2

Ciepły napój przyjemnie rozgrzewał jej wnętrze, kiedy moczyła usta w gorącej czekoladzie. Za oknem znowu zaczął padać śnieg, a drobne śnieżynki tworzyły coraz to nowsze obrazy, opadając na różnorakie rzeźby czy powierzchnie. Uśmiechnęła się lekko i stuknęła w okno, jakby cztery pingwiny wspinające się na budynek mogły nagle ożyć, odpowiadając jej na ten gest. Przez chwilę patrzyła na najmłodszego z nich, gdyby nie dłoń Kowalskiego, Szeregowy najprawdopodobniej wylądowałby na ziemi. Zielona czapka, która zdobiła jego głowę była mocno przekrzywiona w bok, mocno zsuwając się na jedno z ciemnych oczu, kiedy młody pingwin zastygł w powietrzu w połowie lotu, wpatrując się na wpół przerażonym, na wpół rozbawionym spojrzeniem w swoich towarzyszy. Tuż nad nim znajdowała się reszta ekipy: roztropny Kowalski, trzymający jednym skrzydłem drużynowego słodziaka, aby drugim podeprzeć się o barierę balkonu rudowłosej; Skipper patrzył na nich z niecierpliwioną miną, trzymając w dziobie lukrową pałkę, jakby nie potrafił się zdecydować co dokładnie mają zrobić, gdy już staną na samym szczycie bloku; Rico wydawał się być z nich wszystkich najbardziej radosny, wysoki pingwin z radością stał na metalowych prętach, ściskając w jednym skrzydle ogromnego, różowego, piankowego kota, jego dziób był wykrzywiony w wielkim, szczęśliwym uśmiechu. W ciele destrukcyjnego pingwina ukryty został automat do sztucznego śniegu, ilekroć ktoś przechodził pod balkonem panny Marsh-Hanscom włączał się cały mechanizm. Szeregowy kołysał się w uścisku Kowalskiego nerwowo życząc przechodniowi 'Wesołych Świąt'. Skipper wraz z Kowalskim przybierali fałszywy uśmiech, machając sztywno skrzydłem, a lampki wokół ich głów rozbłyskały radosnym czerwono-zielonym światłem. Rico poruszał się w przód i w tył, a maszyna w jego wnętrzu uruchamiała się, wypuszczając na nieświadomych ludzi płatki sztucznego śniegu. 

Kobieta uśmiechnęła się łagodnie, przykładając rozgrzaną dłoń do zaokrąglonego brzucha. Oparła głowę o lekko chłodną szybę, a na jej ustach rozkwitł szeroki uśmiech, kiedy pod skórą poczuła niewielki ruch. Czasami żałowała, że ciąża nie jest łatwiejsza, a wszystkie niedogodności, z którymi przyszło jej się zmierzyć muszą być opcją, której nie da się pominąć. Męczyły ją poranne mdłości, niejednokrotnie stawała się ciężarem dla innych poprzez nieopanowane hormony, coraz częściej się denerwowała, gdy ktoś zaproponował jej pomoc, albo zabraniał pewnych czynności, by nie narażać dziecka. Cieszyła się z możliwości potomstwa, ale niekoniecznie odpowiadały jej dolegliwości, które temu towarzyszyły. Nie zrezygnowałyby jednak z tego nigdy. Po toksycznym związku ze swoim poprzednim partnerem bała się, że to z jej ciałem dzieje się coś złego. Jeździli na wiele badań, ale żadne z nich nie wykazywało jakichkolwiek problemów, które mogłyby zakłócić im starania uzyskania potomstwa. Poprzedni mąż wielokrotnie powtarzał, jaka to nie jest zepsuta, zakładając na nią coraz to większy bagaż oskarżeń. Na szczęście to wszystko się skończyło, wzięła rozwód, a Ben Hanscom, ten słodki, uroczy, dobry Ben, przygarnął ją do siebie. Nie minęły nawet dwa miesiące, a stali się parą, po upływie roku na ich serdecznym palcu zabłyszczały złote obrączki, zaledwie dwa miesiące po ślubie Beverly zaszła w ciążę przez całą noc płacząc ze szczęścia w ramionach męża.

- Mam nadzieję, że Max przyjdzie tutaj w pierwszej kolejności, nie wiem jak wytrzymam bez tych tabletek. - westchnęła cicho do siebie, powoli staczając się z parapetu.

