11. "irytacja"
Miewałem w swoim życiu wiele uporczywych bolów głowy i często budziłem się półżywy, ale to, jak czuję się tego poranka, sprawia, że ciężko wykonać mi jakikolwiek ruch. Czuję wywiercający, pulsujący ból od głowy, po same czubki palców. Myślę, że to będzie moja nauczka, by tak nie eksperymentować z alkoholem i nie przekraczać swoich granic. Byłbym w stanie to wszystko znieść, gdybym tylko nie został obudzony w tak brutalny sposób, bo jakby już okrutna rzeczywistość nie skopała mi tyłka wystarczająco, to oczywiście Pan Niall Mam-Problemy-Umysłowe Horan zażyczył sobie wylać mi miskę lodowatej wody prosto na twarz. Przysięgam, że nigdy do tej pory tyle sposobów na morderstwo nie przemknęło mi przez myśl w dosłownie jednej sekundzie.
— Zamorduję cię — grożę, gdy tylko otwieram oczy i widzę rozbawioną twarz blondyna.
— Nie wydaję mi się — odparowuje Niall, a ja zupełnie jakbym zapomniał o bólu, wyskakuję z łóżka i rzucam się w pogoń za tym przygłupem. Niall od razu wybiega, a ja zaraz za nim, znajdując się na długim holu, po którym roznosi się głośny rechot przyjaciela. Kiedy jak kiedy, ale teraz jestem naprawdę zdeterminowany, by ostatecznie przerwać jego irlandzkie szczęście. Przyglądająca się temu osoba trzecia mogłaby mieć niezły ubaw, bo podczas gdy ja ledwo poruszam nogami, Niall zasuwa, jakby co najmniej miał w tyłku jakiś silniczek. I prawie go już mam, ale w ostatniej chwili skręca, a ja ledwo patrząc przed siebie wpadam na kogoś i w efekcie oboje lądujemy na podłodze. Moja twarz przylega do czyjejś klatki piersiowej, a ciuchy pachną bardzo znajomo. Unoszę się na rękach i spoglądam na wytrąconą z równowagi twarz Louisa.
— Do reszty wam odjebało? Trochę za wcześnie na zamach na moje życie — wzdycha zirytowany i dziwię się, gdy nie jest aż tak zły, jak mógłby być.
— Ćwiczę na przyszłość. — Robię rozbawioną minę i wstaję, czując przy tym ból wszystkich mięśni.
— Wiesz, że nie można było cię dobudzić przez dwie godziny? — Louis podnosi się z moją pomocą i otrzepuje się z niewidzialnego pyłu. — Pozostała ci godzina na doprowadzenie się do porządku, a potem wyjeżdżamy.
— Nadal nie wiesz, dokąd jedziemy?
— Co powiesz na Houston? — pyta tonem, którym wyraża raczej brak zainteresowania moim zdaniem. Podchodzi do okna z rękami w kieszeniach.
— Houston? W Teksasie? — Nie kryję swojego zdziwienia, natomiast Louis na moment chyba zapomina o mojej obecności, bo w dalszym ciągu nieobecnie wpatruje się w widoki za oknem. Uznaję, że jego milczenie może utwierdzić mnie w tym, że jest poważny i nie kpi ze mnie po raz kolejny. — A dziewczyny? Zabieramy je ze sobą? — Zastanawiam się, czy pytam o to wszystko z czystej ciekawości, czy może desperacko próbuję utrzymać jakąkolwiek rozmowę. To śmieszne, że nagle zaczynam zabiegać o jego uwagę.
— Tylko Danielle. Zayn nie chce narażać Perrie na niebiezpieczeństwo czy coś — odpowiada w końcu ze wzruszeniem ramion i obraca się do mnie przodem. Z przymrużonymi oczami taksuje całą moją sylwetkę, która przypuszczalnie wygląda teraz krucho i słabo. Odgarniam niezdarnie mokre włosy i odchrząkuję.
— Och, więc ty nie martwisz się o Danielle? — dociekam, wywołując tym malutki uśmieszek na twarzy szatyna. Przypuszczalnie właśnie wkrada mi się do umysłu i śmieje ze wszystkich upokarzających myśli, jakie pojawiają się tam zupełnie niekontrolowanie.
