30
Luke siedział nad pobliskim potokiem, z nogami w wodzie położył się w błocie.
Ludzie są tacy mali, pomyślał, jesteśmy dosłownie niczym na tym świecie. Gdybyśmy byli wielkości białych krwinek, galaktyka byłaby wielkość Stanów Zjednoczonych.
Luke nie lubił myśleć o śmierci, ale pewnego dnia wszyscy umrzemy. Pewnego dnia nie będzie absolutnie niczego. Nawet ludzkie formy życia są igłą w stogu siana. Nie lubił myśleć o tym, jak łatwo mógł umrzeć w każdej chwili.
Spojrzał na wodę upływającą pod jego stopami. Zaczął się zastanawiać, co by się stało, gdyby po prostu upadł i trzymał nos pod wodą. Czy w domu będzie bez niego ciszej? Czy jego rodzice będą tęsknić za wrzaskami wydobywającymi się z jego głośników i gównianymi umiejętnościami gry na gitarze? Czy Michael poszedłby dalej bez niego? Michael.
Piękny chłopak. Michael jest piękny w każdy możliwy sposób dla Luke'a. Od jego mini spódniczki do ciasnych czarnych dżinsów. Od jego świeżo ogolonych nóg do trochę zarośniętych. Jego zielone oczy. Wszystko w nim jest piękne. Jego mleczna, upiornie blada skóra promieniująca w nocy, kiedy Luke powinien spać obok niego.
Luke lubił oglądać go śpiącego, wyglądał wtedy tak spokojnie i nieświadomie.
Wziął do ręki swój telefon, wybierając numer do chłopaka, którego tak bardzo kochał.
- Mikey – wycedził przez zęby jego imię, aż po drugiej stronie nie odezwał się Mike.
- Hej, jestem teraz trochę zajęty, wszystko w po...
Luke potrząsnął głową i zachichotał.
- Bardzo nie w porządku. Ale zaczyna być w porządku. Myślę, że wszystko będzie teraz w porządku, wiesz? Wszyscy zaczynamy z białą kartą, potem rzeczy się zdarzają i wspomnienia się na niej mnożą. Ale nie. Odpowiadając na twoje pytanie, nie.
Michael wybrał odpowiednią markę Tofu, którą lubi jego mama i umieścił w koszyku. Zmarszczył brwi, kiedy słuchał Luke'a, ale nie przerywał. Nadal chodził po sklepie spożywczym oparty o koszyk i wybierał śmieciowe jedzenie, którego oczywiście nie było na liście, którą dała mu mama.
- A czy u kogokolwiek z nas jest w porządku?
Mike rozejrzał się po pustej alejce.
- Luke, jesteś teraz na czymś? - wyszeptał do telefonu.
Znów zachichotał i przewrócił się na bok, coraz bardziej brudząc siwą koszulkę.
- Może jestem. A ty?
- Nie, Luke. Co ty na to, żebyś mi teraz powiedział na czym jesteś, dobrze? - Michael sprawdził rzeczy na liście mamy, upewniając się, że niczego nie przegapił.
Luke spojrzał w niebo.
- Myślę, że nie jestem na kwasie - przerwał. - Kurwa, Mike, myślę, że jestem na kwasie.
Michael porzucił sprawdzanie listy, gdy Luke odezwał się ponownie.
- Dobrze, dobrze, zostań tam. Czekaj, gdzie jesteś? - Mike ruszył w kierunku kas, poprawiając blond włosy pod opaską.
- Jestem wszędzie.
- Lukey, musisz mi pomóc. - Michael wrzucał rzeczy na taśmę. Cóż, tak szybko jak mógł, jednocześnie trzymając telefon.
- Kojarzysz park niedaleko mojego domu? - Zapytał Luke. Machał nogami, śmiejąc się z wody pryskającej mu w twarz.
- Będę tam za dziesięć minut.
- Dlaczego? Nie ma mnie tam!
Michael wziął głęboki oddech.
- To dlaczego mówisz o tym parku?
