40

Luke zatrzymał się przed pizzerią, zaparkował swój samochód na parkingu, ale nie wykonał żadnego ruchu, żeby wyjść. Spojrzał na pizzerię - jasnoczerwoną farbę, lśniące szklane drzwi - i zdał sobie sprawę, że to taki symbol. To było coś, czego nigdy nie zapomni. W końcu odnalazł swoje szczęście.

Wyszedł, zamykając drzwi, a następnie sprawdzając to dwa razy. Przeszedł przez popękany chodnik, wiedząc, że pani Clifford pozwoliłaby mu wejść, nawet gdyby nie otwierali przez następne pół godziny.

Luke wiedział, że kocha całą rodzinę Cliffordów, jeśli był gotowy obudzić się przed południem w ostatni dzień lata. To jest prawdziwa miłość.

Matka jego ukochanego przywitała go w drzwiach, otwierając je szybko i pozwalając mu wejść. Zamknęła go w uścisku, ściskając jego tors.

- Rośniesz każdego dnia!

Luke zaśmiał się niezręcznie, pocierając kark.

- Chyba tak.

- Kiedy cię poznałam, byłeś tego wzrostu. - Trzymała rękę na wysokości swojego ramienia, bardzo przesadzając. Poszła w głąb sali, wiedząc, że Luke szedł za nią.

- Nie jestem pewien, czy to prawda, ale w porządku. - Luke poszedł za nią na zaplecze, gdzie obaj mężczyźni mieli nogi na ciemnym dębowym biurku. Michael patrzył na stertę papierów, z dużą ilością numerów zapisanych w poprzek.

Podskoczył z uśmiechem, kiedy zobaczył Luke'a. Pani Clifford zajęła miejsce obok Michaela, pozwalając Luke'owi usiąść po przeciwnej stronie.

- Nie wiedziałem, że przyjedziesz - powiedział Michael. Pochylił się, całując kącik ust Luke'a. - Jak się masz?

- Jestem zmęczony. Staram się udawać, że nie wracam jutro do West Hills i nie zobaczę wszystkich tych, których nienawidzę.

- Once a posh, always a posh.

Jego mama delikatnie uderzyła ramię syna.

- Przynajmniej jest absolwentem liceum.

- Jeszcze nie, mamo, jeszcze nie. - Michael wstał, podając papiery ojcu. – Pójdziemy teraz marnować nasze życia. - Trzymał rękę Luke'a, pomagając mu wstać przed pociągnięciem go za sobą.

- Dlaczego my mu płacimy? – zapytał jego ojciec, kiedy para zaczęła wychodzić.

Michael pochylił się w stronę Luke'a, całując go jak należy, z dala od swoich rodziców. Luke przyciągnął do siebie jego dolną wargę.

- Chcesz jechać na śniadanie? – zapytał Luke.

- Nie ufam ci, kiedy prowadzisz.

Luke pogrzebał w tylnej kieszeni i wyciągnął portfel. Grzebał dalej, aż znalazł kluczyki. Rzucił je Michaelowi i zaczął iść w kierunku wyjścia.

- Ty możesz prowadzić, chcę bułeczki.

Michael przewrócił oczami, idąc za ukochanym. Nienawidził jazdy samochodem Luke'a. Skórzana kierownica i pluszowe siedzenia sprawiały, że czuł się nie na miejscu. Jednak to siedzenie było przystosowane do ciała Michaela, od kiedy Luke odmawiał prowadzenia.

Luke siedział na miejscu pasażera, przełączając stacje radiowe, aż znalazł tą, którą lubił.

- Tak czy inaczej, nie mam żadnych przyborów szkolnych, a szkoła zaczyna się za mniej niż dwadzieścia cztery godziny.

- Rzuć to. – Zachęcał go Michael, kiedy wyjeżdżał z parkingu.

Luke roześmiał się.

- Mam szczęście i ostatnio nie rozczarowuję moich rodziców, chciałbym, żeby tak zostało.

Michael spojrzał na niego, kiedy zatrzymał się na czerwonym świetle. Uśmiechnął się.

- Jestem z ciebie dumny, to na wypadek gdybyś chciał wiedzieć.

Luke się zarumienił, odcień różu rozprzestrzenił się na jego policzkach.

- Dzięki, Mikey. Też jestem z siebie dumny. – Nigdy nie zdawał sobie sprawy z tego, jak dobrze było czuć się okay. Kiedy nie był zadowolony z wielu rzeczy, uznał, że poczucie „okay" nie było nawet prawdziwe. To było prostu naćpaj-się-albo-umrzyj. Nie było nic więcej.

Myśl o byciu trzeźwym zwykła go zabijać, teraz utrzymywała go przy życiu.

- Jesteś moją odwagą – powiedział Michael.

- Teraz jesteś po prostu tandetny.

Mike zachichotał, co spodobało się Luke'owi. Uwielbiał kiedy Michael się śmiał, to było jakby milion słońc rozjaśniało jego dzień - w dobry sposób.

- Jestem poważny. Nadal żyłeś, nawet jeśli nie chciałeś, i dawałeś z siebie wszystko.

Luke patrzył na profil Michaela, podziwiając w nim wszystko.

Michael wyciągnął rękę, pozwalając Luke'owi spleść ich palce.

- Wiesz co, West Hills? Przez ciebie pytam samego siebie, dlaczego myślałem, że byłoby mi lepiej samemu.

KONIEC


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top