8

Eugenie mocno zamknął oczy, przyciskając dłonie do uszu, by jak najbardziej zagłuszyć mrożący krew w żyłach wrzask. Nie wiedział od kogo dokładnie pochodzi dźwięk. Nie był czysty – krzyk trwał jedynie parę sekund, jednak głośność z jaką wybrzmiewał była nienaturalna. Mogły być w nim słowa, możliwe, że usta układały się w jakieś sylaby, ale jedyne co z nich wyciekało to przeraźliwy, ochrypły dźwięk. Głos umilkł zmieniając się w słabe bulgotanie, a może dalej tam był będąc przytłoczonym przez płynną substancję, która skutecznie blokowała to, co tak rozpaczliwie starał się im przekazać?

Trzynastolatek jęknął słabo. Powoli opuścił ręce, ale w uszach dalej pozostał mu ten koszmarny szum. Zamrugał, nawet nie zdając sobie sprawy, że płakał. Wytarł szybko oczy w rękaw, kierując czarne tęczówki w stronę Byersa, który wpatrywał się z mieszanką zdziwienia, przerażenia i bólu w coś, co znajdowało się pod ścianą. Z tej perspektywy Eugenie niewiele widział. Nie wiedział, gdzie dokładnie są – Stan wydawał się być szalony, kiedy prowadził ich w to miejsce każąc chłopcu przeciskać się przez jakieś rury. Po zapachu mógł stwierdzić, że przebywali w jakiś ściekach, może kanały?, ale ogromna sterta gratów, zabawek i ubrań trochę wybijała go z tego myślenia. Wyglądało to trochę jak złomowisko na zamkniętej przestrzeni, ale nie miał pojęcia ktokolwiek mógłby chcieć założyć jakąkolwiek działalność w miejscu, gdzie wzięcie oddechu bez chęci zatkania nosa graniczy z cudem. Możliwe, że był to jakiś pustelnik, może bezdomny?, ale chyba nawet takie osoby mają jakąś cząstkę społeczeństwa, by nie przebywać w takich miejscach jak to.

Poruszył nogami w kierunku niskiego nastolatka. W tej sytuacji jedynie Will wydawał mu się być osobą, której mógłby bezgranicznie zaufać. Zwykle nie miał nic do Barbera, ale Stan nie wydawał się nawet rejestrować większości słów, które chłopiec do niego mówił. Poza tym jego wygląd i reakcje sprawiały, że Eugenie czuł strach, ilekroć był zmuszony zmniejszyć między nimi odległość. Poniekąd wiedział, że blondyn by go nie skrzywdził. Rozmawiali ze sobą wystarczająco dużo razy, dogadywali się, a brunet czuł się nad wyraz komfortowo w jego towarzystwie, ale teraz wszystko wydawało się być nie takie, jak powinno.

Wpadł prosto w rozszerzone ramionami szatyna. Will zdawał się poniekąd wyczuwać potrzebę bliskości mniejszego chłopca, bo zaraz zgarnął go jeszcze bliżej siebie. Jego palce zataczały leniwie kręgi na materiale kurtki, a jedna z dłoni lekko przyciskała głowę bruneta do swojej piersi, jakby nie chciał, by młodszy doświadczył tego samego co on. Głośno bijące serce dziewiętnastolatka szybko dało mu do zrozumienia, że to, co znajdowało się przed nimi nie było niczym, co mógłby chcieć zobaczyć chłopiec w jego wieku.

Tuż obok nich znalazł się Stan. Byers nawet nie zwrócił uwagę na pokrytego brudem i krwią nastolatka zbytnio skupiony na uspokojeniu dziecka w swoich objęciach. Stali tam we trójkę bezmyślnie wpatrując się w wysokiego klauna i ciało ciemnoskórego chłopaka. Usta Lukasa co jakiś czas się otwierały, spod warg wypływały różne płyny od krwi począwszy kończący się nawet po kwas żołądkowy, którego ilość wypalała w skórze małe wyżłobienie.

- Richie miał rację, naprawdę wyglądasz jak niespełniony pedofil. - powiedział głośno Stan, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z białej farby rozlewającej się na twarzy mężczyzny. - Myślałem jednak, że to Henry miał chorą, niezdrową obsesję na punkcie ciemnoskórych, ale widocznie psychopata psychopacie czasem może być równy.

