Welcome To The Final Show
Harry uważnie przyglądał się Rose kreślącej różne wzory opuszkami palców na jego klatce piersiowej i obrysowującej kontury tatuaży, wsłuchując się w miarowy oddech żony i ciche pochrapywanie biało-czarnego psa śpiącego na swoim legowisku ustawionym przy dużym oknie z widokiem na ogród. Ich nagie ciała okrywał cienki materiał prześcieradła, a w powietrzu unosił się zapach świec truskawkowych wymieszany z delikatnym zapachem róż stojących w wazonie na komodzie, na który padał mieniący się na pomarańczowo blask zachodzącego słońca. Uwielbiali takie wieczory, kiedy byli sami i mogli nacieszyć się swoją bliskością, a wcześniej zjeść wspólnie kolację, po której mieli czas na wspólny relaks w wannie z płatkami róż unoszącymi się na tafli wody otoczeni przez zapach świec zapachowych.
Harry złożył delikatny pocałunek na czubku głowy żony, po czym z powrotem ułożył głowę na poduszce, rozkoszując się pocałunkami składanymi przez Rose na jego wytatuowanej skórze. Otworzył je dopiero, gdy przestała to robić i nieco się poruszyła.
– Harry... – szepnęła i podniosła się, aby mieć widok na jego twarz.
– Słucham, kochanie. – Uśmiechnął się, sunąc palcami wzdłuż kręgosłupa kobiety.
Dotknęła jego policzka, kciukiem kreśląc małe kółka na rozgrzanej skórze, podczas gdy wzrokiem błądziła od malinowych ust męża, do uroczych dołeczków w policzkach, które dodawały mu dziecięcego uroku, aż w końcu mogła spojrzeć w zniewalającą zieleń jego tęczówek, która w słabym świetle była ledwo dostrzegalna. Ale ona ją dostrzegała. Przez te wszystkie lata zdążyła się nauczyć go na pamięć. Westchnęła, zamykając oczy, kiedy te niebezpiecznie napełniły się łzami. Poczuła ciepłą, dużą dłoń na swoim karku i wiedziała, że zaraz ich usta się zetkną w czułym pocałunku, więc zareagowała szybciej, odgarniając włosy z czoła mężczyzny, po czym jej wargi z motylą delikatnością muskały każdy skrawek twarzy męża, co spotkało się z jego śmiechem, gdy poczuł łaskoczące go włosy brunetki, które zasłoniły ich twarze. Delikatnie zetknęła ich usta i dopiero wtedy Harry złapał twarz kobiety w dłonie, poważniejąc i odsunął od siebie, gdy poczuł słony smak łez.
– Harry... – odezwała się ponownie, zanosząc się płaczem i wtuliła się w jego ciało, a on odruchowo ją objął ciaśniej. Nie miał pojęcia, czemu płakała, a kiedy chciał o to zapytać, Rose kontynuowała: – Przepraszam. Przepraszam za wszystko.
– Nie masz za co przepraszać. Nic nie zrobiłaś, za co miałabyś to robić – zapewnił ją i odgarnął włosy z jej twarzy. Nie do końca wiedział, dlaczego Rose go przepraszała. Przecież nie zrobiła nic takiego. – Hej. – Złapał delikatnie brodę brunetki między palce i uniósł nieco, by spojrzała na niego. Łzy wciąż powolnie spływały po zaczerwienionych policzkach, co łamało mu serce. Co jeśli to on zrobił coś nie tak i Rose za to się obwiniała? Przełknął ciężko ślinę i oblizał usta. – Co się dzieje?
Ona jedynie pokręciła głową, gdy po raz kolejny szloch wstrząsnął jej ciałem, a dolna warga kobiety drżała. Pocierał pocieszająco dół pleców żony, powoli przesunął ją lekko w kierunku brzucha, na co od razu zareagowała, odsuwając się delikatnie i spojrzała na niego z paniką. Zmarszczył brwi, jednak nic nie powiedział. Jedynie patrzył, jak Rose usiadła i przeczesała włosy, a potem otarła wilgotne policzki drżącą dłonią.
