5
Dźwięki palców uderzających o klawisze i światło lampy słabo rozpraszające mrok było jedynym znakiem życia w pomieszczeniu. Sztuczne światło od laptopa oświetlało znudzone oblicze mężczyzny, który coraz szybciej wpisywał dane ciągi liter i cyfr co chwilę zerkając na wypisane po brzegi kartki, aby w żaden sposób się nie pomylić. Od ponad dwóch miesięcy na zmianę z Theo szyfrował ważniejsze pliki, by mózgi Pennywise'a nie mogli dostać się do bardziej zastrzeżonych danych. Na foldery było nałożonych mnóstwo zabezpieczeń, haseł i kodów, choć najważniejsze informacje dalej były utrzymywane w tradycyjnej formie, zawsze warto było uchronić wszystko co możliwe przed wścibskim spojrzeniem niewtajemniczonych osób.
Drzwi wydały skrzypiący jęk, kiedy się otworzyły. W progu stał nie kto inny, niż niski blondyn ubrany w staroświecki sweter. Theo westchnął ciężko wchodząc do środka, starając się nie zwracać uwagi na warunki, w jakich pracował jego towarzysz, choć było to niewątpliwie trudne (nawet po paru latach wspólnego życia z Borisem tak obszerny bałagan wywoływał u niego ciarki). Ostrożnie ominął nierówny stos kartek i porozrzucane, grube tomy ręcznie spisywanych ksiąg (których to pisania podjął się Denbrough, zanim jego psychika podupadła na tyle, że nie był już w stanie tego robić, ostatecznie jego pracę przejął Mike Hanlon), starając się nie nadepnąć na żadne z nich. Obszedł biurko, kładąc dłoń na ramieniu wyższego nastolatka, próbując powstrzymać wzbierające w piersi westchnięcie, gdy jego wzrok zatrzymał się na dłuższy czas na ekranie laptopa.
- Jacob, siedzisz tu od szóstej, robiłeś sobie w ogóle przerwę? - zapytał, jednak nie otrzymując żadnej odpowiedzi, ani chociażby reakcji przewrócił oczyma, lekko szturchając ciało mężczyzny. - To będzie już czternaście godzin ciągłego wpatrywania się w kody. W dodatku nie przepisujesz nawet tego co masz, będzie trzeba po Tobie poprawiać. - mruknął, ale spotkał się jedynie z dalszym brakiem jakiegokolwiek zainteresowania. - Trombey do cholery, ruszaj się stąd. Muszę coś sprawdzić, a Ty mi w tym teraz przeszkadzasz. Zostaw to wreszcie i idź coś zjeść zanim zawołam jednego z naszych oszołomów, którzy nie będą dla Ciebie już tacy mili. - żadnego zainteresowania. Theo westchnął cicho, cofając się o krok. - Okej, sam tego chciałeś. W takim razie idę po Borisa i-
- Tylko nie Boris! - jęknął rozpaczliwie szatyn, mocno uczepiwszy się ramienia nastolatka. - Możesz iść po wszystkich, ale błagam, mniej trochę litości i nie wołał tu tego wariata...
- No wreszcie mnie słuchasz. - westchnął z ulgą, ostrożnie odczepiając od siebie palce chłopaka. - Nie pójdę do niego pod warunkiem, że odejdziesz od laptopa i pozwolisz zająć mi się pracą.
Jacob z lekkim grymasem wpatrywał się w ręce chłopaka, niechętnie pozwalając mu się od siebie odsunąć. Faktycznie był zmęczony ciągłym katowaniem myśli niezrozumiałymi szyframi i poddawaniem torturze swoich oczu. Nawet palce bolały go od wstukiwania odpowiednich klawiszy, a mięśnie krzyczały od zbyt długiego siedzenia w jednej, niewygodnej pozycji. Żołądek boleśnie ściskał się od braku pożywienia, gardło doznało zmiany w pustynie. Wszystkie negatywne skutki zbyt długiej pracy uderzyły w niego z wielkim rozpędem, nie dając mu ani chwili na przygotowanie się na nadchodzący cios. W tym jednym momencie był niebywale wdzięczny za interakcję niższego, nie zamierzał doprowadzić się do tego samego stanu w jaki wpadła Marry po zbyt intensywnym i długotrwałym zajęciu, obejmującym trzy dni robocze bez najmniejszej przerwy. Co prawda w The Loser zdarzały się już takie przypadki, kiedy pracownicy padali jak muchy z przepracowania i zmęczenia, nigdy nie była to jednak wina założycieli czy pracowników. To się po prostu zdarzało. Wir nadmiernej pracy potrafił pochłonąć nawet najbardziej opornych, nie wspominając już o osobach zaangażowanych. Było ich dużo, każda osoba miała przynajmniej jednego partnera, z którym mogła się zmienić w każdym momencie, ale często bywało tak, że zazwyczaj wszyscy chcieli samodzielnie dokończyć swoje rzeczy.