Pennywise zamrugał, a źrenice w jego oczach zwęziły się jeszcze bardziej. Tęczówki wyglądały jak płynna magma, pomarańczowe drobinki poruszały się podobnie do cekinów umieszczanych w wodzie (przypominały Willowi przezroczyste jednorożce jakimi bawiła się młodsza siostra Mike'a w wieku czterech lat), gdy klaun odsunął się od Lukasa, pozwalając bezwładnemu ciału uderzyć o podłogę z głośnym plaskiem. Mężczyzna zaśmiał się głośno, jednak w tym śmiechu nie było ani grama rozbawienia. Śmiech brzmiał ostro, gdyby to była kreskówka z jego ust najprawdopodobniej powylatywałyby grube litery, ha ha rozcięłoby powietrze przed nimi. Zamiast liter otrzymali jedynie krople śliny i (w wypadku Willa i Eugenie) dreszcze na całej długości kręgosłupa.

Dłoń klauna zmieniła się w długą, obślizgłą mackę. Nowa kończyna roztrzaskała doszczętnie rękaw stroju, a wokół śluzu, którym ociekała krążył ciemny, duszący dym. Pomieszczenie poszarzało, całość wydawała się być pod wodą. Widoczność nie była już tak dobra jak zaledwie parę sekund temu, krwista woda przyjęła brzydki, bagienny odcień. Powietrze stało się stęchłe, a wokół klauna zebrały się brązowe stwory. Istoty wrzasnęły krzykliwe, ich otwór gębowy rozłożył się na boki, przypominając zębistą rozgwiazdę.

Dłonie Willa drżały, gdy mocniej przycisnął do siebie mniejsze ciało. Leszczyna w jego oczach pociemniała, a źrenice rozszerzyły się z przerażenia. Serce znowu zaczęło wystukiwać szaleńczy rytm, czuł w płucach smak, którego nigdy nie był w stanie opisać. Gardło drapało, jakby istoty znowu domagały się wyjścia na zewnątrz, a bladą skórę zaczęły pokrywać małe, czarne żyły. Cały drżał, jedną dłonią szukając pistoletu, jednak strach po raz kolejny go przezwyciężył.

Jedna z istot znowu wrzasnęła. Zęby błyszczały w świetle, a śluz wylewał się z niej w wielkich ilościach, padając tuż pod zniekształconymi stopami. Jedna z dłoni wyciągnęła się ku dwom chłopcom, kiedy dołączyły do nich jeszcze jedne istoty. Te były znacznie niższe niż klaun i wcześniejsze potwory. Nie chodziły na dwóch, ale czterech łapach. Ich pyski również przypominały kwiat z zębami, ale były znacznie dłuższe od poprzedników. Za nimi ciągnęły się długie ogony, co również wyróżniało je od innych.

Stworzenia podniosły swoje łby, wydając się węszyć w powietrzu. Ogony sterczały nieruchomo, łapy ugięły się w gotowości do skoku, a paszcza niespokojnie drgała, gdy głód ściskał żołądek. Jeden z nich zawył okropnie, nim pojedyńczym skokiem znalazł się tuż nad bezwładnym ciałem Lukasa. Płaty skóry drgnęły grożąc rozerwaniem, kiedy otwierał pysk. Zęby szybko wbiły się w odsłonięte wnętrzności na nowo plamiąc ciemną skórę świeżą krwią. Z oczodołów nastolatka prysknęła czerwona ciecz, usta otworzyły się w żałosnym skowycie agonii.

Pennywise przyglądał się temu z uwagą, jednym ruchem odpychając trójkę nastolatków, gdy tylko dostrzegł, jak dwójka z nich próbuje dotrzeć do sceny toczącej się przed nimi. Uśmiechnął się krwiożerczo, pozwalając czterołapym stworzeniom walczyć o biednego dzieciaka. W tle było słychać kolejne trzaski, gdy kruche kości doszczętnie pękały pod naciskiem mocnych, szczękopodobnych części.

- Szkoda, jednak tak naprawdę nie sądziłem, by ktokolwiek prócz Max naprawdę się za nim pofatygował. - wymruczał klaun, gdy ponownie zwrócił uwagę w kierunku swoich gości. - Najwyraźniej muszę znaleźć sobie zupełnie nową zabaweczkę. Przez te wszystkie lata liczyłem na Denbrough, ale myślę, że za nim go dostanę z radością zabawię się którymś z Was.