– Na pewno wszystko w porządku? – dopytał dla pewności.
– Tak. Wszystko w porządku. – Pokiwała głową i wymusiła uśmiech, by brzmieć bardziej wiarygodnie. – Lepiej już idźmy spać. Jestem zmęczona.
– To chodź tu.
Podniósł rękę, zachęcając ją do położenia się na nim, tak jak lubiła, ona od razu to zrobiła, wcześniej składając pocałunek na jego miękkich, ciepłych ustach. Harry naciągnął materiał na ich ciała.
Gładził dłonią jej biodro, czując, jak powoli zasypiała, a oddech stawał się płytszy i spokojniejszy. On wciąż rozmyślał o zachowaniu Rose. Wszystko było dobrze, idealnie. Dziś spędzili wspaniały dzień razem, zjedli kolację. Rose była taka szczęśliwa, bawiła się z ich psiną. I odmówiła czerwonego wina, które uwielbiała i nigdy nie przepuściła okazji, aby się go napić.
Obudziło go warczenie Maverick siedzącej przy jego głowie i domagającej się uwagi. Dopiero widząc, że mężczyzna już nie śpi, zaczęła lizać go po twarzy i merdać ogonem, zadowolona, że jej starania nie poszły na marne.
– Maverick, przestań. – Odsunął psiaka od swojej twarzy, dopiero wtedy zauważył, że coś było nie tak.
Przesunął ręką po chłodnym prześcieradle, nie napotykając ciepła ciała Rose. Otworzył oczy i gwałtownie usiadł, niemalże zrzucając psa na podłogę, ale przytrzymał ją w ostatniej chwili.
Miejsce obok było puste, a poduszka ułożona tak, jakby nikt na niej nie spał. Rozejrzał się po sypialni, zauważając, że ubrania rozrzucone wczorajszego wieczoru po podłodze zniknęły. Postawił ostrożnie psa na podłodze i sam wstał, po czym udał się do garderoby, sądząc, że tam znajdzie swoją żonę, ale nie było jej. Maverick podążyła za nim, uważnie przyglądając się swojemu panu i czekając, aż w końcu pójdzie do drzwi wyjściowych. Miał wrażenie, że w pomieszczeniu było coś nie tak, ale uznał, że po prostu mu się wydaje. Założył więc na siebie pierwsze lepsze ubrania i wyszedł, by szukać dalej. Sprawdzał każdy pokój w dużym domu, lecz nie było po niej śladu, więc wyszedł do ogrodu, chodząc alejkami pomiędzy rzędami róż, a Maverick biegała zadowolona po całym ogrodzie. Miał nadzieję na znalezienie swojej żony tutaj, bo od pewnego czasu często wychodziła właśnie tu, kiedy Harry jeszcze spał. Obszedł kilka razy cały ogród, wciąż nie znajdując Rose. Zawołał jej imię, ale nikt mu nie odpowiedział. Wrócił do ich wspólnej sypialni, po czym wpadł do garderoby, otwierając każde drzwi kolejno i teraz przekonał się o tym, co mu wcześniej nie pasowało – większość rzeczy należących do jego żony zniknęła. Pozostały jedynie te ubrania, które ubierała rzadko lub wcale. W panice złapał telefon w dłoń i spróbował do niej zadzwonić, ale zaszczycił go jedynie głos automatycznej sekretarki. Rzucił telefon na łóżko, przeklinając pod nosem i ciągnąc za włosy. Zamknął oczy i próbował oddychać spokojnie, by się uspokoić. Nie mógł panikować. Zawsze mogła wyjść tylko do sklepu, na spacer lub pobiegać. Wcale nie było powodu do paniki.
Było jeszcze jedno miejsce, którego nie sprawdził. Odetchnął głęboko i skierował się do biblioteczki. Niestety, zastał tam jedynie kilka regałów z książkami, brązowy fotel i kurz unoszący się w powietrzu w blasku porannego słońca.
