1

Rok temu zmarła moja żona. Byliśmy razem dlugo, była jedyną kobietą, którą kiedykolwiek szczerze kochałem. To z nią przeżyłem wszystkie swoje wzloty i upadki, nieziemskie lata i czułem się kochany oraz doceniony. To z Emilie założyłem rodzine. Stworzyliśmy syna, Adriena. Byl cudownym chlopakiem, chociaż czasem uważałem, że nie zasluguje na bycie jego ojcem. Wlasciwie to nie uważałem się za niego...
Emilie zaczela chorować przez to, że miraculum którego użyła do stworzenia naszego syna było zepsute. Mój syn to tak naprawdę białe piórko przemienione w coś więcej. Może to dlatego aż tak mi na nim nie zależy? Nie postrzegam go jako czlowieka, a jedynie coś pokroju stworzenia imitującego go. Dla mnie nigdy nie będzie ludzki.

Stan Emilie pogarszał się drastycznie. Wraz z naszą przyjaciółka - Nathalie Sancoeur zajmowalismy się nią i pomagaliśmy w najprostszych rzeczach, gdy ona juz nie miała na nie sily. Codziennie ją karmiłem i zajmowałem się nią. Czesałem jej blond włosy, zawiązując je w kucyk który opadał jej na ramie, po czym robiłem tak jak umiałem jej makijaż. Śmiała się gdy cos mi nie wychodziło, ja z resztą również. Nie robiłbym tego, ale mówiła ze to jedyna rzecz która pomaga jej nie czuć sie umierająca.

Umierająca...

Nigdy nie dopuszczałem do siebie tych mysli. Nie mogłem pojąć, że Emilie może zabraknąć. Co ja wtedy zrobie? Kto pomoże mi wychować Adriena?...
Nadszedł czas gdy było z nią tragicznie. Już prawie nie miala siły mówić, była całkowicie blada i zimna. Często nie rozumiała co sie do niej mówiło, jedynie błądziła wzrokiem po pokoju szukając jakiś powrotów przeszłości. Nie wiem gdzie byla w takich momentach, ale mialem nadzieję, że byliśmy w nich razem jako szczęśliwa para zakochanych.

W dniu w którym umarła siedziałem przy niej cała noc i trzymałem ją za rękę. Budząc się rano poczułem że jest juz sztywna. Musiala sama sie ułożyć, musiala czuc, ze umiera, bo nie miala już rąk wzdłuż ciala, a delikatnie położone na brzuchu. Przykrywala je moja dłoń, która z przerażeniem tego pamiętnego dnia zabralem.

To był mój punkt zalamania. Po sztucznym pogrzebie próbowałem z Nathalie atakować Paryż, nic to nie dawało, a ja jedynie narazilem przyjaciółkę na gorszy stan fizyczny. Zaczynała miec objawy Emilie. Czując się z tym źle zabrałem jej miraculum i zwolniłem z pracy. Nie kontaktowałem się z nia przez następne 11 miesięcy i nie miałem pojęcia co sie z nia działo.

Oddaliłem się również od Adriena. Stał się dla mnie obcy i nie ważny. Wiecej czasu siedzial w swoim pokoju, albo u swojej jak sie okazało pozniej - dziewczyny.
To był dla mnie czas skupienia się na atakach. Próbowałem ze wszystkich sił zdobyć miraculum biedronki oraz czarnego kota. W książkach jakie przeczytałem twierdzono, ze jeśli się je połączy, to ma sie do dyspozycji jedno życzenie. Miałem zamiar wskrzesić Emilie. Chcialem znów przy niej byc. Słyszeć jej glos, śmiech, widzieć jej usmiec, czuć jej dotyk i delikatny oraz przyjemny zapach. Brakowało mi jej jak nikogo innego.

Miesiąc temu stoczyłem swoją ostatnią walke z "bohaterami" Paryża. Byli dla mnie jedynie dzieciakami które poczuły się wazne dzięki mocom które dawała im biżuteria, a przynajmniej do czasu. Wieczorem o godzinie 20 walczyliśmy na dachu budynku paryskiej telewizji. W okoł nas latały helikoptery, naświetlając nas. Zimny wiatr który dmuchał mi wtedy w twarz dodawał mi adrenaliny i siły do dzialania. Chciałem wygrać, chciałem spełnić swoje życzenie. Myślę że to za bardzo mnie zaślepiło. Przynajmniej teraz to widze, ponieważ wcześniej liczyla sie dla mnie wygrana. Cóż, ludzie podobno widzą najwięcej po stracie.

W pewnym momencie zostałem sam z Czarnym kotem. Biedronka prawdopodobnie poszla po wsparcie, ponieważ nie radzili sobie ze mną i osobą którą władałem. Była to znów Chloe, która tym razem miała wieksze szanse na wygraną. Dopracowałem ją do perfekcji... szkoda tylko, że to wszystko było na nic.
Piętnaście minut po odejściu biedronki obezwładniłem czarnego kota. Przywarłem go do ziemi i w akcie złości zacząłem dusić. Nie wiem ile to trwało, ale zdecydowanie za długo. Zabiłem go. Bez wahania zdjąłem mu pierścień, przecież był dla mnie zwyklym dachowcem. A właśnie że nie był.
Gdy lateksowy strój zszedł z chłopaka zakryłem swoje usta. Podemną leżał moj własny syn. Udusiłem własnego syna chcąc jego szczęścia. A może i tylko mojego?...
Teoretycznie patrząc, wystarczyło tylko zdobyć kolczyki biedronki, wskrzesić Emilie i to ja bym go stworzyl. To ja bym umarł i oni mieli by normalne życie na jakie zasługują.

Ten plan jednak szybko legł w gruzach. Widząc martwego Adriena na polu bitwy nie mogłem się juz skupić na tym co robie. Chloe uratowała biedronka, a ja trafiłem w rece policji. Sprawa trwała krótko, bo jedynie dwa tygodnie. Zostałem uznany za psychicznego, nie zdolnego do zdrowego myślenia człowieka. Mój wyrok w więzieniu zamienił się na pobyt w psychiatryku dla ciężko chorych przestępców. Może i to właśnie tam pasowałem?

Tydzień temu odbył się pogrzeb mojego syna oraz żony. Wskazałem miejsce pobytu jej ciała. Cala rezydencja zostala zabezpieczona policja oraz dogłębnie przeszukana. Podczas ceremonii miałem skute kajdankami nadgarstki.

"to dla twojego własnego dobra Gabrielu. Chyba nie chcesz silniejszych leków nasennych."

To był zdecydowanie najgorszy dzień mojego życia. Dwie ukochane i najbliższe mi osoby poszly pod ziemie. Goście na pogrzebie posyłali mi tylko wrogie spojrzenia i szeptali między sobą. Nie chciałem tego słyszeć, ale przecież i tak wiedziałem o czym mówią. Byłem mordercą i zapatrzonym w swoje własne szczęście człowiekiem. Jak mogłem się tak zachowywać?...

Wytarłem ostatnią łze po zapaleniu znicza na ich grobie. Emilie i Adrien Agreste... Dlaczego musieli trafić akurat na mnie? Zniszczyłem im kompletnie szasne na lepsze życie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top