38
Michael i Luke wrócili z taniej restauracji, niosąc grillowane jedzenie i napoje gazowane.
- Wróciliśmy! –zawołał starszy chłopak, jak tylko zamknął za sobą drzwi frontowe.
- Zajęło wam to tylko siedem lat. - Dokuczałojciec Mike'a, biorąc reklamówki od obu chłopców.
- Luke chciał popatrzeć na żółwie – powiedział Mike. Poszedł do kuchni i wziął odpowiednie talerze i sztućce.
- Słuchaj – bronił się Luke, siedząc przy stole w jadalni z panią Clifford. - Kiedy wrócimy do Pensylwanii, nie mam zamiaru wychodzić na zewnątrz. Nigdy więcej. Świat zewnętrzny i ja się nie dogadujemy, rozumiesz?
Michael przewrócił oczami i nakrył do stołu.
- To był żółw.
- Ile razy widziałeś żółwia?
- Wiele razy - odpowiedział - To żółw.
Czwórka usiadła, gotowa na swój ostatni posiłek w domu na plaży. Pani Clifford otworzyła pudełka z jedzeniem na wynos, chodząc wokół głodnych ludzi i dając im odpowiednie posiłki.
- Więc, Luke, jesteś gotowy, by uciec z dala od naszej rodziny? - zapytała matka Michaela, krojąc swojego grillowanego kurczaka.
Luke pokręcił głową.
- Jestem gotowy, żeby się do was przenieść.
Michael wyciągnął nogę, jego bosa stopa przebiegła w górę i w dół nogi jego chłopaka. Blondyn podniósł wzrok, jego niebieskie oczy spotkały zielone Mike'a. Zielonooki uśmiechnął się i zarumienił.
- Wyglądasz na opalonego, twoja matka może mnie zabić - kontynuowała Pani Clifford. Spojrzała na suchą skórę Luke'a, narzekając na to, że chłopak nie użył filtru.
Michael i jego matka wyglądali niemal identycznie, kiedy oboje spuścili wzrok na stół. Mieli ten sam nos, policzki, ciemne brwi, tego samego kształtu. Luke pomyślałby, że są bliźniakami.
- Nie, ona nigdy nie zauważy. - Miał usta pełne grillowanego sera, prawie pluł, kiedy próbował mówić.
- Hej, najpierw przeżuj jedzenie, potem rozmawiaj - skarciła.
Luke ukrył śmiech, kiedy zrobił tak, jak powiedziała.
- Zdajesz sobie sprawę, że Luke nie jest właściwie naszym synem, prawda? - spytał żonę pan Clifford, z podniesionymi brwiami.
Spojrzała zaskoczona.
- Zapomniałam na minutę, że nie jest. Luke, przepraszam.
Cały stół się roześmiał, wiedząc, że bezlitośnie wyśmiali kobietę zapominającą, że nie ma więcej niż jednego syna.
Cliffordowie - i Luke - prowadzili swobodne rozmowy. Podziwiali słońce zachodzące za dużymi wykuszowymi oknami. Rozmawiali nad posiłkami o ich tygodniu w domu na plaży.
Luke miał nadzieję, że zostanie zaproszony także w następne wakacje. Nie pamiętał czasów, kiedy czuł się taki żywy. To było coś więcej niż tylko oddychanie, to naprawdę było życie. Czuł jak jego płuca wypełniają się powietrzem. Czuł krew pompującą się w jego żyłach. Czuł się jak człowiek, coś, czym nie był przez jakiś czas.
- Więc, potem college? – zapytała Luke'a mama nr 2.
Wzruszył ramionami, odsuwając od siebie pusty talerz.
- Kto wie? Myślę, że tak, ale mam jeszcze czas, żeby się zastanowić. – Rozciągnął się, opierając nogi po stronie krzesła Michaela.
- Jesteś podekscytowany widywaniem mnie codziennie, tato? - Michael zapytał ojca. Skopiował pozycję Luke'a, wyciągając swoje bose stopy, by odpoczęły na drewnianym krześle.
Mężczyzna spojrzał na swojego syna, wyglądając na przestraszonego.
- Nie - odparł krótko - Nie bardzo.
- Bądź miły! Wyświadcza nam przysługę!
- Oh, sprawienie, żebym płacił mu więcej i rzucanie liceum jest przysługą? Dobrze kochanie. - Mówił to z miłości, Michael to wiedział. To był tata-żartowniś i Mike do niego przywykł.
- Mój drugi syn zamierza odwiedzać nas każdego dnia, prawda? - zapytała matka Mike'a, spoglądając na Luke'a. Zatrzepotała rzęsami, jakby nie przyjeżdżanie do pizzerii było odpowiedzią.
- Oczywiście. Karm mnie. Kochaj.
Luke był praktycznie ich zięciem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top