieć czemu. Może to dlatego, że po części czuję się teraz bardziej zadomowiony, ponieważ od kiedy pamiętam, w moim starym domu zawsze mieszkał kot. Jakaś cząstka mnie tęskni za tym, co było. Leo był zagubiony, nie miał swojego miejsca, zupełnie jak ja w tym momencie i może właśnie to było przyczyną, dla której od razu trafił do mojego serca. Jesteśmy włóczęgami, którzy zostali skopani przez los. Rozumiemy się bez słów.
~*~
Następne trzy tygodnie są naprawdę dobre. Dla każdego z nas. Nie dzieje się co prawda nic porywającego, ale pierwszy raz czuję, że może nie będzie tak źle. Zayn odzywa się częściej i jest pogodniejszy, pomiędzy mną a Louisem jest znacznie mniej sprzeczek, a Niall, cóż... Niall się nie zmienił, co jest w porządku.
Zauważam, że Louis ma w zwyczaju nadużywać zwrotu "wielka noc", więc nie jestem szczególnie zdziwiony, kiedy pewnego wieczora wykrzykuje te słowa na cały dom. Cóż, do momentu, aż nie rzuca mi się na szyję i mocno całuje w policzek, przez co prawie tracę równowagę. Nie mówi słowa więcej, a nogi niosą go do kuchni, gdzie mija się z Zaynem.
— Komuś się chyba pogorszyło, huh? — zagajam zmieszany, patrząc na Mulata, na którego twarzy widnieje nikły uśmieszek.
— Jest podekscytowany, bo dziś weźmie udział w wyścigach po raz pierwszy, odkąd go zatrzymali — wyjaśnia Zayna, wzruszając ramionami. Schyla się, by pogłaskać Leopolda, który owija mu się wokół nóg i mruczy cicho.
— Wyścigi? Masz na myśli takie nielegalne, prawda?
— Dokładnie tak, Harold! — Znikąd pojawia się Niall, z całej siły uderzający mnie otwartą dłonią w plecy.
— Kurwa. — Krzywię się, spoglądając ze złością na blondyna. — Który to już raz mam ochotę cię zabić?
— Przestałem liczyć po tysiącu. — Irlandczyk pokazuje mi język i wyrywa mi z rąk szklankę z Colą, opróżniając ją za jednym razem. Podsumowuje to głośnym bęknięciem, po czym rzuca się na kanapę. Kręcę lekko głową, a Zayn parska krótkim śmiechem, odchodząc w kierunku swojego pokoju. Zaczyna się ulubiony talk show Nialla, więc zajmuję miejsce obok niego z kotem na kolanach. Gdzieś w tle Louis rozmawia z kimś przez telefon, a krople deszczu uderzają o szyby.
~*~
W dwie godziny później znajdujemy się już w pobliżu toru. Stoimy pod drzewem, które znajduje się w tym miejscu chyba tylko po to, by ktoś się na nim rozbił. Chciałbym powiedzieć, że czuję się nieswojo, będąc w towarzystwie wielu podejrzanych typów, ale mój pobyt w więzieniu chyba wystarczająco znieczulił mnie na krzywe spojrzenia i takie... szemrane towarzystwo. Louis nie ociąga się i w tym momencie siedzi już w samochodzie, a obok niego miejsce zamuje Niall. Unoszę brwi zdziwiony na to entuzjastyczne podejście blondyna, chociaż mogłem podejrzewać, że tak właśnie będzie.
— Powiedziałem ci wcześniej o wyścigach — odzywa się nagle Zayn. — Właściwie dziś to tylko taka przejażdżka po wyznaczonej trasie. Jutro wyjeżdżamy na ulice i się ścigamy.
— Nie sądzisz, że to głupie tak wystawiać się teraz policji? No wiesz, nadal jesteśmy ścigani — mówię, wzorkiem śledząc samochód Louisa, jadący z dużą prędkością i wykonujący różne manewry.
— Może. — Zayn wzrusza ramionami. — Jutro w nocy i tak opuszczamy Houston.
— Dokąd jedziemy?
— San Francisco lub San Diego. A ty gdzie byś wolał?
— Zawsze marzył mi się Nowy Jork, ale skoro planujecie jechać na zachód, to... sam nie wiem, może San Francisco? — Spoglądam na bruneta, a dym z jego papierosa uderza mnie w twarz.