Najlepszym tego przykładem był Stan Uris. Pomimo tego, że to Bill Denbrough i Richie Tozier byli korzeniami i sercem całej działalności Stanley znalazł się tam jako trzeci, tworząc nieoderwany szkielet, bez którego organizacja nie byłaby w stanie ruszyć naprzód. Kędzierzawy chłopak już od najmłodszych lat posługiwał się logicznym myśleniem o wiele bardziej niż głosem serca, czy emocjami. Nauczony od niemowlęcia posłuszeństwa i szacunku zawsze był w ich grupie jedynym głosem rozsądku, zwykle nie dającym się namówić na głupie pomysły czy bzdury rzucane z czyiś ust. Nie okazywał emocji w tak głośny sposób w jaki robili to Richie i Eddie, nie miał wystarczająco siły i pewności siebie, by móc przejąć prowadzenie, jak Bill (co niespodziewanie zmieniło się prawie siedem lat później, nigdy nie zostało to powiedziane głośno, ale w cichy sposób przywództwo zostało automatycznie przekazane na ramiona Toziera i Urisa zaraz po chorobliwym szaleństwie, w jaki wpadł Denbrough). Stanley cierpiał na OCD. Od przedszkola można było zaobserwować pierwsze tego objawy, jednakże wszelkie niepokojące zachowania były przypisywane jego dziwnemu charakterowi, niźli chorobie. Rozwijała się ona z nim od lat, dzięki czemu nauczył się z nią żyć, a ataki, które przechodził były coraz bardziej ignorowane i przypisywane pod plakietką czegoś normalnego. Dopiero dwa lata temu dostał prawdziwe lekarstwa, których zażycia pilnował cenniej niż czegokolwiek innego. Mimo tego nerwica natręctw dalej była nieoderwalną częścią jego i bardzo często wkradała się do najmniejszych czynności. Stanley jako jeden z niewielu, jeżeli nie jedyny, zawsze dokańczał zaczęte przez siebie sprawy. Potrafił wpaść w poważny stan niepokoju i ciszy, jeżeli ktoś wtrącił się w jego sprawy bez uprzedniej konsultacji bądź chociażby uprzedzenia go o swoich działalnościach. Główna trójka już dawno zostawiła go z jego zadaniami, pozwalając mu podchodzić do tego tak, jak chciał, dając mu wystarczająco dużo czasu i przestrzeni. Reszta dopiero się tego uczyła, na szczęście sam Stan był wyjątkowo wyrozumiały, więc rzadko kiedy dochodziło do niemiłych sytuacji.
Zupełną jego odwrotnością był Richie Tozier lub Boris Pavlikovsky. Tam, gdzie Stan był dokładny w szczegółach, systematyczny i schludny, tam ta dwójka była chaotyczna, lekceważąca i zaniedbana. Obaj chłopcy byli niewątpliwie nieodpowiedzialni, jeżeli chodziło o jakiekolwiek dokumenty. Zwykle woleli wcisnąć kogoś innego na swoje miejsce, oferując jakieś śmieszne wynagrodzenia czy podchodząc swoich towarzyszy podstępem. Żeby się źle nie zrozumieć – The Loser miało swoich ludzi, którzy byli odpowiedzialni za papiery. Jednak każdy musiał uzupełnić niektóre dokumenty, które należały tylko i wyłącznie do niego, nawet, jeżeli był to członek kompletnie odpowiedzialny za działanie w terenie czy wyznaczany tylko do misji specjalnych. Było to coś w rodzaju sprawozdania, zależnie od charakteru misji organizacja wymagała od swoich członków uzupełnienia paru linijek, które były później oceniane pod kątem skuteczności, podejścia i sposobu, jakiego użyto do wykonania pracy. Niektórzy podchodzili do tego poważnie, inni robili to, bo musieli, a niektórzy (do tej grupy tak naprawdę zaliczali się jedynie Richie, Stan Barber, Freddy, Boris i Max) wpisywali jakieś niezrozumiałe szyfry, aby tylko mieć to z głowy.
