10
Chyba każdy się ze mną zgodzi, że każdy dzień tygodnia to najgorszy dzień tygodnia. No może poza weekendem... Melissa nie była tutaj wyjątkiem. Ubrana w biały kitel piła, a raczej co jakiś czas popijała, trzecią kawę, choć nie minęła nawet jedenasta. Kawa oczywiście była bezkofeinowa, bo wypiła do śniadania zwykłą, a jak wiadomo — kobiecie w ciąży nie wolno za dużo kofeiny. Przeklinała za to los. Nie dość, że przed ciążą co miesiąc cierpiała katusze, to jeszcze przez dziewięć miesięcy nie wolno jej kawy! Nie to, żeby szczególnie ją lubiła, ale gdy trzeba wstać przed szóstą rano, taki napój jest chwilowym błogosławieństwem.
— Jak tam ma się moja żona? — Wes objął Melissę od tyłu i pocałował w policzek. Niczego nie spodziewająca się dziewczyna ze strachu wylała trochę kawy na biurko.
— Dobrze, dopóki nie ubrudziłeś mi biurka...
Wes tylko przewrócił oczami.
— To nie byłem ja tylko ty! Nie kazałem ci przecież machać ręką — zachichotał.
Ciężarna szybko chwyciła chusteczkę i przetarła jakąś kartkę, która była akurat na linii ognia.
— Gdybyś mnie nie wystraszył, nic by się nie stało.
Machnął ręką, bo nie było nawet o co się spierać. To nie tak, że z Melissą po prostu by nie wygrał...
Wesley kręcił się przez chwilę na obrotowym krześle, bacznie obserwując żonę, która przeglądała jakieś kartki. Było widać, że nie przyszedł się tylko przywitać w wolnej chwili. Melissa nawet nie odwróciła do niego głowy znad papierów, gdy się odezwała.
— Dobra, czego chcesz?
Wes tylko się delikatnie uśmiechnął niczym dziecko, które coś przeskrobało i zostało przyłapane.
— Jak się czujesz?
Melissa rozłożyła ręce i zrobiła dziubek z ust niczym pięciolatka, którą ktoś zezłościł. Nigdy nie wyrosła z tego gestu... Spojrzała na ukochanego z przymrużonymi oczami. Wiedziała, że jak tylko wróci do pracy, ten będzie sprawdzał co kilkanaście — jak nie kilka — minut jak się czuję.
— Dobrze — powiedziała.
— To dobrze... — mruknął. — A może...
Melissa szybko chwyciła kubek z niedopitą kawą i wybiegła z pokoju.
— Wybacz, ale przerwa mi się skończyła, muszę lecieć!
Wes przeczesał włosy dłonią i westchnął. Uśmiechnął się pod nosem.
— Sprytna bestia...
♡♡♡
Po pracy postanowili szybko pojechać na zakupy. Nie byłoby to takie potrzebne, gdyby Melissa nie poczuła przez uchylone okno zapiekanki.
— Jeszcze pieczarki! — zawołała, wrzucając opakowanie goudy (bo inne sery się nie nadają) do wózka sklepowego. —I szynka konserwowa.
Wes skierował się na dział warzywno- owocowy po pieczarki, przy okazji wziął sałatę i ogórka. W tym czasie Melissa poszła po szynkę, ale wróciła też z trzema owocowymi jogurtami i czekoladowymi płatkami.
— Myślałem, że chcesz tylko składniki na zapiekankę — Timebrook rzucił zaczepnie, uśmiechając się pod nosem.
— A ja, że wysłałam cię tylko po pieczarki.
Wes zachichotał i poprowadził wózek w stronę kasy, gdzie Melissa wzięła jeszcze (za pozwoleniem Wesa, bo przecież za dużo jej nie wolno) dwa batoniki. Gdy kasjerka wszystko skasowała, uśmiechnęła się, widząc, jak Timebrook wyręczał Melissę przy torbach. Pech chciał, że spojrzała na Wesa, gdy ten płacił za zakupy, a na uśmiech odpowiedział automatycznie uznając, to za miły gest. Pani Timebrook niestety nie odebrała za dobrze... Zostawiła zdezorientowanego chłopaka samego i popędziła do wyjścia. Wes spojrzał na kasjerkę, a potem na żonę po czym zaczął ją gonić, starając się zrozumieć co się stało.
— Ale co ja znowu zrobiłem?!
♡♡♡
Gdy dojechali do domu, humor Melissy zdążył się zmienić. Nie była już dłużej zła, tylko siedząc na kanapie, głaskała Mohera i podśpiewywała coś pod nosem. Wes jednak dalej bał się podejść, nie chcąc znowu zdenerwować żony. W tym celu zrobił całą miskę popcornu w solonym karmelu. Będzie musiał zapamiętać, żeby wychodząc do pracy, przy okazji wyrzucić garnek...
Postawił miskę na stole i pokazał Melissie trzy opakowania filmów na płycie. Tytuły były zakryte. To była ich mała tradycja, zrodzona, gdy jeszcze chodzili do wypożyczalni filmów. Zakrywali oczy i jeździli ręką po konkretnym regale, muszą potem obejrzeć film, na którym się zatrzyma.
Melissa uśmiechnęła się i spojrzała na Wesa. Zamknęła oczy i przejechała parę razy po wcześniej przemieszanych opakowaniach. Wybrała płytę po środku, która okazała się być Oskarem, czyli 60 kłopotami na minutę. Jedną z jej ulubionych komedii. Pisnęła z radości i klasnęła w dłonie, zaraz chwyciła miskę i nie czekając na Wesa, wrzuciła całą garść popcornu do ust, uśmiechając się jak dziecko. Wes pokręcił głową i przysłowiowo walnął się na miejsce obok, kładąc ramię za Melissą, która zaraz się w niego wtuliła.
— Wes... — odezwała się po kilku minutach.
— Tak?
— Przyniósłbyś mi coś do picia?
Dał pauzę i szybko wstał z kanapy. Nalał do dwóch szklanek sok pomarańczowy i starając się nie rozlać, wyszedł z kuchni. Był zaledwie w połowie drogi, gdy znowu usłyszał Melissę.
— I kanapki z szynką!
Westchnął ciężko i delikatnie się obrócił. Żeby nie rozlać oczywiście... Bo to nie tak, że nie chce mu się potem wycierać. Niestety nic nie jest tak proste, jak wygląda. Ledwo zrobił krok do przodu, Moher jakby specjalnie przebiegł mu między nogami. Jak się można domyślić, połowa zawartości szklanek znalazła się na podłodze, a sam winowajca prędko uciekł z miejsca zbrodni.
— Przysięgam, że cię kiedyś uśpię! — krzyknął, wymachując mokrą stopą.
— Ale co ja znowu zrobiłam!?
Znowu westchnął. No niestety, życie nie jest łatwe. Szczególnie, gdy masz kota...
— Nie ty! Ten twój futrzak!
Melissa w odpowiedzi odburknęła tylko coś niezrozumiałego. Prawdopodobnie, żeby zostawił Bogu ducha winnego zwierzaka. Wesley zbliżył się do kota schowanego pod krzesłem.
— Nie dostaniesz kolacji, podstępny pchlarzu!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top