4

Stała przez chwilę z Haltem i się na siebie gapili. Po chwili zwiadowca przemówił:
- Nie to nie. Jego nie przekonasz. Też tak myślałem. Nie możesz zostać zwiadowcą. Nie możesz po prostu przyjść i powiedzieć że dołączasz do Korpusu.
- Ok. Jasne. Rozumiem. Dzięki. To ja już sobie pójdę- powiedziała i szybko się odwróciła.
Odeszła równie szybkim krokiem. Nie chciała pokazać po sobie że jest jej smutno. A tak trochę było. Jednak szybko zdała sobie sprawę, że liczyła na niemożliwę. Przyleciała z innego wymiaru po to aby zostać zwiadowcą. I co? Liczyła że ją przyjmą. Że zabiorą w szeregi zwiadowców dziewczynę z innego, dla nich nieistniejącego, świata? Zbiegła na sam dół. Szła takimi korytarzami by nie wypaść na Willa. Niestety nie znała tego zamku. W konsekwencji najzwyczajniej w świecie się zgubiła. Chodziła w tą i z powrotem po korytarzach. Niektóre mijała więcej niż 2 razy. Nagle usłyszała jakieś głosy. Skoczyła się schować za najbliższą zbroję stojącą przy ścianie. Korytarzem szło dwóch mężczyzn. Jeden był wysoki i miał przenikliwie niebieskie oczy i blond włosy. Był ubrany w jakieś dostojne szaty, a na głowie miał koronę. Król, pomyślała Kasia. Obok niego stał ktoś, kto wyglądał na...Crowleya!!! Szli i rozmawiali. Zbliżyli się na tyle że Kasia mogła ich usłyszeć.
- Nic ciekawego.
- Naprawdę nic? Słyszałem od mojego skryba, że Halt ci dzisiaj kogoś przyprowadził.
- Aaa...ją. Nikt wart twojej uwagi.
- Czyżby? A co chciała?
- Ona...chciała...
- Hm?
- No dobra...wstąpić do Korpusu.
- Tak po prostu? Czy nie zna zasad tutaj panujących?
- No na to wygląda że nie. Ona wogóle nie jest stąd.
- A skąd?
- Z jakiejś....Polski. Tak.
- Gdzie to...?
- Na drugim końcu świata. Tak się tłumaczy.
- Nie wierzysz w to, prawda?
Odeszli już spory kawałek, więc Kasia cicho wyślizgnęła się ze swojej kryjówki i podążała za nimi, chowając się w cieniu. Nadal pilnie nasłuchiwała bo rozmowa z pewnością dotyczyła jej.
- Nie za bardzo. Jeszcze bardziej, że mówi w tym samym języku co my. Coś nie sądzę żeby na drugim końcu świata mówili po aralueńsku.
- Coś podejrzewasz?
- Nie. Myślę że...
- No co?
- Może ma to coś wspólnego z nadchodzącą wojną?
- Myślisz że może być szpiegiem?
- Możliwe.
- Szpiegiem Morgaratha? Zwykła dziewczyna?
- Nie wiem.
- Nie sądzę. On się nie posługuje dziećmi.
- Ona nie była dzieckiem. Wyglądała na w wieku Willa.
- Czyli była w okresie gdzie można wykorzystać ją do wszystkiego i wszystkiego nauczyć. Chciała być zwiadowcą?
- Tak.
- Dziwne i podejrzane.
- Bardzo. Postaram się ją mieć na oku.
- Ale rób to dyskretnie. Musimy założyć że jest szpiegiem. Nie pozwól by dowiedziała się jakiś ważnych informacji.
Wtedy Crowley się zatrzymał. Zrobił to tak nagle, że Kasia zamarła w bezruchu z jedną nogą w powietrzu. Przez chwilę ogarnął ją paniczny strach, że ją usłyszał. Jednak zaraz odezwał się i jej obawy zniknęły by za chwilę znów serce jej podskoczyło.
- Czy jeśli dowie się jakiś tajnych informacji i okaże się że jest szpiegiem...czy będę wtedy miał od ciebie zgodę by ją zabić?
Król przez chwilę milczał patrząc uważnie na zwiadowcę. Po chwili jednak z ociąganiem skinął głową.
