7
Jęknęła żałośnie i przewróciła się na lewy bok, podkurczając nogi do tak zwanej pozycji embrionalnej. Melissa leżała tak już pół godziny, a mdlące niezbyt przyjemne uczucie i ścisk żołądka nie chciały przejść. Do tego trzy minuty temu doszła zgaga. Jak na złość była niedziela, a to oznaczało rodzinny obiad organizowany przez państwo Hover. Przeklinała swoją matkę, której tak bardzo na tym zależało. Nagłe nieprzyjemne, palące uczucie kazało pochylić jej się nad przygotowaną wcześniej miską, którą Wes w nocy postawił jej przy łóżku. Dziękowała Bogu za tak oddanego jej męża.
— Proszę bardzo, kochanie. — Wesley wszedł do sypialni, dmuchając, by trochę ostudzić niesiony napój. — Herbata imbirowa dla mojej księżniczki.
Podał kubek uszkiem skierowanym w jej stronę, by się nie poparzyła, i cmoknął w czoło. Zaraz sam wskoczył obok niej pod kołdrę.
Melissa upiła kilka małych łyków.
— Nie przyniosłem ci nic do jedzenia, bo się bałem, że to może tylko pogorszyć sprawę — usprawiedliwił się nieprzyniesionym śniadaniem, które, nawiasem mówiąc, było gotowe i stygło na parterze, ale potem zdecydował się go nie brać na górę. Czuł, że musiał jej to powiedzieć. Melissa jednak machnęła na to ręką. Była zajęta dmuchaniem w herbatę. Wypiła jeszcze trochę i odstawiła kubek na komodę. Zaraz szybko przytuliła się do męża.
— Czym ja sobie na ciebie zasłużyłam? — mruknęła w jego klatkę piersiową. Wes potarł jej plecy. Cmoknął ją w czoło i położył głowę na jej.
— Jesteś pewna, że nie chcesz zostać w domu i trochę poleżeć?
Mruknęła ciche "yhy" i jeszcze mocniej przytuliła Wesa.
— Już mi lepiej, dziękuję...
Timebrook mocno przytulił Melissę i lekko się zakołysał.
— Tak strasznie mocno cię kocham!
Podniosła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy i wydała z siebie ciche "awww".
_ Ja też cię mocno kocham. — Cmoknęła go w usta.
Cukierkową scenę przerwał dzwonek komórki. To była pani Hover — mama Melissy. Wes wydał z siebie cichy jęk. Jego teściowa miała dar pojawiania się w nieodpowiednich momentach. Głównie gdy młodzi chcieli zostać sami w swoim towarzystwie. Nie, nie w takich momentach, świntuchu... A może?
— Cześć, mamo... — odebrała. Tak jak jej mąż nie była zbytnio zadowolona z telefonu, ale mieszkając z Doris pod jednym dachem wiedziała, że jej mama zadzwoni dzisiaj przynajmniej jeszcze trzy razy. Wes tak doskonale słyszał piskliwy głos pani Hover, że praktycznie możnaby go wziąć za uczestnika rozmowy.
— Nie wiem... — Wywróciła oczami, na co Wes zachichotał. — Może koło drugiej.
Melissa burknęła jeszcze kilka "Na pewno będziemy" i "Ja też was kocham", aż wreszcie Doris się rozłączyła. Westchnęła ciężko i dosłownie walnęła na poduszkę.
— Och, zgrozo... Zostańmy jednak w domu!
Wesley zaśmiał się.
— Chciałbym, ale mamy być koło drugiej, pamiętasz? — zadrwił.
Melissa poświęciła się dla sprawy i zrezygnowała z poduszki, by pacnąć go w twarz.
— Nieśmieszne...
~***~
Na zegarku można było dostrzec wpół do drugiej, gdy granatowe audi Timebrooków czekało na swoje zamówienie w Mcdrive'ie. Melissę naszła ochota na nuggetsy i Wesley musiał zjechać z autostrady. Bo co z tego, że do rodzimego Abbotsford zostało pół godziny, gdzie czekał na nich konkretny domowy obiad? Gdy okienko McDonalda się rozsunęło, Wes sięgnął po papierową torbę i podziękował dziewczynie, która ich obsługiwała. Melissa szybko sięgnęła po ciepłe kawałki kurczaka w niezdrowej, ale jakiej panierce. Wzięła pierwszy kęs i mruknęła z zadowolenia.
— Mój Boże, jakie to jest dobre!
— Mój Boże, jakie to niezdrowe! — pisnął, próbując naśladować ton żony.
Jako że akurat jadła, wydała przez zamknięte usta mało zrozumiałe "Ha, Ha".
— Mam nadzieję, że czujecie się teraz lepiej.
— Dużo — odpowiedziała z pełną buzią.
Podała Wesowi kawałek kurczaka, który z wdzięcznąścią ugryzł.
— Mam nadzieję, że czujesz się teraz lepiej — sparodiowała męża, na co spojrzał na nią rozbawiony. Wes trochę przyciszył radio.
— Kiedy im powiemy?
Melissa wzruszyła ramionami. Zgniotła pudełko po nugetsach i wytarła usta serwetką.
— Mamy przecież sporo czasu...
— No tak, ale...
Melissa mu przerwała:
— Myślałam, że może na święta. Co o tym myślisz?
Wes zamyślił się. Melissa była w trzecim miesiącu. Licząc, od kiedy wiedzą, to drugim, co za tym idzie w święta byłaby już w prawie że siódmym. Brzuch byłby już widoczny i możnaby już poznać płeć. Taki plan zdecydowanie nie ma sensu, bo jak chciałaby to ukryć? Pokręcił przecząco głową.
— Nah, brzuch będzie widoczny za miesiąc.
Zrezygnowana zrobiła motorek ustami.
— Fakt...
Jechali przez chwilę w ciszy, oboje myśleli, co by zrobić w tej sytuacji.
— Może... — zaczął. — Może za tydzień?
Skrzywiła się.
— Tak szybko?
— Przypomnieć ci, ile już ukrywamy?
Melissa nie odpowiedziała, tylko sprytnie zakończyła temat, podgłaśniając radio. Mimo naciągania czasu oboje wiedzieli, że trzeba będzie poruszyć to jeszcze raz. W radiu puścili AC/DC, na co się uśmiechnęli.
I tak reszta drogi minęła śpiewająco.
~***~
Dojechali na miejsce trochę później niż zamierzali, ale czemu się dziwić, skoro Wes nagle musiał zjechać z autostrady, by kupić panierowanego kurczaka? Stanęli przed metalową bramą prowadzącą do niewielkiego, bladoniebieskiego domku. Nie był niesamowity. Zwykły brudnoniebieski domek. Za to jaki ogród był piękny, niczym z bajki! Trawa równo przystrzyżona, krzewy były pocięte w różne wspaniałe kształty, ale to kwiaty zapierały dech w piersi. Były wyjątkowo duże i o barwach, jak gdyby ktoś pomalował je farbą. O tej porze roku to cud...! Wszystkie rośliny więdły, a te były lekko zwiędnięte.
Wes zamknął samochód i złapał żonę za rękę. Melissa spojrzała w jego oczy. Była lekko przerażona i chciało jej się wymiotować i nie była pewna czy to przez "poranne" mdłości.
— Gotowa? — zapytał. Spojrzała na drzwi domu.
— Nie bardzo...
Pociągnął ją w stronę drzwi.
— To dobrze...
— Nienawidzę cię! — jęknęła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top