Był wieczór, a Rose nadal nie było. Po południu spędził ponad pięć godzin na szukaniu jej w każdym miejscu, do którego mogła się udać. Jednak bez zamierzonego celu. Siedział w altance z kolejnym papierosem w ustach pochylony do przodu, opierając łokcie na kolanach. Nie czuł zimna. Czuł się wypruty z jakichkolwiek emocji. Nie mógł nic zrobić. Wciąż nie docierało do niego to, że Rose tak po prostu go zostawiła. Dlaczego? Co zrobił nie tak?
Wypuścił kłąb dymu w zimne wieczorne powietrze i spojrzał na Maverick chodzącą miedzy kwiatami, która w mroku wyglądała jedynie jak biała plama. Widział, że ona też wyczuła, że coś było nie tak. Szwędała się bez celu lub plątała się pod nogami Harry'ego jak zawsze, kiedy on wcześniej wracał do domu lub Rose zostawała dłużej w pracy. Jedyne, co Harry'ego łączyło z Maverick to nadzieja na powrót Rose.
Przez jego głowę przelatywały dźwięki perkusji, gitary, momentami przeplatanymi z delikatnymi dźwiękami pianina, co tworzyło spokojną, melancholijną melodię, do której z łatwością dobierał słowa. Siedział przy fortepianie, ze wzrokiem tępo wbitym w wielkie okno, przez które miał widok na ogród. Lubił patrzeć na te wszystkie kolorowe róże delikatnie kołyszące się na wietrze przypominające mu jego Rose. Na samą myśl o niej uśmiechniętej, stąpającej alejkami pomiędzy wszystkimi kwiatami i nucącą coś pod nosem, sam zaczął śpiewać:
Po prostu przestań płakać
To jest znak od czasu
Witaj w ostatecznym przedstawieniu
Mam nadzieję, że założyłeś swoje najlepsze ubrania
Nie możesz przekupić swojego wejścia do nieba
Wyglądasz dobrze tutaj na dole
Ale nie jesteś naprawdę dobry.
Przypomniał sobie dzień, kiedy w końcu zdecydował się, żeby zabrać Rose na prawdziwą randkę. To był dzień, po którym oddałby wszystko, żeby móc patrzeć na tak szczęśliwą Rose. Nie sądził, że taka zwykła rzecz może wywołać tyle emocji.
Przypomniał sobie chwilę, kiedy nareszcie zapytał ją, czy zostanie jego dziewczyną po wielu rezygnacjach i dzieleniu konsekwencji na plusy i minusy. Po tym jak rzuciła mu się na szyję, zgadzając się bez chwili wahania, poczuł falę ogromnej ulgi zalewającej jego ciało. Miał wtedy rację, to była jedna z najlepszych decyzji w życiu mężczyzny, ale jeszcze wtedy nie do końca zdawał sobie z tego sprawę.
Przypomniał sobie dzień, kiedy kupił dla niej małą suczkę, którą wspólną decyzją nazwali Maverick. I to chyba było lepsze od randki. Może i był odrobinę zazdrosny o to, że Rose więcej uwagi poświęcała psiakowi niż jemu, ale wynagradzało mu to szczęście dziewczyny.
Przypomniał sobie wieczór, kiedy to oświadczył się Rose, a ona rozpłakała się ze szczęścia, później nie mogąc się uspokoić. Później całą noc spędzili, kochając się, wymieniając czułymi słówkami i delikatnymi, czasem bardziej zachłannymi pocałunkami.
Przypomniał sobie również ich ślub, wesele i noc poślubną. To było czymś, o czym zdecydowanie nie zapomni, ponieważ tego dnia jego życie nabrało nowego i większego sensu, na co stracił już nadzieję, jeszcze zanim poznał Rose.
Patrzyli sobie w oczy, uśmiechnięci, cieszący się wspólną chwilą. Ich uszy pieściła melodia wygrywana na fortepianie przez Harry'ego połączona z jego czystym, lekko zachrypniętym głosem:
Nigdy się nie nauczymy, choć bylibyśmy tu wcześniej
Dlaczego zawsze blokujemy i uciekamy przed
Pociskami? Pociskami?