— Nie — mówi po niedługim zastanowieniu. — Ona jest w stanie wytrzymać więcej, niż myślisz. To pokrótce tłumaczy, dlaczego wciąż ze mną jest.
Kończy rozmowę, przechodząc obok i jeszcze raz przypominając mi o zbliżającym się wyjeździe. Z brakiem chęci do dalszego funkcjonowania, ale z wciąż trwającą żądzą uduszenia Nialla, z westchnieniem dowlekam się do łazienki, rozbierając tam z siebie mokrą koszulkę. Stwierdzam, że raczej nie jest to moment na odprężającą kąpiel, co akurat lubię najbardziej, więc decyduję się na szybki prysznic, który dodaje mi trochę energii. Wychodzę z łazienki, łudząc się, że w pokoju, w którym spałem ostatniej nocy, znajdę jakieś świeże ciuchy i nie będę zmuszony ubierać tych wczorajszych, raczej nie nadających się do dalszego użytku po (zbyt)szaleńczym imprezowaniu. Oddycham z ulgą, gdy po zajrzeniu do szafy odnajduję w niej parę czarnych spodni i najzwyklejszą koszulkę. Mój żołądek błaga o jedzenie, ale zagłusza go Louis, który krzyczy na cały dom, że nikt nie będzie na mnie czekał. Gdy schodzę po schodach na dół, napotykam rozpromienioną Perrie. Zastanawiam się, skąd u niej tyle energii i uśmiechu o tej (tak myślę?) wczesnej godzinie.
— Dzień dobry, Harry, pewnie jesteś głodny. Zrobiłam ci kanapki — oświadcza, wręczając mi paczuszkę, a ja nieudolnie staram się nie zawstydzić, ponieważ to takie... miłe i niespotykane u innych ludzi. Ta dziewczyna nawet mnie nie zna, a traktuje jak starego przyjaciela. Kiedy spoglądam na nią jeszcze raz, a potem na Danielle, która krząta się gdzieś za plecami blondynki, zaczynam żałować, że to właśnie ona jedzie zamiast Perrie.
— Dziękuję, chociaż naprawdę nie musiałaś — odpowiadam uprzejmie, posyłając jej mój najlepszy uśmiech, a blondynka tylko macha dłonią. Potem pochyla się i niespodziewanie przywiera do mojego ciała, wciskając mi jakąś karteczkę do kieszeni tylnych spodni.
— Wydajesz się rozsądny, dlatego chciałabym, żebyś zadzwonił do mnie, kiedy będziesz mógł i powiedział, czy z Zaynem wszystko okej — mówi przyciszonym tonem wprost do mojego ucha, a ja zaskoczony kiwam tylko sztywno głową. — On zawsze tak mydli mi oczy, wiesz? A ja wolę wiedzieć, co się dzieje.
Potem odsuwa się i prezentuje mi kolejny, tym razem trochę blady, uśmiech, a ja upewniam ją, że na pewno się z nią skontaktuję, kiedy tylko będę w posiadaniu jakiegoś telefonu. Czuję lekki smutek, gdy wsiadam do samochodu i obserwuję, jak dziewczyna przytula mocno Zayna, a potem macha mu na odchodne. Może to śmieszne skojarzenie, ale ten obrazek wyglądał co najmniej, jakby Zayn wybierał się na jakąś wojnę i miał z niej nie wrócić. Ale co się dziwić? To oczywiste, że nie zarobił na ten ogromny dom poprzez uczciwą pracę i raczej grozi mu niebezpieczeństwo. Potem uderza we mnie, że właściwie jestem teraz w takiej sytuacji jak on. W tym momencie pozostaje mi chyba tylko zatopić się w fotelu, bezradnie obserwować widoki za oknem i nie dać się zwariować.