- Jaką pracą musisz się zająć? - zapytał jakby od niechcenia Jacob, masując dłonią bolący kark. - Myślałem, że skończyłeś już swoją część.
- Nie mam na myśli kodowania. Muszę sprawdzić czy przyszły jakieś informacje od Lukasa i Stana. Ben pisał, że zostali sami, ale nie odpisali na ani jednego sms-a, którego im wysłałem. Dzwoniłem już do Willa, czy mógłby tam do nich zajrzeć, powiedział, że pójdzie razem z Eugene'em.
- Czekaj, to ilu Ty ludzi masz pod opieką? Myślałem, że zajmujesz się jedynie Borisem.
- Zajmowałem się nim przez pierwsze dwa lata. Niedługo wchodzę w piąty rok, ufają mi już na tyle, że razem z Hanlonem obejmujemy dosłownie wszystkich. Chociaż jeśli chcesz wiedzieć, to moja opieka obejmuje wszystkich prócz założycieli, rodzeństwa Fairchild, Novaków, Diany i Nastki.
- Dlaczego tak? - dociekał dalej chłopak, szukając wzrokiem czegoś, co mogłoby ukoić jego ból, głód lub zmęczenie.
Westchnął cicho, gdy nie znalazł nic pożytecznego w tym kierunku i ponownie skierował swoje spojrzenie na okularnika.
- Myślę, że to ma jakiś związek z ich psychiką i wydarzeniami, z którymi musieli się spotkać. Wiesz, każdy z nas ma ciężko, ale jeśli odpowiednio zagłębisz się w przesłane karty zauważysz parę nieciekawych informacji, przez które zdecydowanie nie chciałbyś przejść. - powiedział spokojnie, wsuwając okulary na sam czubek nosa, jakby dzięki temu mógł otworzyć zapomniane drzwi swojej pamięci, wyciągając zza nich odpowiednie słowa. - Przeżyłem prawdziwą udrękę ze swoim ojcem i miałem paroletnią żałobę po śmierci matki, ojciec chciał przelać moje pieniądze na siebie, niejednokrotnie dochodziło między nami do kłótni czy mniejszych potyczek, jego żona również nie była lepsza. Oboje byli hazardzistami, Xandra sprzedawała dragi, a miejsce, w którym mieszkaliśmy było cholernie osamotnione. Poznałem największego dupka, który wprowadził mnie w jeszcze większe bagno, ale ostatecznie okazał się być przyjacielem na całe życie, na którym mogłem polegać tysiąc razy bardziej niż na samym siebie. W tamtym okresie uważałem swoje życie za coś okropnego, każdego dnia zapijałem smutki i smakowałem dobrze już znanych sobie narkotyków, aby uczynić szare obrazy mniej depresyjnymi. Patrząc na to na przestrzeni lat zrozumiałem, że dzięki temu wszystkiemu zdobyłem doświadczenie, jakiego nie zdobyłbym będąc mieszkańcem chorobliwie szczęśliwej rodziny. Mogłem narzekać na swoje życie, ale teraz jestem w stanie jedynie dziękować, że jedyną rzeczą, jaką otrzymałem od ojca był cios w policzek czy opuszczony dom. Zagłębiałeś się kiedyś w karty kogokolwiek prócz własnego partnera?
- Mówiąc szczerze nie zagłębiałem się nawet w swoją. - odparł zmieszany szatyn, wpatrując się w niższego szeroko otwartymi oczyma. - Cholera, moim jedynym poważnym problemem był osąd w moją stronę co do zabicia dziadka i niezadowolenie wynikające z nieotrzymania od niego choćby najmniejszej części niesamowitych oszczędności, i majątku, ale słuchając Ciebie wydaje się to nad wyraz dziecinne. Naprawdę straciłeś matkę? To musiało być straszne...