— Też myślę, że to lepsza opcja. A Nowy Jork? Spokojnie, jeszcze wszystko przed nami — oznajmia pogodnie Zayn i klepie mnie przyjacielsko po ramieniu, czym wywołuje u mnie drobne zaskoczenie. Odwzajemniam jego uśmiech, a później daję się nawet namówić na papierosa i piwo. Rozmawiamy przez dłuższą chwilę, do momentu, aż widzimy zbliżających się Nialla i Louisa. Wszystkie samochody stoją już puste, ale cała zabawa ma się chyba dopiero rozpocząć. Zbiera się sporo ludzi, aż w końcu cały plac jest zapełniony. Mijam wielu nastolatków, którzy raczej nie powinni znajdować się w takim miejscu. Nie zamierzam jednak doprowadzać nikogo do porządku, tylko dołączam się do zabawy. Krzywo spoglądam na Louisa, gdy wlewa w siebie drugiego drinka. Ma zamiar prowadzić po alkoholu? Wyłapuje moje spojrzenie i wygina usta w małym uśmiechu, niespodziewanie łapiąc mnie za rękę i wyciągając z tłumu.
— Louis, gdzie mnie ciągniesz?
Nie odpowiada, tylko idzie przed siebie, wciąż prowadząc mnie za rękę. Skręca w prawo, znajdujemy się teraz na tyłach jakiegoś budynku. Nie odeszliśmy aż tak daleko, ale nadal nie rozumiem, o co mu, do licha ciężkiego, chodzi. Opiera mnie o ścianę i kładzie dłoń na moim ramieniu.
— Pamiętasz, jak pytałeś, co mógłbyś zrobić, by sam zarabiać? — pyta zachrypniętym głosem, patrząc mi prosto w oczy. Kiwam głową, stojąc sztywno jak kołek. Louis sięga do kieszeni kurtki i wyciąga woreczek. Obraca go w palcach przed moją twarzą. — Mógłbyś pomóc mi w sprzedawaniu tego. Co ty na to, hm?
— Mam handlować prochami? — Marszczę brwi, patrząc na niego poddenerwowany. To przesada. — Chcesz wpakować mnie w jakieś gówno? Kurwa, L...
Przerywa mi, znienacka przywierając delikatnie do moich ust i wiem już, że w ten sposób chce mną manipulować. Chce i osiąga swój cel.
Odrywa się ode mnie, ale wciąż pozostaje niebezpiecznie blisko moich warg. Jego alkoholowy oddech bucha w moją twarz i nawet to sprawia, że miękną mi kolana. To takie żałosne.
— Już siedzisz w gównie. Oboje w tym jesteśmy. Proszę, Harry, poradzisz sobie — mruczy, pocierając kciukiem mój policzek. Jeszcze raz łączy nasze usta w tak delikatnym pocałunku, że ledwo czuję jego dotyk. Odbiera mi świadomość. — Wierzę w ciebie, księżniczko.
--------------------
Witam was po kolejnej długiej przerwie. Przynoszę nowy rozdział, nad którym siedziałam ostatni tydzień, no a wcale nic wielkiego z tego nie wyszło. I w tym problem.
Wychodzę z założenia, że pisanie powinno sprawiać przyjemność i być odskocznią od nudnej rzeczywistości. W pewnym momencie zaczęłam pisać z musu, z przyzwyczajenia i to chyba wpłynęło na jakość rozdziałów i ich częstość. Jak pewnie zauważyliście lub nie, poziom spadł i jest mi też głupio, że obiecuję częstsze publikowanie, a tak się nie dzieje. Nie wiem, może podchodzę do tego zbyt emocjonalnie, ale pisanie jest moją ogromną pasją od zawsze, a teraz po prostu przestało mi to wychodzić i nie czerpię z tego takiej przyjemności jak kiedyś. Mam sporo pomysłów, ale nie potrafię złożyć ich w całość, co naprawdę frustruje. Nie przedłużając już, do czego zmierzam... Rozważam zawieszenie fanfiction na jakiś czas, kto wie, może wyjdzie to na dobre?
Ostatecznej decyzji jeszcze nie podjęłam, a piszę wam o tym wszystkim już teraz, bo zwyczajnie czuję taką potrzebę. Przepraszam i odezwę się niedługo!
All the love. X
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top