~*~
Jedziemy już jakieś dwie godziny, a na dworze robi się coraz bardziej gorąco, toteż Zayn postanawia rozsunąć dach kremowego cadillaca, przez co wiatr zaczyna targać moimi włosami, które teraz nachalnie zasłaniają mi twarz. Nie wiem, ile jeszcze będziemy jechać, ale na pewno długa droga przed nami. Podróż umilają mi — bądź nie — sprzeczki Louisa i Zayna na temat tego, jaką muzykę puścić. Zayn opowiada się za 2Pac'iem, natomiast Louis głośno protestuje i wciska do odtwarzacza płytę Joy Division. Przyglądam się temu z lekkim rozbawieniem, jak Zayn przewraca oczami, odpuszczając, a szatyn triumfuje i chwilę później oddaje się muzyce, rytmicznie uderzając palcami o drzwi samochodu. Niall co jakiś czas próbuje mnie zagadywać, ale odpowiadam mu półsłówkami, czując się w jakiś sposób niekomfortowo, dlatego chwilę później blondyn wciska głowę pomiędzy przednie siedzenia i nawiązuje rozmowę z Zaynem. Czuję się jeszcze tak obco w związku z obecnymi wydarzeniami. Wszystko dzieje się szybko, a jednocześnie okropnie powoli. Przyjmuję do wiadomości, że mam za sobą niepełną odsiadkę w więzieniu, jednodniowy pobyt w Chicago, a teraz już zmierzam do Teksasu. I zostawiam za sobą wszystko i wszystkich, na rzecz ludzi, których w życiu bym nie poznał, gdyby nie to tragiczne nieporozumienie. Wiem jednak, że tak chyba musiało się stać, bo nic nie dzieje się bez przyczyny. Może tak być, że poznajemy odpowiednich ludzi w najmniej nieodpowiednich dla nas okolicznościach?
Zaczynam rozmyślać, kiedy następnym razem zobaczę moją siostrę i matkę, odwiedzę rodzinne miasto. Nawet nie wiem, czy w tym przypadku jeszcze będą chciały mnie oglądać. Pewnie już wiedzą. Policja zdążyła przeszukać nasz dom z nadzieją, że odnajdą tam mnie, chociaż to oczywiste, że nie byłbym aż tak głupi, by uciec do swojego miejsca zamieszkania. Zbiegłem, a Gemma i matka i... właściwie wszyscy mają teraz pewność, że to nie sędzia i świadkowie ich oszukali, ale ja. Że jednak jestem mordercą. Może po prostu pozwolili odejść mi w niepamięć? Bo przecież, skoro uciekłem, to bezsprzecznie jestem winny, huh?
Zbliżamy się już do celu, gdy powoli zaczynam przysypiać. Samochód zjeżdża na pobocze, a kiedy podnoszę głowę, zauważam niewielką restaurację. Jest to właściwie dość obskurna buda na środku pustkowia, bo wokół stoi tylko kilka budynków i gdyby słońce nie świeciło tak jasno, prawdopodobnie to miejsce wyglądałoby z jakichś przyczyn niepokojąco.
— Chodź, zjemy coś. — Louis kiwa głową i poprawia grzywkę, idąc w stronę wejścia. Nie kłopoczę z otwieraniem drzwi samochodowych i po prostu przez nie przeskakuję, dorównując kroku reszcie. Mały dzwoneczek daje o sobie znać, kiedy przekraczamy próg lokalu, a ja czuję się jak w westernie, zważając na otaczającą nas pustynie i siedzących w barze umięśnionych, zarośniętych i wytatuowanych mężczyzn, popijających piwo z kufli. Pomieszczenie jest trochę zadymione, ale raczej lepiej prezentuje się wewnętrznie, niż zewnętrznie. Razem z Danielle wybieramy stolik, podczas gdy chłopcy zamawiają jedzenie. Czuję się niezręcznie, siedząc sam na sam z dziewczyną, dlatego niemal podskakuję z radości, kiedy widzę Nialla kroczącego w naszą stronę. Kilkanaście minut później pojawiają się Zayn i Louis, niosąc chyba największą pizzę, jaką tu mają. Powoli przeżuwam swój kawałek, przysłuchując się rozmowie Zayna i Nialla. Spoglądam przed siebie na Louisa i uśmiecham się delikatnie, kiedy widzę trochę sosu w kąciku jego ust i nachodzącą na oczy grzywkę, z którą już nawet nie stara się walczyć. Mój entuzjazm jednak znika, gdy Danielle zbiera palcem sos z twarzy szatyna i potem zlizuje go, chichocząc cicho. Jestem pewien, że ledwo powstrzymała się od przytnięcia języka do jego policzka. Jest jak pijawka, jak już się przyssa, to nie ma zmiłuj.