- Nie możesz mierzyć problemów tą samą miarą, Jacob. Moglibyśmy teraz zebrać się tu wszyscy w kółeczku i wykłócać się kto z nas miał gorsze życie, ale nie na tym to wszystko polega. Każdy z nas przeszedł przez trudną drogę, właśnie dlatego tu wylądowaliśmy. The Loser ciągnie do siebie takie osoby. Wszyscy mają jakąś historię, którą chcieliby już dawno za sobą pogrzebać, jedyne, czym się różnimy to nasza psychika i dokładny charakter wydarzeń, przez jakie przeszliśmy.
- Okej, w takim razie co takiego przeżyła ta trzynastka, że nie możesz objąć ich swoją opieką?
- Pierwszą przeszkodą jestem ja. - zaczął swobodnie Theo, uśmiechając się lekko na niedowierzające spojrzenie rzucone mu przez drugiego chłopaka. - No co? Myślałeś, że byłbym w stanie ciągle nadzorować dwadzieścia siedem osób? Pochlebia mi to, ale bądźmy realistami. Ciężko byłoby ślęczeć całymi dniami przed laptopem lub telefonem, aby otrzymać od nich jakiekolwiek wiadomości i tak już to robię, ale jestem zadowolony, że chociaż tych paru ludzi jest zdjętych z moich ramion. Jeżeli komukolwiek z nich coś by się stało odpowiedzialność automatycznie leci na Ciebie, wiesz jakie to ciężkie? Wystarczy mi obecne zamartwianie się o tych dwóch idiotów. - westchnął cicho, zajmując wcześniej okupywane przez szatyna miejsce. Zminimalizował otwarte karty, logując się na pocztę i strony, które były odpowiedzialne za nadzór i lokalizację poszczególnych osób. - O Przegranych nie będę Ci mówić głównie dlatego, że ich karty są jedną, wielką tajemnicą. Myślałem, że dzieciaki z Hawkins mają niejasną historię, jednak to co wyczytałem u nich nie ma najmniejszego porównania z Łupieżcą Umysłów czy Demogorgonem.
- Łupieżcą Umysłów? Demogorgonem? - powtórzył bezmyślnie nastolatek, wpatrując się w drugiego chłopaka ze zmieszanym wyrazem twarzy. - Co ich zaatakowało? Postacie z gier?
- Lepiej zapoznaj się z ich historiami. Zacznij od Willa, albo Mike'a to może być trochę skomplikowane, jeśli nie zrozumiesz pierwotnego źródła ich przygody.
- Zaraz... Przecież każdy z nich ma podobną historię, prawda? - przerwał na moment tylko po to, by otrzymać potwierdzenie w postaci kiwnięcia głową. - Więc dlaczego Jane nie jest pod Twoją opieką?
- Oh, to proste. Eleven była poniekąd czynnikiem, który wprowadził do ich życia nieco pikanterii. Gdybym miał to przerzucić na swoje życie taką moją Jane jest niewątpliwie Boris. Życie było wyjątkowo beznadziejne bez niego, ale kiedy postanowił się pojawić nie dość, że wkopał mnie w jeszcze większy dół, to dzięki niemu odkryłem rzeczy, dzięki którym nie mogę się na niego oto złościć. - zamilkł na moment, a niebieskie tęczówki przez parę długich sekund śledziły kręcącą się w kółko strzałkę. Po odświeżeniu strony okienko z wiadomościami dalej było puste. Westchnął cicho, poprawiając spadające na czoło blond kosmyki. - Mógłbyś czasem zainteresować się życiem innych Trombey.
Osiemnastolatek zmarszczył brwi, obruszając się zaraz, zupełnie nie kryjąc się z faktem, jak bardzo dotknęła go ta uwaga. Wywrócił oczyma składając ręce na piersi, co nijak trafiało do przyzwyczajonego do tego typu zachowań chłopaka.
- Rozwiniesz? Wybacz, ale nie mam jakoś szczególnej ochoty zasypiać nad nudną lekturą.
