23

Drogie Dzieci, nie traćcie wiary w Świętego Mikołaja, albowiem On istnieje i ma dla Was prezent. Miłego czytania!

xxx

Poniedziałek rano był tym rodzajem poranka, który każdy człowiek na świecie zdawał się nienawidzić. Nikt nie lubił początku tygodnia, zwłaszcza dwóch chłopców na przedmieściach Pensylwanii.

Michael zamknął drzwi samochodu, kiedy podwinął mankiety swojej białej koszuli. Wiedział, że rękawy opadną z powrotem na dół, zanim zacznie się pierwsza lekcja, ale przynajmniej miał solidne 15 minut na bycie punk rockiem.

Luke wjechał na parking, upewniając się, że trafi w dziurę, by jego matka na miejscu pasażera znów dostała ataku złości. Była dobra w dostawaniu ataków złości z powodu wszystkiego.

- Wszystko będzie dzisiaj dobrze, prawda? - spytała, kiedy zaparkował.

- Tak, mamo.

- Miej dobre stopnie i to wszystko, dobrze? Po prostu daj z siebie wszystko.

Wysiadł z samochodu, zabierając swoją torbę. Zostawił kluczyki w stacyjce, a jego matka zajęła jego miejsce. Pocałowała go w czoło, kiedy przechodzili obok siebie.

- Kocham cię - zawołała z przedniego siedzenia zanim odjechała.

Luke odwrócił się, patrząc przez ramię na RangeRover'a ruszającego spod szkoły. Kochała go. Był złym synem, Luke wiedział, że jest gównianym synem. Pani Hemmings myślała, że z dzieckiem numer trzy będzie najłatwiej. Ona i jej mąż z powodzeniem wychowali dwoje innych uprzejmych młodych ludzi, z nim nie powinno być inaczej.

Zawlókł się do frontowych drzwi, starając się ukryć niedorzeczny uśmiech na ustach. To było coś głupiego, coś małego, ale z jakiegoś powodu sprawiło, że wczesny poranek był o wiele lepszy.

Michael przekopał zawartość szafki, próbując znaleźć swoje zadanie domowe z francuskiego, które zniknęło w stosie śmieci. Poczuł klepnięcie w biodro, kiedy uderzał głową w metalową szafkę.

- Kurwa – zaklął i zaczął się odwracać.

Luke stał za nim, z szeroko otwartymi niebieskimi oczami. Spojrzeli na siebie i nagle Luke wiedział, że podjął właściwą decyzję. Nagle widząc przyjazne zielone oczy, które przywitały go w pizzerii, kiedy czuł się samotny i przestraszony, uświadomiły mu, że naprawdę był zakochany.

- Posłuchaj, kocham cię.

Michael zachichotał i odchylił głowę.

- Co?

Luke zrzucił torbę na ziemię i chwycił twarz Mike'a. Przyciągnął go do siebie, a ich usta spotkały. Michael upuścił swój piórnik i zamarł.

Tłum wokół nich wydawał się zniknąć, kiedy tak stali objęci. Nie zauważali spojrzeń ani szeptów ich imion, bo nic nie miało znaczenia.

Michael położył ręce na talii Luke'a, przyciągając go bliżej, kiedy oparł się o szafkę obok. Luke przygryzł dolną wargę Michael'a, ciągnąc ją lekko. Dotknął biodrami Michaela, przerywając pocałunek.

- Chcę być twój.

- Zaśpiewasz mi teraz Arctic Monkeys? – zapytał Michael, a uśmiech zagościł na jego twarzy na stałe. Mocniej chwycił koszulkę Luke'a, nie mogąc uwierzyć w słowa, które chłopak wypowiedział.

- Cokolwiek cię uszczęśliwi, kochanie. - Luke zrobił krok do tyłu, podnosząc jego piórnik.

Michael pochylił się znowu, rezygnując z zaginionej pracy domowej.

- Czy mogę teraz nazywać cię moim chłopakiem? Oficjalnie?

- A nazywałeś mnie gdzieś swoim chłopakiem nieoficjalnie?

- Tylko u babci Clifford.

Zamknął szafkę, zakładając plecak na ramiona. Razem szli do zachodniego skrzydła, rozmawiali ze sobą, a ich ramiona ocierały się o siebie. Była to scena jak z filmu. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top