Odkładam nadgryziony kawałek i odwracam głowę w stronę okna, popijając napój. Widocznie wpadam w niezłe zamyślenie, bo Zayn i Louis nagle gdzieś znikają.
— Gdzie ich wywiało? — zwracam się do Nialla zdezorientowany, bo przecież jeszcze przed sekundą tu byli.
— Stwierdzili, że pójdą pograć sobie w karty — tłumaczy, wskazując na dwóch mężczyzn, których już wcześniej zauważyłem. Louis i Zayn witają się z nimi zbiciem piątki, jakby znali się od lat, i zajmują miejsca. Opieram głowę na dłoni, zastanawiając się, jak długo może to trwać. Cóż, najwyraźniej zabrakło im rozrywki.
— Mam nadzieję, że nie zrobią niczego głupiego. Nie będę ich opatrywać, jak podpadną tym mięśniakom — wzdycha Danielle, odblokowując swój telefon.
— Myślisz, że będą kantować? — dopytuje Niall, rozsiadając się wygodniej i zawieszając na moment wzrok na brunetce. Ta wzrusza ramionami, mówiąc:
— Myślę, że granie fair byłoby dla nich zbyt nudne.
To oczywiste, że Louis to chodzący problem. Wiem to nie od dziś, ale z każdym kolejnym nabywam co do tego pewności. I mimo, że Danielle zdaje się zna Louisa na wylot, to mnie nie może opuścić wrażenie, że jednak nie. Że to coś ukryte jest w Louisie pod spodem. Bardzo głęboko. Czy ktokolwiek przebił się przez tą skorupę, porośniętą sarkazmem i chamstwem?
Nie wiem, ile czasu mija, ale w pewnym momencie podrywam gwałtownie głowę na dźwięk przewracanego krzesła. Wszystko dzieje się bardzo szybko, bo w jednej sekundzie Louis dostaje w szczękę, w drugiej Zayn staje w obronie przyjaciela i choć na początku mu się udaje, to w rezultacie sam obrywa dość nieźle i potem czuję już, jak Niall ciągnie mnie do wyjścia. Wybiegamy wszyscy, a zaraz za nami dwaj miejscowi mężczyźni. Szybko ładujemy się do auta i ruszamy z piskiem opon. Niall się śmieje, Zayn ociera dłonią strużkę krwi, a Louis odwraca się i pokazuje środkowy palec wkurzonym facetom, wytykając język. Prycham głośnym śmiechem na to zachowanie godne dziewięciolatka, a nie faceta nieubłaganie zbliżającego się do trzydziestki. Louis nie przejmuje się swoją obolalą twarzą, tylko wierci się na siedzeniu i wygląda na zadowolonego z siebie.
— Chore z was pojeby — kwituje prosto Niall, wciąż mając niezły ubaw.
— Panowie po prostu ciężko radzą sobie z porażką — mówi wesoło Zayn, a Louis mu wtóruje, przybijając piątkę. Ci dwaj idioci wyglądają teraz jak dzieciaki, które wycięły właśnie nieskomplikowany dowcip komuś starszemu. Czuję, że to tylko przedsmak z tego, co potrafią wywinąć.
~*~
Po blisko szesnastogodzinnej jeździe, wreszcie docieramy, sam nie wiem gdzie dokładnie, bo jestem zbyt wyczerpany długą podróżą. Znowu. Stawiam na drodze swoje jeszcze chudsze niż kilka miesięcy temu nogi i rozprostowuję je. Czuję, że głowa mi zaraz wybuchnie, a kolana zmiękną, odmawiając posłuszeństwa. Widzę przed sobą spory dom, ale nie tak efektowny jak ten w Chicago. Obserwując, jak Zayn pewnie kroczy w stronę drzwi, domyślam się, że ten też należy do niego. Ile on właściwie ma tych posiadłości? To wszystko kosztuje tyle pieniędzy, których ja nie zarobiłbym przez całe życie. Zdumiewające.