Will cofnął się o parę kroków, ciągnąc za sobą bruneta. Głowa mniejszego chłopca dalej była ukryta w jego piersi, nie chciał, by ciemnooki musiał przeżyć w tak młodym wieku to samo z czym Bryes borykał się już kolejny rok z rzędu. Wiedział jak bolesne, długotrwałe i prawdziwego mogą być koszmary, nie wiedział, jak wpłynie to na Choi'a, ale nie chciał też ryzykować, ani szczególnie się tego dowiadywać.

- Dobrze wiesz, że tak nie będzie. - odezwał się Stan. Stał w tym samym miejscu co wcześniej, zaledwie pół metra dzieliło go od śliniącego się klauna i hordy demonicznych istot za nim. - Mówisz tak, aby się pożywić. Wiesz, że przegracie, ale jesteś głodny, więc wmówisz i przedstawisz nam wszystko czego moglibyśmy się obawiać, aby dostać jak najwięcej pożywienia. Zdajesz sobie sprawę z naszych słabości i wykorzystujesz je przeciwko nam. Przerażasz biednego nastolatka i ponownie wprowadzasz w traumę niczego winnego chłopaka. Kiedyś byłeś potężny, ale teraz idziesz jedynie na łatwiznę. Bill Cię zdepcze jak uporczywą wszę. Wiesz, że się Ciebie nie boją, dlatego rzucasz się na całą resztę. Jesteś tchórzem. Kiedyś wielki pożeracz światów, postrach każdego mieszkańca, dziś zwykły wciągacz byle podrygu, by przeżyć.

Wziął wdech, by wygarnąć mu jeszcze więcej, kiedy niespodziewanie kolejne słowa zderzyły się z miękką ścianą, wydobywając z niego niezrozumiałe pomruki. Zmarszczył brwi z niesmakiem smakując brudu i potu, który niespodziewanie wtargnął do jego ust. Szarpnął się w tył, ale ucisk jedynie się wzmocnił, a jego plecy zderzyły się z czymś twardym i dziwnie żywym.

- Ale przeżyłem, żyję i zamierzam żerować jeszcze długi czas. - wymruczał klaun, wydając się zupełnie niewzruszony wcześniejszymi słowami chłopca.

Uśmiechnął się szeroko, kierując obślizgłą mackę w kierunku szatyna. Kończyna wtargnęła pod nogawkę, mocno owijając się wokół skóry. Ucisk był bolesny, Will poczuł, jak kość mocniej naciska na mięśnie, zgniatając je niemiłosiernie. Sapnął w tym samym momencie, w którym Pennywise szarpnął. Puścił mniejszego chłopca, szczęka uderzyła o podłoże z głośnym pluskiem. Poczuł krew, gdy zęby głośno trzasnęły zaczepiając się o język. Gdyby nie kurtka najprawdopodobniej miałby obdarte łokcie, kiedy kreatura przyciągnął go do siebie. Ciało szatyna zawisło w powietrzu, a żółte oczy wbijały się wprost w zielone tęczówki. Klaun głośno pociągnął nosem, jego ramiona się rozluźniły, a wyraz twarzy złagodniał, jakby delektował się samym zapachem.

- Strach był tu od zawsze. Te ziemię są przeklęte. Żółw próbował pomóc tym przeklętym dzieciakom, ale ta bezmyślna kupa mięsa utonęła we własnych wymiocinach. Nie da się dwa razy wyrzygać wszechświata i myśleć, że dzięki swoim działalnością da się stworzyć świat opierających się na błędach innych. Jego skorupa tkwi nietknięta od lat, a mały, słodki Billy popadł w zbyt wielkie szaleństwo, by móc pamiętać jakiekolwiek ze słów tego starego głupca. - wypluł te słowa, a macka powoli ślizgała się po młodym ciele, powoli owijając się wokół szyi, by móc sobie przybliżyć drogę do rozszerzonych ze strachu ust. - Tylko on mógł mnie powstrzymać, ale zginął, a jego jedyny zastępca jest wariatem. Myślisz, że odkryłeś coś niezwykłego, ale tak naprawdę powtarzasz jedyne schematy, Stanley. Twoi poprzednicy też myśleli, że są przygotowani. Przegrani odbyli już swoją walkę, teraz czas, aby zapłacili za każdy ze swoich błędów.