- Zawsze lubiłem ten park. Kiedy byłem młodszy, to było jedyne miejsce, do którego rodzice pozwalali moim braciom mnie zabierać. Byli przekonani, że stałoby się coś złego, jeśli poszlibyśmy dalej. Ha, spójrz na mnie teraz. - Luke uniósł stopy w górę. - Dlaczego mamy palce?
- Żeby utrzymać równowagę. - Zaczął pakować rzeczy, umieszczając je z powrotem w koszyku. - Proszę, powiedz mi gdzie jesteś.
- Jestem w lesie za szkołą. W dole potoku, tam, gdzie byliśmy na rybach na biologii. - Luke znowu zachichotał. – Zaciąłeś się w palec przez hak.
- Rzeczywiście, Lukey, zaciąłem się. Mów do mnie, tak? Mów mi o wszystkim.
- Cokolwiek? - Zapytał Luke, zaskoczony. - Um, chcę mieć trójkę dzieci, kiedy dorosnę, chcesz dzieci?
- Tak, Luke, chciałbym kilka. - Michael zaczął popychać wózek w kierunku wyjścia, tak szybko, jak tylko mógł.
- Chcę dwie dziewczynki i chłopca, myślisz, że możemy?
- Ty i ja? Pewnie, że możemy. Bylibyśmy dobrymi rodzicami, nie sądzisz?
Luke skinął głową, nie zdając sobie sprawy z tego, że Michael nie mógł go zobaczyć. Jego umysł czuł się martwy, ale on czuł, że żyje. - Nie mogę się doczekać, żeby mieć z tobą dzieci. Kurwa, możemy się już pieprzyć? - Luke wyciągnął rękę, ciągnąc za trawę wokół niego.
- Jeszcze nie, Luke. Poczekajmy trochę, aż dzieci zaczną wyskakiwać nam z tyłka. - Michael pakował zakupy do bagażnika samochodu szybciej niż kiedykolwiek.
- To obrzydliwe - powiedział Luke. - Moja mama tyle się nacierpiała, żeby mieć takiego zjeba jak ja. To jest do bani.
Michael wskoczył do samochodu, podłączając telefon do ładowarki, by mógł ją wreszcie odłożyć. Odpalił samochód i zapiął pas przed odpowiedzeniem Luke'owi.
- To nieprawda, Lukey. Jesteś wspaniały.
- Zrywasz ze mną?
- Nie, Luke, nie zrywam. – Zaśmiał się.
- Mama przeszła dla mnie cesarskie cięcie. Rozcięli ją, wyjęli jelita na jakieś dziesięć minut, żeby potwór jak ja mógł się urodzić. – Oczy Luke'a stały się szkliste, kiedy trafiły go jego własne słowa. - Czuję się bardzo źle.
- Nie czuj się źle, kochanie. Wszystko będzie dobrze.
- Proszę, przyjedź i mnie przytul - wyszeptał. Luke zastanawiał się, czy jego rodzicom kiedykolwiek przyszło do głowy, o czym myśli. Czy kiedykolwiek żałowali, że nie przestali po dziecku numer dwa? Zastanawiał się, czy jego rodzice porównywali go tak, jak Luke porównywał się do braci.
- Jestem pięć minut drogi od ciebie. Dlaczego nie powiesz mi czegoś, co mnie uszczęśliwi?
- Michael mnie uszczęśliwia. - Luke zaśmiał się, woda spłynęła z jego oczu. Uderzył się w głowę. - To znaczy, ty mnie uszczęśliwiasz.
Mike zatrzymał się na czerwonym świetle, uśmiechając się jak idiota.
- Tak? Ty też mnie uszczęśliwiasz.
- Chcę, żebyś nosił dla mnie ładne spódniczki. Powiem ci jaki jesteś piękny. - Luke oblizał swoje wargi. – Nosisz ładne majtki, nie?
- Luke, przestań.
- Nosisz! - Luke usiadł, tupiąc nogami o ziemię, by pozbyć się wody. - Powinieneś wysłać mi zdjęcia, kochanie.
Michael skręcił w pusty parking szkoły, najbliżej szlaku.
- Nie czułbym się komfortowo, żeby to zrobić, Luke.