Pozwalam sobie rzucić się na kanapę w salonie. Słyszę kluczyki rzucane na stół i dźwięk otwieranej lodówki. Chwilę później ktoś opada obok mnie i kiedy podnoszę głowę, zauważam Louisa z twarzą ukrytą w poduszce i włosami rozsypanymi na niej.
— Spać — mruczy stłumionym głosem, a cień uśmiechu pojawia się na mojej twarzy.
— Nie masz w planach żadnej dzikiej imprezy, Tomlinson? — pytam ironicznie, czekając na jego reakcję. Ta następuje natychmiastowo.
— Pojebało cię, Styles — odpowiada nieprzytomnie, odwracając się twarzą do mnie, a ja parskam cicho. Czuję wzrastające napięcie, kiedy żaden z nas nic nie mówi i po prostu na siebie patrzymy, wzrokiem błądząc po całej twarzy, jednak starannie omijając usta. Kiedy ja zerkam na jego różowe wargi przelotnie i wyciągam dłoń, by dotknąć opuszkiem palców jego twarzy — czego naprawdę, kurwa, nie potrafię wyjaśnić — Louis odchrząkuje i podnosi się, grzebiąc we włosach.
— Pójdę do sypialni — odzywa się, wstając i rozglądając się, jakby szukał świadków. — Ty też lepiej idź do siebie, bo na tej kanapie prędzej dorobisz się skrzywienia kręgosłupa, niż się wyśpisz.
Potem po prostu odchodzi, szurając butami po podłodze. A ja leżę i nie mam ochoty się podnosić, bo czuję się spragniony i otumaniony. Czuję się pijany, choć jestem trzeźwy. Czuję, jakbym spadał, choć już dawno dotknąłem dna. Jestem wkurwiony na samego siebie, bo powoli zaczynam tracić kontrolę.
~*~
Poranek, a raczej południe, mogę zaliczyć do bardziej udanych, niż dzień wcześniej. Nikt nie wylewa mi na łeb wody, nie ganiam się z nikim po holu i nie doświadczam żadnej niezręcznej sytuacji związanej z Louisem. Nie doświadczam właściwie niczego, związanego z Louisem, bo chyba oboje w jakiś sposób siebie unikamy. Nie wiem, jak to się dzieje, bo dom nie jest tak duży, ale...
— Jak się spało, mordo? — Niall znienacka naskakuje mi na plecy z tą niepohamowaną enegią, a ja uśmiecham się lekko.
— Świetnie, stary, ale mógłbyś nie napastować moich biednych pleców.
Blondyn zeskakuje na podłogę i kręci głową, klepiąc mnie po ramieniu.
— Masz dwadzieścia lat czy sześćdziesiąt? — kpi i odpala radio, a radosny głos spikera wypełnia pokój.
— Mentalnie jestem już na emeryturze. — Zbywam go, machając dłonią. Potem bardziej skupiam się na radiu i żołądek momentalnie mi się ściska. To jak jeden z najohydniejszych, powracających koszmarów.
— Nick Grimshaw wita was w ten jakże słoneczny dzień! Jak się miewacie?
Robi mi się niedobrze przez samą pogodną barwę jego głosu, na którą dałem się już nabrać. Bez zastanowienia zmieniam stację, a Niall mruga kilka razy, obserwując, jak wychodzę wściekły z pokoju. Odwiedzam kuchnię i... Jeszcze nie tak dawno wspominałem, że Louis mnie unika, prawda? Cóż, w tym momencie widzę go bardzo dobrze i żałuję, że jestem świadkiem tego, jak prawie pieprzy Danielle na stole kuchennym. A ja chciałem tylko (aż), kurwa, zjeść śniadanie.
— Gdybym chciał obejrzeć tanie porno, najprawdopodobniej włączyłbym je w internecie. — Moje zniesmaczenie osiąga zenitu i roznosi się po całej kuchni, kiedy mówię. Gołąbeczki łaskawie odrywają się od siebie, a wyraz twarzy Louisa jest niewzruszony. Co za zaskoczenie.
— Wyczuwam nutkę zazdrości pomiędzy tym słabym sarkazmem — odpyskowuje Louis, sięgając po palącego się papierosa w popielniczce.
