1.
Melissa i Wes z pewnością rozpoczęli powiększanie grona rodziny jak większość ludzi, których znam. Mianowicie zaczęło się od trzeciej rocznicy ślubu, przez kolację, trochę szampana i „lampki" czerwonego wina sprezentowanego przez jej ojca. Hamulce same puściły. Nikt nie był tym faktem zdziwiony, bo każdy domyślał się, jak owy dzień się zakończy. Jednak z całą ich pewnością — moją zapewne też — nie spodziewali się, że miesiąc później zobaczą dwie kreski. Tak! Tego się nie spodziewali, aczkolwiek to było przecież pewne — cóż, przynajmniej dla mnie, że w następną rocznicę będą brudzić sobie ręce w tonach zużytych pieluch, a w całym domu będzie czuć talk dla niemowląt i chusteczki higieniczne do podcierania. Mam nadzieję, że teraz niczego nie jadłeś. A jeśli tak, to nie przepraszam, bo w opisie miało być ostrzeżenie, że czytasz na własną odpowiedzialność. A jeśli takiego ostrzeżenia nie było, to widocznie facet od korekty znowu był na kacu, ale przecież nie w tym rzecz! To nie opowieść o facecie od korekty ani o ostrzeżeniach tylko o małżeństwie i rodzicielstwie. Ta opowieść ma pokazać, że zakładanie rodziny wcale nie jest takie proste i oprószone magicznym, różowym brokatem, jak to można oglądać nieraz w kinie. Potrzeba do tego mnóstwo cierpliwości...
Wes Timebrook przekonał się o tym na własnej skórze, bo na zegarze można było ledwo dostrzec siódmą, a biedaczek dopiero wrócił do domu po prawie dwu i półgodzinnym spacerze do pobliskiej stacji benzynowej — swoją drogą ostatnio często przez niego odwiedzanej — po sok pomarańczowy i hot doga z kabanosem oraz wszystkimi sosami, jakie mieli. Odłożył zakupy, strzepał błoto z butów, szybko zdjął płaszcz, czapkę, a także szalik zrobiony kiedyś na drutach przez jego żonę i zdyszany popędził na górę do sypialni. Ku jego rozpaczy sam musiał zjeść nocną przekąskę, bo jak to zazwyczaj bywa po obudzeniu się nad ranem, człowiek zaraz znowu kładzie się spać.
Tak też było w przypadku pani Timebrook, która wiedziona pierwotnym instynktem, jakim jest głód, obudziła się nad ranem i obudziła męża faktem, że ma ochotę na hot doga z dziwną kombinacją sosów. Niestety, ku jego zgubie, wczoraj skończyły im się parówki, więc wygoniła go na mróz, żeby zapolował na przedwczesne śniadanie i kupił przy okazji napój bogów, którym aktualnie był sok pomarańczowy.
Wes, nie mając większego wyboru, ubrał szybko pierwszy lepszy dres i nawet bez skarpetek zbiegł na parter, mało co się nie zabijając przez potknięcie o śpiącego na schodach Mohera — ich spasionego kota. Czym prędzej ubrał się przy akompaniamencie wykrzykiwanych z góry wskazówek, że bez wszystkich sosów w hot dogu ma się nie pokazywać Melissie na oczy do następnej gwiazdki, wyszedł na dwór, gdzie przy minusowej temperaturze od razu się obudził i ruszył w drogę. Jednak teraz, gdy w domu dało się słyszeć jedynie tykanie kuchennego zegara i ciche pochrapywanie Melissy, mógł wreszcie zapaść w upragniony sen.
Po dziesięciu minutach bezsensownego leżenia i wiercenia się w łóżku, a także kopnięciem w łydkę i cichym pomruku, który miał chyba oznaczać „nie wierć się", nie mógł zasnąć i sam nie wiedział czemu. Był przecież zmęczony i chciał spać, a jednak nie mógł. W dodatku Moher zaczął wydzierać się na całą ulicę, bo rozpieszczony przez jego żonę domagał się jedzenia o każdej porze, czy to dzień czy noc. Znowu został kopnięty w łydkę, ale zawzięcie udawał, że niczego nie słyszy ani nie czuje. Za chwilę było drugie, tym razem mocniejsze i towarzyszyło mu „nakarm go". Mężczyzna dalej uparcie udawał, że śpi, dlatego za trzecim razem oberwał zdrowym kopniakiem w piszczel, a Melissa odwróciła głowę lekko w jego stronę i przez ramię rzuciła zaspane:
— Nakarm tego kota!
Szybko zrewanżował się odpowiedzią.
— Bo co?
— Za czwartym razem już nie spudłuję...
Wes doskonale zrozumiał aluzję i zmęczony, zły, ale przynajmniej nie głodny, po raz kolejny zwlókł się z łóżka i zszedł na dół. Wyjął saszetkę mokrej karmy, wrzucił ją do kociej miski, gdzie rzucił się na nią gruby kocur. Wyrzucił puste opakowanie i wrócił do łóżka, mamrocząc pod nosem „głupi futrzak".
— Nakarmiłeś go?
Przewrócił oczami.
— A słyszysz gdzieś tego wyjca?
Melissa prychnęła pod nosem.
— Nie mów tak o nim! — pisnęła. — Przecież jest słodki.
— To samo mówił twój ojciec — wypalił. — Szkoda tylko, że nie uprzedził, że po ślubie i ciąży zaczniesz zmieniać się w modliszkę!
Może wyglądać to na kolejną kłótnię, nic niewyróżniającą się wśród konfliktów innych par. Jednak Wes — tak samo jak jego małżonka — doskonale wiedział, że to tylko nic nieznaczące słowa, które guzik prawda mają się do kłótni.
— Przypomnę ci, że też brałeś udział w tym spisku...
— No i z tego, co pamiętam, to bardziej czynny niż ty! — prychnął i usłyszał śmiech.
— Sam mnie upiłeś i teraz się dziwisz? — Kolejne prychnięcie.
— Ja cię upiłem!? — parsknął, ledwie powstrzymując się od śmiechu. — Sama się upiłaś. Nikt nie kazał ci przecież żłopać pół butelki na raz.
Brunet odwrócił się na lewy bok, żeby móc patrzeć na Melissę.
— I ty mi to mówisz? — zachichotała jak za czasów szkolnych. — Sam żeś chlał szampana z gwinta!
Pan Timebrook gwałtownie usiadł.
— Jak odkręca się korek, to często się pieni. I co miałem niby zrobić w tej sytuacji?
Oboje się zaśmiali pod nosem.
— Dobra, dobra...
— Dałem za niego prawie tysiaka! Za jedną butelkę! — krzyknął.
— Ty już się nie usprawiedliwiaj! — Pani Timebrook nie wytrzymała i śmiała się teraz do rozpuku, trzymając się za jeszcze niewidoczny brzuch.
— Tak ci do śmiechu? — rzucił podejrzliwie. Melissa pisnęła ciche „o nie" i zrzuciła z siebie kołdrę, chcąc rzucić się do ucieczki, ale w tej samej chwili mąż złapał ją za kolana i przyciągnął do siebie. Łaskotał ją po brzuchu, stopach i próbował też pod pachami, ale kobieta mocno zacisnęła ramiona. W całym domu dało się słyszeć ich śmiech. W końcu — bo jak to bywa, gdy leży się na krańcu łóżka — spadli z głuchym łoskotem na podłogę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top