Po prostu przestań płakać
To jest znak od czasu
Jesteśmy zmuszeni stąd odejść
Jesteśmy zmuszeni stąd odejść
Po prostu przestań płakać
Będzie dobrze
Rose leżała na wieku fortepianu z przepięknym uśmiechem wpatrzona w swojego męża, który ze szczerym szczęściem wypisanym na twarzy grał i śpiewał dla swojej Rose. Harry podziwią swoją żonę ubraną w długą zwiewną suknię, która delikatnie ukazywała piękno ciała kobiety i z gracją opadała z brzegu instrumentu. Od czasu ich pierwszego spotkania minęło niemalże sześć lat, a on przez te wszystkie dni i chwile spędzone razem nie mógł się nacieszyć i napatrzeć na piękno małżonki. Nie dostrzegał w niej ani jednej wady, co było wręcz niemożliwe. Ale prawda była taka, że Rose była idealna pod każdym względem. Czasem zastanawiał się, czy to nie był zwykły sen i czy za chwilę nie obudzi się z niego, wracając do szarego, bezlitosnego i rutynowego życia, które miał, zanim poznał Rose. Była jak te róże kwitnące w ich ogrodzie kołyszące się na wietrze; piękna, delikatna i smukła.
Powiedzieli mi, że koniec jest bliski
Jesteśmy zmuszeni stąd odejść.
Ostatnie słowa opuściły jego usta, zamknął oczy, spuszczając głowę oraz zaprzestając gry. Uśmiechnął się szeroko, biorąc głęboki oddech i uniósł głowę, by ponownie spojrzeć w cudowne, brązowe oczy Rose... Lecz jej już nie było. Zobaczył jedynie wazon z białymi różami ustawiony w kącie pomieszczenia. Jego szczęście szybko zastąpił smutek, ból, żal i wściekłość. Nie potrafił już dłużej trzymać tego w sobie. Trzy miesiące udawania, że wszystko było w porządku. Trzy miesiące bez niej to dla niego było zbyt wiele. Słone łzy popłynęły w dół jego twarzy i nawet nie próbował powstrzymać się od tego, zakrywając twarz dłońmi, głośny szloch wydostał się z jego ust.
Czuł, że to był koniec.
Było już późno, zimno, a jedynym źródłem światła były latarnie. Listopadowe powietrze było rześkie, pachnące rosą, nocą i spalinami. Do jego uszu dobiegały odgłosy z ulicy wraz z głośnymi rozmowami i śmiechem nastolatków gdzieś z drugiego końca parku. Mimo że było po północy, miasto nie spało. On potrzebował spokoju i chwili samotności, czego szukał w środku nocy, idąc przez park ze spuszczoną głową i rękami wciśniętymi w kieszenie czarnego płaszcza. W domu tego nie mógł zaznać, ponieważ wszystko przypominało mu o Rose i wspólnie spędzonych z nią chwilach, a ona odeszła, nie pozostawiając po sobie nic, prócz rozbitego na kawałeczki serca Harry'ego.
Zatrzymał go widok znajomej, szczupłej sylwetki siedzącej na ławce i drżącej z zimna. Nie zastanawiał się długo nad tym, czy powinien podejść, więc po prostu to zrobił, ale stanął w miejscu jak wryty, gdy rozpoznał, kogo właściwie zobaczył.
To była Rose. Jego Rose.
Po krótkiej chwili i ona spostrzegła, że nie była sama. Powoli podniosła głowę, by zobaczyć, kim była osoba zakłócająca jej samotność. Łzy napłynęły do oczu kobiety, kiedy tylko rozpoznała w tej osobie swojego męża. Nie tak sobie go wyobrażała, kiedy znów się spotkają. Wyglądał jak cień samego siebie z podpuchniętymi oczami, bladymi ustami i policzkami i potarganymi włosami. Poczuła jeszcze większe poczucie winy, niż tego dnia, kiedy postanowiła go zostawić z powodów znanych tylko jej. Nie czekając ani chwili dłużej, wstała i po prostu wtuliła się w ciało mężczyzny. Spodziewała się, że odepchnie ją, zacznie wyzywać, przeklinać, a potem odejdzie, ale teraz potrzebowała jego bliskości. Choć przez ułamek sekundy znów poczuć ciepło jego ciała. Drgnęła zaskoczona, kiedy owinął swoje ramiona wokół niej, co ją nieco uspokoiło i zachęciło do wtulenia się w męża. Nie potrafiła już dłużej bez niego żyć i chciała do niego wrócić teraz, bez względu na to, jak on na to zareaguje. Powoli i niechętnie odsunęła się od niego, aby móc spojrzeć na jego twarz, on zaś położył swoje duże dłonie na czerwonych z zimna policzkach Rose. Uśmiechnęła się lekko, gdy zauważyła, że wciąż miał obrączkę. Ona także nigdy nie zdjęła swojej.