- W ostatniej ostateczności możesz ją zabić. Ale nie podejmuj decyzji pochopnie. Może się okazać, że jest zwyczajnym dzieckiem.
- Nie sądzę. Ale nie będę działał lekkomyślnie. Dziękuję za rozmowę.
- Do zobaczenia.
Crowley odwrócił się na pięcie i szybko przeszedł obok stojącej pod ścianą dziewczyny. Ta wcisnęła się w nią jeszcze mocniej, starając się stopić się z ciemnym kamieniem. Kiedy zielono-szara peleryna zatrzepotała za zakrętem odetchnęła z ulgą. Obejrzała się na króla. Ten już był daleko. Także zniknął za zakrętem. Wtedy dopiero w pełni poczuła ulgę. Ale także ogarnął ją strach. Czyli dowódca Korpusu będzie ją miał na oku, będzie ją śledził i obserwował czy czegoś się nie dowiaduje. Ale ona nie była szpiegiem, czego ma się bać? Nie polubiła tego całego Crowleya. Wydawał się zimny i bez uczuć. Ale wiedziała, że jutro obowiązkowo musi iść do króla i wyjaśnić całą tą sprawę. Tylko najpierw musi się jakoś wydostać z tego zamku.
****
Po wielu nieudanych próbach znalezienia właściwego korytarza, zobaczyła duże okno. Kiedy wyjrzała na zewnątrz okazało się, że jest już noc. W zamku było tak ciemno, że nawet w dzień się tam paliły pochodnie. Kiedy znowu wyjrzała przez okno, odkryła że jest tylko nie pierwszym piętrze. Nie jest to za wysoko. Do tego zaraz pod oknem przechodził dach od werandy. Kończył się razem z zabudowaniami zamku. Ale kiedy Kasia spojrzała dalej, nagle ogarnął ją strach. Nie miała lęku wysokości ale przebywanie na większej wysokości przyprawiało ją o chwilowe dreszcze. No cóż, pomyślała i wystawiła jedną nogę przez okno. Potem wyszła całym tułowiem by w końcu wystawić drugą nogę. Szybko złapała się framugi okna i zaczęła poważnie myśleć o tym co robi. Nie chodziło już o to, że wyskakuje z okna na pierwszym piętrze z zamku w jakiejś nieznanej krainie. Chodziło o to, że ten głupi Crowley powiedział, że będzie miał ją na oku. A raczej bieganie po dachach zamku w stolicy nie należy do zabaw zwykłej 15-latki. Stąd blisko o posądzenie o szpiegostwo. Ale już wyszła przez okno i teraz nie mogła się odwrócić. Zaczęła powoli przechodzić po dachu w kierunku końca zamku. Czuła się jak Tom Cruis w kolejnej części Mission Impossible. Tyle że to nie było fajne dla kogoś, kto nie lubi wysokości. Jednak w końcu dotarła. Widok, który zobaczyła, nie poprawił jej nastroju. Na dół prowadziła pionowa ściana zamku, która kończyła się na wąskim paśmie ziemi. Potem była kolejna przepaść, która tym razem prowadziła do fosy. Jakby tego było mało, dostrzegła obok siebie wielkie okna, a w środku... odwróconego tyłem do okna Crowleya. Zaklęła w duchu i szybko przypadła do dachu. Oddychała szybko, a serce czuła gdzieś na wysokości gardła. Powoli podczołgała się do krawędzi dachu. Zakręciło jej się w głowie od ogromu przepaści pod nią. Nie widziała innego wyjścia. Ale wtedy je dostrzegła. Z boku ściany rosło dzikie wino. Jakby nie patrzeć to można by było zjechać po jednym z jego pnączy na dziedziniec pod nią. Nie czekała na specjalne zaproszenie. Szybko złapała się, jej zdaniem, najmocniejszego pędu i zaczęła się opuszczać w dół. Szło jej to bardzo powoli, a przy każdym kroku obawiała się zlecieć. Jednak po chwili dotknęła stopami kamieni dziedzińca. Kiedy tylko obie jej nogi poczuły grunt, padła na ziemię. Nie ruszała się przez chwilę czekając na krzyki wartowników. Ale nic takiego nie usłyszała. Odetchnęła z ulgą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top