- Czemu to ja zawsze trafiam na takie dzieciaki? - szepnął do siebie blondyn, zaraz przybierając fałszywy uśmiech na twarz, kiedy podniósł głowę napotykając znudzone spojrzenie młodszego. - Zacznijmy od tego, że Jane nie jest do końca człowiekiem. - powiedział, spokojnie podnosząc palec w tym samym momencie, w którym szatyn otworzył usta. - Pod tym samym względem co Sydney i poniekąd Freddy i spółka. Jednak odtrącając na razie tamtą siódemkę, bo to zupełnie inne historie, Jane dostała swoją moc poprzez masę testów, które były na niej przeprowadzane w laboratorium. Chociaż nie... może to było dziedziczne? Chyba jej mama była poddawana testom. - zamyślił się na moment, próbując przypomnieć i dopasować sobie odpowiednie informacje do właściwej osoby, co nie było wcale takie łatwe zważając na fakt, że zagłębiał się w dwadzieścia siedem różnych, osobistych historii. - W każdym bądź razie nie to jest źródłem problemu. Jane potrafi władać telekinezą, od dziecka mieszkała w laboratorium, gdzie pewien naukowiec... Benner? Brinner... Brinker? Bre... Brenner! Tak, Brenner, wracając – Brenner wykorzystywał ją do wielu badań. Znacznie bardziej zależało mu na wynikach i sprawdzeniu do czego tak naprawdę zdolna jest jej moc, niż samopoczuciu, zmęczeniu czy samo kształcie obejmującym ciało czy psychikę dziewczyny. W bardzo szybkim skrócie – spędziła ponad jedenaście lat w podziemnym laboratorium nie mając odpowiednich ubrań, niejednokrotnie zapewne bita, głodowana, co jakiś czas ścinano jej włosy, badajże na nadgarstku otrzymała swój numer, z którym ją identyfikowano, a do którego przywykła do takiego stopnia, że myślała, że tak właśnie się nazywa.
- Więc... Nastka jest zbiegłym eksperymentem? - zapytał ostrożnie.
- Może by tak trochę empatii? Nie możesz nazwać jej po prostu eksperymentem. - oburzył się Theo, spoglądając ostro w stronę młodszego chłopaka, który lekko skulił się pod jego wzrokiem. - Jest człowiekiem tak samo jak Ty czy ja. To nie jej wina, że spędziła dzieciństwo w zupełnie innej formie niż większość z nas.
- Chwilę temu powiedziałeś, że nie jest człowiekiem.
- Czy Wy naprawdę musicie wszystko tak komplikować? - westchnął cicho, odsuwając się od laptopa, nie zwracając już najmniejszej uwagi na – w dalszym ciągu – pustą pocztę. - Dobrze, w porządku, wytłumaczę to Tobie, bo widzę, że najwyraźniej nie miałeś z nią jeszcze odpowiedniej styczności, która mogłaby Cię chociaż minimalnie naprowadzić na tragiczną sytuację i odpowiednie współczucie, które powinieneś w sobie mieć rozmawiając z nią. Po pierwsze i najważniejsze: Ona jest człowiekiem. Mieszkającym w laboratorium, poddawanym testom, uciekającym, szczęśliwym o niesamowitych, niecodziennych i niespotykanych mocach, ale dalej człowiekiem. Tak w zasadzie jest strasznie sympatyczna i chociaż w rozmowie musisz zważać na słowa, i pilnować się, aby nie powiedzieć czegoś, co mogłoby wywołać złe wspomnienia czy emocje, nie da się ukryć, że bardzo przyjemnie prowadzi się z nią jakąkolwiek konwersacje. Potrafi słuchać i nie ocenia zbyt pochopnie. Jest stokroć bardziej wyrozumiała niż większość z nas, chociaż w niektórych momentach wydaje się być zbyt podejrzliwa co pewnie ma związek z jej przyszłością i pościgami, w których zmuszona była brać udział. Wie dobrze na czym polega prawdziwe życie, wszelkie klapki, które nosimy na oczach nie dotyczą jej osoby. Czasami wydaje się dziecinna, innym razem masz wrażenie, że w ogóle Cię nie słucha, a w następnej rozmowie patrzy na Ciebie wzrokiem, który spokojnie mógłby przeniknąć duszę, ale właśnie między innymi takie zachowania pokazują nam najlepiej, że mimo wszystko to dalej jest siedemnastoletnia dziewczynka starająca się czerpać z życia jak najwięcej.