– Rose, kochanie. Dlaczego? – zapytał cicho drżącym, zachrypniętym głosem.
– Przepraszam cię, Harry, za to, że cię tak zostawiłam, ale bałam się. – Ostrożnie owinęła palce na jego nadgarstkach i spojrzała mu w oczy. Powoli przesunęła dłoń na jego i delikatnie potarła kciukiem miejsce, gdzie wiedziała, że znajdował się tatuaż krzyża. – Wiem, że moje przeprosiny teraz po tym, co ci zrobiłam, masz głęboko w poważaniu, ale Harry, naprawdę ja nie wiedziałam, co zrobić, bo wiedziałam, jak na to zareagujesz. Nie miałam wyjścia.
Zmrużył pytająco oczy na słowa swojej żony. Ukrywała coś przed nim?
– Zareaguję na co?
Na dźwięk tego pytania, serce brunetki przyśpieszyło swój rytm i nie miała pojęcia, co teraz powinna zrobić czy powiedzieć. Przygryzła wargę i ostrożnie skierowała dłoń mężczyzny, którą trzymała, na brzuch, uważnie obserwując jego reakcję. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się zmarszczka, bo nie potrafił skojarzyć, o co mogło chodzić Rose. Dopiero gdy przesunął dłonią, wyczuwając, że nie był on płaski jak zawsze. Panika zaczynała powoli ogarniać jego ciało. Zaczerpnął kilka głębszych oddechów, aby się uspokoić i nie wybuchnąć na środku parku.
– Rose, czy ty... – zaczął drżącym głosem, ale nie potrafił dokończyć.
– Tak, jestem w ciąży, a ty będziesz tatą – powiedziała cicho i spuściła głowę. Pisnęła zaskoczona, gdy Harry przyciągnął ją do siebie i zamknął w ciasnym uścisku. Nie tego się spodziewała, raczej tego, że zacznie na nią wrzeszczeć. Dobrze wiedziała, że nie chciał dzieci, że bał się tego, przecież tyle razy jej to mówił. A raczej krzyczał. – Nie... Nie jesteś zły?
Pokręcił przecząco głowę i zdjął płaszcz, kładąc go na ramiona Rose.
– Ani trochę. Poradzimy sobie jakoś. Musimy. Znaczy ty oczywiście, że sobie poradzisz, ja... cóż. Ale będę się starał. Tak bardzo chciałaś tego dziecka, a ja byłem takim egoistą. – Zamknął oczy i pokręcił głową. – Ale wróć już, błagam. Wybaczam ci wszystko, chociaż nie byłem nawet o to na ciebie zły. Po prostu nie miałem pojęcia, co zrobiłem nie tak.
– Nic nie zrobiłeś złego. Po prostu... – nie dokończyła, stając na palcach i łącząc ich usta w namiętnym pocałunku, w którym chciała pokazać swoją całą tęsknotę za nim. Owinęła dłonie na jego szyi, gdy poczuła jego chłodne na swojej talii pod płaszczem. Pocałunek był powolny i krótki. Odsunęli się od siebie z uśmiechami na ustach.
– Kocham cię i zawsze będę cię kochał – szepnął, opierając ich czoła o siebie.
– Ja ciebie też kocham, słońce.
Ich usta znów spotkały się w słodkim pocałunku, a Rose i Harry zatracili się w swoim własnym świecie, który tworzyli od lat, robiąc to nadal. Chcieli doprowadzić to do końca, tak jak należało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top