— Nie rozśmieszaj mnie — prycham, otwierając lodówkę i wyciągając z niej puszkę Pepsi. Czym prędzej opuszczam kuchnię, zapominając o jedzeniu, bo w tej sytuacji całkowicie tracę apetyt. Wychodzę na taras, chcąc zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. W rezultacie urządzam sobie spacer wokół całego domu, w celu zaznajomienia z moim nowym miejscem zamieszkania. Nie mam pojęcia, ile tu zostaniemy, ale mam nadzieję, że trochę dłużej niż jeden dzień.
Ogród jest skromny, ale podoba mi się. Nie posiada basenu, więc Niall nie będzie mógł wskakiwać do niego przy każdym przejściu obok. Nigdy nie byłem w Houston, dlatego czuję potrzebę, by poprzechadzać się ulicami tego miasta. Nie jest to może Nowy Jork czy Los Angeles, ale chyba wszystko jest lepsze niż siedzenie w czterech ścianach z Louisem. W jednej chwili zabiegam o jego względy i adoruję go, a w innej mam ochotę zrobić mu krzywdę. Jego bipolarność chyba zaczęła mi się udzielać.
Zatrzymuję się, gdy na tyłach ogrodu, przy bramie, zauważam czarny samochód, Zayna i łysego faceta w skórzanej kurtce. Rozmawiają o czymś, a raczej zawzięcie dyskutują i po raz pierwszy widzę wkurzonego Zayna. Nieznajomy w pewnej chwili otwiera bagażnik, a brunet zagląda do środka. Wychylam się nieznacznie i jedyne, co zauważam, to koszulka poplamiona krwią. Na moment trochę miękną mi kolana, bo jestem pewny, że ta koszulka jest na kimś. Zayn odrzuca głowę, krzywiąc się, a jego rozmówca zatrzaskuje bagażnik i ponownie zaczyna się o coś wykłócać. Nogi chcą ponieść mnie do przodu i dowiedzieć się, o co chodzi; zajrzeć do wnętrza samochodu, a jednocześnie wolę wymazać to, co widziałem, by odepchnąć od siebie nasuwające się przypuszczenia.
Zayn odpala papierosa i masuje skronie, po czym wygłasza ostatnią mowę i odchodzi w stronę ogrodu, bez oczekiwania na odzew swojego, sam nie wiem, znajomego? Oczywiście mój refleks nigdy nie był wystarczająco dobry, bo zanim zdążam się oddalić, Zayn mnie zauważa i jest to bardziej niż niekomfortowa sytuacja. Na moment zatrzymuje się, ale potem idzie dalej w moją stronę, nabierając głęboko powietrza.
— Cokolwiek widziałeś lub słyszałeś, ani słowa Louisowi — oznajmia łagodnie, jednak w jego głosie da się słyszeć stanowczość i nie wydaję mi się, by dalej był tak uprzejmy, gdybym odmówił.
— Tak, Zayn, nie ma problemu. J-Ja właściwie to nic... — jąkam się, w duchu ciesząc się, że nie wydobyłem z siebie żadnego nerwowego rechotu, bo tylko bardziej by mnie to pogrążyło.
— Okej, Harry. Po prostu zapomnij. — Wymija mnie, po drodze kładąc na moment dłoń na moim ramieniu. Ja tylko przymykam powieki i biorę kilka wdechów, bo jestem po prostu sfrustrowany. Nieważne, z jakiej strony się obejrzę — z każdej dostaję po mordzie. Najpierw Nick, potem Louis i Danielle, a na końcu Zayn, rozmawiający z kolesiem, który trzyma w bagażniku... nawet nie chcę wiedzieć, co. Do tego między Louisem a Zaynem najwyraźniej dochodzi do jakichś niejasności i Mulat coś ukrywa. A nie ma nawet, kurwa, trzynastej.
--------------------------
Hej! Myślę, że ten rozdział wyszedł trochę lepszy niż poprzedni, ale to raczej pozostawiam wam do oceny. Przed nami jeszcze dość sporo rozdziałów do końca i trochę dram, więc mam nadzieję, że dotrwacie do końca!:D
All the love. x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top