- Okej, w porządku, ale to dalej nie tłumaczy Twoich wcześniejszych słów.
- Miałem do tego właśnie dojść, ale skoro tak bardzo tego wyczekujesz to zdradzę Ci pewien sekret. - mruknął chłopak, a jego oczy rozszerzyły się z dzikiego podniecenia, którego nie było widać u niego wcześniej. - Powiem szczerze, że nieco się z tym zagalopowałem. Tak naprawdę żadne moce nie mogą mieć wpływu na jej społeczeństwo. Nazywając ją i innych nie-człowiekiem tak właściwie miałem poniekąd na myśli nas wszystkich.
- Nas wszystkich? - powtórzył bezmyślnie szatyn, zaraz lekko marszcząc brwi na jego słowa. - Nie wiem jak Ty, ale ja nie mam w sobie nic, co nie identyfikowałoby się jako człowiek.
- O jeny, a myślałem, że Boris jest głupi. - jęknął do siebie, przykładając dłonie do skroni. - Pamiętasz przysięgę, którą składaliśmy, zanim przyjęli nas do The Loser?
- Pamiętam, pamiętam ją tak samo mocno, jak bardzo jestem w tym momencie na Ciebie obrażony.
Theo jednak zupełnie zignorował ciężki ton, jakim potraktował go wyższy nastolatek. Leniwie obrócił się w kierunku laptopa, po raz setny w ciągu godziny sprawdzając pocztę. Zmarszczył lekko brwi, widząc pogrubioną na czarno wiadomość od numeru, którego w ogóle nie kojarzył. Zawahał się na krótki moment przed najechaniem kursorem w niewielki prostokąt. Coś zdawało mu się być niewłaściwe w wyglądzie poczty. Strona dalej była biała, jego konto nie zmieniło nagle profilowego czy nazwy, skasowane wiadomości w dalszym ciągu były skasowane, a jednak uczucie czegoś niewłaściwego nie opuszczało go ani na moment. Zmrużył oczy, wpatrując się w link i migające punkciki, z których składała się strona.
- Na co się tak patrzysz? - spytał Jacob, niespodziewanie znajdując się przy jego ramieniu. Jego jasno zielone tęczówki śledziły uważnie ruch kursora, który ciągle krążył w pobliżu wiadomości. - Na co jeszcze czekasz? Czy nie tego właśnie oczekiwałeś przez cały czas?
Tak, ale spodziewałem się wiadomości od Stana, ostatecznie Lukasa, Bena, Eugene czy Willa, natomiast to co otrzymałem jest od nadawcy, którego nawet nie znam, chciał powiedzieć, krzycząc we własnym umyśle, jednak jego usta jedynie zacisnęły się mocniej. Niebieskie oczy zalśniły, gdy drżąca dłoń naciskała prawy przycisk myszy. Nastąpił cichy klik, strona się zmieniła ukazując zawartość wiadomości.
Twarz Jacoba wykrzywiła się, a skóra nagle stała się o parę odcieni bledsza, kiedy zrobił krok do tyłu, wymiotując wprost na podłogę. Jego ciało trzęsło się, oczy szaleńczo przeskakiwało z literki na literkę, a umysł panicznie próbował pozbyć się obrazu, jakiego właśnie stał się świadkiem. Theo zachował zimniejszą krew, chociaż wyglądał na takiego, który również mógłby zwrócić swój posiłek w każdym momencie. Dłonie drżały mu niewyobrażalnie, kiedy z paniką sięgał po telefon, gardło ściskało się od poczucia winy, a ciało stało się kompletnie mokre od potu, gdy konsekwencje powoli zaczęły wpływać na jego barki.
- Wysłałem ich wprost na rzeźnię... - szepnął słabym głosem, kiedy dźwięk ledwo przechodził przez ściśnięte gardło.
___
...
No cóż, mój plan wstawiania rozdziałów co tydzień trochę nie wyszedł, ale chyba nikt na to nie narzeka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top