Nie lubiła swoich ograniczonych ruchów, to był już siódmy miesiąc ciąży, a czuła się tak, jakby miała zaraz rodzić. Niezdarnie poczłapała do kuchni. Sięgając po swoje ulubione czekoladowe ciasteczka starała się nie zwracać uwagi na ruch jasnozielonego swetra, który podwinął się do góry ukazując okazały, pękaty brzuch. Sapnęła zła na samą siebie, kiedy jej palce zaledwie musnęły opakowanie i z większą upartością przeniosła ciężar ciała na śródstopie bardziej wyciągając dłoń przed siebie. Odrzuciła głowę do tyłu, a czysto rudawe włosy spłynęły kaskadą po jej plecach. Pomimo największych wysiłków paczka ciasteczek dalej była poza jej zasięgiem. Beverly jednak potrafiła być uparta, a teraz strasznie zależało jej na kruchej słodkości, która mogłaby chociaż na chwilę wyzbyć się nieprzyjemnych myśli. Zmarszczyła brwi i przyniosła taboret spod stołu, ustawiając go przy szafkach. Wspięła się na mniejsze krzesło i tym razem jej misja odniosła sukces. Uradowana ze swojego osiągnięcia z satysfakcją zamknęła drzwiczki szafy.

Taboret usunął się spod jej stóp z głośnym zgrzytem, kiedy nóżki przejechały po powierzchni zostawiając na niej rysy. Kobieta wylądowała na plecach z głuchym łoskotem, boleśnie uderzając głową w kafelki na podłodze. Zamknęła oczy, czując pulsujący ból z tyłu czaszki, odruchowo opiekuńczo przykładając dłoń do swojego brzucha. Ciasta rozsypały się wokół niej. Okruszki powpadały w ogniste włosy, a łopatki przeszył nieprzyjemny ból szybko ją alarmując o powoli kwitnących siniakach, jakie będzie mogła spotkać za parę godzin.

Tuż obok niej rozbrzmiał trzask. Podniosła głowę, zaraz krzywiąc się z większego bólu, kiedy ktoś wplótł dłoń w jej włosy, gwałtownie szarpiąc je do tyłu. Uderzyła potylicą o podłogę, a obraz przed oczyma stał się rozmazany i przyćmiony od nagłych łez, i mroczków. Nie rozumiała co się działo. W uszach brzmiał szum od nagłego ataku, a w głowie pojawiło się milion myśli naraz. Zmarszczyła niewyraźnie brwi, próbując zajrzeć za siebie na postać, której ucisk powoli rósł, mocniej przyciągając do swojego ciała kępkę splątanych włosów.

- Max w porządku, rozumiem, jesteś na mnie zła. - wyjąkała, powoli sięgając drżącą dłonią za siebie. Oparła palce na ręce drugiej osoby, nagle czując, jak własne mięśnie się spinają, gdy poczuła jak sucha i zrogowaciała jest skóra pod jej dotykiem. - Mikey...?

Ucisk na włosach zelżał. Po chwili zupełnie zniknął tylko bardziej dezorientując tym dziewczynę. Odczekała chwilę gotowa na atak, bądź przeprosiny, ruch, słowo, tak właściwie cokolwiek, dzięki czemu nie czułaby się jak szalona. Nie otrzymując żadnej odpowiedzi podniosła się powoli do siadu. Jej twarz wykrzywiła się z bólu, plecy wydały skrzypiący jęk w proteście, a mroczki na krótki moment wróciły przed oczy. Wszystko w niej krzyczało. Słowa nie wydobywały się w ust, ale boleśnie wżynały się w mózg.

Wzięła drżący wdech i właśnie miała się odwrócić, kiedy między rudymi pasmami znalazła się lufa pistoletu. Zamarła w jednym momencie, a pomieszczenie zdawało się być dźwiękoszczelne, gdy wokół nie było słychać nic, prócz panicznego bicia serca dziewczyny. Broń została odbezpieczona. W kuchni rozległ się mrożący krew w żyłach krzyk, kiedy gwóźdź wbił się gładko w czaszkę. 

---

Oke, będę miła.
Łapcie jeszcze dwa rozdziały, a z następnymi widzimy się za tydzień, Kochani! 💙

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top