Stan znowu szarpnął się w przód, ale niewiele zdziałał swoim zachowaniem. Odetchnął głęboko, pozwalając postaci za sobą przytrzymywać się jeszcze przez chwilę, zanim wbił zęby w twardą skórę w swoich ustach. Zacisnął mocniej, gdy metaliczny smak krwi rozlał mu się na języku, ale nawet, kiedy poczuł tworzące się na czyimś ciele rany tajemnicza osoba nawet nie poluźniła uścisku. Zamiast upragnionej wolności poczuł mocne uderzenie w brzuch. Sapnął, zaraz gwałtownie kaszląc, gdy krew spłynęła mu do gardła. Palce zniknęły, pozwalając wypluć mu czerwoną wydzielinę w błotnistą wodę. Postać zaśmiała się głucho, a oczy blondyna rozszerzyły się, gdy po raz drugi zdołał rozpoznać ten głos. Nagle poczuł się niewyobrażalnie trzeźwy. Całe to wspaniałe, odległe uczucie nagle go opuściło, a powaga sytuacji uderzyła go jak potężny młot.

- Myślę, że tatuś nie byłby z Ciebie zbyt dumny, Stanley. - zamruczał radośnie Patrick, ukazując szereg pożółkłych zębów w brzydkim uśmiechu. - Może miał do Ciebie trochę racji. Wyglądasz jak pedał, ale jak dla mnie mógłbyś ubierać się nawet w różowe spódniczki i być taki sam, jak większość ludzi chodzących po tym pieprzonym świecie. Wydaje Ci się, że jesteś taki twardy, a zaćpiewasz się prawie każdej nocy, by zapomnieć jak bardzo pojebany jesteś. Nawet Twoi przyjaciele mają Cię gdzieś, Sydney trzyma Cię w pobliżu tylko i wyłącznie dlatego, że znasz jej tajemnicę, gdyby mogła już dawno odrzuciłaby Ciebie jak cała reszta. Jesteś miękki, Barber. Myślałem, że Tozier jest słaby, ale chłopak potrafił walczyć o siebie. Ty, w przeciwieństwie do niego, jesteś idealnym workiem treningowym. Jesteś jak szczeniaczek. Niejednokrotnie kopany, zwyzywany, zostawiony i zraniony, a jednak wystarczy, by ktoś poświęcił Ci więcej niż piętnaście sekund, abyś nie chciał go odstąpić nawet na krok. Gdybym był na miejscu Novak chętnie przytrzymałbym Cię jako chłopca do zabaw. - zamilkł na moment, a jego dłoń gwałtownie zacisnęła się wokół talii nastolatka, gwałtownie przyciągając go do siebie. - Chociaż myślę, że mógłbym Cię trochę poużywać zanim zdecyduję z Tobą skończyć. Mama zawsze powtarzała, że nawet zepsute zabawki nadają się do użytku: w końcu wrzucając je do ognia otrzymasz ciepło.

- Zamknij się... - wyjąkał, próbując poluzować coraz bardziej wzrastający ucisk. - W ogóle Cię nie słucham. Nic z tego nie jest prawdą. Mówisz głupoty, wszystko co przyniesie Ci ślina na język.

- Oh nie, wtedy myślisz mnie z Trashmouth'em. Dlaczego miałbym Cię w czymkolwiek oszukiwać? Jeśli chcesz pluj mi w twarz, nazwij różnymi przezwiskami, a nawet podnieś rękę, ale musisz pamiętać, że zawsze szkolę niegrzeczne zwierzątka, a raczej wątpię, byś wytrzymał je w takim stanie.

- Eugenie!

Zmrożony trzynastolatek szybko przeniósł spojrzenie na Willa dokładnie w tym samym momencie, w którym Patrick rzucił Stana na ziemię, przygniatając biednego nastolatka do ziemi tak mocno, że można było usłyszeć ulatujące z niego powietrze. Eugenie przełknął ślinę, jego ciało trzęsło się tak bardzo, że ledwo był w stanie ustać na nogach. Will walczył z miażdżącym uściskiem, starając się odblokować sobie dostęp do tlenu. Klaun patrzył na niego jak świeży kąsek, ślina z jego ust skapywała na ziemię, a długi język wychodził spod zaczerwienionych warg. Psopodobne istoty były w trakcie wielkiej uczty: jedno ze swtorzeń owinęło się nawet jelitem grubym jak kot kłębuszkiem wełny, drażniąc narząd palcami, aż powstawały drobne dziurki.

- Eugenie musisz uciekać. - jęknął Will, a jego głos słabo odbił się od ścian.