- Oh - urwał - Okay. - Zgubił swój tok myślenia, kiedy włożył skarpetki i buty. - Myślisz, że się pobierzemy?
- Może kiedyś. Mamy trochę czasu. - Zamknął samochód i ruszył ścieżką. Michael wychodzący na zewnątrz dla Luke'a, kiedy nigdy nie wychodzi – to prawdziwa miłość. Kopał błoto, idąc na skróty do rzeki.
- Powinieneś założyć suknię ślubną. Może ładną letnią sukienkę. Wyglądałbyś pięknie. - Luke zamknął oczy, wyobrażając sobie jego pięknego chłopaka w pięknej sukni. - Taki piękny.
- Dobra, Luke myślę, że jestem blisko ciebie. Możesz opisać gdzie jesteś?
- Mentalnie?
- Nie, musisz mi opisać, gdzie jesteś przy strumieniu. - Michael szedł dalej główną ścieżką, mając nadzieję, że był blisko.
- Jest tu trochę błota po mojej lewej stronie. I prawej. I za mną.
Michael usłyszał echo jego głosu i miał nadzieję, że był blisko. Przyspieszył, wreszcie dostrzegając blond głowę leżącą na ziemi. Michael pochylił się obok niego, chwytając go powoli za rękę.
- Podnieśmy cię.
- Mikey! Właśnie o tobie rozmawiałem! - Luke objął szyję Michaela, niemal ciągnąc go w dół.
Mike stanął stabilnie, zanim podniósł Luke'a na nogi. Jego źrenice były rozszerzone, zajęły prawie całe tęczówki. Michael odsunął jego włosy z oczu, by zobaczyć bałagan, którym obecnie był.
- Tak, Luke, wiem.
Luke pochylił się, kładąc głowę na ramieniu Michaela.
- Nie mówiłem nic złego. Tylko to, jak piękny jesteś. - Młodszy chłopak przyłożył usta do szyi Mike'a, starając się zostawić ślad.
Michael odepchnął go, ale nadal trzymając za ramiona, pomagał iść.
- Chodźmy do domu.
- Moich rodziców nie ma w domu. Powinniśmy to zrobić.
- Nie z tobą w takim stanie, Luke.
Luke westchnął, owinął obie ręce wokół szyi Michaela, zmysłowo całując ucho Mike'a.
- Ale jestem taki napalony.
- Zachowujesz się jak dwunastolatek, przestań.
Luke cofnął się, wciąż przeciągając Michaela.
- Myślę, że cię kocham.
- Proszę, bądź przez chwilę cicho. Nie chcę rozmawiać, kiedy jesteś w takim stanie. - Michael pomógł mu dostać się na siedzenie pasażera jego samochodu, zapinając go i mówiąc, że ma się nie ruszać.
Włączył The 1975, mając nadzieję, że Luke po prostu zaśnie.
Jego modlitwy nie zostały wysłuchane.
- Kochasz mnie?
Michael spojrzał na niego, kładąc rękę na dłoni blondyna.
- Możemy o tym porozmawiać, kiedy będziesz trzeźwy.
- Chcę tylko być kochany, Mikey. - Luke opuścił głowę, patrząc na jego palce. - Moi rodzice mnie nie kochają. Mówią, że tak, ale myślę, że po prostu mnie tolerują.
- Kochają cię, ja też. Jesteś kochanym człowiekiem, skarbie.
Luke potrząsnął głową.
- Ja się nie kocham.
Michael splótł ich palce, ściskając jego dłoń.
- Pewnego dnia pokochasz. Obiecuję ci to. - Mike postawił sobie za cel, by upewnić się, że pewnego dnia Luke będzie w stanie obudzić się i przyznać, że jest szczęśliwy. Michael chciał, by Luke przestał płakać pod prysznicem, by przestał widzieć swój pogrzeb, zamykając oczy. Michael wiedział, że pewnego dnia Luke będzie szczęśliwy i kochany.
Luke nie lubił bycia na haju od momentu, kiedy narkotyk naprawdę zacznie działać. Wtedy zmieniał dobre myśli na złe, a złe na jeszcze gorsze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top