- Właśnie! Masz szansę, młody! - dołączył się Stan, próbując odepchnąć od siebie starszego od siebie chłopaka. - Wiesz, gdzie uciekać. Jeśli złapiesz Przegranych będziesz bezpieczny!

Eugenie czuł, że mógłby płakać. Głosy zlewały mu się ze sobą, wszędzie słyszał płacz, do nosa wtargał mu metaliczny zapach krwi, a głowę wypełniały głośne dudnienia. Patrzył z przerażeniem na walki, które toczyły się wokół niego. Jego dłoń zaciskała się na fince, ale nawet on wiedział, że marne ostrze w rękach niedoświadczonego dziecka niewiele mu pomoże.

- Nie mogę! - załkał, a słowa boleśnie przeszły mu przez gardło. - Nie mogę zrobić tego sam!

- Jest taki sam jak wszyscy. - wymruczał z zadowoleniem Patrick, zaraz lądując w wodzie, gdy pięść spotkała się z jego szczęką.

- Nie słuchał go Eugenie. Jesteś silnym chłopakiem. Cholera, pokonałeś Richie'go więcej razy niż mógłbym zliczyć. Niewielu z nas zniosłoby tego kolesia tak długo jak Ty. Zszedłeś tu ze mną, stoisz tutaj, a co najważniejsze – żyjesz. Nie daj im się zastraszyć, chłopie! Jesteś silniejszy niż myślisz! Freddy niejednokrotnie opowiadał o tym co zrobiłeś, cholera, walczyłeś z Grzechami! Koleś, jakiś koleś w stroju klauna z kompleksem wieku średniego, rozgotowane galaretki i psychol o zbyt wielkim popędzie seksualnym nie powinny być dla Ciebie najmniejszym problemem! - wrzasnął Stan.

Eugenie wpatrywał się w niego z szeroko otwartymi oczyma. Blond loki zanurzyły się w wodzie, kiedy potężna dłoń wcisnęła twarz nastolatka do błotnistej wody. Wokół nich woda zabarwiła się na lekki odcień czerwieni, jednak mimo to Barber dalej walczył. Brunet powoli puścił dłonie z finki, spoglądając w stronę wyjścia. Jeśli tylko byłby wystarczająco szybki...

- Biegnij!

Jego rozmyślania szybko przerwał krzyk Willa. Niewiele myśląc ruszył w stronę rury w tym samym momencie, w którym para psopodobnych istot rzuciła się za nim. Słyszał ich ciężki oddech i rozpryskującą pod łapami wodę. Znowu płakał, już nawet nie starając się zgrywać mężnego. Serce boleśnie waliło mu w klatkę piersiową, a oddech powoli stawał się choatyczny. Dopadł do ściany w tym samym momencie, w którym jedna z kreatur wgryzła się w miękką skórę na jego udzie. Zawył, błyskawicznie lądując w brązowej substancji. Krew plamiła mu nogawki. Stworzenie potrząsnęło głową, jedynie bardziej rozrywając ranę.

Czuł, że mógłby wymiotować. Żołądek ściskał mu się w supeł niewyobrażalnego bólu. Gardło bolało od ciągłego krzyku, który trwał dalej, póki chłopiec zupełnie nie ochrypł.

- Eugenie!

Zamrugał, słyszać głośny plusk. Zęby zniknęły, ale piękący ból trwał nadal. Przetarł oczy, ale łzy ściekały dalej. Patrzył przed siebie wprost na chudą, zakrwawioną sylwetkę. Znowu krzyknął, gdy osoba podniosła go do pozycji stojącej, a nad jego udem coś zacisnęło się niebywale mocno. Pociągnął nosem znowu agresywnie pocierając oczy rękawem. Spojrzał w dół dostrzegając na spodniach jakiś kolorowy materiał. Podniósł wzrok niżej i omal nie krzyknął, widząc postać przed sobą.

- A teraz uciekaj. - wypluł Stan, ocierając zakrwawioną twarz mokrym rękawem.

Pchnął lekko chłopca w tym samym momencie, w którym grube palce zacisnęły się na jego bezwładnym ramieniu. Eugenie jedynie zakłał żałośnie, omal co się nie wywracając. Szybko złapał równowagę i starając się ignorować ból pobiegł, kuśtykając, w kierunku wyjścia.

- Biegnij, króliczku, biegnij. - usłyszał jeszcze ze sobą głos Patricka, który szybko zagłuszył kolejny wrzask.

___

Następny rozdział będzie przyjemniejszy c:

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top